Królewicz-żebrak/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Królewicz-żebrak
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Księgarnia Ch. J. Rosenweina
Data wyd. 1902
Druk W. Thiell
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Biedak obwołany za króla.

Wieczorem o 9-ej, na rzece Tamizie tuż około pałacu królewskiego stało mnóstwo łodzi. Na łodziach tych lud wyczekiwał wyjazdu królewskiego księcia. Książę wraz z orszakiem miał płynąć na urządzony objad w kupieckim zebraniu.
Cały pałac płonął od świateł. Od pałacu aż do rzeki, wiodły szerokie marmurowe wschody, pokryte olbrzymim puszystym dywanem. Tu długim rzędem stała w szeregu zebrana straż królewska, przybrana w wspaniałe zbroice.
Czterdzieści dworskich łodzi podpłynęło ku wschodom. Były one całkowicie złocone, brzegi prześlicznie cyzelowane. Niektóre ubrane wstęgami, inne złotą draperyą i kosztownemi materyami, na innych jeszcze rozwiewały wstęgi flagi, z mnóstwem dźwięczących srebrnych dzwoneczków.
Tuż obok nich stały barki, w których siedzieli żołnierze w złocistych hełmach, takichże zbrojach, oraz chór muzyki.
Z pałacu dobiegł odgłos trąb. Muzykanci w łodziach pochwycili hymn uroczysty.
Oficerowie, rycerze, sędziowie i wodzowie ukazali się na wschodach. Mieli na sobie przepyszną odzież przetykaną złotem. Różnokolorowe płaszcze pokrywały ich ramiona.
Trąby zagrzmiały powtórnie w pałacu.
Lord Hartford, wspaniale ubrany, ukazał się nad wschodami. Odwrócony tyłem do rzeki uchylił kapelusz, ozdobiony drogiemi piórami i zaczął schodzić tyłem, składając ukłon na każdym stopniu.
Trąby głośniej jeszcze zabrzmiały. Rozległ się okrzyk:
— Rozejść się! Nadchodzi Edward książę Walii!
W jednej chwili zabłysły ognie na pałacowych krużgankach. Tłum ludu krzyczał: „Niech żyje Edward, książę Walii“.

Tom Canty, stojąc na wierzchołku wschodów, składał w około ukłony, poruszając swą prześliczną jasnowłosą główką. Był on we wspaniałej królewskiej odzieży, przy której cudnie błyszczały przy świetle pochodni drogie kamienie tu i owdzie naszyte na jego szatach. Z jaką rozkoszą spoglądał w około siebie, jak się zachwycał nieznanym dlań dotąd, w snach może tylko widzianym widokiem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Samuel Langhorne Clemens.