Król Ryszard III (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1924)/Akt pierwszy/Scena druga

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Ryszard III
Wydawca Wilhelm Zukerkandel
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Złoczów
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały akt pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SCENA DRUGA
Tamże. Inna ulica.

W otwartej trumnie niosą przez scenę ciało Henryka VI;
obok postępują dworzanie z halabardami, jako straż
i ledy Anna jako płaczka.


Anna. Stawcie tu, stawcie, to cne wasze brzemię.
Możeli zaczność w trumnie lec na wieki,
Bym uroczystym żalem uświęciła
Wczesne drogigo Lankastra zgaśnięcie.
Zimny świętego króla wizerunku!

Domu Lankastrów pobladły popiele!
Bezkrwawy szczątku czystej krwi królewskiej!
Niech mi się godzi duch twój tu przywołać,
Dla wysłuchania żalu biednej Anny,
Żony Edwarda, syna twego, który
Zgładzony został przez tę samą rękę,
Co ci zabójczo rany te zadała!
Z tych okien, dotąd otwartych, któremi
Wyszło twe życie, ja, niestety, czerpię
Dla moich oczu balsam bezskuteczny.
Przeklęta dłoń, co przejścia te otwarła!
Przeklęte serce, co do tego wiodło!
Przeklęta krew, co krew tę wytoczyła!
Oby ten nędznik, co nas śmiercią twoją
Przywiódł do nędzy, gorszej doli doznał
Od tej, jakiejbym mogła życzyć żmijom,
Padalcom, wszelkim jadowitym płazom;
Niech jego dzieci, jeśli je mieć będzie,
Przychodzą na świat przedwcześnie, potwornie,
Odrażającym, szpetnym swym widokiem
Straszą w nadziejach zawiedzioną matkę
I wszelką po nim niedolę dziedziczą!
Jeśli mieć będzie kiedykolwiek żonę,
Niech ją śmierć jego nieszczęśliwszą zrobi,
Niż mnie zrobiła śmierć męża i twoja!
Podejmijcie teraz i do Czertsej nieście
Ten święty ciężar, wyniesiony z sklepień
Świętego Pawła, by tam był złożonym;
A ile razy przystaniecie znowu,
Celem wytchnienia, ja wtedy rozpaczne
Żale me znowu rozpościerać zacznę.

Tragarze podejmują trumnę i postępują dalej.
Wchodzi Gloster.

Gloster. Stójcie i trupa postawcie na ziemi.
Anna. Przez jakież czary ten zły duch tu przyszedł,
Wstrzymywać nasze pobożne obrzędy?

Gloster. Postawcie trupa, hultaje, lub w trupa
Zamienię tego, co mnie nie posłucha.
Pierwszy dworzanin. Odstąp milordzie, i pozwól przejść z trumną.
Gloster. Krnąbrny warchole, stój kiedy ci każę;
Nie właź mi pod nos z swoją halabardą!
Bo, na świętego Pawła, w proch cię zgniotę
I zdepczę, gburze, za twoją zuchwałość.

Tragarze stawiają trumnę.

Anna. Cóż to jest? drżycie? struchleliście wszyscy!
Ach, ja wam tego za złe mieć nie mogę;
Wyście śmiertelni, a śmiertelne oko
Znieść nie potrafi widoku szatana.
— Precz stąd, ty straszny posłanniku piekieł!
Ty miałeś moc nad jego ciałem,
Duszy mieć jego nie możesz; precz zatem!
Gloster. Kochana, święta, przez miłość bliźniego,
Nie klnij tak.
Anna. Odstąp, diable, w imię Boga!
I nie przeszkadzaj nam: tyś to obrócił
Szczęśliwą ziemię naszą w istne piekło,
W ojczyznę przekleństw i jęków. Jeżeli
Żądno ci widzieć twe czyny ohydne,
To spojrzyj na tę próbę swoich rzezi.
— Patrzcie, panowie, patrzcie: czy widzicie,
Jak się zastygłe zmarłego Henryka
Otwarły rany i świeżą krew sączą?
Wzdrygnij się, bryło obmierzłej szpetności!
Twoja to bowiem obecność dobywa
Tę krew z tych zimnych żył, w których krwi niema;
Twój czyn nieludzki i nienaturalny
Nienaturalny potok ten sprowadza.
— Boże, tyś stworzył tę krew, Ty ją pomścij!
Ziemio, ty pijesz tę krew, ty ją pomścij!
Powalcie, nieba, gromem tego zbójcę.
Albo ty ziemio otwórz się i schłoń go,

Jakeś schłonęła tę krew wytoczoną
Jego ramieniem zaprzedanem piekłu.
Gloster. Nie znasz prawideł miłości bliźniego,
Miledy, która za złe każe dobrem,
Błogosławieństwem za przekleństwa płacić.
Anna. A ty, poczwaro, ty żadnych praw nie znasz,
Boskich ni ludzkich; najdzikszy zwierz nawet
Zna przecie jakieś uczucia litości.
Gloster. Ja nie znam żadnych, przetom też nie zwierzę.
Anna. Co za dziw, kiedy szatan mówi prawdę!
Gloster. Większy dziw, kiedy anioł tak jest gniewny. -
Pozwól, niewiasty boski arcywzorze,
Bym się z zakału tej mniemanej winy
Przy sposobności oczyścił przed tobą.
Anna. Pozwól, zarazo w postaci człowieka,
Bym cię z powodu tej winy uznanej
Przy sposobności przekleństwem okryła.
Gloster. Piękności. wyższa nad wszystkie wyrazy!
Ścierp, bym z zarzutów się usprawiedliwił.
Anna. Szkarado, niższa nad wszelkie pojęcie,
Stryczkiem najlepiej się usprawiedliwisz.
Gloster. Taką rozpaczą obwiniłbym siebie.
Anna. Rozpacz by ciebie usprawiedliwiła,
Skorobyś wywarł zasłużoną zemstę
Na sobie samym, za niezasłużone
Zabójstwo na drugich.
Gloster. Przypuścmy, miledy
Żem nie ja śmierć im zadał.
Anna. Więc przypuszczasz,
Że nie zginęli: zginęli jednakże
I to z twej ręki, piekielny siepaczu.
Gloster. Nie ja zabiłem twego, pani, męża.
Anna. Więc jeszcze żyje?
Gloster. Nie, zaiste: padł on
Z ręki Edwarda.
Anna. Kłakmiesz! Małgorzata

Widziała nóż twój jego krwią dymiący,
Tenze sam, coś go niegdyś na nią podniósł,
Tylko go twoi bracia odtrącili.
Gloster. Uniósł mnie jej zły język, co potwarczo
Ich winę zwalał na mój kark niewinny.
Anna. Uniósł cię twój zły umysł, który nigdy
O niczem innem nie śnił jak o rzeziach.
Nie tyżeś tego zamordował króla?
Mów.
Gloster. Dajmy na to.
Anna. Dajmy na to, zbójco!
Daj Boże także, abyś za bezbożny
Ten czyn, na wieki został potępiony! -
On był tak dobry, łagodny, cnotliwy!
Gloster. Tem ci godniejszy być u króla niebios.
Anna. W niebie on, dokąd ty nigdy nie dojdziesz.
Gloster. Wdzięczność mi winien za to żem mu pomógł
Dostać się ówdzie; tam odpowiedniejsze
Miejsce dla niego niżeli na ziemi.
Anna. Dla ciebie tylko jedno odpowiednie:
A tem jest piekło.
Gloster. Tak, i jeszcze jedno;
Chceszli, miledy, abym je wymienił?
Anna. Chyba więzienie.
Gloster. Sypialnia, miledy.
Anna. Zatruty spokój niech będzie w pokoju,
Gdzie ty spoczywasz!
:Gloster. Będzie nim, o pani,
Tak długo, póki nie spocznę przy tobie.
Anna. Tak się spodziewam.
Gloster. Ani wątpię o tem.
Tymczasem, pełna wdzięków ledy Anno,
aby sprowadzić w poważniejsze szranki
To ostre starcie się naszych dowcipów,
Powiedz mi, czyli ktoś, co spowodował
przedwczesną śmierć tych dwóch Plantagentów:

Henryka i Edwarda, czy ktoś taki
Nie zasługuje na równą naganę,
Jak ten, co przywiódł ją do skutku?
Anna. Tyś to
Był doń powodem i niecnym jej sprawcą.
Gloster. Twój to wdzięk do tej sprawy był powodem,
Twój wdzięk, co we śnie mię drażni i bodzie
Do przelewania krwi całego świata,
W nadzieji słodkich godzin w twem objęciu.
Anna. Gdybym tę pewność miała, te paznokcie
Zdarłyby, zbójco, ten wdzięk z mego lica.
Gloster. Oczy me nigdy nie ścierpią tej krzywdy;
Nigdybyś, pani, jej nie wyrządziła,
Gdybym był przy tem. Jak słońcem świat cały,
Tak ja się twoim rozkoszuje wdziękiem:
On jest mym dniem, mem życiem.
Anna. Niech noc czarna
Dzień twój zamroczy, a śmierć życie twoje!
Gloster. Piękna istoto, nie klnij sobie samej:
Tyś tem obojgiem.
Anna. Z serca bym być rada
Obojgiem, aby zemścić się na tobie.
Gloster. Takie życzenie jest nienaturalne:
Chcieć się mścić na kimś, co cię czule kocha
Anna. Jest to życzenie słuszne i właściwe:
Chcieć się mścić na kimś, co mi zabił męża.
Gloster. Ten, co cię męża pozbawił, miledy,
Zrobił to, by ci dać lepszego w zamian.
Anna. Lepszego niż on nie ma na tej ziemi.
Gloster. Jest ktoś, co lepiej cię od niego kocha.
Anna. Wymień go.
Gloster. Miano jego Plantagenet.
Anna. To miano mego męża.
Gloster. Takież same
Ma i ten, tylko przy lepszych warunkach.

Anna. Gdzie on?
Gloster. Tu.
Anna pluje na niego
Za co pani na mnie plujesz?
Anna. Radabym, aby to był jad śmiertelny.
Gloster. Nigdy jad nie trysł z piękniejszego źródła.
Anna. Nigdy jad nie zawisł na brzydszej gadzinie.
Przecz z moich oczu! zarażasz je.
Gloster. Pani,
Twoje to oko zaraziło moje.
Anna. Oby to oko było bazyliszkiem,
Coby cię na śmierć olśnił!
Gloster. Oby było!
Bo tym sposobem umarłbym odrazu,
Zamiast powolnie konać. Twoje oko
Słone łzy nieraz wycisnęło z moich;
Zdrojem dziecinnych kropel zsromociło
Ten wzrok, którego nigdy do tej pory
Wilgoć czułości nie zamgliła jeszcze;
Który pozostał jasnym nawet wtedy,
Kiedy mój ojciec York i Edward płakał,
Słysząc żałosny jęk Rutlanda w chwili,
Gdy go czarnego Klifforda miecz przeszył;
I wtedy, kiedy twój waleczny ojciec
Rzewnie, jak małe dziecko, opisywał
Śmierć mego ojca, i kilkakroć razy
Przerwał opis, aby łkać i szlochać,
Tak, że ktokolwiek był przy tem obecny,
Mokre miał lica, jak liście po deszczu.
W smutnych tych czasach męskie moje oko
Wzgardziło łzami niegodnemi męża.
I czego wtedy żałość nie zdołała
Wydobyć z niego, to wydobył teraz
Twój wdzięk, oślepił je prawie od płaczu.
Nigdy o żadną łaskę nie błagałem
Ani przjaciół, ani nieprzyjaciół;

Nigdy mój język nie mógł się nauczyć
Słodko pochlebnej mowy; ale teraz,
Gdy wdzięk twój celem, dumne moje serce
Błaga i znagla język do mówienia
Anna spogląda nań z pogardą.
Nie szpeć, o pani, ust swych tym wyrazem
Odpychającym, one są stworzone
Do pocałunków, a nie do pogardy.
Jeśli twe mściwe serce nie przebacza,
Oto dowodny miecz z śpiczastym ostrzem;
Utop go, jeśli chcesz, w tej wiernej piersi
I wygnaj duszę, która cię uwielbia.
Gołoć go daję, oczekując śmierci;
I na kolanach kornie o nią proszę.
Odsłania pierś, Anna mierzy w nią mieczem.
Nie ociągaj się: jamto zamordował
Króla Henryka, ale twoja piękność
Spowodowała mnie do tego. Uderz!
Ja to zgładziłem młodego Edwarda;
Anna zamierza się znowu.
Ale mnie k'temu wiódł twój boski powab.
Anna upuszcza miecz.
Podnieś, aniele miecz, albo mnie podnieś.
Anna. Wstań, obłudniku! choć śmierci twej pragnę,
Nie chcę jednakże być jej wykonawcą.
Gloster. To mi każ z własnej lec dłoni, a legnę.
Anna. Jużem kazała.
Gloster. Wtedy byłaś w gniewie.
Powtórz ten rozkaz, a zaraz ta ręka,
Co przedmiot twojej miłości zabiła
Z żywej miłości ku tobie, zabije
Przedmiot twej wzgardy dla miłości twojej.
Będziesz więc winną obydwu tych śmierci.
Anna. Gdybym twe serce znać mogła!
Gloster. Me serce
Jest w moich ustach.

Anna. Boję się, czy tylko
W jednem i drugiem fałsz się nie ukrywa.
Gloster. Niema więc prawdy w ludziach,
Anna. Dobrze, dobrze;
Włóż miecz do pochwy.
Gloster. Czy już zgoda z nami?
Anna. Później się dowiesz.
Gloster. Mogęż mieć nadzieję?
Anna. Nadzieję każdy ma.
Gloster. Przyjmij ten pierścień.
Anna wkłada pierścień na palec. Przyjęcie nie jest daniem.
Gloster. Jak ten pierścień
Objął ten palec, tak niech twoje serce
Obejmie moją miłość: dzierż oboje,
Oboje bowiem do ciebie należą.
Jeśli zaś wierny twój niewolnik zdoła
Wyprosić sobie jeszcze coś u ciebie,
To szczęście jego zapewnisz na wieki.
Anna. Czego chcesz?
Gloster. Abyś tę żałobną czynność
Pozostawiła temu, co ma więcej
Niż ty powodów do żałoby; tudzież
Abyś się zaraz do Krosby udała,
Gdzie ja złożywszy uroczyście tego
Zacnego króla w czortsejskim klasztorze,
I łzami żalu oblawszy grób jego,
Z całą czcią winną przybędę do ciebie;
Dla wielu względów, których nie wymieniam,
Błagam cię, pani, wyświadcz mi tę łaskę.
Anna. Chętnie -uczynięć w tem zadość, miloidzie,
I wielce cieszy mnie ta twoja skrucha.
Tresser i Berkley, pójdżcie.
Gloster. Nie uslyszęż
Pożegnawczego słowa z twych ust, pani?
Anna. Żądasz, milordzie, więcej, niżeś godzień;
Ponieważ jednak dzięki twej nauce,

Muszę ci schlebiać, wyobraź więc sobie,
Żem pożegnawcze słowo już wyrzekła.
Wychodzi z Trosslem i Berkleyem.
Gloster. Ponieście zwłoki, panowie.
Jeden z dworzan. Do Czertsej,
Szlachetny lordzie?
Gloster. Nie, do Karmelitów;
I tam czekajcie na moje przybycie.
Orszak wychodzi niosąc ciało.
Czy się kto kiedy zalecał w ten sposób?
Czy sobie ujął w ten sposób kobietę?
Chcę ją posiadać, ale nie na długo.
Jakto? Jam zabił jej męża i ojca,
I ja zdołałem ją sobie zniewolić?
Mimo najgłębszej odrazy jej serca,
Jej łez i przekleństw; w obec tych zwłok niemo
Podżegających jej nienawiść; mając
Przeciwko sobie Boga, jej sumienie,
Wszystko; nie mając ni jednej istoty,
Coby przyjaźnie za mną przemówiła,
Oprócz szatana i obłudnych spojrzeń!
I mimo tego pozyskać ją, niczem
Wszystko zwyciężyć! Ha! to nie do wiary!
Także się prędko zatarł w jej pamięci
Ów walny książę Edward, jej małżonek,
Co go niespełna trzy miesiące temu
W przystępie gniewu zabiłem w Tiuksbury?
Równie godnego miłości człowieka,
Równego dzieła rozrzutnej natury,
Pełnego męstwa i mądrości razem,
W tak młodym wieku posiadającego
Wszelkie przymioty zdobiące monarchę
Niema drugiego na obszarze świata.
I ona zniża swoje oczy ku mnie,
Com zerwał złoty kwiat takiego księcia
I puste łoże wdowy jej zgotował?

Ku mnie, którego zsumowana wartość
Nie dorównywa połowie Edwarda?
Ku mnie, szpetnemu kuternodze? W zamian
Za skarb książęcy brać dziadowski szeląg!
Nie wiem doprawdy, co myśleć o sobie:
Bo gdy sam sądzę się wzorem brzydoty,
Ona znajduje mnie dziwnie przystojnym.
Muszę wydatek zrobić na zwierciadło
I utrzymywać jaki tuzin krawców
Ku ozdobieniu kształtów mego ciała.
Skoro się lepiej podobam sam sobie,
Słuszna, bym pewnym kosztem to opłacił.
Świeć, jasne słońce, nim zwierciadło sprawię,
Bym się na cieniu przyjrzał mej postawie!
Wychodzi.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.