Król Ryszard II (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Ryszard II
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedy of King Richard the Second
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

KRÓL RYSZARD II.



KRÓL RYSZARD II.

D

Dzieje domu Lancastrów rozpoczynają się tym dramatem i stanowią jeden wielki poemat, razem z historyą Henryka IV i V-go.

Dramat ten (Historie) napisanym był, jak się zdaje, wkrótce po Królu Janie, zapewne około r. 1596, a drukowany po raz pierwszy w 1597, pod tytułem: „Tragedya o Królu Ryszardzie drugim, tak jak ją publicznie przedstawiali Lorda kanclerza słudzy“[1].
W pierwszem wydaniu nie podano imienia autora, dopiero w drugiem stoi na tytule: Shakespeare. Za życia królowej Elżbiety niektóre sceny, złożenie z tronu, posiedzenie parlamentu, były opuszczone w druku i nie pozwolono ich przedstawiać na teatrze. Dopiero za panowania Jakóba I weszły do dramatu i jeszcze za życia Szekspira w r. 1615, pomieszczono je, uzupełniając nowe wydanie.
Wypadki tego panowania i tragiczna historya Ryszarda II dostarczyły treści innym pisarzom dramatycznym, oprócz Szekspira. Jeden z tych dramatów jest nam znany z tego, że historycznie odegrał pewną rolę. W chwili, gdy spisek Essex’a miał wybuchnąć, przyjaciele jego, dla podburzenia i przygotowania umysłów ludu, dramat krwawy i roznamiętniający, o złożeniu z tronu i śmierci Ryszarda, kazali grać po teatrach i domach. Była to sztuka „przestarzała“, która nie bardzo pociągała widzów, a ze wzmianki o niej jawnem jest, iż różną od dramatu Szekspira być musiała, bo ten raczej litość dla Ryszarda niż namiętność obudza. O drugim dramacie obejmującym całe panowanie tego króla, grywanym w teatrze Szekspira: „Globus“ wspomina stary dziennik Dra Formana, ale z tego, co mówi o nim, nie zdaje się to też i nie może być Ryszard Szekspira. Z tych wzmianek przekonywamy się tylko, jak te dawne, krwawe dzieje przeszłości, silnie zajmowały umysły, gdy je ciągle dramatyzowano i przedstawiano w coraz nowej szacie.
W Ryszardzie drugim, z nader mało znaczącemi zmianami, idzie poeta za kroniką Holinsheda. Historya tak mu dobrze służyła do rozwinięcia dramatu, że jej ani przerabiać, ani ściskać w ciaśniejsze ramy, ani zmieniać nie potrzebował. Dostarczyła ona obfitego wątku, wśród którego tylko niektóre chwile i charaktery podnieść potrzeba było. Dramat obejmuje krótki przeciąg czasu od 1398 do 1400.
Po Edwardzie III, który wsławił się rycerskimi czyny i podbiciem części Francyi, w r. 1377 nastąpił jedenastoletni Ryszard, syn mężnego bohatera, zwanego „Czarnym Księciem“ (The Black Prince), zmarłego na rok przed królem. Ryszard przynosił z sobą na tron sławę, którą wziął po ojcu, ale nie jego przymioty. Był to młodzieniec dziwnie pięknej urody, miły, ale płochy i lekkomyślny, lubiący przepych i rozrywki w gronie młodzieży, równie rozpuszczonej i chciwej życia. Jeden ze stryjów Ryszarda, książe Lancaster, najstarszy z synów żyjących Edwarda III, sprawiał rządy w czasie małoletności i miał w opiece synowca. Mąż to był dzielny, pełen ambicyi i rozumny — taki prawie w historyi, jakim go Szekspir maluje w dramacie.
Dwaj stryjowie Lancaster i Gloucester zawczasu obudzili nieufność w Ryszardzie, który się z pod ich opieki wyzwolił. Trzeci stryj książe Yorku, słabszego charakteru, powolniejszy, był mu milszym, ale też nie miał nań żadnego wpływu.
Ulubieńcy i pochlebcy, otaczający młodego króla, rządzili nim, jak chcieli, Ryszard cały był im oddany, rozrzutny, obsypywał ich dobrodziejstwy i trwonił skarb na wystawność, zbytki i płoche zabawy.
Rycerski duch ojca odzywał się w nim wprawdzie niekiedy, ale naówczas tylko, gdy — jak buntem groźnym Wat Tylera, został rozbudzony gwałtownie. Życie wesołe, swawole faworytów, marnotrawstwo, poczęły w końcu w kraju obudzać szemranie i powszechną niechęć do króla. Malkontenci z orężem w ręku, zaczęli się dopominać, pod wodzą ks. Gloucester, młodego Bolingbroka, Mowbray’a (późniejszego księcia Norfolk), o karę na faworytów rozpuszczonych, o wysadzenie komissyi, któraby skarb państwa kontrolowała... Zburzonemu gminowi i szlachcie musiał nareszcie uledz Ryszard, ale poprzysiągł im zemstę w duszy. Chcąc tym pewniej dosięgnąć Gloucestera, który przewodził powstaniu, przejednał się król z innymi, starając ich przychylność pozyskać. Wkrótce potem czując się silniejszym, rozkazał uwięzić Gloucestera i jego przyjaciół; zabito go z rozkazu Ryszarda, a parlament zmuszony został odwołać swoje wyroki. Pomocnicy dali głowę na rusztowaniach, poszli na wygnanie lub wtrąceni do więzienia.
Wszystko to działo się przed rozpoczęciem dramatu, który jest dalszym ciągiem walki Ryszarda przeciwko upominającym się o prawa swoje i państwa. Po stronie króla stoją książe Yorku, Bolingbroke i Rutland. Król nagradzając wiernych swych pomocników, nadaje im książęce tytuły, którymi dwór swój i otoczenie chce uświetnić. Uśmierzony bunt, ale namiętności nim wzburzone, wrą jeszcze. Mściwy charakter Ryszarda, jego okrucieństwo, samowola niepohamowana, niepokoją księcia Norfolka, któy zaczyna się lękać o samego siebie. On także należał do buntowników; ten sam los, który spotkał innych, może być i jego udziałem. Bolingbroke jest w podobnem położeniu. Jadąc raz z nim sam na sam do Londynu, Norfolk w drodze wynurza mu obawy swoje, namawiając go do wspólnej przeciw Ryszardowi obrony. Tak zawiązek dramatu opowiada kronika. Bolingbroke wysłuchawszy Norfolka, z powodu tej rozmowy oskarża go o zdradę.
To oskarżenie otwiera akcyę i odrazu jesteśmy rzuceni we wrzącą walkę. Norfolk zapiera się zdrady knowanej, Bolingbroke stoi przy swojem. Świadków postawić nie mogą, — król naznacza, jako Sąd Boży, osobistą walkę, obyczajem wieku. W tej chwili, gdy się ona ma rozpocząć, Ryszard po namyśle, nie dopuszcza jej i obu zapaśników skazuje na wygnanie z kraju. Bolingbroke ma się oddalić na lat dziesięć, Norfolk oskarżony o przywłaszczenie sobie powierzonych mu pieniędzy, na całe życie. Obaj żegnają Anglję. Norfolk udaje się do Jerozolimy i powracając z Ziemi Świętej, umiera w Wenecyi w roku 1399, z żalu i tęsknoty za krajem.
Wygnanie Bolingbroka, który był niewinnym, nastąpiło wskutek nieufności i obawy. Król rad się go był pozbyć — groźne dlań były przymioty, jakimi się odznaczał, rozum, odwaga, ambicya i pozyskanie wziętości u ludzi. W chwili gdy Bolingbroke kraj opuszcza, wszyscy mu dają dowody współczucia, żegnają go i przeprowadzają mieszczanie Londynu; żal po nim powszechny w kraju.
W roku 1399 umiera stary Lancaster ojciec wygnańca. Król, pomimo przyrzeczenia swojego, iż synowi dziedzictwa nie odbierze, zagarnia spadek po nim, łamiąc dane słowo.
W tym czasie właśnie, Roger Mortimer, namiestnik królewski w Irlandyi, w walce ze zbuntowanymi Irlandczykami ginie. Król sam chce się pomścić jego śmierci i postanawia wyprawę przeciw buntownikom. Zaślepiony nie widzi, iż w całej Anglii i w Londynie, gdzie na swojem miejscu zostawił stryja, księcia Yorku, umysły są przeciwko niemu zburzone i powstanie, którego zarody tlały od dawna, blizkiem jest wybuchu.
Bolingbroke uwiadomiony o tem, korzysta z usposobienia kraju i oddalenia się króla, gromadzi szlachtę zniechęconą, zyskuje licznych zwolenników i wylądowuje na ich czele. Lud wita go jako zbawcę, zamki i miasta otwierają mu bramy, wojska królewskie powracające z Irlandyi opuszczają Ryszarda, niewielu krewnych i mała garstka przyjaciół przy nim zostaje.
Ryszard widząc się bezsilnym, zmuszony jest do układów z Bolingbrokiem, który obchodzi się z nim z pozornem poszanowaniem, ale narzuca swą pomoc do rządzenia państwem i zabiera go w niewolę. Parlament zebrany ogłasza króla wyzutym z tronu. Ryszard abdykuje, i Lancaster zostaje obwołany królem.
Wstępuje na tron Henryk IV — lecz dawni przyjaciele i zwolennicy złożonego z tronu króla pracują potajemnie nad przywróceniem mu władzy, — gwałtowne sceny wybuchają w parlamencie, przyszłość Henryka staje się groźną — dopóki Ryszard żyje. Możni spiskują przeciw nowemu królowi i zmawiają się zabić go w czasie turnieju, lecz sprzysiężenie zostaje odkryte. Tymczasem Ryszard umiera, a śmierć jego obudza podejrzenia. Pogrzeb odbywa się z honorami królewskiemu dostojeństwu należnymi, a sam Henryk jest obrzędowi przytomny. Pomimo to ciąży na nim posądzenie, iż więzień z jego rozkazu został zabity.
Przebieg tych wypadków, obrazowo, żywo, dramatycznie jest opisany w kronice Holinsheda, skąd autor zaczerpnął treść całą, bardzo mało czyniąc w niej zmiany.
Pomimo to, Ryszard drugi jest jednym z historycznych dramatów Szekspira, zbudowanych najkunsztowniej, z największą wstrzemięźliwością i obrachowaniem prowadzonym, odznaczającym się najdobitniejszą charakterystyką, obfitym w sceny pełne powagi i siły. Ażeby go należycie ocenić, potrzeba jednak nie odrywać go od tej wielkiej całości, jaką z następnymi dwoma stanowi. Tu zaledwie narysowane i w cieniu pozostawione charaktery, rozwijają się w nich i uzupełniają.
Charakter i postać głównego bohatera dramatu króla Ryszarda, który gdzieindziej Szekspir sam maluje daleko wyraziściej (Henryk IV, Cz. I, akt 3, scena 2), tu zdaje się być jakby umyślnie pozostawiony w półcieniu, ażeby mógł zajęcie obudzać do końca. Historya przedstawia go nam w istocie daleko lekkomyślniejszym, mściwszym, okrutniejszym razem, — gdy w dramacie jest słabym tylko. Ale ta słabość, tak umiejętnie zebranymi rysy odmalowana w ostatnim akcie szczególniej, bezsilnemi narzekaniami, nieskończonymi jęki, płaczem prawie niewieścim nad sobą, zrzucaniem winy na ludzi — ta słabość, która stanowi tu jedną stronę charakteru, zamyka w sobie cały.
Wiedział poeta, że człowiek tak bezsilny, mając władzę w ręku, dopuścić się musi wszystkiego, co wyrzucają Ryszardowi, że będzie na przemiany okrutnym, rozpasanym, z bojaźni mściwym, z bezsilności niewolnikiem własnych namiętności i wyzyskujących je ludzi. Takim się maluje ów jęczący król na końcu, dopóki go ostatnia wzgarda do rozpaczy i szału nie przyprowadziła. Wszystko to głębokiej znajomości natury ludzkiej dowodzi.
Całe światło przyświeca mężowi czynu, Bolingbrokowi. Otoczenie króla, na które spada część winy jego, pomocnicy swawoli i doradcy — stoją na drugim planie, tych autor nie potrzebował energiczniej charakteryzować. Jest to tłum kłaniający się blaskom, których część nań spada.
Cechą całego dramatu jest nadzwyczajne umiarkowanie, panowanie poety nad sobą, wstrzemięźliwość dojrzała w malowaniu charakterów, nadająca dramatowi dziwną powagę, majestat i cechę prawdy dziejowej. W życiu nigdy się nie obnaża człowiek cały; czuł to poeta, że zło się zawsze osłonić usiłuje, przebrać i unika cynicznego objawienia. Samo znaczenie wypadków najlepiej tu charakteryzuje osoby działające.
Prawdziwie historycznej powagi i blasku są sceny rycerskie, posiedzenie parlamentu, szczególniej abdykacya. Ryszarda los obudza politowanie, lecz zarazem niemęska rzewność jakaś, z którą przyjmuje swój los, usprawiedliwia jego upadek. Czujemy konieczność jego. Dramat cały rozwija się powolnie, jako nieubłagany skutek i następstwo zarodów, które w nim leżały. Nie rozbudza on namiętnego zajęcia, ale nie daj mu ostygnąć do końca.
W dramacie tym poeta okazuje się razem dziejopisem w całem znaczeniu tego wyrazu; nie bierze on strony ani skaranego własnemi winy króla, ani śmiałego przywłaszczyciela — ukazuje nam szereg wypadków koniecznych, stojąc wyżej nad powszednie ziemskie sprawy. Jako poeta korzysta tylko z każdego szczegółu, ażeby w postaciach wyprowadzonych na scenę odtworzył żywych ludzi. Równie troskliwie maluje uczucia wygnańców opuszczających ziemię rodzinną, jak boleści zwyciężonego króla, któremu wydarto koronę. Nieubłagane losy porywają, gniotą i kruszą w pochodzie ludzi, padają ofiary — ponad tem wszystkiem rozwija się historya Anglii, wiodąca ją ku opatrzniościowemu jej przeznaczeniu.
Zgodność dramatu z opowiadaniem Holinsheda aż do najdrobniejszych szczegółów — jest, jak sądzimy, najlepszym dowodem genialności poety. Bierze on treść nietkniętą, dość by na niej położył swe piętno, by w nią tchnął ducha, aby stworzył arcydzieło. Nie potrzebuje dla kunsztu poświęcać prawdy, umiejąc je pogodzić z sobą.
Jak dramat stary o Ryszardzie w roku 1601 przygotowywał do wybuchu spisek Essex’a, tak Szekspirowski w roku 1744, gdy kupiectwo i mieszczanie domagali się wypowiedzenia wojny Hiszpanii, a Walpole się temu opierał — posługiwał także za narzędzie polityce. Lud niechętny ministrowi przyklaskiwał wrzawliwie wszystkim scenom, które się dały do położenia króla zastosować.




OSOBY:

Król Ryszard drugi.

Edmund Langley, książę York,  stryjowie króla.
Jan Gaunt (z Gandawy), książę Lancaster,

Henryk Bolingbroke (Bolinbrok), książę Hereford, syn Jana z Gandawy, później król Henryk IV.
Książe Aumerle (Omerl), syn księcia York.
Mowbray (Mowbrey), książę Norfolk.
Książe Surrey.
Hrabia Salisbury (Solsbury).
Hrabia Berkeley (Berkley).

Bushy (Buszy),  powiernicy króla Ryszarda.
Bagot,
Green (Gryn),

Hrabia Northumberland. Henryk Percy (Persy), jego syn.
Lord Ross.
Lord Willoughby (Willoby).
Lord Fitzwater.
Biskup Carlisle (Karlajlski).
Opat Westminsterski.
Lord Marszałek i inni lordowie.
Sir Pierce (Pirs) Exton.
Sir Stefan Scroop (Skrup).
Kapitan Oddziału Walijskiego.
Królowa, żona Ryszarda.
Księżna Gloucester (Gloster).
Księżna York.
Dama dworska królowej.
Panowie, Heroldzi, Oficerowie, Żołnierze, Dwaj Ogrodnicy, Stróż więzienia, Posłańcy, Koniuszy i reszta służby.

Scena częścią w Anglii, częścią w Księstwie Walii.


KRÓL RYSZARD II.


AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Ryszard z Orszakiem, Jan z Gandawy i inni panowie).

Król Rysz.  Janie z Gandawy, dojrzałych lat książę,
Czy wierny słowu i danej przysiędze
Przywiodłeś syna, dzielnego Henryka,
Aby powtórzył groźne oskarżenie
Przeciw książęciu Norfolk, Mowbrayowi,
Którego dotąd wysłuchać nie mogłem
Dla spraw nawału?
Jan z Gand.  Przywiodłem, mój królu.
Król Rysz.  Czyś się przekonał, że to oskarżenie
Nie jest owocem dawnych jego uraz,
Lecz jest wiernego poddanego krokiem,
Przynoszącego jawny dowód zdrady?
Jan z Gand.  Ile go mogłem w sprawie tej przeniknąć,
Niebezpieczeństwo grożące ci, panie,
Nie osobista zemsta go natchnęła.
Król Rysz.  Więc niech się oba twarz w twarz tu spotkają,
Niechaj się spólnie groźnem zmierzą okiem:
Wysłucham wolnej skargi i obrony.

(Wychodzi kilku dworzan).

Oba są dumni, a w gniewu zapale
Głusi jak morze a jak ogień szybcy.

(Wracają dworzanie z Bolingbrokiem i Norfolkiem).

Boling.  Mojemu panu, drogiemu królowi,
Niech niebo ześle długie lata szczęścia!
Norfolk.  Niech zawsze jutro od dziś będzie lepsze,

Aż niebo, szczęściu ziemi tej zazdrosne
Do twej korony wieczny doda tytuł!
Król Rysz.  Dzięki! Lecz jeden z was schlebia mi tylko;
Dowodem sprawa, co was tu przywiodła,
Wzajemne zdrady stanu oskarżenie.
Co masz zarzucić, kuzynie Hereford,
Książęciu Norfolk, Tomaszowi Mowbray?
Boling.  Naprzód, (niech niebo słowa me zapisze),
Zagrzany ogniem poddańczej wierności,
O drogi żywot pana mego dbały,
Wolny od wszelkiej grzesznej nienawiści,
Jak oskarżyciel stawiam się tu, królu.
Teraz do ciebie zwracam się, Mowbrayu,
Słuchaj mnie bacznie, bo za to co powiem,
Tu na tej ziemi, ciałem mojem stanę,
W niebie odpowiem duszą nieśmiertelną:
Mowbrayu, jesteś zdrajcą wiarołomnym.
Ród twój za dobry na podobne czyny,
A zbyt zły czyn twój, abyś mógł żyć dłużej.
Im jaśniej kryształ firmamentu świeci,
Tym brzydsza chmura, która po nim leci.
By większej wagi memu dodać słowu,
Nazwisko zdrajcy w twarz ci pluję znowu,
A pozwól, królu, nim z tej wyjdę sali,
Co język wyrzekł, ostrzem dowieść stali.
Norfolk.  Za brak zapału nie bierz mych słów chłodnych;
Nie oręż bowiem niewieścich rozterek,
Nie krzyk piskliwy dwóch ostrych języków,
Potrafi spór nasz stanowczo rozstrzygnąć;
Ten ogień musi krew zgasić gorąca.
Lecz niecierpliwość ma nie dosyć chłodna,
By słowa takie odeprzeć milczeniem.
Poszanowanie zabrania mi, królu,
Dodać ostrogi, puścić słowom cugle,
Które inaczej, zdrady oskarżenie
W gardło mu jego z lichwąby wróciły.
Niechaj odrzuci krwi swojej dostojność,
Króla mojego niech nie będzie krewnym,

A w twarz mu plunę, wyzwę go do boju,
Nazwę go tchórzem i podłym potwarcą,
Jakie chce boju warunki podpiszę,
Byle go spotkać, chętnie pójdę pieszo
Choćby do zmarzłych alpejskich wierzchołków,
Choćby do krain pustych i nieznanych.
W których angielska noga nie postała.
Dziś, w mej wierności obronie, przysięgam
Na duszy mojej zbawienie: on skłamał.
Boling.  Rzucam ci, drżący tchórzu, rękawicę,
I krwi się mojej królewskiej wyrzekam,
Pod którą teraz, nie poszanowanie,
Ale się trwoga chce twoja utulić.
Jeśli ci jeszcze dość sił zostawiło
Grzeszne sumienie, podnieś rękawicę,
A ja ci w szrankach, rycerskim zwyczajem
Pierś przeciw piersi, orężem dowiodę
Słów moich prawdy, a twych oszczerstw kłamstwa.
Norfolk.  Przyjmuję wyzew. Na miecz ten przysięgam,
Który rycerstwo na me złożył ramię,
Żem ci jest gotów w szrankach odpowiedzieć
Bożego sądu krwawym pojedynkiem.
A w boju trupem ciało niech zostawię,
Jeślim jest zdrajcą i w złej walczę sprawie.
Król Rysz.  Co Mowbrayowi kuzyn nasz zarzuca?
Wielka to musi zbrodnia być, co zdoła
Grzesznej w nim myśli dać nam podejrzenie.
Boling.  Słów moich prawdy mem życiem dowiodę.
Mowbray ten osiem tysięcy dukatów
Na jurgielt twoich, królu, wojsk odebrał,
Ale w występnych zatrzymał je celach,
Jak podły zdrajca, fałszywy nikczemnik.
Teraz dodaję, a szablą dowiodę,
Tu, lub na ziemi chociażby najdalszej,
Którą angielskie widzieć mogło oko,
Że wszystkie zdrady, przez te lat ośmnaście
W twoich dzielnicach występnie knowane,
Swe źródło miały w fałszywym Mowbrayu.

Lecz nie dość na tem, a skarg moich prawdy
Na jego grzesznym żywocie dowiodę,
On się na życie księcia Gloucester[2] sprzysiągł,
On wrogów jego uwiódł łatwowierność,
I, podle, duszę jego on niewinną
Z potokiem jego krwi czystej wytoczył.
Krew ta dziś woła, jak niegdyś krew Abla,
I z niemych pieczar podziemnych mnie wzywa,
Bym sprawiedliwość i karę wymierzył.
Klnę się też na mych przodków chwałę jasną,
Że lub go pomszczę, lub duszę dam własną.
Król Rysz.  Do jakich szczytów sięga jego zapał!
Tomaszu Norfolk, co na to odpowiesz?
Norfolk.  Odwróć oblicze, królu mój i panie,
Twym uszom rozkaż głuchotę na chwilę,
Aż powiem temu własnej krwi potwarcy,
Jak Bóg i ludzie poczciwi się brzydzą
Podobnym kłamcą.
Król Rysz.  Wiesz o tem, Mowbrayu,
Że są bezstronne oczy me i uszy.
Chociażby moim bratem, choćby nawet
Mego królestwa prawym był dziedzicem,
(Gdy tylko synem mojego jest stryja),
Na berła mego przysięgam powagę.
Najbliższe świętej krwi powinowactwo
Nie dałoby mu wyższości nad tobą,
Ani na jego pociągnęło stronę
Niezłomną stałość mojej prawej duszy.
On mym poddanym tak jak ty, Mowbrayu;
Masz prawo mówić wolno i bez trwogi.
Norfolk.  Więc, Bolingbroku, z głębin twego serca
Kłamiesz, przez gardło twe fałszywe kłamiesz!
Trzy części sumy, którą miałem w ręku,
Zaciągom w Calais wiernie wypłaciłem,
Czwartą zatrzymać król mnie upoważnił
Na umorzenie należnej mi sumy,

Za wszystkie koszta podjęte we Francyi,
Gdym szedł królowej jego towarzyszyć.
Połknij to kłamstwo. — Nie ja też Gloucestera
Zabiłem, chociaż w sprawie tej, wyznaję,
Nie dopełniłem mojej powinności.
Lordzie Lancaster, wroga mego ojcze,
Raz przeciw tobie knowałem zasadzkę;
Za grzech ten ciężkom w duszy mojej cierpiał,
Lecz go wyznałem przy świętej spowiedzi
Nim raz ostatni komunikowałem,
Pokorniem błagał o twe przebaczenie,
I mam nadzieję, że je otrzymałem.
Oto me grzechy; wszystkie inne skargi
Są zawziętości nikczemnika płodem,
Bisurmanina, wyrodnego zdrajcy.
W mych słów obronie walczyć jestem gotów,
I z mojej strony rzucam rękawicę
Pod tego zdrajcy zuchwałego nogi,
Aby prawości mojej dowód spisać
Czerwoną strugą jego krwi najlepszej.
Łaknąc tej chwili, błagam cię, racz panie
Oznaczyć szranki, nakazać spotkanie.
Król Rysz.  Wściekli rycerze, słuchajcie mej rady,
Bez krwi rozlewu zakończmy te zwady;
Chociaż nie lekarz ten wam przepis daję:
Gniew zbyt głęboki, zbyt głęboko kraje.
Przebaczcie sobie, bo zdaniem doktora
Na krwi puszczenie nie dobra to pora.
Stryju mój, zgaśmy ogień co tak bucha:
Mnie książę Norfolk, ciebie syn usłucha.
Jan z Gand.  Szukać pokoju, mych lat radzi brzemię:
Zakład Mowbraya rzuć synu o ziemię.
Król Rysz.  Zwróć zakład, książę.
Jan z Gand.  Usłuchaj odrazu
Ojcowskiej rady i króla rozkazu.
Król Rysz.  Zwróć go, Norfolku, taka moja wola.
Norfolk.  Głowę mą składam u stóp mego króla.
Umrzeć za ciebie powinność mi każe,

Ale mój honor nad żywot, mój ważę,
On na mym grobie bez skazy zostanie,
Shańbić go nie dam tobie nawet, panie.
Gdy miecz potwarzy duszę mą przeszywa,
Dobre me imię niesławą okrywa,
Jedyny balsam na śmiertelną bliznę
Krew tego serca, co daje truciznę.
Król Rysz.  Oddaj mu zakład jego, nie bądź głuchy:
Lwy mogą stłumić lamparta wybuchy.[3]
Norfolk.  Ale zamazać jego plam nie mogą.
Zdejm ze mnie hańbę, wróć mi sławę drogą,
A w dłoń twą chętnie zakład jego złożę.
Najdroższym skarbem co ziemia dać może,
Czysta jest sława; z sławą utraconą
Człowiek jest garścią błota ozłoconą.
Jako w żelaznej skrzyni klejnot drogi
Tak w prawej piersi jest dusza bez trwogi.
Tak się me życie z mym honorem sprzęga,
Że cios na honor i życia dosięga.
Za honor walczyć chętnie w szranki biegnę,
Żyłem honorem i za honor legnę.
Król Rysz.  (do Boling.) Rzuć jego zakład, daj przykład gdzie trzeba.
Boling.  Od grzechu tego niech mnie strzegą nieba!
W obliczu ojca, przed zuchwalstwem zdrajcy
Mam kroku cofnąć z trwogą winowajcy?
Zanim mój język tak honor mój splami,
Przody własnemi wyrwę go zębami,
Przód z krwią narzędzie plunę niewolnicze
Na tron podłości — Mowbraya oblicze.

(Wychodzi Jan z Gandawy).

Król Rysz.  Nie zwykłem prosić, ale rozkazywać.
Skoro daremnie chciałem was pogodzić,
Pod karą gardła bądźcie więc gotowi
Na dzień świętego Lamberta w Coventry.
Niech tam krwi waszej przygasi krynica
Ogień, co waszą nienawiść podsyca.

Słowem was godzić na nic się nie przyda,
Niechże zwycięstwa wyrok swój Bóg wyda.
Niech więc marszałek lord bitwę zapowie,
Przyrządzą szranki moi heroldowie (wychodzą).

SCENA II.
Sala w Pałacu księcia Lancaster.
(Wchodzą: Jan z Gandawy i księżna Gloucester).

Jan z Gand.  Co w żyłach moich płynie krwi Gloucestera,
Groźniej od twoich podnieca mnie krzyków
Przeciw rzeźnikom krwawym jego życia,
Ale gdy kara w tego leży ręku,
Który był pierwszym czynu tego sprawcą,
Sąd naszej skargi zostawmy niebiosom,
A Bóg, gdy kary godzina dojrzeje,
Na grzeszną głowę ciśnie piorun zemsty.
Księżna.  Braterstwo w sercu twem tak słabo gore?
Miłość nie znajdzież ognia w krwi twej starej?
Jednym z Edwarda siedmiu jesteś synów,
Tych siedmiu naczyń jego krwi kosztownej,
Siedmiu gałązek na pniu jednym wzrosłych.
Kilka z nich prawem natury już uschło,
Nóż przeznaczenia już kilka z nich uciął,
Ale mój Tomasz, życie me, mój Gloucester,
Jedno naczynie krwi Edwarda pełne,
Pękło i wszystek drogi płyn zeń wyciekł.
Na pniu królewskim kwitnąca gałązka
Odcięta, liście jej zielone uschły
Zazdrości ręką, morderców toporem.
Krew wasza spólna i w tem samem łonie,
W którem się twoje kształtowały członki,
On życie dostał: choć żyjesz, oddychasz,
W nimeś zabity i w niemałej części
Na śmierć ojcowską dajesz przyzwolenie,
Gdy na śmierć brata patrzysz obojętnie,
Który był żywym ojca wizerunkiem.

To nie cierpliwość, Janie, ale rozpacz.
Znosząc pokornie mord twojego brata,
Wskazujesz drogę do własnego życia,
Uczysz morderców, jak cię mają zarznąć.
Co u pospólstwa cierpliwością zwiemy,
W szlachetnych piersiach bladem jest tchórzostwem.
Cóż jeszcze dodam? By siebie ocalić,
Jeden masz środek: śmierć Gloucestera pomścić.
Jan z Gand.  Niebios to sprawa, bo nieba namiestnik,
Bo pomazaniec boży czyn nakazał.
Jeśli to grzech jest, niech niebo go pomści;
Ja gniewnej ręki podnieść nie potrafię
Przeciw bożemu pełnomocnikowi.
Księżna.  Gdzież więc, niestety! skargi me zaniosę?
Jan z Gand.  Do tronu Boga, słabych wdów obrońcy.
Księżna.  Więc tam je złożę. Bądź zdrów, stary Janie!
Ty do Coventry śpieszysz, by być świadkiem
Boju Hereforda z okrutnym Mowbrayem.
O, bodaj wszystkie męża mego krzywdy
Siadły na włóczni naszego kuzyna
I pierś przeszyły rzeźnika Mowbraya!
Lub, gdy bez skutku pierwsze będzie starcie,
Grzechy Mowbraya niech tak na nim ciążą,
Ze spienionego złamią grzbiet rumaka,
Rzucą go w szrankach pod nogi Hereforda,
Na łup mu dadzą nędznego zbrodniarza.
Bądź zdrów! twojego brata niegdyś żona,
W smutków i zgryzot towarzystwie skona.
Jan z Gand.  Bądź zdrowa, siostro! Śpieszę do Coventry.
Tak mnie, jak ciebie, niechaj Bóg pocieszy!
Księżna.  Czekaj; gdzie padnie żal, tam podskakuje,
Nie dla lekkości, lecz przez zbytek wagi.
Żegnam się z tobą nim zaczęłam mówić,
Bo się nie kończy smutek, choć się zdaje
Już wyczerpany. Poleć mnie pamięci
Edmunda Yorka. Tak — otóż i wszystko —
Ale nie, czekaj, nie odjeżdżaj, błagam,
Chociaż to wszystko, nie śpiesz się tak przecie,

Bo może sobie jeszcze co przypomnę.
Proś go — ach! o co? Proś go, by mnie raczył
Samotną w Plashy co prędzej odwiedzić.
Ale cóż biedny starzec tam zobaczy?
Puste pokoje, mury bez obicia,
Chwasty na dworcu, bez służby przedsienia,
Na powitanie tylko me westchnienia.
Więc mnie pamięci tylko jego poleć;
Niech nie przyjeżdża na jęk i szlochania,
Jedyną czeladź mojego mieszkania.
Samotna umrę w samotnej komnacie.
Po raz ostatni żegnam cię, mój bracie (wychodzą).

SCENA III.
Równina w blizkości Coventry.
(Szranki i tron, heroldzi, służba i t. d. Wchodzą: Lord Marszałek i Aumerle).

Marsz.  Milordzie Aumerle, czy Hereford już zbrojny?
Aumerle.  Już niecierpliwy wstąpić pragnie w szranki.
Marsz.  I książę Norfolk śmiały a gorący
Czeka na odgłos trąby przeciwnika.
Aumerle.  Obaj rycerze zbrojni i gotowi
Czekają tylko na przybycie króla.

(Przy odgłosie trąb wchodzi król Ryszard i zasiada, na tronie. Jan z Gandawy i kilku lordów zajmują swoje miejsca. Odzywa się trąbka, której odpowiada inna za sceną. Wchodzi Norfolk w zbroi, poprzedzony przez Herolda).

Król Rysz.  Zapytaj tego rycerza marszałku,
Z jakich powodów przybywa tu zbrojny.
Spytaj o imię, a potem przysięgą
Niech sprawy swojej stwierdzi sprawiedliwość.
Marsz.  Mów w imię Boga i króla kto jesteś?
Dlaczego w zbroi przybywasz rycerskiej?
Z kim spór twój? jaki kłótni waszej powód?
Jak prawdę wyznasz pod rycerskiem słowem,
Tak Bóg i twoja dzielność niech cię strzegą!

Norfolk.  Me imię Tomasz Mowbray, książę Norfolk;
Przychodzę tutaj przysiędze mej wierny,
(Którą strzeż Boże, by rycerz pogwałcił!)
Aby wierności bronić mej i prawdy,
Przed Bogiem, królem i mojem potomstwem,
Przez potwarz księcia Hereford oskarżony.
Przy bożej łasce, tą moją prawicą
W mego honoru obronie dowiodę,
Że on jest mego Boga, mego króla
I moim zdrajcą; jak za prawdę walczę,
Niech mnie tak niebo swym puklerzem słoni (siada).

(Przy odgłosie trąbki wchodzi Bolingbroke zbrojny, poprzedzony przez herolda).

Król Rysz.  Rycerza tego zapytaj, marszałku,
Kto on? Dlaczego w szranki te przybywa
Cały żelazną przyodziany blachą?
I wedle prawa naszego przepisów
Sprawy niech swojej świadczy sprawiedliwość.
Marsz.  Jakie twe imię? Dlaczego przybywasz
W królewskie szranki, przed króla Ryszarda?
Z kim, w jakim sporze przychodzisz tu walczyć?
Jak prawdę powiesz, niech Bóg tak cię strzeże!
Boling.  Jestem Hereford, Lancaster i Derby;
W szranki te wchodzę zbrojny, aby dowieść
Przez moją dzielność, przy bożej pomocy,
Książęciu Norfolk, Tomaszowi Mowbray,
Że niebezpiecznym, nikczemnym jest zdrajcą
Boga na niebie i króla Ryszarda
I moim, a jak za prawdę chcę walczyć,
Niech mnie tak niebo swym puklerzem słoni!
Marsz.  Pod karą gardła niech nikt się nie waży
Zuchwałą ręką tych dotknąć się szranków,
Oprócz marszałka i innych urzędów,
Z prawa strzegących porządku w tym boju.
Boling.  Lordzie marszałku, pozwól mi królewską
Dłoń ucałować, zgiąć przed nim kolano,
Bom jest z Mowbrayem jako dwaj pielgrzymi
Związani ślubem do dalekiej ziemi;

Niechże nam będzie wolno uroczyste
Dać przyjaciołom naszym pożegnanie.
Marsz.  Hołd swemu panu oskarżyciel składa,
Chce go pożegnać, dłoń jego całując.
Król Rysz.  Sam zejdę, by go do serca przycisnąć.
Kuzynie, jaka słuszność twojej sprawy,
Taki los waszej niech będzie rozprawy!
Żegnaj krwi moja! Jeśli dziś wypłynie,
Mogę jej płakać, lecz pomścić nie mogę.
Boling.  Niech twej źrenicy łza żalu nie mroczy,
Jeśli krew moją Mowbray dziś wytoczy.
By się z nim mierzyć, ja tak lecę śmiało,
Jak orzeł spada na ptaszynę małą.
Żegnam cię teraz, milordzie Marszałku,
I ciebie, drogi kuzynie Aumerle’u.
Choć się ze śmiercią idę mierzyć, przecie
Idę do boju wesoły jak dziecię.

(Do Jana z Gandawy).

Jak na angielskiej uczcie zachowałem
Przysmak najdroższy na koniec biesiady.
Ojcze, któremu ziemski byt winienem,
Duch twej młodości odrodzony we mnie
Podwójną siłą w górę mnie podnosi,
Bym dosiągł wieńca ponad moją głową.
Mej zbroi dodaj hartu swą modlitwą,
Błogosławieństwem zaostrz moją lancę,
By wiotki puklerz Mowbraya przeszyła,
By chwałą syna, w młodem pokoleniu,
Jana z Gandawy zakwitło znów imię.
Jan z Gan.  Niech Bóg twej dobrej dopomoże sprawie!
Jak błyskawica niech twe będzie ramię,
A ciosy twoje zdwojone podwójnie,
Niechaj się sypią, jak piorun śmiertelne,
Na szyszak zdrajcy twego przeciwnika!
Walcz, żyj zwycięzcą!
Boling.  Mą najlepszą zbroją
Jest święty Jerzy z niewinnością moją (siada).
Norfolk  (wstając). Jaki mi kolwiek los przeznacza niebo,

Żyjąc czy ginąc, jak byłem, tak będę
Wiernym poddanym królewskiego tronu.
Nigdy niewolnik z radośniejszem sercem
Kajdan nie zrzucał, a złotej wolności
Nigdy gorętszem nie witał uczuciem,
Z jaką rozkoszą dusza moja wita
To święto boju z moim przeciwnikiem.
Potężny królu, i wy, przyjaciele,
Bóg wam daj długie życie i wesele!
Jakbym na ucztę szedł, śpieszę do boju:
Uczciwe serce nie zna niepokoju.
Król Rysz.  Bądź zdrów, milordzie! Na dnie twego oka
Cnotę i męstwo czytam niewątpliwie.
Daj znak, Marszałku, niech się sąd ten zacznie.

(Król i lordowie wracają na swoje miejsca).

Marsz.  Henryku Hereford, Lancaster i Derby,
Weź twoją lancę; niech Bóg broni prawa!
Boling.  Jak mur nadzieją silny, mówię: Amen.
Marszałek  (do jednego ze służby). Ponieś tę lancę Tomaszowi Norfolk.
1. Herold.  Henryk Hereford, Lankaster i Derby
Staje za Boga, za króla i siebie
Dowieść pod ciężką karą wiarołomstwa
Książęciu Norfolk, Tomaszowi Mowbray,
Że Boga, króla i jego jest zdrajcą.
Do pojedynku wyzywa go teraz.
2. Herold.  Tu staje Tomasz Mowbray, książę Norfolk,
Dowieść pod ciężką karą wiarołomstwa,
Że książę Hereford, Lancaster i Derby
Jest wiarołomcą przed Bogiem, przed królem,
I przed nim samym; w niewinność swą ufny,
Z spokojnem męstwem znaku tylko czeka,
Aby rozpocząć krwawy pojedynek.
Marsz.  Zagrzmijcie trąby! i naprzód, rycerze! (odgłos trąb)
Stójcie! Monarcha buławę swą rzucił.
Król Rysz.  Każ im zdjąć hełmy, wziąć lance do toku,
Na miejsca wrócić. Zbliżcie się, panowie.
Niechaj grzmią trąby, dopóki walczącym
Naszej ostatniej nie ogłosim woli. (Długi odgłos trąb).

(Do walczących) Przystąpcie.
Słuchajcie naszej Rady postanowień.
Skoro tej ziemi nie powinna broczyć
Krew ta kosztowna, którą wykarmiła;
Gdy oczy nasze brzydzą się widokiem
Ran, bratnim mieczem zadanych sąsiadom;
Pewni, że duma do chmur wzlatująca
Na orlich skrzydłach niespokojnej myśli
Żądłem zazdrości podnieca was obu
Obudzić pokój, który, jak niemowlę,
Spi snem spokojnym w kolebce mej ziemi;
Trwożni, ażeby głos bębnów chrapliwy,
By szorstkie dźwięki trąb przerażających,
Zgrzytania mieczów, z cichych naszych dzielnic
Nie wystraszyły słodkiego pokoju,
A nam w krwi bratniej nie kazały broczyć,
Na wywołanie obu wskazujemy.
Kuzynie Hereford, ty, pod karą gardła,
Dopóki dziesięć żniw nas nie zbogaci,
Tej pięknej ziemi nie możesz powitać,
Błądząc samotny po wygnania ścieżkach.
Boling.  Bądź wola twoja! Gdzie mnie los powieje,
Świecić mi będzie słońce co was grzeje;
I was grzejący słońca promień złoty
Mnie też wygnania ozłoci tęsknoty.
Król Rysz.  Ciebie, Norfolku, cięższy wyrok czeka,
Który z głębokim ogłaszam ci żalem.
Leniwych godzin bieg nieoznaczony
Smutkom wygnania nie położy końca;
Nie wrócisz nigdy; słowa bez nadziei
Pod karą śmierci ogłaszam ci, książę.
Norfolk.  Okrutny wyrok, królu mój i panie,
Niespodziewany z twoich ust wypływa.
Na lepszą płacę nie na los okrutny,
Który na świata rzuca mnie pustynie,
Wierną mą służbą zarobiłem sobie.
W której czterdzieści już lat się ćwiczyłem,
Muszę ojczystej zapomnieć dziś mowy!

Język mój teraz tak nieużyteczny,
Jak harfa, albo lutnia z strun odarta,
Jak w futerale zamknięty instrument,
Lub niećwiczonej powierzony ręce,
Nie zdolnej dźwięcznej wywołać zeń pieśni.
W ust mych więzieniu język mój zamknąłeś
Podwójnym murem warg moich i zębów;
Nieumiejętność jałowa, nieczuła,
Gdziekolwiek pójdę, stróżem moim będzie.
Już ja za stary, by się z mamką pieścić,
Już za podeszły, aby uczniem zostać;
Niemą więc śmiercią każesz mi usychać,
Broniąc ojczystem powietrzem oddychać.
Król Rysz.  Na nic twe skargi nie zdadzą się wcale,
Już wyrok zapadł, za późne już żale.
Norfolk.  Rzucam więc światło ojczystego słońca,
By zapaść w nocy ciemnościach bez końca.

(Chce wychodzić).

Król Rysz.  Czekaj, byś zabrał swoją stąd przysięgę.
Na mieczu króla złóżcie dłoń wygnańczą.
Na wierność, którą niebu powinniście,
(Bo mnie należną z wami wywołuję)
Przysiężcie oba — a niech Bóg was strzeże
Jak dotrzymacie złożonej przysięgi —
Przysiężcie nigdy, na ziemi wygnania,
Nigdy przyjaznej nie dać sobie ręki,
Nigdy i nigdzie twarz w twarz się nie spotkać,
Nie ukołysać słowem albo pismem
Zbudzonej w domu burzy nienawiści,
Nigdy nie szukać potajemnych schadzek,
By na nich knować intrygi i spiski
Przeciw nam, ziemi naszej i poddanym.
Boling.  Przysięgam.
Norfolk.  Wiernie dotrzymam przysięgi.
Boling.  Mowbrayu, dotąd jak wróg twój mówiłem,
Słuchaj mnie teraz jako przyjaciela:
W tej chwili, gdyby król nam był pozwolił,
Jednego dusza w przestrzeniach błądząca

Z cielesnych więzów byłaby wygnaną,
Jak ciała nasze wygnane z tych dzielnic.
Wyznaj twą zdradę nim ziemię tę rzucisz;
W daleką podróż, która na cię czeka,
Śmiertelnym grzechem nie obciążaj duszy.
Norfolk.  Jeślim był zdrajcą, niechaj imię moje
Z żyjących księgi będzie wymazane,
Niech będę nieba jak ziemi wygnańcem!
Lecz czem ty jesteś, Bóg, ty i ja wiemy,
I król zbyt prędko swym dowie się kosztem. —
Żegnam cię, królu! Nie zbłądzę w podróży:
Za drogę cały świat prócz Anglii służy (wychodzi).
Król Rysz.  Stryju mój, widzę w twych oczu zwierciadle
Ból twego serca; widok tej boleści
Odtrącił cztery z lat jego banicyi.
Po szóstej zimie smutnego tułania
Wracaj szczęśliwy z twojego wygnania.
Boling.  Ile dni długich w małem jednem słowie!
Zim czterech lody, wiosen czterech róże
W tchu jednym króla pomieścić się może.
Jan z Gan.  Dzięki ci, panie, że przez wzgląd na żal mój
Wygnaniu syna cztery lat odjąłeś;
Lecz dla mnie mala korzyść stąd urośnie,
Bo zanim księżyc skończy swe przemiany,
Nim upragniony siódmy rok nam zdąży,
Dni moich lampa w nocy się pogrąży,
I przódy moje śmierć zamknie powieki:
Mojego syna żegnam dziś na wieki!
Król Rysz.  Długi dni wątek jeszcze na cię czeka.
Jan z Gand.  Ni jedna chwila, dana z mocy człeka.
W twej mocy, królu, dni me smutkiem skrócić;
Możesz im odjąć, nie możesz przyrzucić;
Możesz przysporzyć zmarszczków mego czoła,
Zatrzeć jednego żaden król nie zdoła.
Jedno mnie twoje zabić może słowo,
Tronu mnie kosztem nie wskrzesisz na nowo.
Król Rysz.  Twój syn wygnany sądem naszej Rady;
Sam swoim głosem wyrok potwierdziłeś,

A teraz skarżysz sprawiedliwość naszą?
Jan z Gan.  Słodkie pokarmy w trawieniu się kwaszą.
Tam sędzią byłem; jakże chętnie przecie
Ojciec by pragnął obronić swe dziecię!
Gdybym obcego sądzić miał, nie syna,
Jakby mi lekką wydała się wina!
Żeby stronnością honoru nie zmazać,
Wolałem na śmierć siebie także skazać.
Czemuż z was żaden nie wyrzekł, żem zbłądził,
Żem krew mą własną zbyt surowo sądził!
Milczenie wasze język mój zmusiło
Wymówić słowo, które mnie zabiło.
Król Rysz.  Pożegnaj syna. Bądź mi zdrów, kuzynie!
Jesteś wygnańcem, aż lat sześć przeminie.

(Trąby. Wychodzi król Ryszard i orszak).

Aumerle.  Bądź zdrów! Gdy ciała ocean rozdzieli,
Niech list połączy dusze przyjacieli.
Marsz.  Chwilę przeciągnę smutne pożegnanie,
Pójdę za tobą, póki lądu stanie.
Jan z Gan.  Synu, na zapas czemu chowasz słowa?
Czemu milczeniem zbywasz żegnających?
Boling.  W chwili rozstania słów nie mogę znaleźć,
Gdy marnotrawcą język być powinien,
By całą boleść serca mego wylać.
Jan z Gan.  Twym smutkiem będzie tylko nieobecność.
Boling.  Gdzie nieobecna radość, tam jest smutek.
Jan z Gan.  Cóż to jest sześć zim? Prędko one zbiegną.
Boling.  Szszęsnym. Żal zmienia godzinę na dziesięć.
Jan z Gan.  Zwij to podróżą dla swej przyjemności.
Boling.  Serce w zmuszonej odpowie pielgrzymce
Ciężkiem westchnieniem na kłamliwą nazwę.
Jan z Gan.  Pomyśl, że trudy gorzkiego tułactwa
Będą osadą, w którą później wprawisz
Kosztowny klejnot twojego powrotu.
Boling.  Krok raczej każdy śród obcych stawiony
Będzie mi szeptał, żem o krok jest dalej
Od drogich sercu mojemu klejnotów.
Czyż się na długi nie zaciągam termin

Po obcych ziemiach? Gdy się wyzwolenia
Doczekam, czemże będę mógł się chełpić?
Tylko, że smutku byłem wyrobnikiem.
Jan z Gan.  Każdy kąt niebios źrenicą dojrzany
Jest dla mądrego szczęśliwą przystanią;
Niechaj cię tego konieczność nauczy,
A niema cnoty nad twardą konieczność.
Nie myśl, że król cię wygnał, lecz ty króla.
Niedola gniecie tym silniej człowieka.
Im pod ciężarem bardziej się ugina.
Głoś, że cię ojciec wyprawił po honor,
Nie król ze swego wywołał królestwa;
Lub mów, że dżuma ziemię tę pustoszy,
A ty za czystszem wybiegłeś powietrzem.
Przypuść, że wszystko, co ci drogie, leży
Tam, dokąd idziesz, nie tam skąd przychodzisz.
Trawę za dywan, ptaki za minstrelów,
Kwiaty za damy, a kroki bierz swoje
Za skoczne pląsy rozkosznego tańca;
Bo mniej zajadłym zębem smutek kąsa,
Gdzie lekkiem sercem mąż się zeń natrząsa.
Boling.  Ach, któż potrafi ogień w dłoniach trzymać
Na myśl przywodząc lodowce Kaukazu?
Kto może głodu ukoić łaknienia
Myślą o zbytkach sutego bankietu?
Tarzać się nago po grudniowym śniegu,
Marząc o lata ogniu urojonym?
O nigdy, nigdy! Bo myśl o radości
Dodaje tylko ostrza smutku cierniom.
Smutku ząb serce najboleśniej zjada,
Gdy tylko kąsa, a rany nie zada.
Jan z Gan.  Gdybym twą sprawę i twoje miał lata,
Sambym się chętnie na kraj rzucił świata.
Boling.  Więc żegnaj, Anglio! słodka żegnaj ziemio!
Powtórzę z dumą i za ziemi krańcem,
Żem jest Anglikiem, choć jestem wygnańcem.

(Wychodzą).
SCENA IV.
Pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: król Ryszard, Bagot i Green, drugiemi drzwiami Aumerle).

Król Rysz.  Widziałem dobrze. — Dokądże, kuzynie
Odprowadziłeś dumnego Hereforda?
Aumerle.  Odprowadziłem dumnego Hereforda,
Skoro mu taką dajesz nazwę, królu,
Do pierwszej drogi i tam pożegnałem.
Król Rysz.  Łez przy rozstaniu ileż popłynęło?
Aumerle.  Co do mnie, żadnej; wiatr tylko północny
W twarz mi dmuchając lodowatem tchnieniem,
Obudził śpiące na dnie oczu krople,
I łzą pozdrowił zimne pożegnanie.
Król Rysz.  Jakież ostatnie było jego słowo?
Aumerle.  Bądź zdrów, kuzynie! A że moje serce
Zbyt dumne było, ażeby pozwolić
Tak sprofanować wyraz językowi,
Fortelem boleść udałem głęboką,
I wyraz zdał się w smutku pogrzebany.
Ha, gdyby słowo: bądź zdrów! było zdolne
Lat kilka dodać krótkiemu wygnaniu,
Tom cały: bądź zdrów! dałbym mu na drogę;
Gdym tego nie mógł, nie dałem żadnego.
Król Rysz.  Mym on kuzynem, kuzynie Aumerle’u,
Wątpię jednakże, czy z wygnania końcem
Krewny mój swoich zobaczy przyjaciół.
Nie ja sam jeden, lecz Bushy, Green, Bagot,
Zważali jak się pospólstwu przymilał,
Jak się do serc ich pragnął wśliznąć głębi
Zbytkiem pokory i poufałości,
Ile pokłonów ciskał niewolnikom,
Chytrym uśmiechem biedną łowił czeladź,
Jakby cierpliwem zdaniem się na losy
Serca ich z sobą chciał nieść na wygnanie.
Przed biedną ostryg przekupką czapkował;
Sfora furmanów za „szczęść Boże!“ w zamian

Dostała haracz giętkich jego kolan,
Z „dzięki, rodacy, dobrzy przyjaciele!“
Jakby doń Anglia spadkiem należała,
I był mych ludów najbliższą nadzieją.
Green.  Lecz już go niema i nic z jego planów. —
Czas teraz myśleć o irlandzkim buncie,
Czas już rozpocząć, królu, śpieszne kroki,
Bo dzień im każdy sił dodaje nowych,
A twoją, panie, osłabia potęgę.
Król Rysz.  Na tę wyprawę ruszym osobiście.
Gdy skarb nasz, dworu zbyteczną świetnością,
Zbytkiem szczodroty naszej się wyczerpał,
Koronne dobra musim wydzierżawić;
Suma pokryje bieżące wydatki;
Gdy to za mało, naszym namiestnikom
Zostawim w domu gotowe blankiety;
Wpisując znanych bogaczów nazwiska,
Potrafią ściągnąć znaczne sumy złota
I przysłać nam je na nasze potrzeby.
My do Irlandyi ciągniemy bez zwłoki.

(Wchodzi Bushy)

Jakie nowiny, Bushy?
Bushy.  Jan z Gandawy
W ciężką chorobę zapadł nagle, królu,
Wysłał mnie z prośbą, byś raczył co prędzej
Odwiedzić starca tkniętego niemocą.
Król Rysz.  Gdzie leży?
Bushy.  W Ely.
Król Rysz.  Bodaj dobre niebo
Myśl tę natchnęło jego doktorowi,
By mu ułatwił podróż do mogiły!
Podszewka kufrów jego by się zdała
Na armii naszej irlandzkiej mundury.
Idźmy, panowie, odwiedzić chorego;
Bodajem przybył, śpiesząc się, za późno! (wychodzą).






AKT DRUGI.
SCENA I.
Pokój w Ely-house.
(Jan z Gandawy na łożu, wkoło niego książę York i inni).

Jan z Gan.  Czy król przybędzie? bym ducha wyzionął
Śród rad zbawiennych płochym jego latom.
York.  Nie kłopocz darmo myśli niespokojnej:
Próżne dla niego wszystkie dobre rady.
Jan z Gan.  Mówią, że język konających ludzi
Zmusza uwagę jak pieśń uroczysta.
Rzadko bez skutku ostatnie są słowa,
Prawdą oddycha konających mowa.
Ust, które śmierci zimna ręka studzi,
Pilniejszą baczność głos w słuchaczu budzi,
Niż co rozpustna, płocha młodość gwarzy;
Więcej niż życie zgon człowieka waży.
Zachodzącego ostatni błysk słońca,
I ton ostatni rzewnej pieśni końca,
W pamięć się naszą z większą wpaja siłą
Niż wszystko razem co je poprzedziło;
Ostatnia słodycz jest dla nas najsłodszą.
Gdym żył, na rady me król nie miał ucha,
Konającego może dziś usłucha.
York.  Nigdy. Pochlebstwa głos zatkał mu uszy,
Wieczne pochwały, rozpustne piosenki,
Których truciznę młodość chciwie pije,
I przyniesione z Włoch dziwaczne mody,
Które nasz naród, nędzny naśladowca,
Koślawym krokiem za późno małpuje.
Gdzie świat wymyśli jaką próżność głupią,
Byleby nową, jakkolwiek wzgardliwą,
Którejby zaraz ktoś mu nie podszepnął?
Nigdy tam rada dobra nie dosięga,
Gdzie się rozpusta na rozum sprzysięga.

Nie radź tym, co się sami chcą kierować:
Tchu ci nie staje, a chcesz go marnować.
Jan z Gan.  Zda się, że jestem natchnionym prorokiem,
Przyszłość mu jego przepowiem, konając:
Rozpusty jego krótki płomień będzie,
Bo sam gwałtowny pożera się ogień;
Deszczyk trwa długo, burza nagle mija;
Ciągłym galopem koń prędko się męczy,
I żarłok własnym dusi się pokarmem.
Jakby kruk morski, próżność lekkomyślna
Gdy wszystko połknie, pożera się sama.
Ten tron monarchów, wyspa berłowładna,
Królewska wyspa, ta Marsa siedziba,
Ton drugi Eden, ta raju połowa,
Twierdza, natury postawiona ręką
Przeciw napaściom, przeciw dłoniom wojny;
Ten lud szczęśliwy, sam w sobie świat mały,
Ten klejnot w srebrne oprawiony morze,
Które mu stoi za sypane wały,
I za przekopy obronnego zamku,
Przeciw zazdrości mniej szczęśliwych krain;
Błogosławione królestwo, ta Anglia,
Ta mamka, łono to w mocarzy płodne,
Wielkich potęgą, swoim rodem słynnych
Przez swą rycerskość w służbie chrześcijaństw
Przez czyny swoje tak znanych daleko
Jak grób odległy Zbawiciela świata,
Błogosławionej Maryi Panny syna;
Dusz ziemia drogich, droga, droga ziemia,
Droga dla chwały po świecie rozsianej.
W dzierżawie teraz, (mówiąc to, umieram,)
Jak podła lenność, albo lichy folwark.
Anglia, owita w tryumfalne morze,
Odpychająca swych brzegów granitem
Zazdrosne fale mściwego Neptuna,
Teraz owita w plamy atramentu,
I przegniłego hańbę pergaminu.
Anglia, sąsiadów przywykła podbijać,

Nikczemnie teraz podbiła się sama.
Ach! gdyby wstyd ten z mem się życiem skończył,
Jakbym szczęśliwy zstąpił do mogiły!

(Wchodzą: król Ryszard i Królowa, Aumerle, Bushy, Green, Bagot, Ross i Willoughby).

York.  To król. Oszczędzaj młodość jego, bracie:
Drażnione źrebię gwałtowniej szaleje.
Królowa.  Jak zdrowie stryja naszego, Lancastra?
Król Rysz.  Stary Gandawo, jakże twoje zdrowie?[4]
Jan z Gan.  Ach, jak to imię przystoi mi teraz!
Stary Gandawa, wychudły starością;
Boleść na długie wskazała mnie posty;
Któż pozbawiony pokarmu nie chudnie?
Nad śpiącą Anglią długo ja czuwałem,
A bezsenności towarzyszką chudość.
Żywotny pokarm starego rodzica
Mnie był odjęty — widok moich dzieci:
Ten post do reszty ciało me wysuszył.
Wyschły do grobu, jak grób jestem chudy,
Co w pustem łonie kości tylko chowa.
Król Rysz.  Czy może chory tak z swem mianem igrać?
Jan z Gan.  Boleść się łudzi sama szydząc z siebie;
A gdy me imię chcesz ze mną pogrzebać,
Szydzę z imienia, aby ci pochlebiać.
Król Rysz.  Maż konający pochlebiać żyjącym?
Jan z Gan.  Nie, konającym żyjący pochlebia.
Król Rysz.  Konając, przecie mówisz, że mi schlebiasz.
Jan z Gan.  Nie ja, choć chorszy, ale ty umierasz.
Król Rysz.  Ja zdrów oddycham i twą słabość widzę.
Jan z Gan.  Bóg mi jest świadkiem, że twą słabość widzę,
I chory jestem, twą widząc chorobę.
Królestwo całe twem śmiertelnem łożem,
Na którem kona twoje dobre imię,
A ty, zbyt tylko lekkomyślny pacyent,
Oddajesz w pieczę namaszczone ciało

Doktorom, co ci zadali truciznę.
Tysiąc pochlebców w twej siedzi koronie,
Choć tylko głowy ma twojej przestronność,
I choć w tak ciasnej zamknięci są klatce,
Twoje rozległe pustoszą królestwo.
O, gdyby dziad twój proroczem mógł okiem
Widzieć, jak synów jego wnuk wytępia,
Twoją niesławę z rąkby twoich wydarł,
Nim tron posiadłeś, z tronuby cię strącił,
Na którym siadłeś, aby sam się strącić.
Gdybyś i świata całego był panem,
Byłoby hańbą kraj ten wydzierżawiać,
A ty, gdy ziemię tę masz za świat cały,
Gdy ją tak hańbisz, to hańba nad hańby.
Nie królem Anglii, lecz jesteś dzierżawcą,
Kontraktu jesteś teraz niewolnikiem,
A —
Król Rysz.  Ty szalonym, głupim lunatykiem,
Co na gorączki licząc przywileje,
Zmarzłą nauką śmiesz na twarzy mojej
Rozlewać bladość, moją krew królewską
Z rodzimych siedlisk wściekłością wyganiać.
Na tronu mego majestat przysięgam,
Syna Edwarda gdybyś bratem nie był,
Język, co w głowie twej tak potoczysty,
Z zuchwałych ramion głowęby twą stoczył.
Jan z Gan.  Synu Edwarda, nie szczędź mnie dlatego,
Żem ojca jego Edwarda jest synem.
Już, jak pelikan, krwi tej utoczyłeś,
I już szalałeś krwią tą upojony.
Wszak brat mój, Gloucester, to poczciwe serce,
(Świeć jego duszy Boże miłosierny!)
Już dostatecznym jest dla nas przykładem,
Że ci nie trudno Edwarda krew przelać.
Mej więc choroby zostań pomocnikiem,
Twoją srogością zaostrz kosę czasu
I naraz zetnij kwiat oddawna zwiędły.
Żyj w hańbie, lecz niech hańba cię przeżyje!

Te słowa odtąd niech katem twym będą. —
Złóżcie mnie teraz w grobowe owicie:
Kto cześć i miłość ma, niech kocha życie.

(Wynoszą go).

Król Rysz.  Którym zostały tylko złość i lata,
Jak tobie, czas tym wynosić się z świata.
York.  Błagam cię, panie, przypisz jego słowa
Długim cierpieniom i starczej zrzędności;
Przysięgam, królu, on cię zawsze kochał,
Jak Henryk Hereford, gdyby był przytomny.
Król Rysz.  Miłość ich dla mnie równa, nikt nie przeczy;
Równą im płacę. Zostawmy tak rzeczy.

(Wchodzi Northumberland)

Northumb.  Królu i panie, stary Jan z Gandawy
Twoim królewskim poleca się względom.
Król Rysz.  Co mówi?
Northumb.  Wszystko powiedział już, panie.
Język już jego lutnią jest bez struny:
Bieg jego życia i słów zakończony.
York.  Niech York teraz tak jak on umiera:
Śmierć, choć uboga, łzy życia ociera.
Król Rysz.  Najpierwej owoc najdojrzalszy ścieka:
Czas jego ubiegł, nas pielgrzymka czeka.
Dość na tem. Teraz do irlandzkiej wojny.
Musim wytępić tych kudłatych zbójców,
Co jak trucizna lęgną się na ziemi
Prócz nich, niezdolnej płodzić innych jadów.[5]
Gdy na wyprawę trzeba nam sum wielkich,
Na rzecz naszego skarbu zabieramy
Srebra, dochody, pieniądz, ruchomości
Które miał niegdyś stryj Jan w posiadaniu.
York.  Dokąd mi jeszcze cierpliwości stanie?
Maż wierność znosić wszystkie nieprawości?
Ni śmierć Gloucestera, Hereforda wygnanie,
Jana zniewagi, ciężkie krzywdy Anglii,

Ni Bolingbroka biednego małżeństwu
Stawiany opór, ni me poniżenie,
Nie zachmurzyły lic moich pogody,
Na króla mego brwi mych nie zmarszczyły.
Z Edwarda synów ja jestem ostatni,
Jak książę Walii, ojciec twój, był pierwszym.
Nigdy lew w boju zapalczywszym nie był,
A nigdy cichszem jagniątko w pokoju,
Jak był ten młody, szlachetny ten książę.
Ty jesteś żywym jego wizerunkiem,
On tak wyglądał, gdy dnie twoje liczył.
Lecz gdy on marszczył brew, to na Francuzów,
Nie na przyjaciół; dłoń jego szlachetna
Swoim nabytkiem tylko szafowała,
Ale nie tknęła skarbów zgromadzonych
Zwycięzką ręką naszego rodzica.
Krwią swego rodu rąk on swych nie kalał,
Ale krwią rodu swego nieprzyjaciół.
Ryszardzie, boleść uniosła Yorka —
Inaczej robić nie chciałby porównań.
Król Rysz.  Co chcesz powiedzieć, stryju?
York.  O mój królu,
Racz mi przebaczyć; jeśli nie przebaczysz,
Przygotowany jestem gniew twój znosić.
Jestże twą myślą wygnańca Hereforda
Prawa i włości na twą rzecz zagrabić?
Gandawa umarł, czy Hereford nie żyje?
Czy syn i ojciec wierni ci nie byli?
Czy nie zasłużył pierwszy mieć dziedzica,
Czy dziedzic ojca godnym nie jest synem?
Gwałcąc Hereforda prawa, zgwałćże razem
Prawa od wieków czasowi zwyczajne,
Zabrońże jutru po dziś następować,
Samego siebie zrzeknij się, bo jakże
Zostałeś królem, jeśli nie dziedzictwem?
Bóg widzi, (chciałbym mylnym być prorokiem),
Że jeśli prawa Hereforda zagrabisz,
Odwołasz dyplom, którego powagą,

Choć nieobecny, przez pełnomocnika
Może dziedzicznych domagać się włości,
Nie przyjmiesz hołdu, który chce ci złożyć,
Ściągasz na siebie tysiąc niebezpieczeństw,
I serc tysiąca przywiązanie tracisz,
A cierpliwości mej podsuwasz myśli,
Których jej broni wierność i mój honor.
Król Rysz.  Myśl co chcesz, myśl twa nie zwiąże mej woli
Zaboru jego sreber, skarbów, roli.
York.  Nie będę świadkiem gwałtów. Bądź zdrów, panie!
Kto dziś przepowie, co się jutro stanie?
Dziś tylko wszyscy przepowiedzieć mogą,
Że do dobrego nie zajdziesz złą drogą (wychodzi).
Król Rysz.  Śpiesz teraz, Bushy, do hrabiego Wiltshire,
Powiedz mu, że go czekam w Ely-house,
Aby się w sprawie tej z nim porozumieć.
My do Irlandyi pojutrze; czas nagli.
W nieobecności naszej, namiestnikiem
Naszego stryja York zostawiamy,
Bo to mąż prawy, a zawsze nas kochał.
Królowo, jutro musimy się rozstać;
Użyjmy czasu, bo krótki nasz pobyt.

(Przy odgłosie trąb wychodzi Król, Królowa, Bushy, Aumerle, Green i Bagot).

Northumb.  Umarł więc książę Lancaster, panowie.
Ross.  I żyje także; dziś syn jego księciem.
Willough.  Księciem z tytułu ale nie z dochodów.
Northumb.  Jedno i drugie, jeśli sprawiedliwość
Na ziemi żyje.
Ross.  Serce moje pełne
Pęknie z boleści, nim mu będzie wolno
Swą pełność wylać językiem swobodnym.
Northumb.  Mów śmiało. Niech ten zamilknie na wieki,
Co na twą krzywdę twe powtórzy słowa!
Willough.  Czy chciałbyś mówić o księciu Hereford?
Gdy tak, mów śmiało, bo chętnie me ucho
Usłyszy dobre o panu tym słowo.
Ross.  Ach, nic dobrego zrobić dlań nie mogę,

Chyba, że dobrem nazwiecie mą litość
Nad chciwą jego dziedzictwa grabieżą.
Northumb.  Wstyd znosić krzywdy spełnione okrutnie
Na krwi królewskiej i na mnogich panach
W naszem królestwie grożącem ruiną.
Król nie jest królem lecz podłem narzędziem
Nędznych pochlebców; jakąkolwiek skargę
Natchnie im zemsta przeciw z nas któremu,
Król zaraz gotów srogi sąd nakazać
Na nas, na dzieci nasze i dziedziców.
Ross.  Lud podatkami ciężkimi zrabował,
I stracił jego miłość, ciężkie kary
Za przedawnione ponakładał spory
Na swoją szlachtę i miłość jej stracił.
Willough.  Codziennie nowe wymyślają zdzierstwa:
Składki, ofiary, nie wiem co tam jeszcze;
Ale przez Boga, co robi z pieniądzmi?
Northumb.  Nie brał na wojnę, bo jej nie prowadził,
Lecz przez nikczemną ustąpił ugodę,
Co krwią swą jego nabyli przodkowie.
Pokój dziś droższy niż były przód wojny.
Ross.  W dzierżawie hrabia Wiltshire ma królestwo.
Willough.  A król bankrutem został jak zły handlarz.
Northumb.  Już nad nim wiszą hańba i ruina.
Ross.  Nie miałby grosza na irlandzką wojnę,
Mimo podatków, gdyby nie zagrabił
Włości i sreber wygnanego księcia.
Northumb.  Swego krewnego. O królu wyrodny!
Ale, panowie, słyszymy świst burzy,
A nie szukamy spokojnej przystani;
Widzim, jak wicher wydyma nam żagle,
Zamiast je zwijać, giniemy bezpiecznie.
Ross.  Widzim rozbicie, które i nam grozi,
Nieuniknione dziś niebezpieczeństwo,
Gdy jego przyczyn nie chcemy usunąć.
Northumb.  Nie, nie; przez puste oko śmierci, widzę,
Wygląda życie; lecz nie śmiem powiedzieć,
Jak wyzwolenia bliską jest godzina.

Willough.  Dziel z nami myśli, jak my dzielim z tobą.
Ross.  Northumberlandzie, mów do nas z ufnością;
My trzej jesteśmy tobą, mówiąc do nas,
To jakbyś z sobą rozmyślał; mów śmiało.
Northumb.  A więc słuchajcie: właśnie odebrałem
Listy z Port le Blanc, bretońskiej zatoki,
Że Henryk Hereford i Reinold lord Cobham,
Co się z rąk księcia Exeteru wymknął,
I brat Rejnolda niegdyś w Canterbury
Arcybiskupią ozdobiony mitrą,
I sir John Ramston, sir Thomas Erpingham,
Sir John Norbery, sir Robert Waterton,
I Francis Quoint, wszyscy uzbrojeni
Księcia Bretanii przyjacielską ręką,
Na ośmiu statkach, z armią trzechtysięczną
Już wypłynęli i bez straty czasu
Żeglują ku nam; na północnych brzegach
Możeby nawet już wylądowali,
Ale czekają na królewski odjazd.
Jeśli więc chcemy zrzucić podłe jarzmo,
Odarte skrzydło ojczyzny opierzyć,
Wyrwać z zastawu splamioną koronę,
I pył odmuchnąć ze złotego berła,
Majestatowi dawną godność wrócić,
Do Ravenspurgha czas już nam pośpieszyć.
Strach wam? Sam pójdę; zostańcie w stolicy;
Lecz dochowajcie, proszę, tajemnicy.
Ross.  Na koń! Niech zwleka, kto odwagi niema.
Willough.  Pierwszy tam stanę, jeśli koń dotrzyma (wychodzą).

SCENA II.
Londyn. Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Królowa, Bushy, Bagot).

Bushy.  Zbyt jesteś smutną, królowo i pani,
Przyrzekłaś jednak, rozstając się z królem,
Odrzucić z serca melancholii ciężar,

A myśl wesołą do duszy przywołać.
Królowa.  Przyrzekłam, by się podobać królowi,
Lecz, by się sobie podobać, nie mogę,
Choć nie wiem, jaki przymusza mnie powód
Takiego przyjąć gościa jak jest smutek;
Ten chyba tylko, że się rozłączyłam
Z tak słodkim gościem, jak mój słodki Ryszard.
Lecz mimo tego, ciągle mi się zdaje,
Że smutek jakiś, jeszcze nie powity,
Lecz w łonie matki fortuny dojrzały,
Zbliża się do mnie; cała moja dusza
Drży w swych głębinach, choć nie wie dlaczego.
Coś groźniejszego w boleściach ją nurza
Niż moje gorzkie z królem rozłączenie.
Bushy.  Każdy nasz smutek tysiące ma cieniów,
Z których się każdy smutkiem zda, choć nie jest;
Bo oko smutku, strugą łez olśnione,
Rzecz każdą dzieli na cząstek tysiące,
Jak te obrazy, co naprost widziane
Zdają się tylko linii mięszaniną,
Ale z ukosa kształt biorą i formę;
Tak i ty, pani, gdy patrzysz z ukosa
Na odjazd króla, widzisz smutku formy,
Które ci żalem przepełniają serce,
Chociaż to tylko cień tego, co nie jest.
Odjazdu króla płacz więc tylko, pani;
Nie widzisz innych boleści powodów,
Lub widzisz tylko zwodnem smutku okiem,
I płaczesz, jakby nad rzeczywistością,
Nad wyobraźni swojej mamidłami.
Królowa.  Być może; jednak, w duszy mojej czuję,
Że to tak nie jest; lecz niech co chce będzie,
Smutną hyc muszę, głęboko być smutną,
Choć kształtów myśli mej nie mogę schwycić;
Na nic bolesne wzdryga się ma dusza.
Bushy.  Wierzaj mi, pani, to są przywidzenia.
Królowa.  Nie, nie, bo zwykłym przywidzeń jest ojcem
Miniony smutek, a ze mną tak nie jest,

Bo nic poczęło boleść mą, a przecie
Jest coś w tem niczem, co mnie w smutku nurza.
Łez moich źródło w przyszłości się chowa;
Co to, nikt nie wie, lecz serce mi ściska,
Dziś, jest to dla mnie boleść bez nazwiska.

(Wchodzi Green).

Green.  Bóg z tobą, pani! Witam was, panowie!
Król, mam nadzieję, nie odpłynął jeszcze.
Królowa.  Że jest w Irlandyi, spodziewaj się raczej.
W pośpiechu cała jego jest nadzieja;
Czemu więc pragniesz, by jeszcze nie odbił?
Green.  By zwrócił wojsko, on, nasza nadzieja,
Na rozpacz wroga nadzieję przemienił,
Który na brzeg nasz zbrojno wylądował.
Sam się odwołał wygnany Bolingbroke,
I w Ravenspurghu, na sił swoich czele,
Stanął bezpiecznie.
Królowa.  Nie daj tego, Boże!
Green.  To prawda tylko zbyt pewna; co gorsza,
Lord Northumberland i syn jego, Percy,
Lordowie: Beaumond i Ross i Willoughby,
Zbiegli do niego z hufcami przyjaciół.
Bushy.  Czemu natychmiast zbiegów przeniewierczych
Buntownikami nie ogłosiliście?
Green.  Ogłosiliśmy, i wnet lord Worcester
Strzaskał swą laskę, marszałkostwo złożył,
Do Bolingbroka z całą pierzchnął służbą.
Królowa.  Ty smutku mego jesteś położnikiem,
Bolingbroke strasznym boleści mych dzieckiem.
Dusza ma potwór spowiła nakoniec,
A ja, zbolała nowa położnica,
Ból bólom, smutek przyrzucam smutkowi.
Bushy.  O, nie rozpaczaj, pani!
Królowa.  Kto mi wzbroni?
Ja chcę rozpaczać, wypowiedzieć wojnę
Zwodnej nadziei, bo to jest pochlebca,
Pasożyt, przyjście śmierci zwlekający,
Coby łagodną rozwiązała ręką

Węzeł żywota; kłamliwa nadzieja
Tylko przedłuża konania boleści.

(Wchodzi York).

Green.  To książę York.
Królowa.  Na swym starym karku
Znak wojny niesie, a jego spojrzenie
Jak niepokoju i trosk czarnych pełne!
O stryju, rzeknij mi pociechy słowo.
York.  Gdybym je wyrzekł, myślibym mej kłamał.
Pociecha w niebie; my żyjem na ziemi,
Gdzie krzyże, troski i boleści same.
Król gdzieś daleko broni swej korony,
Którą mu inny przybył w domu wydrzeć;
Tu mnie zostawił podporą swych dzielnic,
Gdy pod ciężarem lat sam ledwo stoję.
Przyszła choroba, zbytków jego skutek;
Doświadczy teraz przyjaźni pochlebców.

(Wchodzi sługa).

Sługa.  Przed mem przybyciem syn się twój oddalił.
York.  Oddalił! Niechże co chce już się dzieje!
Szlachta uciekła, lud jest obojętny,
Drżę, by nie stanął po stronie Hereforda.
Leć mi do Plashy, do siostry mej Gloucester,
Niech tysiąc funtów przyśle mi natychmiast.
Śpiesz; weź mój pierścień.
Sługa.  Zapomniałem dodać,
Że dziś, w przejeździe, wstąpiłem do Plashy —
Lecz cię zasmucę, panie, kończąc powieść.
York.  Kończ mi ją zaraz.
Sługa.  Godzinę, milordzie,
Przed mem przybyciem księżna pani zmarła.
York.  Wszechmocny Boże! jaka powódź nieszczęść
Na raz to biedne zalała królestwo!
Nie wiem co począć. Czemuż, bez mej winy,
Król mi nie uciął głowy z mymi braćmi!
Czy do Irlandyi gońce wyprawieni?
Gdzie znaleźć pieniądz na potrzeby wojny?
Lecz idźmy, siostro-kuzynko, chcę mówić,

Przebacz mi, proszę. (Do Sługi)
Śpiesz do mego domu,
Zbierz wozy, przywieź broń, którą tam znajdziesz.

(Wychodzi Sługa).

Idźcie, panowie, hufce wasze zebrać.
Jeśli wiem, jakby można ład wprowadzić
W bezładne sprawy złożone w me ręce,
Niech zginę. Oba mymi są krewnymi;
Jeden jest królem moim, a przysięga
I obowiązek bronić mi go każą;
Drugi jest także mym krewnym, przez króla
Ciężko skrzywdzonym, a krew i sumienie
O sprawiedliwość dla niego wołają.
Bądźcobądź, trzeba nam coś postanowić.
Idźmy kuzynko; pierwszą myślą moją
W jakiem bezpiecznem zostawić cię miejscu.
Zbierzcie co prędzej, panowie, swe hufce,
A w zamku Berkeley połączcie się ze mną.
Chciałbym do Plashy, lecz czas nie pozwala.
Źle idą sprawy, bo pomiędzy nami
Wszystko stanęło do góry nogami.

(Wychodzą York i Królowa).

Bushy.  Wiatr niesie chyżo wieści do Irlandyi,
Lecz z nich nie wraca żadna. Zebrać siły,
Mogące czoło stawić przeciwnikom,
My nie zdołamy.
Green.  Przy tem, miłość nasza
Dla króla ku nam zbudziła nienawiść
W tych wszystkich, którzy króla nie kochają.
Bagot.  To jest całego ludu, chcesz powiedzieć,
Bo jego miłość w jego worku leży;
Ten nienawiścią napełnia śmiertelną
Serca ich, kto chce worek ten wypróżnić.
Bushy.  Głos też powszechny monarchę potępia.
Bagot.  I my, ich sądem, potępienia godni
Za przywiązanie nasze do Ryszarda.
Green.  Do Bristolskiego śpieszę teraz zamku,
Bo tam i hrabia Wiltshire się już schronił.

Bushy.  Pociągnę z tobą, bo wściekłe pospólstwo
Jak pies gotowe w kawałki nas szarpać.
Czy chcesz być naszym trzecim towarzyszem?
Bagot.  Nie, ja do króla, do Irlandyi płynę.
Jeśli przeczuciom moim wierzyć mamy,
Już to ostatni raz my się żegnamy.
Bushy.  Wszystko od tego zależy, czy York
Zdoła odeprzeć siły Bolingbroka.
Green.  Widzę, niestety! że książę zamierza
Policzyć piasek, lub ocean wypić.
Za jedno ramię wiernego człowieka,
Już tysiąc zdrajców do wroga ucieka.
Bushy.  Żegnam was teraz w smutku i żałobie!
Green.  Może was spotkam jeszcze.
Bagot.  Chyba w grobie.

(Wychodzą).
SCENA III.
Góry w Gloucestershire.
(Wchodzą: Bolingbroke i Northumberland na czele armii).

Boling.  Do zamku Berkeley czy daleko jeszcze?
Northumb.  Hrabstwo Gloucesterskie obce mi jest, panie.
Te dzikie góry, przepaściste drogi,
Marsz utrudniają, przeciągają mile;
Lecz twa rozmowa cukrem dla mnie była,
Słodzącym gorycz długiego pochodu.
Lecz z Ravenspurgha droga do Cotswoldu
Jak się mozolną zdawać musi lordom
Ross i Willoughby, daleko od ciebie,
Którego słowa nie dały mi czasu
Myśleć o trudach i nudach pochodu.
Osłodą jednak będzie im nadzieja
Szczęścia, którego używam obecnie;
Bo równą prawie samemu jest szczęściu
Nadzieja szczęścia; ta nadzieja skróci
Znużonym lordom długie marszu trudy,

Jak twa obecność i twoje rozmowy,
Szlachetny panie, dla mnie je skróciły.
Boling.  Mniejszą ma cenę moje towarzystwo
Niż twoje dobre słowa. Kto się zbliża?

(Wchodzi Henryk Percy).

Northumb.  To syn mój, panie, młody Henryk Percy,
Przez mego brata Worcester wyprawiony.
Jak zdrowie stryja twojego, Henryku?
Percy.  Od was się o nim myślałem dowiedzieć.
Northumb.  Jak to? Czy brat mój nie jest przy królowej?
Percy.  Nie, dobry panie, nagle dwór porzucił,
Strzaskał swą laskę, rozpuścił dom króla.
Northumb.  Z jakich powodów? Gdy się z nim żegnałem,
Nie myślał o tem.
Percy.  Dlatego, mój ojcze,
Że cię za zdrajcę kraju ogłoszono.
On sam pośpieszył już do Ravenspurgha
Służby swe księciu Hereford ofiarować,
Mnie zaś na Berkeley wyprawił, by zbadać,
Jakie tam siły York nagromadził,
Do Ravenspurgha potem iść mi kazał.
Northumb.  Czy zapomniałeś, synu, księcia Hereford?
Percy.  Nie, trudno bowiem było mi zapomnieć,
Czego nie znałem; a jak mi się zdaje,
Nigdy go w mojem życiu nie widziałem.
Northumb.  Poznaj go teraz: to jest książę Hereford.
Percy.  Dostojny panie, przyjm służbę młokosa,
Dziś surowego i bez doświadczenia,
Lecz który zczasem dojrzeje i będzie
Zdolniejszym lepsze oddać ci usługi.
Boling.  Dzięki ci, Percy; mogę cię zapewnić,
Że skarb najdroższy od nieba dostałem —
Duszę pamiętną na dobrych przyjaciół.
Gdy z twą miłością szczęście me dojrzeje,
Wiernej przyjaźni nie braknie nagrody.
Ten kontrakt serca stwierdzam moją ręką.
Northumb.  Jak stąd daleko do Berkeley? Z swym wojskiem
Co myśli począć stary, dobry York?

Percy.  Za tą drzew kępą stoi zamek Berkeley,
Jak słychać, z ludźmi trzystoma załogi.
Wyjąwszy lordów York, Berkeley, Seymour,
Niema żadnego w zamku dostojnika.

(Wchodzą Boss i Willoughby).

Northumb.  Patrz, nadbiegają lord Ross i Willoughby,
Z twarzą w płomieniach, z skrwawioną ostrogą.
Boling.  Witam, panowie; wasza widzę miłość
Goni za zdrajcą wygnanym z ojczyzny.
Skarbem dziś moim bezsilna jest wdzięczność,
Lecz niech ją tylko zbogaci bieg czasu,
Zapłaci wasze mozoły i przyjaźń.
Ross.  Twoja obecność skarbem naszym, panie.
Willough.  I z lichwą nasze płaci nam mozoły.
Boling.  Przyjmcie me dzięki — pieniądz to ubogich,
Mój skarb, dopóki dziecię, ma fortuna,
Pełnoletności nie dojdzie. — Kto idzie?

(Wchodzi Berkeley).

Northumb.  To milord Berkeley, jeśli się nie mylę.
Berkley.  Milordzie Hereford, niosę ci poselstwo.
Boling.  Nie znam Hereforda; jest tutaj Lancaster;
Szukać nazwiska tego tu przybyłem,
I na twych ustach znaleźć je przód muszę,
Nim ci odpowiem na twoje poselstwo.
Berkley.  Nie tłomacz mylnie słów moich, milordzie;
Nie mam zamiaru tytułów twych skrobać.
Przybywam, lordzie — lordzie — jak sam zechcesz,
Wierny rozkazom księcia namiestnika,
Zapytać, lordzie, co mogło cię skłonić
Z nieobecności monarchy korzystać,
Domowy pokój powstaniem zamącić.

(Wchodzi York z orszakiem).

Boling.  Nie potrzebuję twego pośrednictwa
Na mą odpowiedź; oto sam namiestnik.
Dostojny stryju! (klęka)
York.  Pokaż mi pokorę
Twojego serca raczej niż kolana,
Bo to fałszywe bywa i obłudne.

Boling.  Łaskawy stryju —
York.  Ba, ba, skończmy, proszę,
Nie łaskuj łaską, nie stryjaj mi stryjem;
Nie jestem stryjem zdrajcy; słowo łaska
W ustach bez łaski jest mi świętokradztwem.
Powiedz, jak śmiały twe nogi wygnane
Dotknąć się prochu tej angielskiej ziemi?
Jak w jej spokojne zapuścić się łono,
Zagrażać wojną bledniejącym siołom,
I godnym wzgardy grozić jej orężem?
Czyżeś dla tego przybył, że monarcha,
Że pomazaniec boży nieobecny?
Szalony chłopcze, król zawsze jest w Anglii,
W mej wiernej piersi jego władza leży.
Ach, gdybym dzisiaj lat tamtych miał ogień,
W których, z walecznym ojcem twym Gandawą,
Czarnegom Księcia, tego wojny boga,
Z roju tysiąca Francuzów wyzwolił,
Ach, jakże prędko, tą moją prawicą,
Dziś paraliżu związaną niemocą,
Twoje występne skarciłbym zuchwalstwo!
Boling.  Racz mi powiedzieć, łaskawy mój stryju,
Jaki występek, kiedy popełniłem!
York.  Któremu niema równego na ziemi,
Występek buntu i obrzydłej zdrady.
Jesteś wygnańcem, wróciłeś tu przecie,
Nim czas twojego upłynął wygnania,
Przeciw królowi twemu broń podniosłeś.
Boling.  Byłem Herefordem, gdy byłem wygnany,
Dzisiaj do Anglii powrócił Lancaster.
Dostojny stryju, racz na moje krzywdy
Chwilę bezstronnem tylko spojrzeć okiem.
Jesteś mi ojcem, bo twarz mi jest twoja
Żywym obrazem starego Gandawy,
Ach, więc mój ojcze, czy zechcesz pozwolić,
Bym się jak żebrak po ziemi wałęsał,
By prawa moje, aby moje włości
Niesprawiedliwie, gwałtem mi wydarte

Dorobkiewiczów płaciły rozpustę?
Po com się rodził? Jeśli król, mój kuzyn,
Jest Anglii królem, kto śmiałby zaprzeczyć,
Że jestem księciem Lancastru dziedzicznym?
Masz syna, mego krewnego, Aumerlea,
Gdybyś ty pierwszy do mogiły zstąpił.
On ojca w stryju Gandawieby znalazł,
Któryby skarcił jego krzywdzicieli.
Mnie dziś nie wolno mych szukać lenności,
Choć mi do tego dyplom prawo daje.
Ojcowskie dobra zabrane, sprzedane,
Pieniądz użyty na najgorsze cele.
Cóż miałem robić? Prawam się domagał,
Bom jest poddany; gdy mi zabroniono
Praw poszukiwać przez pełnomocników,
Musiałem przybyć, osobiście żądać
Zwrotu dziedzictwa po ojcach spadłego.
Northumb.  Szlachetny książę ciężkiej doznał krzywdy.
Ross.  A ty ją, panie, dziś musisz naprawić.
Willough.  Nikczemni rosną kosztem jego włości.
York.  Lordowie Anglii słuchajcie mnie, proszę:
Krzywdy synowca, jak wy czułem silnie,
I byłem zawsze jego praw obrońcą,
Lecz dziś, gdy z mieczem do ziemi tej przybył,
Gdy sobie drogę mieczem chce wyrąbać,
I prawa swoje bezprawiem odzyskać,
Nie, nigdy, nigdy na to nie przyzwolę,
I kto w tej sprawie jego trzyma stronę,
Jest podżegaczem buntu, buntownikiem.
Northumb.  Książę nam przysiągł, że do Anglii przybył
Po swoją własność, myśmy mu przysięgli
Dać wierną pomoc w praw jego obronie,
A niech ten szczęścia nie znajdzie na ziemi,
Kto swej przysięgi nie zechce dotrzymać.
York.  Wiem, jaki będzie zatargów tych koniec,
Ale wypadków biegu nie zatrzymam,
Bo siły moje niepewne i słabe.
Bóg mi jest świadkiem, że gdybym był w stanie,

Zgiąłbym wam karki i zmusił w pokorze
U stóp królewskich błagać przebaczenia.
Dziś, koniecznością zmuszony, oświadczam,
Że w tych zatargach będę neutralnym.
Bądźcie więc zdrowi! chyba że zechcecie
W zamku tym przyjąć na tę noc gościnność.
Boling.  Z ofiary, stryju, chętniebym korzystał;
Lecz muszę raczej prosić, abyś zechciał
Do Bristolskiego ciągnąć ze mną zamku,
W którym, jak mówią, jest Bushy i Bagot
Ze sprzymierzeńców swoich całą szajką,
A ja przysiągłem rozgnieść bez litości
Te gąsiennice rzeczypospolitej.
York.  I to być może, że z wami pociągnę,
Ale mi dajcie do namysłu chwilę,
Bo wstręt uczuwam gwałcić prawa Anglii. —
Witam was teraz jak widz obojętny;
Troski me grzebię w nadziei mogile. (Wychodzą).

SCENA IV.
Obóz w Walii.
(Wchodzą: Salisbury i Kapitan).

Kapitan.  Przez te dni dziesięć, lordzie Salisbury,
Z niemałą tylko mogliśmy trudnością
Spółziomków naszych pod bronią utrzymać;
A gdy od króla nie nadeszły wieści,
Rozpuszczam wojsko. Żegnam cię, milordzie!
Salisbury.  Jeszcze dzień czekaj, wierny Walijczyku;
Całą swą ufność król w tobie pokłada.
Kapitan.  Nie możem czekać. Jak mówią, król umarł.
Wszystkie wawrzyny ziemi naszej uschły,
Stałych gwiazd rojom grożą meteory,
Księżyc na ziemię patrzy zakrwawiony.
Wyschli prorocy wielkie wróżą zmiany,
W smutku bogacze, a hultaje tańczą,
Tamci się boją bogactw swych postradać,

Ci na zażartej wojny liczą łupy:
Śmierć i upadek królów to rokuje.
Strwożone wojsko za chwilę broń rzuci,
Pewne, że król nasz, Ryszard, już nie wróci.

(Wychodzi).

Salisbury.  Ryszardzie, widzę z boleści łzą w oku
Twą chwałę, jakby gwiazdę spadającą
Ze sklepu niebios na tę podłą ziemię!
Słońce twe łzawe do morza zapada,
Nam burze, klęski, rozpacz zapowiada;
Do wroga śpieszą twoi przyjaciele,
I wszystko na twą zagładę się ściele (wychodzi).




AKT TRZECI.
SCENA I.
Obóz Bolingbroka w Bristolu.
(Wchodzą: Bolingbroke, York, Northumberland, Percy, Willoughby, Ross, za nimi oficerowie, Bushy i Green jako więźniowie).

Boling.  Przywiedź tych ludzi bliżej.
Bushy i Greenie, dusz wam nie chcę dręczyć,
(Które się wkrótce z ciałem muszą rozstać)
Długim wywodem waszej złej przeszłości,
Boby to było brakiem miłosierdzia.
Lecz żeby waszą krew z rąk moich obmyć,
Tu, wobec wszystkich, pokrótce wyłożę
Przyczyny śmierci waszej najgłówniejsze:
Wyście waszego króla obłąkali;
Królewską postać z krwi i twarzy rysów
Szpetnie pokalał wpływ wasz opłakany;
Waszych to grzesznych zabaw był następstwem
Poniekąd rozwód króla i królowej,
Osamotnienie królewskiej łożnicy;

Przez wasze krzywdy piękna twarz królowej
Pobladła, gorzkich łez wilżona strugą;
I ja sam, książę rodem i fortuną,
Ja, króla bliski tak krwią jak miłością,
Zanim nas potwarz powaśniła wasza,
Szyję mą ugiąć przed wami musiałem,
Słać mój angielski oddech do chmur obcych,
I jeść śród obcych gorzki chleb wygnania,
Gdyście na moich tuczyli się łanach,
Rąbali dęby parków mych i lasów,
Z własnych mych okien herby me zdzierali,
Skrobali moje dewizy po murach,
By ślad nie został po mnie, prócz pamięci
Uczciwych ludzi i krwi w moich żyłach,
By światu moje poświadczyć szlachectwo.
Te, i tysiące większych nad te zbrodni
Wasz wyrok piszą; wiedźcie ich natychmiast
Na rusztowanie, w śmierci dłoń oddajcie.
Bushy.  Cios mi topora milszy niż Bolingbroke
Angielskiej ziemi. Żegnam was, panowie.
Green.  Moją pociechą myśl, że dusze nasze
Do nieba wzlecą, gdy niesprawiedliwość
W piekielnych mękach znajdzie swą zapłatę.
Boling.  Northumberlandzie, dojrzej egzekucyi.

(Wychodzą: Northuberland i straż z więźniami).

Królowa, mówisz stryju, w tym jest domu;
Przez Boga, daj jej przyjęcie uczciwe,
I mnie też poleć względom jej łaskawym.
Nie zaśpij moich przesłać jej pozdrowień.
York.  Już wyprawiłem jednego z mych ludzi
Z zapewnieniami książęcej przyjaźni.
Boling.  Dzięki ci, stryju. Śpieszmy się, panowie,
Na Glendowera i na jego szajkę.
Chwila mozołów, a potem, zapusty.

(Wychodzą).
SCENA II.
Wybrzeża Walii; w głębi Zamek.
(Przy odgłosie trąb i bębnów wchodzi król Ryszard, biskup Carlisle, Aumerle i żołnierze).

Król Rysz.  Ten zamek, mówisz, zowie się Barkloughly?
Aumerle.  Tak jest. Jak, królu, znajdujesz powietrze
Tak dtugo morską kołatany falą?
Król Rysz.  Jak go nie kochać? Ja z radości płaczę,
Na mem królestwie stawiając znów nogę.
O droga ziemio! ręką cię tą witam,
Choć buntowników ranią cię kopyta.
Jak matka dziecko, po długiem rozstaniu
Do łona tuląc, śmieje się i płacze,
Ja cię, ma ziemio, witam łzą i śmiechem,
Pieszczę się z tobą mą królewską ręką.
Ziemio ma, nie karm swego pana wrogów,
Skryj przed ich wilczem żarłoctwem swe skarby,
A po ich drodze siej swoje pająki,
I ssące jad twój leniwe ropuchy
Niechaj kąsają buntownicze nogi,
Śmiące po twojem świętem łonie stąpać;
Tylko parzące wydaj im pokrzywy,
A jeśli z piersi twojej uszczkną kwiatek,
Na dnie kielicha jego śpiąca żmija
Niech rozsochatym dotknie ich językiem,
Powali trupem króla twego wrogów.
Z zaklęć się moich nie śmiejcie, panowie;
Przody ożyje ziemia, przód jej głazy
Na hufce zbrojnych zmienią się żołnierzy,
Zanim jej prawy król uchyli czoło
Przed buntowników uzbrojoną rzeszą.
Biskup.  Siła, co królem zrobiła cię, panie,
Na przekor wszystkim zachowa cię królem,
Środków łaskawie przez niebo stręczonych
Należy użyć, a nie zaniedbywać.
Gdy niebo chce nam pomódz, chce nas zbawić,

A my nie chcemy, gardzim niebios łaską.
Aumerle.  On mniema, królu, żeśmy zbyt leniwi,
I że Bolingbroke przez niedbalstwo nasze
Rośnie w potęgę, wielkość i przyjaciół.
Król Rysz.  Mój rozpaczliwy kuzynie, czy nie wiesz,
Że kiedy oko niebios przenikliwe
Zagasłe dla nas, świeci antypodom,
Bezpiecznie krążą zbójcy i złodzieje.
Pełnią w ciemnościach gwałty i morderstwa;
Ale zaledwo z głębin morza wstanie,
Ledwo zapali wschodnich sosen szczyty,
W wszystkich jaskiniach zbrodni dzień rozleje,
Wnet mordy, zdrada i obrzydłe grzechy,
Kiedy płaszcz nocy opadnie im z grzbietu,
Stoją na własny widok drżące, nagie;
Tak i ten złodziej, ten zdrajca Bolingbroke,
Który śród nocy po Anglii hultaił,
Gdy my mierzyli niebo antypodów,
Gdy nas na wschodzie, tronie naszym ujrzy,
Na twarz mu zdrada zawstydzona siądzie,
A dnia widoku nie zdolna wytrzymać,
Sama się siebie przelęknie i zadrży.
Nie zmyją wszystkie fale oceanu
Balsamu z czoła króla pomazańca;
Dech ziemskich ludzi nie zdoła obalić,
Kogo Bóg swoim wybrał namiestnikiem.
Za Bolingbrokea każdego żołnierza,
Na mą koronę miecz podnoszącego,
Niebo, w obronie swojego Ryszarda,
Z ognistym mieczem wyśle archanioła.
Gdzie archaniołów hufce prawo słonią,
Co nędzny człowiek grzeszną zrobi bronią?

( Wchodzi Salisbury).

Witaj, milordzie, gdzie stoją twe pułki?
Salisbury.  Królu i panie, ni bliżej, ni dalej,
Jak sięga długość słabej mojej ręki.
Moim językiem czarny żal kieruje,

I każe mówić tylko o rozpaczy.
Lękam się, ale jeden dzień spóźnienia
Wszystkie dnie twoje na ziemi zachmurzył.
Przywołaj wczora, każ wrócić czasowi,
Będziesz miał zbrojnych dwanaście tysięcy.
Dziś, dziś, nieszczęsny dzień ten opóźnienia
Wszystko ci wydarł, losy Anglii zmienia.
Śmierci twej pewna walijska załoga
Pierzchła do domu lub do twego wroga.
Aumerle.  Nie trać odwagi, królu; skąd ta bladość?
Król Rysz.  Krew, chwila temu, dwudziestu tysięcy
Żywym płonęła ogniem na mej twarzy;
Dziś pierzchli; zanim krwi mi wróci więcej,
Bladym być muszę jak trup śród cmentarzy.
Kto ginąć nie chce, niech do wroga śpieszy,
Bo czas mą dumę napiętnował plamą.
Aumerle.  Bądź mężny, królu, pamiętaj kim jesteś.
Król Rysz.  Jam się zapomniał; czyż nie jestem królem?
Ze snu leniwy zbudź się majestacie!
Imię: król waży czterdzieści tysięcy;
Zbrój się, me imię! bo nędzny poddany
Na twoją chwałę podniósł zbrojną rękę.
Więc, przyjaciele, wdół nie spoglądajcie;
Stoim wysoko, niech i myśli nasze
Wysoko lecą. Wiem, że stryj mój, York,
Dość ma sił, aby tryumf nam zapewnić.
Lecz kto się zbliża? (wchodzi Scroop)

Scroop.  Niech Bóg miłosierny
Więcej da zdrowia i więcej da szczęścia,
Niż ci złowróżby język mój przynosi.
Król Rysz.  Otwarte ucho, serce mam gotowe
Na klęsk przyjęcie jakbądź rozpaczliwych.
Czy chcesz powiedzieć, żem stracił królestwo?
Królestwo było trosk wszystkich mych źródłem,
A cóż za strata wszystkich trosk się pozbyć?
Bolingbroke pragnie jak my wielkim zostać?
Większym nie będzie; jeśli Bogu służy,
I my mu będziem służyć; będziem równi.

Czy się poddani buntują? Cóż robić:
Gwałcą należną Bogu i mnie wierność.
Mów co chcesz: klęski, ruinę, katusze,
Wymów śmierć samą — wiem, że umrzeć muszę.
Scroop.  Cieszę się, królu, żeś tak uzbrojony
Na moich nowin bolesnych przyjęcie,
Jak w dniu burzliwym srebrne rzeki fale
Brzegi swe topią, w ogólnym zamęcie
Świat niby cały chce w łzy się rozpłynąć,
Tak się dziś wzdyma wściekłość Bolingbroka
Nad swe granice, i twój kraj przelękły
Zalewa twardą stalą i sercami
Nad stal twardszemi. Siwobrode starce,
Łyse swe czaszki pokrywają hełmem
Na twą potęgę i na twój majestat;
Dzieciuchy z głosem kobiety piskliwym
Grubią ton, członki niewieście kaleczą
Ciężką przyłbicą i twardym puklerzem,
Byleby walczyć przeciw twej koronie;
Ksiądz nawet uczy się jak łuk natężać
Z gałęzi cisów podwójnie śmiertelnych;[6]
Ba, prządki same dziś zamiast wrzeciona
Rdzawe siekiery na twój tron podnoszą;
Wszędzie bunt, zbrojne powstanie dokoła,
Gorzej jest, niż mój język skreślić zdoła.
Król Rysz.  Złą powieść nazbyt dobrze opowiadasz.
Gdzie hrabia Wiltshire, gdzie Bagot, Green, Bushy?
Czemu tak groźnym pozwolili wrogom
Me ziemie krokiem przebiegać spokojnym?
Jeśli zwyciężę, gardłem to zapłacą.
Pewno zawarli pokój z Bolingbrokiem.
Scroop.  Prawda jest, królu, zawarli z nim pokój.
Król Rysz.  Ha, podlcy, żmije, wieczni potępieńcy!
Psy lada komu łasić się przywykłe!
Węże, mojego serca krwią ogrzane,

A teraz moje serce kąsające!
O od Judasza gorsi trzej Judasze!
Zawarli pokój! Niech za grzech ten piekło
Z szpetną ich duszą na wieki wojuje!
Scroop.  Najtkliwsza miłość zmieniając naturę,
W najśmiertelniejszą zmienia się nienawiść.
Odwołaj, królu, przekleństwo; ich pokój
Głowy, nie ręki zawarty podaniem.
Ci, których kląłeś, gorycz śmierci czuli,
Teraz mogiła w pokoju ich tuli.
Aumerle.  Co? Hrabia Wiltshire, Bush i Green umarli?
Scroop.  Wszyscy w Bristolu pod toporem legli.
Aumerle.  A gdzie jest wojsko księcia, mego ojca?
Król Rysz.  Nie pytaj o to; nie mów o nadziei;
Mówmy o trumnach, robakach, nagrobkach;
Niech pył nam będzie papierem, a łzami
Piszmy na łonie ziemi smutne dzieje;
Egzekutorów niech każdy wybierze,
O testamentach mówi — ale na co?
I cóż z nas każdy przekazem dać może
Prócz ciała swego nędznego mogile?
Bolingbroke zabrał nam kraj, życie, wszystko,
Jednę śmierć tylko naszą zwać możemy,
I tę garść lichą niepłodnego piasku,
Dla kości naszych ostatni przytułek.
Przez Boga, siądźmy, panowie, na ziemi,
Królewskich śmierci prawmy smutne dzieje,
Jak jedni z tronów swych byli strąceni,
Inni polegli w boju, inni znowu
Straszeni byli przez tych królów duchy,
Których strącili; tych otruły żony,
Tamtych zabito we śnie, ale wszyscy
Zamordowani; bo w korony wnętrzu,
Która śmiertelną królów skroń otacza,
Śmierć dwór swój chowa; tam siedzi psotnica,
Króla się władzy i pompie urąga;
Na chwilę daje mu mały teatrzyk,
Gdzie on gra władcę, spojrzeniem zabija,

W zarozumiałość i sobkostwo rośnie,
Jakby to ciało, w którem duch zamknięty,
Z niespożytego lane było śpiżu;
Lecz gdy się dosyć ubawi aktorem,
Wychodzi sama i koniuszkiem śpilki
Na wskroś przekłuwa zamku tego mury,
I — bądź zdrów, królu! — Nakryjcie więc głowy,
Uroczystemi hołdu oznakami,
Nie urągajcie krwi mojej i ciału;
Zwyczaje, formy, pokłony odrzućcie,
Bo sąd wasz o mnie mylny był do dzisiaj.
Jak wy ból czuję, jak wy żyję chlebem,
I tak przyjaciół, jak wy potrzebuję;
Równego potrzeb wszystkich niewolnika
Możecież jeszcze królem mnie nazywać?
Biskup.  Mądry nie płacze obecnych boleści,
Lecz myśli, jakby boleściom zaradzić.
Bać się, gdy bojaźń ubezwładnia siły,
Jest to słabością swoją wroga wzmacniać,
Własnem szaleństwem przeciw sobie walczyć.
Drżąc, zginiesz; walcząc, co gorszego znajdziesz?
Kto walcząc ginie, ten śmierć śmiercią traci,
Kto drżąc, ten haracz niewolnika płaci.
Aumerle.  Wojsko mojego ojca ci zostało;
Z żywego członka uklej znowu ciało.
Król Rysz.  Słuszne wyrzuty. Idę, Bolingbroku,
Nasz los rozstrzygnąć w krwi naszej potoku.
Chwilowej trwogi uczucie minęło:
Odzyskać swoje, jak łatwe to dzieło!
Gdzie stryj mój, Scroopie? choć chmurne twe czoło,
Daj mi odpowiedź pogodną, wesołą.
Scroop.  Gdy człowiek spojrzy na nieba sklepienia,
Ze stanu nieba stan czasu odgadnie;
Tak poznasz z mego chmurnego spojrzenia,
Ze tylko boleść z moich ust wypadnie.
Jestem oprawcą; powoli, powoli,
Odkładam chwilę mych najgorszych wieści.
Twój się stryj, królu, złączył z Bolingbrokiem;

Twoje północne zamki się poddały,
A południowa szlachta na koń siadła
Po jego stronie.
Król Rysz.  Dosyć powiedziałeś.
(Do Aumerla) Biada, kuzynie, żeś z słodkiej mnie drogi
Odwiódł, po której do rozpaczy biegłem!
Co powiesz teraz? Gdzie nasze nadzieje?
Na wieki będę męża nienawidził,
Który mi słowo o nadziei rzeknie.
Ja do Flint śpieszę. Niewolnik cierpienia
Jak król je zniosę — z pogardą milczenia.
Rozpuśćcie wojsko. Niechaj każdy orze
Pole, na ktorem plon zakwitnąć może;
Ja nic już nie mam. — Tylko ani słowa;
Mych postanowień nie zmieni wymowa.
Aumerle.  Królu —
Król Rysz.  Podwójną krzywdą mnie dotyka
Kto pochlebstwami rani mnie języka.
Rozpuśćcie wojsko; niechaj każdy leci
Z nocy Ryszarda, gdzie Bolingbroke świeci.

(Wychodzą).
SCENA III.
Walia. Pod zamkiem Flint.
(Wchodzą, przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami Bolingbroke, na czele wojska, York, Northumberland i inni).

Boling.  Więc niewątpliwe odbieramy wieści,
Ze Walijczycy pierzchli; Salisbury
Złączył się z królem, który wylądował
Na czele małej przyjaciół drużyny.
Northumb.  Jeszcze piękniejsza nadeszła wiadomość:
Ryszard w bliskości głowę swoją ukrył.
York.  Jak lepiej ustom przystałoby lorda
Northumberlanda powiedzieć: król Ryszard.
Dniu opłakany! w którym, na swej ziemi,
Król pomazany chować musi głowę!

Northumb.  Wierzaj mi, książę, tylkom dla krótkości
Opuścił tytuł.
York.  Był czas, w którym, lordzie,
Gdyby tak krótkim być ci się zachciało,
On by też krótko się sprawił, i skrócił
Ciebie o głowę za skrócony tytuł.
Boling.  Nie przechodź miary w sądach swoich, stryju.
York.  I ty, kuzynie, nic nad miarę nie bierz;
Możesz się zawieść. Bóg jest nad twą głową.
Boling.  Wiem o tem, stryju, na jego wyroki
Chętnie się zdaję. Ale kto nadchodzi?

(Wchodzi Percy).

Witaj, Henryku! I cóż? Czy ten zamek
Nie chce się poddać?
Percy.  Ten zamek, milordzie,
Jest po królewsku do oporu zbrojny.
Boling.  Co? po królewsku? Lecz niema w nim króla?
Percy.  Jest król, milordzie. W tej kamiennej twierdzy
Król Ryszard zasiadł, z nim lord Salisbury,
Lord Aumerle i sir Stefan Scroop i jakiś
Wielebny biskup, lecz nie wiem nazwiska.
Northumb.  Zapewne biskup Carlisle.
Boling.  (Do Northumberlanda) Idź, milordzie,
Pod twarde żebra tej starej warowni,
Miedzianą trąbą, przez murów szczeliny
Zatrąb rozhowor i te powiedz słowa:
Henryk Bolingbroke kornie, na kolanach,
Królewską rękę Ryszarda całuje,
Jego królewskiej przesyła osobie
Hołd i należną od lennika wierność.
Przybyłem, aby u stóp jego złożyć
Broń i potęgę; o to błagam tylko,
By me wygnanie było odwołane,
A moje ziemie były mi wrócone;
W przeciwnym razie, na sił moich czele,
Pokropię letnie pyły krwi deszczami
Z ran wytoczonej zabitych Anglików.
Od Bolingbroka jak daleko myśli

Tą purpurową zaczerwienić burzą
Świeżą zieloność ziem króla Ryszarda,
Świadczy to moje korne uniżenie.
Idź z tem poselstwem, a my nasze wojsko
Po traw kobiercu naprzód posuniemy.

(Northumberland posuwa się ku zamkowi z trębaczem).

Idźmy bez bębnów groźnego łoskotu,
Ażeby z zamku walących się blanków
Nasze uczciwe usłyszano wnioski.
Mym sądem, moje z Ryszardem spotkanie
Nie mniej powinno groźne być jak starcia
Ognia i wody, co z piorunu grzmotem
Chmurne oblicze nieba rozdzierają.
On ogniem, wodą ja będę ustępną;
Dla niego wściekłość; wody moje spadną
Jak deszcz, na ziemię ale nie na niego.
Idźmy, Ryszarda uważajmy postać.

(Odgłos trąbki, na którą słychać odpowiedź za sceną. Przy odgłosie trąb pokazuje się na murach król Ryszard, biskup Carlisle, Aumerle, Scroop i Salisbury).

York.  Patrz, patrz, król Ryszard sam się pokazuje
Jak gniewne słońce z ognistych bram wschodu,
Gdy chmur zazdrosnych czarne widzi kłęby,
Pragnących czystą chwałę jego zaćmić,
Poplamić szlaki jasnego pochodu.
Królewska postać jego, z jego oczu
Jak z orła źrenic blask płynie królewski.
O biada, biada, że nieszczęścia chmury
Swój cień rzucają na taki majestat!
Król Rysz.  (do Northumb.). Z niemałym dziwem długośmy czekali Na kolan twoich pokorne ugięcie,
Bośmy twym prawym sądzili się królem.
Jeśli jesteśmy, jak śmiałeś zapomnieć
Hołd złożyć winny mojej obecności?
Gdy nie jesteśmy, pokaż palec boży,
Który nam odjął nasze namiestnictwo,
Żadna albowiem dłoń ze krwi i kości
Naszego berła nie może pochwycić

Bez profanacyi, kradzieży i zdrady.
A choć myślicie, że, jak wy, lud cały
Występną duszę swą od nas odwrócił,
Żeśmy samotni, z przyjaciół odarci,
Wiedzcie, że pan mój, że Bóg wszechmogący
W swych zbiera chmurach ku mojej obronie
Klęsk mnogie pułki, co się kiedyś zwalą
Na wasze dzieci jeszcze nie poczęte,
Jeśli lenniczą śmiecie podnieść rękę,
Śmiecie mej głowie i koronie grozić.
Bolingbrokowi (którego tam widzę),
Powiedz, że każdy krok jego stawiony,
Jest na mej ziemi zdradą niebezpieczną.
Czerwoną księgę wojny chce otworzyć;
Lecz nim na głowę swą koronę włoży,
Do której wzdycha, głów dziesięć tysięcy
Po naszych łanów potoczy się kwiatach;
Dziewicza bladość cichego pokoju
Szkarłatem gniewu powlecze się cała,
I krew z angielskich wiernych żył toczona
Porosi trawę na naszych pastwiskach.
Northumb.  Uchowaj Boże, by oręż poddanych
Świętej królewskiej zagrażał osobie.
Trzykroć szlachetny kuzyn twój Bolingbroke
Pokornie rękę twą całuje, królu,
Na grób przysięga, który gniecie kości
Waszego dziada, i na krew królewską
Z jednego źródła w obu was płynącą,
Na pogrzebaną dłoń Jana z Gandawy,
Na chwałę, honor swojego imienia,
(Przysięga świętsza nad wszystkie przysięgi)
Że przybył tylko po swoje dziedzictwo,
Że cię chce tylko na kolanach błagać
O odwołanie swojego wygnania.
Byle od ciebie łaskę tę otrzymał,
Rdzy odda szablę swoją dziś błyszczącą,
Do stajni zbrojne odeśle rumaki,
A serce służbie twej poświęci wiernej.

Na to przysięga jak uczciwy książe;
Ja, jakem szlachcic, słowu jego wierzę.
Król Rysz.  Northumberlandzie, to króla odpowiedź:
Chętnie synowca swego w Anglii wita;
Wszystkim żądaniom jego sprawiedliwym
Daje dziś chętnie swoje przyzwolenie.
Z całą wymową, jakiej jesteś panem,
Nasze królewskie daj mu pozdrowienie.

(Oddala się Northumberland).

(Do Aumerla) Nieprawdaż, sam się upadlam, kuzynie?
Z taką pokorą takie śląc poselstwo.
Mamże odwołać lorda Northumberland,
Posłać wyzwanie zdrajcy, i tak zginąć?
Aumerle.  Nie, królu, walczmy na piękne dziś słowa,
Aż czas przyjaciół da nam i oręże.
Król Rysz.  O Boże, Boże! że dziś ten sam język,
Co na wygnanie wskazał niegdyś twarde
Dumnego męża, dziś je odwołuje
Łagodnem słowem! O gdybym był wielkim,
Jak boleść moja, lub mniejszym niż imię!
O gdybym zdołał zapomnieć czem byłem,
Lub niepamiętać czem teraz być muszę!
Wzdymasz się, dumne serce moje w piersiach?
O bij, bij wolno, skoro wrogom naszym
Wolno bezkarnie dziś bić mnie i ciebie!
Aumerle.  Od Bolingbroka wraca Northumberland.
Król Rysz.  Co teraz musi król zrobić? Poddać się?
To się król podda. Z tronu być strąconym?
I na to gotów. Imię króla stracić?
To w imię boże, niechaj i tak będzie.
Klejnoty moje oddam za różaniec,
Pyszne pałace moje za pustelnię,
Płaszcz mój królewski za łachman żebraka,
Rznięte puhary za drewniany kubek,
Złote me berło za pielgrzyma kostur,
Mój lud za kilka świętych wizerunków,
Wielkie królestwo moje za grób mały,
Grób mały, mały, grób ciemny i cichy;

Lub niech mnie grzebią na królewskiej drodze,
Bitym gościńcu, by nogi poddanych
Mogły po króla swego głowie deptać;
Gdy depcą po mem sercu za żywota,
Czemuż po mojej śmierci nie po głowie?
Płaczesz, Aumerlu, czuły mój kuzynie?
Z naszych wzgardzonych łez burza się zbierze,
Nasze westchnienia plon powalą letni,
I głód sprowadzą na kraj zbuntowany.
Lub czy z boleścią naszą igrać mamy,
Łzy lejąc nasze o piękny pójść zakład?
Wciąż je, naprzykład, w jedno miejsce sączyć,
Póki dwóch sobie grobów nie wyżłobim,
A na nich napis: Dwóch spoczywa krewnych
W tych grobach, łzami ócz ich wykopanych?
Czyby to złe nam nie na dobre wyszło?
Lecz widzę, że w mych słowach niema ładu,
A ty, kuzynie, szydzisz sobie ze mnie. —
Potężny książę, lordzie Northumberland,
Jakąż odpowiedź daje król Bolingbroke?
Zechcesz królewska jego mość pozwolić
Żyć Ryszardowi, dopóki nie umrze?
Dajesz mi pokłon — Bolingbroke przyzwala.
Northumb.  Milord cię czeka, królu, w niższym dworcu,
Chce mówić z tobą; czy raczysz doń zstąpić?
Król Rysz.  O! lecę na dół jak niegdyś Faeton
Szkap znarowionych niezdolny hamować.

(Northumberland wraca do Bolingbroka).

Na niższym dworcu; król tam spadnie nisko,
Na sług swych sługę, zdrajców pośmiewisko!
Na dół więc, królu! skoro puszczyk huka,
Tam, gdzie skowronka oko darmo szuka!

(Schodzą z murów).

Boling.  Co król powiedział?
Northumb.  Żal i boleść serca
Szalone słowa do ust mu podają;
Przyjdzie jednakże.

(Schodzą na dół król Ryszard i orszak).

Przyjdzie jednakże.
Boling.  Ustąpcie na stronę,
I cześć należną oddajcie królowi. —
Łaskawy panie — (klęka)
Król Rysz.  Piękny mój kuzynie,
Upadlasz swoje książęce kolano,
Gdy podłej ziemi całować je dajesz.
Jabym też wolał w sercu czuć twą miłość,
Niż widzieć hołdy mym oczom niemile.
Wstań, wstań kuzynie, bo wiem, że twe serce
Do tej przynajmniej wstało wysokości,

(dotyka ręką swej głowy)

Jakkolwiek nisko jest twoje kolano.
Boling.  Po moją tylko przybyłem tu własność.
Król Rysz.  Twoją twa własność, jak ja, jak jest wszystko.
Boling.  Niech będą moje, miłościwy panie,
Ile zarobię na to wierną służbą.
Król Rysz.  Już zarobiłeś: zarobił na własność,
Kto znalazł do niej najpewniejszą drogę. —
Daj rękę, stryju, łzy twe tylko osusz:
Łzy miłość znaczą, lecz nie są lekarstwem.
Za młodym, lordzie, by twym być rodzicem,
Choć ty dość stary, by mym być dziedzicem.
Wszystko co żądasz, w chętnym niosę darze,
Bo musim pełnić co nam przemoc każe.
Teraz, kuzynie, do Londynu w drogę.
Czy tak?
Boling.  Tak, królu.
Król Rysz.  Oprzeć się nie mogę.

(Przy odgłosie trąb wychodzą).
SCENA IV.
Langley. Ogród księcia York.
(Wchodzą: Królowa i dwie damy).

Królowa.  Jaką zabawę w ogrodzie tym znajdziem,
Aby odegnać czarne myśli nasze?
I Dama.  Zagrajmy w kręgle,

Królowa.  To myśleć mi każe,
Że na tym świecie tak pełno jest zawad,
Że los mój toczy się wbrew mej skłonności.
I Dama.  Więc tańczmy, pani.
Królowa.  O nie, moje nogi
Nie zachowają miary śród zabawy,
Gdy serce w żalu nie może zachować.
Nie, nie chcę tańca; wymyśl co innego.
I Dama.  To prawmy bajki.
Królowa.  Smutne czy wesołe?
I Dama.  Jedne i drugie.
Królowa.  Nie, ja żadnych nie chcę;
Jeśli wesołe, dusza bez wesela
Tym rzewniej myśli o swoich boleściach;
Jeżeli smutne, zasmuconej duszy
Tylko przynoszą nowy smutku ciężar;
Smutków cierpianych nie pragnę powtarzać,
A na co szukać smutków, których nie mam?
I Dama.  Zaśpiewam, pani.
Królowa.  Jak jesteś szczęśliwa,
Że jeszcze powód znajdujesz do śpiewu!
Ale ja chętniej łzybym twe widziała.
I Dama.  Gdyby cię moje łzy pocieszyć mogły,
Mogłabym płakać.
Królowa.  A jabym płakała,
Gdyby łzy na co mogły mi się przydać.
Nie pożyczając jednej łzy od ciebie.
Lecz cicho! widzę, wchodzą ogrodnicy;
W drzew się tych cieniu przed okiem ich skryjmy.

Wchodzi Ogrodnik z dwoma, Ogrodniczkami).

Stawiani me wszystkie smutki przeciw śpilce,
Że o publicznej mówić będą sprawie.
Wszyscy tam radzą, gdzie się naród burzy,
A nieszczęśliwy znak nieszczęście wróży.

(Oddalają się: Królowa i Damy).

Ogrodnik.  Idź, te morele przywiąż dyndające,
Które, jak dzieci nieposłuszne, ojca
Pod rozrzutności swojej gną ciężarem;

Zgiętym gałęziom daj także podporki.
Ty jak kat pójdziesz, poucinasz głowy
Nazbyt raptownie płonkom wybujałym,
Zbyt górnym w naszej rzeczypospolitej:
Wszystko być musi równe pod mym rządem.
Ja z mojej strony pójdę chwasty plewić,
Darmo ciągnące płodnej ziemi soki,
Kradnące pokarm kwiatom użytecznym.
I Ogrodn.  Dlaczegóż mamy w tym szczupłym ogrojcu
Chować porządek, ład, uczciwe prawa,
I dawać przykład rządnego narodu,
Kiedy nasz ogród opasany morzem,
Cała ta ziemia chwastów teraz pełna,
Jej najpiękniejsze przyduszone kwiaty,
Jej owocowe drzewa nie obcięte,
Zwalone płoty, zdeptane kwatery,
A najpiękniejsze jej zioła, jedzone
Zębem gąsiennic?
Ogrodnik.  Skończ próżne gadanie.
Ten, który cierpiał tę bezrządną wiosnę,
Sam teraz dobiegł do swojej jesieni.
Chwasty bronione liści jego cieniem,
Co się go zdały tocząc podtrzymywać,
Przez Bolingbroka wyrwane z korzeniem:
Chcę mówić hrabia Wiltshire, Green i Bushy.
I Ogrodn.  Co? już nie żyją?
Ogrodnik.  Przepadli. Bolingbroke
Zabrał w niewolę króla rozrzutnika.
Ach, co za szkoda, że swego królestwa,
Jak my ogrodu, w porządku nie trzymał!
My, w swoim czasie, korę drzew ranimy,
By drzewa, nazbyt w sok i krew bogate,
Same się własnym nie zabiły zbytkiem.
Gdyby to samo i on w czasie zrobił
Z panami nazbyt w pychę rosnącymi,
I oni piękny posłuszeństwa owoc
W poręby dali, i onby go użył.
Bezużyteczne tniemy latorośle,

Owoconośne by gałęzie żyły;
Gdyby za naszym i on szedł przykładem,
Jeszcze koronę nosiłby na czole,
Którą mu zdarły zbytki i swawole.
I Ogrodn.  Więc myślisz z tronu król będzie złożony?
Ogrodnik.  Już wzięty, pewno będzie i złożony.
Jeden z przyjaciół książęcia Yorku
Ostatniej nocy list z Londynu dostał,
W którym się czarne znajdują nowiny.
Królowa.  Ha! muszę mówić; milczenie mnie dusi.

(Wychodzi z ukrycia).

Ty wizerunku starego Adama,
Którego pieczy oddany ten ogród,
Jak śmiesz tak straszne rozsiewać nowiny?
Jaka ci Ewa, jaki wąż podszepnął
Wznawiać upadek grzesznego człowieka?
Dlaczego mówisz, że Ryszard złożony?
Jak śmiesz, podlejszy od garści tej ziemi,
Upadek króla twego prorokować?
Gdzie, kiedy złe te słyszałeś nowiny?
Mów, mów nędzniku.
Ogrodnik.  Przebacz mi, o pani!
Smutne co mówię, ale jest prawdziwe.
Król Ryszard w moc się Bolingbroka dostał;
Obu ich losy na wagę stawiono;
Na jednej szali król stoi samotny,
I, przez co lżejszy, marnych rzeczy trochę,
Lecz na wielkiego szali Bolingbroka,
Prócz niego, wszyscy Anglii są panowie,
I z tym dodatkiem przeważa Ryszarda.
Mówię, co wszyscy mówią tu poddani;
W Londynie słów mych prawdę stwierdzisz, pani.
Królowa.  Nieszczęście, szybką latające nogą,
Twoje poselstwo mnie głównie dotyczy,
Czemuż dolatasz usz mych na ostatku?
Dlatego pewno słyszę je ostatnia,
Bym w sercu boleść najdłużej chowała.
Więc idźmy, panie, powitać w Londynie

Króla Londynu, w utrapień godzinie.
Ach, czyż nieszczęsna na tom się rodziła,
Bym Bolingbroka tryumf ozdobiła?
Bodaj w ogrodzie twym za twe nowiny
Nigdy nie dały ziarna twe rośliny!

(Wychodzą: Królowa i Damy).

Ogrodnik.  Gdyby to mogło twoje zmniejszyć smutki,
Chętniebym poniósł przekleństw twoich skutki.
Tu łza jej padła, tu rutę posieję,
W gorzki kwiat smutku niech gorycz swą zieje:
Na łzą królowej pokropionej grzędzie
Smutku kwiat blady, ruta kwitnąć będzie.

(Wychodzą).



AKT CZWARTY.
SCENA I.
Londyn. Westminster-hall.
(Lordowie duchowni po prawej stronie tronu, lordowie świeccy po lewej, deputowani ludu niżej).
(Wchodzą: Bolingbroke, Aumerle, Surrey, Northumberland, Percy, Fitzwater, inny lord, Biskup Carlise, Opat Westministerski i orszak, w głębi oficerowie z Bagotem).

Boling.  Gdzie Bagot? Niechaj stawi się przed nami.
Opowiedz teraz śmiało i otwarcie,
Co ci wiadome o Gloucestera śmierci.
Kto z królem knował, kto później wykonał
Krwawe rozkazy przedwczesnego zgonu?
Bagot.  Racz więc przedemną lorda Aumerle stawie.
Boling.  Wystąp, kuzynie, i w twarz jego spojrzej.
Bagot.  Wiem, że twój język zbyt śmiały, milordzie,
Byś słowom kiedyś wymówionym przeczył.
W strasznym dniu knowań na Gloucestera życie

Mówiłeś: ramię moje czy nie długie,
Gdy może z dworu spokojnego Anglii
Dosięgnąć głowy stryja mego w Calais?
Słyszałem także, panie, jak mówiłeś,
Żebyś odrzucił koron sto tysięcy
Za Bolingbroka powrót do ojczyzny,
Dodałeś nawet, że błogosławieństwem
Byłby dla Anglii zgon twego kuzyna.
Aumerle.  Książęta i wy, dostojni panowie,
Co odpowiedzieć temu nędznikowi?
Mamże upodlić rodu mego wielkość,
Stać mu się równym, ażeby go skarcić?
Albo to muszę zrobić, lub mój honor
Skalany będzie potwarczych słów jadem.
Oto mój zakład, ręczna śmierci pieczęć,
Która na piekła stępluje cię własność.
Kłamiesz, a kłamstwa twoich słów dowiodę
Krwią twego serca, choć nazbyt jest podła,
By stal rycerskiej szabli mojej splamić.
Boling.  Stój, nie pozwalam, byś ten zakład podjął.
Aumerle.  Ach, jakbym pragnął, by z wszystkich przytomnych
On był najpierwszym, z wyjątkiem jednego!
Fitzwater.  Skoro twe męstwo równego ci pragnie,
Za twój ci zakład mój rzucam, Aumerlu.
Ja na to światło słoneczne przysięgam,
Żem słyszał twoje przechwałki, iż byłeś
Sprawcą Gloucestera szlachetnego śmierci.
Jeśli zaprzeczysz, to sto razy skłamiesz,
A ja twe kłamstwo szabli mojej końcem
Do twego serca wtłoczę, skąd wyrosło.
Aumerle.  Nie chciałbyś, tchórzu, dnia tego doczekać.
Fitzwater.  Na duszę, chciałbym tej jeszcze godziny.
Aumerle.  Fitzwater, w piekle będziesz za to gorzał.
Percy.  Kłamiesz, Aumerlu, honor jego czysty,
A winowajcą w tej sprawie, ty jeden.
Że prawdę mówię, ten zakład mój rzucam,
I na śmiertelną wyzywam cię bitwę.
Gdy śmiesz, chwyć zakład.

Aumerle.  Jeśli go nie chwycę,
Niech mi natychmiast ręce moje uschną,
Bym nigdy nie mógł mściwą błysnąć stalą
Nad jasnym hełmem mego przeciwnika!
Inny Lord.  Krzywoprzysięzco, i ja cię wyzywam,
I kłamstw ci tyle, Aumerlu, zarzucam,
Ile ich tylko, od słońca do słońca,
W zdradzieckie ucho twe można nawołać.
Oto mój zakład, gdy śmiesz, przyjm wyzwanie.
Aumerle.  Czy jest kto jeszcze? Wszystkim zakład rzucam;
Tysiąc mam duchów w mojej jednej piersi,
By odpowiedzieć dwudziestu tysiącom
Wam równych ludzi.
Surrey.  Milordzie Fitzwater,
Pamiętam twoją z Aumerlem rozmowę.
Fitzwater.  To prawda; byłeś, milordzie, przytomny,
Możesz więc prawdę słów moich potwierdzić.
Surrey.  Są tak fałszywe, jak jest Bóg prawdziwy.
Fitzwater.  Kłamiesz, Surreyu.
Surrey.  Nikczemny młokosie,
To: kłamiesz, moją szablę tak zaostrzy,
Że z lichwą zemsty mej żądzę nasyci;
Zarzucicielu kłamstwa, z twojem kłamstwem
Ucichniesz w grobie jak ojców twych czaszki.
Oto mój zakład; gdy chcesz, przyjm wyzwanie.
Fitzwater.  Szalony! bodziesz dzikiego rumaka!
Jeśli oddychać, jeść, pić, żyć się ważę,
Z Surreyem spotkać ważę się na puszczy,
Na twarz mu plunąć, powtarzając: kłamiesz!
Kłamiesz i kłamiesz! Ten zakład mnie wiąże
Należną chłostą kłamstwo twoje skarcić.
Jak pragnę szczęścia na tym nowym świecie,
Świętą jest prawdą moje oskarżenie.
Słyszałem także, jak wygnany Norfolk
Mówił, Aumerlu, żeś dwóch ludzi wysłał
Do Calais, księcia szlachetnego zabić.
Aumerle.  Niech mi pożyczy jaki chrześcijanin
Swego zakładu, bo Norfolk ten kłamie.

Rzucam go; swego niech broni honoru,
Jeżeli może wrócić do ojczyzny.
Boling.  Wszystkie wyzwania pod zakładem stoją,
Dopoki Norfolk do Anglii nie wróci;
A wróci; choć jest mym nieprzyjacielem,
Wszystkie mu włości i zamki oddaję:
Ten spór z Aumerlem rozstrzygniem pod ów czas.
Biskup.  Dzień ten szczęśliwy nigdy nam nie zejdzie.
Wygnany Norfolk za Chrystusa walczył;
Nie raz na świętych polach chrześcijańskich
Sztandary Krzyża odważnie rozwijał
Przeciw poganom, czarnym Saracenom.
Znużony wojną do Wenecyi przybył,
Tej pięknej ziemi ciało swoje oddał,
Gdy jego czysta uleciała dusza
Do swego wodza, do Chrystusa Pana,
Pod sztandarami którego walczyła.
Boling.  Jakto, biskupie, mówisz: Norfolk umarł?
Biskup.  Umarł tak pewno, jak to, że ja żyję.
Boling.  Niech słodki pokój słodką jego duszę
Na Abrahama łono poprowadzi! —
Wyzwania wasze stoją pod zakładem,
Póki wam sądu dnia nie wyznaczymy.

(Wchodzi York z orszakiem).

York.  Książe Lancastru, przychodzę do ciebie
W pognębionego imieniu Ryszarda,
Który cię chętnie za dziedzica bierze
I berło składa w królewskie twe ręce.
Zasiądź na tronie, z którego zstępuje:
Niechaj nam długo żyje Henryk czwarty!
Boling.  Królewskie berło w imię boże biorę.
Biskup.  Uchowaj Boże! Chociaż moje słowa
Szorstkie się zdadzą królewskiemu uchu,
Prawdę powiedzieć jest mą powinnością.
Gdyby w szlachetnym zborze tym był jeden
Mąż dość szlachetny, aby wedle prawa
Mógł szlachetnego Ryszarda być sędzią,
Szczera szlachetność by go nauczyła

Od tak czarnego wstrzymać się przestępstwa.
Możeż poddany króla swego sądzić?
A kto Ryszarda poddanym tu nie jest?
Bez wysłuchania złodziei nie sądzim,
Choć ich występek jawny jest i pewny;
A majestatu Boga wizerunek,
Jego wybrany rządca i namiestnik,
Koronowany od lat pomazaniec,
Choć nieobecny ma być tu sądzony
Przez własnych swoich poddanych drużynę?
Nie dopuść Boże, aby w chrześcijaństwie,
W twoich wyznawcach znalazły się dusze
Tak czarny, hydny zdolne czyn popełnić!
Do spółpoddanych poddany tak mówi,
Natchniony męstwem w króla swego sprawie.
Hereford, którego nazywacie królem,
Jest zdrajcą króla dumnego Hereforda;
Zróbcie go królem, a ja prorokuję,
Że krew angielska ziemię tę użyźni;
Za czyn wasz przyszłe jęczeć będą wieki;
Pokój spać pójdzie do niewiernych Turków,
A na tem pięknem siedlisku pokoju
Brat przeciw bratu krwawy oręż wzniesie;
Nieład i przestrach, trwoga i bunt szpetny
Śród nas zasiędą, kraj dostanie nazwę
Pola Golgoty i czaszek umarłych.
Przeciw domowi temu dom ten wznosząc,
Na tę przeklętą sprowadzicie ziemię
Niezgodę, jakiej nie widziała ziemia.
O, odepchnijcie te podszepty czarta!
Albo was własne przeklną wnuki wasze.
Northumb.  Pięknie prawiłeś, biskupie, za trud ten
Areszt na ciebie, jak na zdrajcę, kładę.
Lordzie Westminster, trzymaj go pod strażą,
Dopóki sądu dzień jego nie przyjdzie. —
Czy z wolą ludu zgodzą się lordowie?
Boling.  Niechaj sam Ryszard przed nami się stawi,
W obliczu wszystkich niechaj abdykuje,

By podejrzeniom wszelkie odjąć prawo.
York.  Idę, sam będę jego przewodnikiem (wychodzi).
Boling.  Aresztowani lordowie niech dadzą
Rękojmie, że się na dzień sądu stawią.
(Do Biskupa) Mało miłości twej jesteśmy winni,
Mało też na twą liczyliśmy pomoc.

(Wchodzi: York z królem Ryszardem i oficerami niosącymi koronę i t. d.)

Król Rysz.  Niestety! czemuż wiodą mnie przed króla,
Nim się z królewskich otrząsnąłem myśli,
Z któremim rządził? Jeszczem nie dość biegły
W dworaków sztuce, jak kolana zginać,
Łasić się, schlebiać, wybijać pokłony.
O, dajcie smutkom więcej trochę czasu,
By tej pokory mogły mnie nauczyć. —
Lecz wszystkich ludzi tych pamiętam rysy;
Nie byliż moi? Czyż mnie przy spotkaniu
Głośnym okrzykiem: witaj! nie witali?
Tak niegdyś Judasz powitał Chrystusa;
Lecz on w dwunastu jednego miał zdrajcę,
A ja jednego z dwunastu tysięcy
Nie mam wiernego! — Boże, zbaw nam króla!
Czy nawet jeden nie zawoła: amen?
Samże więc będę księdzem i klerykiem?
Więc dobrze: amen. Boże, zbaw nam króla!
Choć nim nie jestem; powiem jednak: amen,
Jeżeli niebo myśli, że nim jestem. —
Do jakiej służby jestem przywołany?
York.  Abyś dopełnił to, co dobrowolnie
Przyrzekł majestat spełnić twój znużony:
Korony i swej godności odstąpić
Bolingbrokowi.
Król Rysz.  Dajcie mi koronę;
Zbliż się, kuzynie, uchwyć tę koronę;
Tu, moja ręka, tam, twoja, kuzynie.
Głęboką studnią ta złota korona,
Która kolejno dwa napełnia wiadra;
Próżniejsze tańczy wiecznie na powietrzu,
Pełniejsze w głębiach kryje się przed okiem.

Jam jest tem wiadrem, co na dnie w łzach tonie,
Ty w górę idziesz, gdzie jasny dzień płonie.
Boling.  Jam myślał, że się zrzekasz z dobrej woli.
Król Rysz.  Mojej korony, lecz nie moich boli.
Możesz mi zabrać mój tron i mą chwałę,
Królestwo smutków mnie należy całe.
Boling.  Z koroną dajesz mi twe niepokoje.
Król Rysz.  Z twoich trosk wzrostem nie zmniejszą się moje;
Trosk dawnych strata dziś troską jest moją,
A trosk przybytek nową troską twoją;
Dając ci troski, trosk swych nie odgonię,
Zostaną przy mnie, choć są przy koronie.
Boling.  Czy dobrowolnie korony się zrzekasz?
Król Rysz.  Tak — nie — nie — tak, bo niczem muszę zostać;
Więc nie, nie, bo się dla ciebie jej zrzekam. —
A teraz patrzcie, jak się sam odzieram:
Z mej głowy ciężką zdejmuję koronę,
I ciężkie berło z mej wypuszczam ręki;
Z mej duszy dumę wytrącam królewską.
Łzą własną balsam namaszczenia zmywam;
Własną mą ręką oddaję koronę,
Własnym językiem praw się zrzekam świętych,
Sam rozwięzuję przysiężone węzły,
Zrzekam się wszelkiej pompy majestatu,
Moich ziem, zamków moich i dochodów;
Akta, statuta moje odwołuję.
Niech Bóg przebaczy złamanej mi wierze!
Niech tobie danych przysiąg lepiej strzeże!
Mnie, co nic nie mam, niech da pokój ducha,
Ciebie, co wszystko masz, we wszystkiem słucha!
Żyj szczęsny długo na Ryszarda tronie!
Ryszard co prędzej niech śpi w ziemi łonie!
Króla Henryka zachowaj nam Boże!
Strącony Ryszard błaga cię w pokorze,
Daj mu dnie długie pogody i słońca! —
Co jeszcze zrobić mam, by dojść do końca?
Northumb.  Odczytać tylko ten spis ciężkich zbrodni,

(daje mu papier).

Przez ciebie i twych przyjaciół spełnionych
Na twem królestwie i na twych poddanych,
By ludzkie dusze, przez twoje wyznanie,
Uznały słuszność twojego strącenia.
Król Rysz.  Czy muszę? Jak to? Muszę sam odmotać
Minionych szaleństw moich zwity kłębek?
O, powiedz, dobry mój Northumberlandzie,
Gdyby kto przyniósł spis twoich przewinień,
Czybyś potrafił czytać go bez wstydu
W tak świetnem kole tylu dostojników?
Gdybyś potrafił, znalazłbyś grzech szpetny
Strącenia z tronu swojego monarchy,
Zgwałcenia wiary przysięgą stwierdzonej,
Grzech potępieniem w niebie piętnowany.
I wy też wszyscy, co na mnie patrzycie,
Gdy pod niedoli ciężarem się wiję,
Chociaż niektórzy z udaną litością,
Jak Piłat wasze umywacie ręce;
Wy, wy Piłaci, wyście mnie przybili
Do tego krzyża mych ciężkich utrapień,
A żadna woda plamy tego grzechu
Zmyć nie potrafi z waszego sumienia.
Northumb.  Śpiesz się, milordzie, czytaj artykuły.
Król Rysz.  Nie mogę widzieć, oczy me łez pełne.
Łzy jednak gorzkie nie ślepią mnie tyle,
Ażebym zdrajców bandy tu nie widział.
Ba, kiedy spojrzę na samego siebie,
Równie jak w innych, w sobie zdrajcę widzę
Bo dałem mojej duszy pozwolenie
Na zdarcie płaszcza z królewskiego ciała,
Spodliłem chwałę, wszechwładztwo monarchy
W niewolę dałem, a dumny majestat
Splamiłem piętnem poddańczej pokory.
Northumb.  Panie —
Król Rysz.  Nie jestem twym panem, zuchwalcze,
Niczyim panem; jestem bez tytułu,
Nie mam nazwiska, tego nawet nie mam,
Które mi kiedyś dano na chrzcie świętym,

Wszystko wydarte. O dniu opłakany!
Zim przeżyć tyle, a jeszcze nie wiedzieć,
Jakiem się teraz nazywać imieniem!
O, gdybym królem był zrobionym z śniegu
I w Bolingbroka słońcu się roztopił!
O dobry królu, o wielki mój królu,
Chociaż nie wielce dobry, jeśli w Anglii
Jeszcze me słowa jaką wagę mają,
Rozkaż zwierciadło przynieść tu bez zwłoki,
Niechaj zobaczę jaka moja postać,
Gdy majestatu swego postradała.
Boling.  Niechaj kto idzie, przyniesie zwierciadło.

(Wychodzi sługa).

Northumb.  Nim je przyniosą, odczytaj to pismo.
Król Rysz.  Dręczysz mnie, dyable, nim wpadłem do piekła.
Boling.  Northumberlandzie, nie nalegaj dłużej.
Northumb.  Izbie się gminnej zadosyć nie stanie.
Król Rysz.  Nie troszcz się, stanie; dość dla nich przeczytam,
Kiedy zobaczę księgę, w której stoją
Wszystkie me grzechy — własną moją postać.

(Wchodzi sługa ze zwierciadłem).

Daj mi zwierciadło, na niem będę czytał.
Nie głębsze zmarszczki? Gdy okrutna boleść
Na twarz mą tyle wymierzyła ciosów,
Ran przecie głębszych na niej nie wyryła?
Zwodzisz mnie tylko, pochlebne zwierciadło,
Jak w pomyślności tłum moich dworaków!
Toż jest ta sama twarz, co w mym pałacu
Codziennie dziesięć karmiła tysięcy?
Toż jest ta sama twarz, która jak słonce
Ślepiła oczy śmiące na nią spojrzeć?
Słońce, co tylu świeciło szaleństwom,
Przed Bolingbrokiem zagasło nakoniec.
O, krucha błyszczy na twarzy tej chwała,
I twarz ta równie, jak chwała jest krucha.

(Rzuca o ziemię zwierciadło).

Patrzcie na tysiąc skorup się strzaskało.
Pojm widowiska sens, milczący królu:

Jak prędko boleść twarz moją strzaskała!
Boling.  Cień twej boleści strzaskał cień twej twarzy.
Król Rysz.  Powtórz twe słowa. Cień mojej boleści?
Prawda, mój cały smutek w głębiach leży,
A te zewnętrzne boleści oznaki
Są tylko cieniem smutków niewidzialnych,
W milczeniu duszę mękami szarpiących.
Tam treść jest cała. O, dzięki ci, królu,
Za twoją dobroć. Nietylko mi dałeś
Do płaczu powód, lecz mnie nauczyłeś,
Jak go opłakać. O jednę cię jeszcze
Upraszam łaskę, oddalę się potem,
Nigdy cię więcej kłopotać nie będę.
Czy ją otrzymam?
Boling.  Mów, piękny kuzynie.
Król Rysz.  Piękny kuzynie? Większym jest od króla,
Bo gdym był królem, miałem za pochlebców
Tylko poddanych, dziś, będąc poddanym,
W osobie króla znajduję pochlebcę.
Nie potrzebuję błagać, gdym tak wielki.
Boling.  Powiedz przecie, czego żądasz.
Król Rysz.  A czy otrzymam?
Boling.  Otrzymasz.
Król Rysz.  Więc pozwól mi się oddalić.
Boling.  Gdzie?
Król Rysz.  Gdzie chcesz, bylebym nie widział cię więcej.
Boling.  Niech go z was który do Tower zawiedzie.
Król Rysz.  Zawiedzie! Wszyscy wy zawodziciele,
Coście urośli na króla upadku.

(Wychodzą: król Ryszard, kilku lordów i straż).

Boling.  Dzień uroczysty naszej koronacyi
W przyszłą jest środę; bądźcie więc gotowi.

(Wychodzą wszyscy prócz: Opata, biskupa Carlisle i księcia Aumerle).

Opat.  Bolesnej sceny byliśmy świadkami.
Biskup.  Ból przyjdzie później; dzieci niezrodzone
Dzień ten uczują, jak z cierni koronę.
Aumerle.  Święty kapłanie, nicże już nie zdoła
Hańby tej zetrzeć z angielskiego czoła?

Opat.  Nim wam otwarcie plany me objawię,
Przódy musicie związać się przysięgą
Do zachowania słów mych w tajemnicy,
I do spełnienia podanej wam myśli.
Na waszych czołach widzę oburzenie,
Łzy waszych źrenic smutek serca świadczą,
Chodźcie więc ze mną, a ja wam wyłożę
Myśl, co nam radość wrócić znowu może.

(Wychodzą).



AKT PIĄTY.
SCENA I.
Londyn. Ulica prowadząca do Tower.
(Wchodzą: Królowa i Damy).

Królowa.  Tu król nadejdzie, bo tędy jest droga
Do tej przeklętej cezarowej Wieży,
W której kamiennem łonie ma być więźniem,
Przez Bolingbroka dumnego wyroki.
Tu stańmy, jeśli buntownicza ziemia
Swej prawowitej spocząć da królowej.

(Wchodzą: król Ryszard i straż).

Lecz cicho!patrzcie! lub nie patrzcie raczej
Na moją piękną różę więdniejącą.
Patrzcie! Niech litość w rosę was przetopi,
A łzy miłości świeżość jej przywrócą.
O gruzów Troi starej wizerunku!
Honoru karto! Nie królu Ryszardzie,
Ale Ryszarda, króla niegdyś, grobie.
Piękny pałacu, czemu boleść szpetna
Ma w tobie mieszkać, kiedy od niedawna
Tryumf w szynkowni przemienił się gościa?
Król Rysz.  Piękna niewiasto, nie łącz się z boleścią,

Aby z nią razem koniec mój przyśpieszyć.
Naucz się, dobra duszo, dziś ode mnie,
Że stan nasz przeszły, to sen był szczęśliwy;
Dziś, rozbudzeni, widzim rzeczywistość.
Ja jestem ślubnym bratam przeznaczenia,
A mój z nim sojusz jedna śmierć rozwiąże.
Śpiesz się do Francyi, zamknij się w klasztorze;
Zaróbmy skruchą na koronę w niebie,
Gdy ją nam grzechy wydarły na ziemi.
Królowa.  Jakto? mój Ryszard zmienił się i upadł
Równie na duszy jak ciele? Bolingbroke
Wziął ci i rozum? serce twe opętał?
Lew konający wyciąga pazury
I rani ziemię, gdy wroga nie może,
Wściekły, że upadł pod pogromcy ciosem;
A ty przyjmujesz chłostę jak pacholę?
Całujesz rózgę, łasisz się zwycięzcy
W podłej pokorze, ty lwie, zwierząt królu?
Król Rysz.  O, prawda, byłem zwierząt tylko królem;
Bo gdybym zwierząt za poddanych nie miał,
Byłbym szczęśliwym ludzi jeszcze królem.
Droga królowo niegdyś, śpiesz do Francyi.
Myśl, że umarłem; że w tej właśnie chwili
Żegnam się z tobą na śmiertelnem łożu.
Środ długich, smutnych wieczorów zimowych
Siądź przy ognisku, w starych łudzi kole,
Niech ci nieszczęścia zbiegłych wieków prawią,
A na dobranoc odpłać im powieścią
O smutnych dziejach mojego upadku,
I ślij do łoża płaczących słuchaczy.
Boć głownie nawet nieczułe zrozumią
Bolesne dźwięki twojego języka,
Tknięte litością ogień swój wypłaczą,
Odzieją węglem, popiołem posypią
Na znak żałoby po króla upadku.

(Wchodzi Northwuberland z orszakiem).

Northumb.  Milordzie, myśli swe Bolingbroke zmienił:
Pomfret nie Tower twem będzie mieszkaniem.

Tobie też, pani, przynoszę rozkazy:
Musisz bez zwłoki do Francyi odpłynąć.
Król Rysz.  Northumberlandzie, drabino, po której
Na tron mój chciwy drapał się Bolingbroke,
Ledwo czas kilka postarzeje godzin,
Szpetny grzech wzbierze i zgnilizną pęknie;
Pomyślisz, choćby dał ci pół królestwa,
Że to nie dosyć, boś ty mu dał całe;
On znów pomyśli, że ten, co zna sposób,
Jak się nieprawych na tron sadza królów,
Znajdzie go równie, za lada podnietą,
Przywłaszczyciela z tronu znów obalić.
Przyjaźń występnych jest bojaźni matką,
A bojaźń w krotce zmienia się w nienawiść,
Wiedzie jednego lub obu do czynów,
Do zasłużonej prowadzących śmierci.
Northumb.  Mój grzech na moją niechaj spadnie głowę,
I na tem koniec. Żegnajcie się teraz,
Bo się natychmiast musicie rozłączyć.
Król Rysz.  Podwójny rozwód. Ludzie bez sumienia,
Wy me podwójne zrywacie małżeństwo
Z moją koroną i moją królową.
(Do Królowej) Pozwól niech śluby nasze odcałuję,
Jak je skojarzył niegdyś pocałunek.
Rozdziel nas teraz; prowadź mnie na północ,
W posępny klimat zimy i choroby;
Królowa moja niech do Francyi śpieszy,
Skąd jak dzień Maja przybyła ponętna,
Gdzie jak Zaduszny Dzień powróci smętna.
Królowa.  Jakto? Więc z tobą rozłączyć się muszę?
Król Rysz.  Dłoń z dłoni wyrwać i od duszy duszę.
Królowa.  Zróbcie go mego spólnikiem wygnania.
Northumb.  Tak litość radzi, lecz roztropność wzbrania.
Królowa.  To niech z nim jego podzielę więzienie.
Król Rysz.  Z dwóch cierpień jedno splecie się cierpienie.
Ty płacz tam po mnie, ja tutaj po tobie;
Lepsze rozstanie na nadziei grobie.
Idźmy więc, mierzmy drogę na westchnienia.

Królowa.  Gdzie droga dłuższa, liczniejsze jęczenia.
Król Rysz.  To krok mój każdy dwa jęki zaznaczą;
Krótkość mej drogi przedłużę rozpaczą.
Skróćmy zaloty do smutku, gdy wiemy,
Że na tak długo smutek poślubimy!
W niemym całunku z tobą się rozstanę;
Daj mi twe serce, moje weź w zamianę (całuje ją).
Królowa.  Oddaj mi moje; w mych piersiach twe serce
W moich boleściach miałoby mordercę (całuje go).
Bądź zdrów! Mam moje, nic mi już nie broni
Zabić je smutkiem w dalekiej ustroni.
Król Rysz.  Zwłoką dusz naszych pomnażamy męki;
Bądź zdrowa! resztę niech powiedzą jęki (wychodzą).

SCENA II.
Londyn. Sala w pałacu księcia York.
(Wchodzą: książę York, Księżna).

Księżna.  Przyrzekłeś, książę, dokończyć powieści
Przerwanej płaczem, o naszych kuzynów
Do tej stolicy wjeździe uroczystym.
York.  A gdzie stanąłem?
Księżna.  Na bolesnej chwili,
Jak z okien ręce miotały okrutne
Śmiecie na głowę królewską Ryszarda.
York.  Wtedy Bolingbroke, jak już powiedziałem,
Na ognistego poskoczył rumaka,
Co zdał się swego dumnego znać jeźdźca,
Majestatycznym, wolnym stąpał krokiem,
Gdy ze stron wszystkich tysiące języków
Boże, zachowaj Bolingbroka! grzmiały.
Zda się, że same przemawiały okna,
Tak twarze młodych i starych, spiętrzone,
Ciekawe oczy przez ramy ciskały
Na jego postać, tak dokoła mury
Ludem nabite, wołały bez końca:
Chowaj cię Jezu! witaj Bolingbroku!

On, tocząc koniem to w prawo, to w lewo,
Z odkrytą głową niżej końskiej szyi,
Dzięki, powtarzał, dzięki wam, rodacy!
I tak się zwolna posuwał ulicą.
Księżna.  A biedny Ryszard gdzie pod tę był porę?
York.  Jak na teatrze wszystkich widzów oczy,
Gdy ulubiony oddali się aktor,
Na wchodzącego obojętnie patrzą,
Pewni, że zacznie nudne paplać słowa,
Z równą, a może i większą pogardą
Tłum na Ryszarda z ukosa spoglądał.
Nikt nie wykrzyknął: zachowaj go Boże!
Nikt go uczciwem nie powitał słowem;
Na świętą głowę rzucano mu śmiecie,
Które on z cichą otrząsał boleścią.
Uśmiech na twarzy jego ze łzą walczył,
Znak cierpliwości jego i strapienia;
I gdyby pan Bóg, w sądach niezgłębionych,
Na twardy kamień ludzkich serc nie zmienił,
Na łzyby wszystkie musiały się stopić,
I barbarzyńca nad nimby zapłakał.
Lecz niepojęte ludziom sądy boże,
I w cichej musim przyjąć je pokorze.
Dzisiaj Bolingbroke królem mym i panem,
Przysiągłem, będę wiernym mu poddanym.

(Wchodzi Aumerle).

Księżna.  To syn mój Aumerle.
York.  Był kiedyś Aumerlem,
Ale za wierną dla Ryszarda przyjaźń
Tytuł ten stracił, i od dzisiaj, pani,
Tylko Rutlandem musisz go nazywać.
Jestem rękojmią jego w parlamencie
Za wierną służbę nowemu królowi.
Księżna.  Witaj, mój synu! Jakie dziś fijołki
Zielone wiosny nowej stroją łono?
Aumerle.  Ani wiem, pani, ani wiedzieć pragnę;
Bóg widzi, wszystko jest mi obojętne.
York.  W tej nowej wiośnie roztropność ci radzę,

By Cię przed czasem nie podcięła kosa.
Co słychać w Oxford? Czy ciągle turnieje?
Aumerle.  Ile wiem, ciągle.
York.  Wiem, że się tam udasz.
Aumerle.  To moją myślą, jeśli Bóg pozwoli.
York.  Co to za pieczęć z zanadrza ci wisi?
Cóż to? bledniejesz? pokaż mi to pismo.
Aumerle.  To nic.
York.  Więc mniejsza w czyje wpadnie oczy.
Jestem ciekawy; pokaż mi to pismo.
Aumerle.  Przebacz mi, panie, nie mogę pokazać;
I chociaż małej pismo to jest wagi,
Dla pewnych przyczyn pokazać go nie chcę.
York.  A ja dla pewnych przyczyn chcę je widzieć.
Lękam się — lękam —
Księżna.  I czegóż się lękasz?
To nic, zapewne oblig podpisany
Za piękne szaty na dzień uroczysty.
York.  Oblig dla siebie? Dla siebie, na siebie
Wystawił oblig? Kobieto, szalejesz.
Chłopcze, natychmiast pismo mi to pokaż.
Aumerle.  Przebacz mi, panie, przebacz, lecz nie mogę.
York.  Muszę je widzieć, raz jeszcze powtarzam.

(Wydziera mu pismo i czyta).

Obrzydła zdrada! Podły niewolniku!
Księżna.  Co to jest, książę? przez Boga.
York.  Hej! służba!

(Wchodzi sługa)

Siodłaj mi konia. Miłosierny Boże!
Ha, co za zdrada!
Księżna.  I cóż to jest, książę?
York.  Przynieś mi buty, każ osiodłać konia.
Sam, na mój honor, sam, na moje życie,
Idę zbrodniarza przed królem oskarżyć.

(Wychodzi sługa).

Księżna.  Co to jest?
York.  Cicho, — szalona niewiasto.
Księżna.  Nie będę cicho; cóż to jest, mój synu?

Aumerle.  Ukój się matko, to tylko jest sprawa,
Za którą biedne me odpowie życie.
Księżna.  Życie? (wchodzi sługa z butami).
York.  Daj buty. Muszę króla widzieć.
Księżna.  Zabij go, Aumerle. Stoisz odurzony,
Biedny mój synu! (Do sługi) Precz stąd, nikczemniku,
Niech cię me oczy więcej nie zobaczą!
York.  Daj buty, mówię.
Księżna.  Książe, co chcesz zrobić?
Własnego dziecka błędów nie chcesz taić?
Mamyż, możemyż więcej synów spłodzić?
Czy czas płodności mojej nie wysuszył?
Chcesz mej starości piękne dziecko wydrzeć,
Pragniesz mi wykraść szczęsne matki imię?
Czy to nie syn twój? nie obraz twój żywy?
York.  Szalona miłość odjęła ci rozum.
Jakto? ten czarny spisek chcesz utaić?
Tuzin ich straszną związał się przysięgą,
Każdy przysięgę swym podpisem stwierdził,
Że króla w Oxford zabiją.
Księżna.  Cóż z tego?
On tam nie będzie, tu go zatrzymamy.
York.  Precz obłąkana! Choćby mym był synem
Dwadzieścia razy, pójdę go oskarżyć.
Księżna.  Gdybyś dla niego to, co ja wycierpiał,
W twem sercu więcej znalazłbyś litości.
Lecz cię przenikam; myśl twa podejrzywa,
Że ja niewierną byłam twemu łożu,
Że on nie synem twoim, lecz bękartem.
O odpędź, odpędź myśl tę, drogi mężu!
On wizerunkiem twoim jest, nie moim,
Ni mej rodziny, a kochani go przecie.
York.  Ustąp mi z drogi, niesforna kobieto (wychodzi).
Księżna.  Leć, synu, pierwszy konia jego dosiądź,
Nie szczędź ostrogi, pierwszy stan przed królem,
Nim cię oskarży, proś o przebaczenie.
I ja nie zaśpię, choć złamana wiekiem,
I wiem, że księciu nie dam się wyscignąć;

Póty kolana z ziemi nie podniosę,
Póki Bolingbroke nie da przebaczenia.
O, nie trać czasu, spiesz się, drogi synu! (wychodzą).

SCENA III.
Windsor. Pokój w zamku.
(Wchodzą: Bolingbroke, jako król, Percy i inni Panowie).

Boling.  O marnotrawnym kto powie mi synu?
Trzy już miesiące jak go nie widziałem:
On życia mego najcięższą jest plagą.
Daj Boże, byśmy odkryć go zdołali!
Idźcie go szukać po londyńskich szynkach,
Bo tam, jak mówią, codzień bankietuje
W kole przyjaciół zepsutych, rozpustnych,
Co nieraz w nocy, po zaułkach miasta,
Straż biją moją, rabują przechodniów,
A on, jak dzieciuch, pusty, zniewieściały,
Za punkt honoru uważa popierać
Łotrów tych bandę.
Percy.  Jakie dwa dni temu
Przypadkiem, panie, spotkałem książęcia,
Przy sposobności zrobiłem mu wzmiankę
O tych turniejach w Oxford.
Boling.  Cóż on na to?
Percy.  Że do zamtuza idzie, że zabierze
Najrozpustniejszej dziewki rękawiczkę,
Że pod tem godłem zapaśników czeka,
I najdzielniejszych z konia w szrankach zsadzi.
Boling.  Śmiały jak pusty; a przecie, dostrzegam
Iskrę nadziei lepszej w jego wadach,
Którą czas może na płomień rozdmuchać.
Lecz kto się zbliża? (wbiega Aumerle)
Aumerle.  Gdzie król?
Boling.  Mój kuzynie,
Co znaczy spojrzeń twoich obłąkanie?
Aumerle.  Boże, strzeż króla! Upraszam cię, panie,

O jednę chwilę rozmowy sam na sam.
Boling.  Odejdźcie, proszę, zostawcie nas samych.

(Wychodzą: Percy i panowie).

Mów teraz, co cię sprowadza, kuzynie?
Aumerle.  (klęka). Niech me kolana do ziemi przyrosną,
Do podniebienia język w moich ustach,
Jeżeli wstanę lub wyrzeknę słowo,
Nim przebaczenie królewskie otrzymam.
Boling.  Za pomyślany czyn lub dokonany?
Jeśli myśl tylko, jakkolwiek występna,
Aby na przyszłość twą miłość pozyskać,
Przebaczam chętnie.
Aumerle.  Więc pozwól mi, królu,
Drzwi na klucz zamknąć, aby nikt wejść nie mógł,
Dopóki mojej nie skończę powieści.
Boling.  Zrób jak chcesz. (Aumerle zamyka drzwi.)
York.  (za sceną). Królu, miej się na baczności!
Strzeż się! bo zdrajca przy twoim jest boku.
Bolingbroke.  (dobywając oręża).
Nędzniku, miecz ten da mi bezpieczeństwo.
Aumerle.  Wstrzymaj miecz mściwy, królu, bądź bez trwogi.
York.  (za sceną). Otwórz drzwi, królu, do szaleństwa ufny.
Mamże z miłości rzucać ci obelgi?
Otwórz drzwi, królu, albo je wysadzę.

(Bolingbroke otwiera drzwi, wchodzi York).

Boling.  Wytłomacz, stryju, co się to ma znaczyć?
Lecz wytchnij przody. Powiedz, jak jest blisko
Niebezpieczeństwo, abym się mógł bronić.
York.  Czytaj, a z pisma dowiesz się o zdradzie,
Bo pośpiech knebel na me usta włożył.
Aumerle.  Czytając, królu, pomnij na twe słowo.
Żałuję! Mego nie czytaj nazwiska;
Serce nie było w spisku z moją ręką.
York.  Było, nędzniku, zanim podpisałeś.
Z zanadrza zdrajcy pismo to wydarłem.
Trwoga, nie miłość skruchę wywołała.
Strzeż się litości, królu, litość twoja
Serce ci żądłem przebije zatrutem.

Boling.  O czarny, straszny, o spisku ohydny!
O prawy ojcze syna przeniewiercy!
Ty czyste, srebrne, nieskalane źródło,
Z którego strumień ten trysnął, co w biegu
Tylko na mętną zmienił się kałużę!
Zbytek dobroci twej na złe się zmienia.
Nadmiar ten jednak dobroci zamaże
Śmiertelną plamę występnego syna.
York.  Ma cnota będzie wad jego rajfurką?
A jego hańba mój honor roztrwoni
Jak złoto ojca skąpego rozrzutnik?
Mój honor hańby jego śmiercią żyje,
Lub hańba jego honor mój zabije.
Kto życie jemu daje, mnie odbiera:
Gdzie zdrada żyje, tam wierność umiera.
Księżna  (za sceną). Królu mój, panie, otwórz mi, przez Boga!
Boling.  Kto przeraźliwym tak głosem mnie wzywa?
Księżna  (za sceną). Kobieta, twoja nieszczęsna stryjenka.
Otwórz, przez litość dla żebraczki, panie,
Co po raz pierwszy wyszła na żebranie.
Boling.  Tragedya w farsę zmienia się w tej chwili,
„Król i Żebraczka“ tytuł krotofili.
Otwórz drzwi matce, bo ją tu sprowadza
Grzech syna, który króla swego zdradza.
York.  Jeśli przebaczysz łzą matki wzruszony,
Twa litość zbrodni wyda nowych plony.
Zgangrenowany członek utnij, panie,
A reszta ciała przy zdrowiu zostanie.

(Wchodzi Księżna).

Księżna.  Nie daj się kusić okrutnej potworze:
Sam się nie kocha, jak kochać cię może?
York.  Po coś tu przyszła, kobieto szalona?
Zdrajcę starego mlekiem karmić łona?
Księżna.  Cierpliwość, mężu! — królu miłościwy — (klęka).
Boling.  Wstań, wstań, stryjenko.
Księżna.  O nie, jak Bóg żywy,
Póty się czołgać na kolanach będę,
Na dziennem świetle przy szczęsnych nie siędę,

Póki radosnych słów król mi nie powie:
Przebaczam winę twojemu synowi.
Aumerle  (klęka). Z matką mą klękam u stóp mego pana.
York  (klęka). Ja przeciw obu wierne gnę kolana.
Bądź głuchy, królu, na modły zwodnicze.
Księżna.  On tylko szydzi; spójrz w jego oblicze,
Łzy nie ma w oku; prośba cię nie wzruszy,
Co z ust mu spada, a nie płynie z duszy:
On prosi, pragnąc by się tak nie stało;
My prosim całem sercem, duszą całą;
Jego znużone wstać już chce kolano,
Nasze do ziemi przyrosną nim wstaną;
Jego modlitwa obłudą natchnięta,
Modlitwy naszej matką wiara święta;
Niech dziś, jak zawsze, prośba szczerej duszy
Do miłosierdzia serce twe poruszy.
Boling.  Wstań przód, stryjenko.
Księżna.  Nie mów: wstań stryjenko
Przód przebacz, potem powiedz: wstań stryjenko!
Gdybym twą była mamką, pierwsze brzmienie
Ustby twych było słowo: przebaczenie.
Wyraz nad wszystkie wyrazy to święty;
Powiedz: przebaczam, litością nachnięty.
Krótkie to słowo wieczną radość rodzi,
W królewskich ustach żadne nie brzmi słodziej.
York.  Mów po francusku, królu: pardonnez moi.
Księżna.  Chcesz przebaczeniem przebaczenie zabić?
Szyderczy mężu a okrutny razem,
Kadzisz mu wyraz zbić samym wyrazem.
Wymów: przebaczam, wyraz tu przyjęty,
Gwar słów francuskich dla nas niepojęty.
Niech język powie, co już mówią oczy.
Lub niech ci litość ucho w serce wtłoczy,
By miłosierdzie, modłów tknięte siłą,
Słowo: przebaczam w usta ci włożyło.
Boling.  Lecz wstań, stryjenko.
Księżna.  Nie proszę o wstanie,
O przebaczenie błagam tylko, panie.

Boling.  Jak mu przebaczam, tak przebacz mi Boże!
Księżna.  O czegóż zgięte kolano nie może!
Ale drżę jeszcze; powtórz jeszcze słowo,
Bo powtórzenie nie łaską jest nową,
Lecz jej stwierdzeniem.
Boling.  Przebaczam.
Księżna.  O dzięki!
Ty jesteś Bogiem nie królem na ziemi.
Boling.  Lecz co do mego szwagra[7] i opata,
I co do całej kliki ich spólników,
Zniszczenie w ślady pogoni za nimi.
Dobry mój stryju, wypraw silny oddział
Do Oxford, albo gdziekolwiek ich znajdziesz,
Przysięgam bowiem, że żaden z zbrodniarzy
Drugiego słońca nie zobaczy twarzy.
Bądź zdrów, mój stryju; żegnam cię, kuzynie;
Bądź odtąd wierny, stwierdź matki twej słowo.
Księżna.  Chodź, synu, niech ci Bóg duszę da nową! (wychodzą)

SCENA IV.
Windsor.
(Wchodzą: Exton i Sługa).

Exton.  Czyś słyszał, jakie króla były słowa?
„Toż więc jednego nie mam przyjaciela,
Co z tej żyjącej wyrwałby mnie trwogi?“
Czy nie tak mówił?
Sługa.  Własne jego słowa.
Exton.  „Toż więc jednego nie mam przyjaciela?“
Dwakroć te same powtórzył wyrazy.
Czy prawda?
Sługa.  Prawda.
Exton.  A kiedy to mówił,
Wzrok we mnie wlepił, jakby chciał powiedzieć:
Jakżebym pragnął, byś tym był człowiekiem,

Który z tą trwogą serce me rozwiedzie!
A miał na myśli króla w zamku Pomfret.
Ja przyjacielem króla, a więc muszę
Do nieba posiać wroga jego duszę (wychodzą).

SCENA V.
Pomfret. Więzienie zamkowe.
(Wchodzi król Ryszard).

Król Rysz.  Szukałem dotąd, jakby można było
Ze światem moje porównać więzienie;
Lecz próżnom szukał, bo świat ludu pełny,
A ja jedyną żywą tu istotą.
Spróbuję jednak porównanie ukuć;
Więc wyobraźnia będzie ducha żoną,
A duch mój ojcem, i z takich rodziców
Mnogi rój dzieci myśli na świat wyjdzie;
Myśli te mały światek ten zaludnią,
Do świata tego mieszkańców podobne,
Bo wszystkie pełne smutków są i troski.
Najlepsze myśli, jak o rzeczach bożych,
Są wątpliwości pełne i stawiają
Jeden tekst przeciw drugiemu tekstowi.
Jak: chodźcie do mnie małe niemowlęta;
A znów: do nieba tak dostać się trudno,
Jak wielbłądowi przejść przez ucho igły.
Myśli ambitne tworzą cudne plany —
Niewykonalne: jak słaby paznokieć
Zdołałby przebić świata mur kamienny,
Twardego świata — mojego więzienia;
A że nie mogą, w swej konają dumie.
Myśl rezygnacyi w tem pociechy szuka,
Żem nie jest pierwszym losu niewolnikiem
I nie ostatnim; niby durny żebrak,
Co w dybach siedząc, swą hańbę tem cieszy,
Że jak nie jeden przed nim w dybach siedział,
Tak i nie jeden po nim siedzieć będzie,

I jakby znalazł ulgę w takiej myśli,
Własną niedolę przenosi na grzbiety
Tych, którzy przed nim gorycz jej uczuli.
Ja też odgrywam różnych ludzi role,
Zadowolnienia nie znajdując w żadnej.
To królem jestem, a poddanych zdrada
Zostać żebrakiem żądzę we mnie rodzi;
Jestem żebrakiem, lecz nędza mi szepce,
Żem był szczęśliwszy, kiedy byłem królem;
Znów jestem królem a po chwili myślę,
Że mnie Bolingbroke z mego tronu strącił,
Że jestem niczem; lecz czemkolwiek jestem,
Ni ja, ni żaden na ziemi tej człowiek
W niczem nie znajdzie pociechy, dopóki
W nicości ulgi nie znajdzie strapieniom. (Muzyka).
Słyszę muzykę. Ha, trzymajcie miarę!
Jak szorstką słodka muzyka dla ucha,
Gdy łamie akord i z taktu wychodzi!
Tak i w muzyce ludzkiego żywota.
Tu, ucho moje na dźwięk dość jest czułe,
Gdy miarę gwałci nieposłuszna struna;
Ale nie miałem ucha, żeby poznać
Złamany akord mojego królestwa.
Trwoniłem czas mój, czas mnie teraz trwoni,
Bo czas mnie teraz zrobił swym zegarem;
Myśli są moje jego minutami,
Tyk-tak mych westchnień notuje sekundy
Na cyferblacie zegara — mych oczach,
Po których ciągle, jak jaka skazówka,
Palec mój krąży, by go z łez ocierał;
Dźwiękiem głoszącym, która jest godzina,
Są jęki moje bijące w dzwon — serce.
Tak więc westchnienia moje, łzy i jęki
Liczą minuty, sekundy, godziny.
Czas mój na dumną Bolingbroka radość,
Na skrzydłach leci; gdy ja, biedny głupiec,
Jestem na jego zegarze kukułką.
Rozum mi mąci ta muzyka; skończcie!

Bo jeśli czasem obłąkanych leczy,
We mnie, zdrowego obłąkać jest zdolna.
Bóg jednak zapłać kto ją tu sprowadził!
Znak to miłości; miłość dla Ryszarda
Rzadki dziś klejnot na tym twardym świecie.

(Wchodzi Masztalerz).

Masztal.  Witaj, królewski książę!
Król Rysz.  Dzięki, lordzie!
Kto z nas najtańszy, szeląg jest za drogi.
Powiedz kto jesteś? Co cię tu sprowadza,
Gdzie nigdy żaden nie przychodzi człowiek
Prócz swarliwego psa, który codziennie
Przynosi żywność, by nędzę mą przewlec?
Masztal.  W twych stajniach byłem biednym masztalerzem,
Gdy byłeś królem. W drodze do Yorku
Ledwo zdołałem dostać pozwolenie
Ujrzeć oblicze mego niegdyś pana.
Ah, com wycierpiał, gdy w dzień koronacyi
Na barbaryjskim widziałem dereszu
Harcującego w mieście Bolingbroka!
Tak często konia tego dosiadałeś,
Jam go z tak ciężką utresował pracą!
Król Rysz.  Jakto? Więc moim toczył on dereszem?
Koń jak wyglądał? Powiedz przyjacielu.
Masztal.  W swojej się dumie ziemią zdawał gardzić.
Król Rysz.  Pyszny był swoim jeźdzcem, Bolingbrokiem?
Szkapa ten z ręki mej chleb zwykł był jadać,
Pysznił się, gdy go ręką tą klepałem.
I nie potknął się? I czemuż nie upadł,
(Skoro upadek dumy zwykłym losem)
Nie złamał karku dumnego człowieka,
Co się odważył grzbiet jego przywłaszczyć?
Przebacz mi, koniu! Czemuż cię obwiniam?
Byłeś stworzony na człowieka służbę,
Nosić go musisz; ja koniem nie jestem,
A dźwigam ciężar jak osieł, orany
Krwawą ostrogą króla Bolingbroka.

(Wchodzi Stróż z półmiskiem).

Stróż.  Wynoś się, bracie, bawiłeś zbyt długo.
Król Rysz.  Jeśli mnie kochasz, czas ci się oddalić.
Masztal.  Serce me powie, czego język nie śmie (wychodzi).
Stróż.  Czy raczysz, panie, zabrać się do jadła?
Król Rysz.  Pokosztuj pierwszy, jak to zwykłeś robić.
Stróż.  Nie śmiem, bo właśnie od króla przybywa
Sir Pierce of Exton, który mi zabronił.
Król Rysz.  Idź z twym Henrykiem Lancastrem do dyabła!
Mej cierpliwości przebrała się miarka (bije go).
Stróż.  Rozbój! ratujcie!

(Wchodzi: Exton i słudzy zbrojni).

Król Rysz.  A to co się znaczy?
Co śmierć zamierza w tem zuchwałem najściu?

(Wydziera jednemu oręż i zabija go).

Sam mi przyniosłeś śmierci twej narzędzie.
Idź, piekło czeka na ciebie, nędzniku!

(Zabija drugiego. Exton uderza go i powala na ziemię).

Ręka twa w wiecznym gorzeć będzie ogniu.
Exton, okrutna dłoń twa mię obala,
Krwią króla własną jego ziemię kala.
Leć w górę duszo! Siedziba twa w niebie,
Gdy martwe ciało ziemia ta pogrzebie (umiera).
Exton.  Król z krwi i męstwa, a ja go zabiłem!
Ale czy dobry uczynek spełniłem?
Dyabeł, co wprzódy kusił mnie pochwałą,
Szepcze, że piekło czyn mój zapisało.
Żywemu niosę monarchę bez duszy;
Tych innych niechaj proch ziemi przypruszy (wychodzą).

SCENA VI.
Windsor. Sala w Zamku.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Bolingbroke, York, Panowie i Służba).

Boling.  Stryju Yorku, ostatnie nowiny
Mówią, że tłuszcza buntowników ogniem
Zniszczyła miasto Cicester w Gloucestershire;
Lecz czy zabici, czyli ich pojmano

Nie wiemy jeszcze (wchodzi Northumberland).
Lordzie, co przynosisz?
Northumb.  Życzenia wszystkich pomyślności, królu,
Potem wiadomość, żem już do Londynu
Wyprawił głowy lorda Salisbury,
Spencera, Blunta; jak wpadli nam w ręce,
Pismo to lepiej w szczegółach opowie (oddaje papier).
Boling.  Dzięki ci, Percy, za wszystkie kłopoty;
Praca ci twoja owoc wyda złoty (wchodzi Fitzwater).
Fitzwater.  Wysłałem, panie z Oxford do Londynu
Głowy Brocasa i Benneta Seely,
Dwóch zdrajców, którzy w powierników kole
Knowali w Oxford niebezpieczne spiski.
Boling.  W niepamięć twoje nie pójdą zasługi,
W regestr wdzięczności mej wciągnę ją długi.

(Wchodzi Percy z Biskupem Carlisle).

Percy.  Wielki buntownik, opat Westminsterski,
Złego sumienia targany zębami,
Do grobu zstąpił. Ale biskup Carlisle
Stoi tu żywy i czeka na karę,
Której jest godzien za złamaną wiarę.
Boling.  Biskupie, taki wyrok na cię piszę;
Sam sobie wybierz klasztorne zacisze,
Żyj tam w pokoju; skrucha cię osłoni
Od mściwych ciosów sprawiedliwej dłoni,
Bo choć mym wrogiem w każdej byłeś dobie,
Iskrę honoru widzę jeszcze w tobie.

( Wchodzi Exton z ludźmi niosącymi trumnę).

Exton.  Królu, w tej trumnie trwoga twa zamknięta;
Na wiekuiste spoczywa w niej spanie
Najpotężniejszy z wrogów twoich, panie:
W trumnie tej leży Ryszard z Burdygali.
Boling.  Nigdy król twego czynu nie pochwali;
Występną dłonią na mnie i tę ziemię
Wiecznej ohydy sprowadziłeś brzemię.
Exton.  Twym słowom były posłuszne me dłonie.
Boling.  Kto potrzebuje trucizny, Estonie,
Gardzi trucizną; morderstwem się brzydzę;

Pragnąłem mordu, zbójcy nienawidzę.
Weź za twą płacę zgryzoty sumienia,
Lecz na królewskie nie licz dziękczynienia.
Jak drugi Kain błąkaj się bez końca,
Kryj się przed ludźmi i unikaj słońca.
Dusza dziś moja boleje żałośnie,
Że krwią podlana wielkość moja rośnie.
Płaczcie więc ze mną spólnie naszej straty;
Na znak żałoby czarne wdziejmy szaty.
Pójdę do świętej ziemi Palestyny,
Aby tam dłonie me z tej obmyć winy.
Za tą przedwczesną trumną teraz razem
Idźmy, panowie, z boleści wyrazem (wychodzą).








  1. The tragedie of King Richard the Second. As it hath beene publikely aeted by the right Honourable the Lord Chamberlaine his Servants. London. Printed by Valentine Simmes for Andrew Wise and are to be sold at his shop in Paules churchyard at the signe of the Angel 1597.
  2. Czytaj: Gloster.
  3. Herbem Norfolka był złoty lampart.
  4. Gaunt, Gandawa, znaczy także: wychudły. Co następuje, jest igraszką słów, niepodobną do wytłómaczenia.
  5. Wedle legendy, święty Patryk oczyścił Irlandyą z wszelkiego rodzaju płazów jadowitych.
  6. Podwójnie śmiertelnych, bo z cisowych gałęzi są łuki, a liść cisa jest trucizną.
  7. Jan, książę Exeter, brat Ryszarda II, mąż Elżbiety, siostry Bolingbroka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.