Król Ryszard III (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1924)/Akt pierwszy/Scena czwarta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Ryszard III
Wydawca Wilhelm Zukerkandel
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Złoczów
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały akt pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SCENA CZWARTA.

Więzienie w Towrze.

Wchodzi Klarens i Brakenbery.

Brakenbery. Co dziś tak smutno Wasza Cześć wygląda?
Klarens. Miałem noc zeszłą bardzo niespokojną,
Pełną okropnych snów, straszliwych widzeń.
Jakem chrześcjanin i uczciwy człowiek,
Nie chciałbym spędzić drugiej takiej nocy
Za nieprzerwany ciąg dni najszczęśliwszych;
Tak pełne zgrozy były te marzenia.
Brakenbery. Jakież to były marzenia, milordzie?
Klarens. Zdawało mi się, żem się stąd wyłamał
I na okręcie płynął do Burgundji:
Będący ze mną tamże brat mój, Gloster,
Z wnętrza kajuty wywiódł mnie na pokład;
Spoglądaliśmy stamtąd w stronę Anglji,
Mówiąc o smutnych kolejach tych wojen,
Między domami Yorków i Lankastrów,
Któreśmy przeszli. Gdyśmy tak chodzili
Po kołyszących się deskach pokładu,
Zdawało mi się, że się Gloster potknął,
I upadając, mnie, com go chciał wstrzymać,
Zrzucił przez burtę w odmęt morskich wałów.
U, jakąż męką zdało mi się tonąć!
Jak przeraźliwy szum wód miałem w uszach!
Jak szpetny widok śmierci przed oczyma!
Zdawało mi się, jakobym był świadkiem

Tysiąca rozbić, jakobym tysiące
Widział ciał ludzkich, które ryby jadły;
Kotwice, bryły złota, stosy pereł,
Drogie kamienie, kosztowne klejnoty,
Porozrzucane zewsząd na dnie morza:
Niektóre tkwiły w czaszkach; w wydrążeniach,
Gdzie niegdyś oczy mieszkały, widziałem
Jakby na pośmiech błyszczące brylanty,
Co się wdzięczyły do podwodnych szlamów
I natrząsały z kości w krąg rozpierzłych.
Brakenbery. Jakieś mógł, mości książę, w chwili śmierci
Te tajemnice otchłani uważać?
Klarens. Nie wiem, jak się to działo, ale mogłem.
Nierazem ducha oddać usiłował,
Ale zawzięta fala wciąż go we mnie
Zatrzymywała i nic chciała puścić
Na wolne, pełne, otwarte powietrze;
Dusiła mi go w zaciśniętej piersi,
Która pękała prawie, chcąc go z siebie
W morze wyzionąć.
Brakenbery. Czyliżeś się, panie,
W tem pasowaniu z śmiercią nie przebudził?
Klarens. Nie: sen mój ciągnął się dalej po śmierci.
Wtedy, o, wtedy zwaliła się burza
Na duszę moją. Ów groźny przewodnik,
O którym tyle pisali poeci,
Przez smętną powódź przewiózł mnie do krain
Wiecznego mroku. Tam błędną mą duszę
Spotkał nasamprzód mój dostojny ojczym,
Sławnej pamięci Warwik, który gromkim
Rzekł głosem: »Jakąż każń za wiarołomstwo
Znajdzie w tem ciemnem państwie zdrajca Klarens?‹ 
I zniknął. Potem zjawił się przedemną
Inny duch, istny anioł, z jasnym włosem
Krwią obryzganym i krzyknął: »To Klarens,
Fałszywy, zmienny, wiarołomny Klarens,

Co mię na polach pod Tiuksbury zabił.
Chwyćcie go, furje, weźcie go na męki!«
Wtedy otoczył mię zastęp złych duchów
I wył mi w uszy tak przerażająco,
Tak strasznie, żem się aż zbudził, drżąc cały,
I długo jeszcze potem rozumiałem,
Że jestem w piekle: tak okropne sen ów
Na mym umyśle uczynił wrażenie.
Brakenhery. Nie dziw, milordzie, żeś się tem przeraził;
Mnie sam ten opis dreszczem już przejmuje.
Klarens. O, Brakenbery, jam zrobił to wszystko,
Co teraz świadczy przeciw duszy mojej;
Jam dla Edwarda to zrobił, i patrzże,
Jak on mi teraz za to się wywdzięcza.
0, Boże! jeśli me gorące modły
Gniewu Twojego nie mogą przebłagać,
Jeśli ukarać chcesz moje występki,
To wywrzej swoją zemstę na mnie tylko!
Oszczędź niewinną żonę mą i dzieci! —
Nie odchodź, proszę, kochany dozorco:
Głowa mi cięży, na sen mi się zbiera —
Zostań tu przy mnie.
Brakenhery. Zostanę, milordzie.
Oby Bóg waszą książęcą mość skrzepił
Błogim spoczynkiem!
Klarens siada w krześle i wkrótce potem zasypia.
Zmartwienia mieszają
Porządek czasu i wytchnienia
Z nocy poranek, z południa noc czynią.
Tylko tytuły są korzyścią książąt;
Blask ich zewnętrzny opłacany bywa
Wewnętrzną nędzą, za marne złudzenia
Znoszą częstokroć nawał trosk niezbytych;
Tak, że ich doli od nedzarza losu
Nic nie odróżnia, krom czczego rozgłosu.
Dwaj mordercy wchodzą.

Pierwszy morderca. Hola! jest tu kto ?
Brakenbery. Czego chcesz, wasze? jakeś się tu dostał?
Pierwszy morderca. Chcę mówić z Klarensem, a dosta-
łem się tu na nogach.
Brakenbery. Tak węzłowato?
Drugi morderca. Lepiej węzłowato niż rozwlekle.
Pokaż mu papier; nie traćmy czasu na gadaniu.
Oddaje papier, Brakenbery czyta.
Brakenbery. Odbieram rozkaz, abym szlachetnego
Księcia Klarensa oddał w wasze ręce.
Nie chcę dociekać, jaki jest cel tego,
Bo chcę w tej mierze wolnym być od winy.
Oto są klucze; tam książę spoczywa.
Idę niezwłocznie oznajmić królowi,
Że tym sposobem wam zdałem mój urząd.
Pierwszy morderca. Możesz to waćpan uczynić; roz-
tropność tak radzi. Bądź waćpan zdrów.
Brakenbery wychodzi.
Drugi morderca. Jakto ? mamyż go zabić śpiącego?
Pierwszy morderca. Nie; gotów przebudziwszy się po-
wiedzieć, żeśmy tchórzliwie sobie postąpili.
Drugi morderca. Przebudziwszy się! Głupiś; on się nic
przebudzi prędzej, aż na sąd ostateczny.
Pierwszy morderca. No, to na sądzie ostatecznym go-
tów powiedzieć, żeśmy go we śnie zabili.
Drugi morderca. Ten wyraz: sąd obudził we mnie pe-
wien rodzaj zgryzoty sumienia.
Pierwszy morderca. Jakto? lękasz się?
Drugi morderca. Nie tego, żeby go zabić, bo przecie
mamy list upoważniający do tego, ale żeby nie być
za zabicie go potępionym: bo od potępienia nie
mógłby mnie żaden list ochronić.
Pierwszy morderca. Myślałem, że masz stałe przedsię-
wzięcie.
Drugi morderca. Mam je, w istocie, do pozostawienia
go przy życiu.

Pierwszy morderca. Idę donieść o tem księciu Gloste-
rowi.
Drugi morderca. Nie czyń tego, bracie, zaczekaj chwilkę.
Spodziewam się, że ten paroksyzm skrupułów wkrót-
ce minie: nie trwa on u mnie zwykle dłużej, jak przez
czas potrzebny do zliczenia dwudziestu.
Pierwszy morderca. Jakże ci teraz ?
Drugi morderca. Dalipan, czuję, że jeszcze jest we mnie
trochę lagru sumienia.
Pierwszy morderca. Pomnij o wynagrodzeniu, jakie nas
czeka, gdy dzieło będzie spełnionem.
Drugi morderca. Prawda, musi umrzeć: zapomniałem o
wynagrodzeniu.
Pierwszy morderca. Gdzież teraz twoje sumienie?
Drugi morderca. W worku księcia Glostera.
Pierwszy morderca. To więc kiedy on otwiera worek,
aby nas wynagrodzić, sumienie twoje precz ulata ?
Drugi morderca. Mniejsza o to, niech idzie z Bogiem!
mało kto je żywi, nikt prawie.
Pierwszy morderca. A jak wróci do ciebie, cóż wtedy ?
Drugi morderca. Nic chcę z niem mieć nic do czynienia;
to niebezpieczne licho, tchórza robi z człowieka. Nie
może człowiek ukraść, żeby go nie oskarżyło; nie
może kląć, żeby go nie ofuknęło; nie może się brać
do cudzej żony, żeby go nie zdradziło. To wstydliwa,
rumieniąca się istota, co zamieszki szerzy w sercu
ludzkiem; usposabia człowieka do wynajdywania ty-
siącznych trudności. Raz mi kazało zwrócić mieszek
pełen dukatów, który przypadkiem znalazłem. Ono
przyprawia człowieka o żebractwo. Wygnano je z miast
i miasteczek jako niebezpieczną istotę; kto chce żyć
dobrze, stara się polegać na sobie samym i obywa
się bez niego.
Pierwszy morderca. Tam do djabła! właśnie mi na kark
wlazło i szepcze mi do ucha, żebym nic popełniał
tego mordu.

Drugi morderca. Otrząś się z niego, nie wierz mu; nie-
bawem zechce wyłudzić z twej piersi westchnienie.
Pierwszy morderca. Mam ja mocną naturę, nic ono ze
mną nie wskóra.
Drugi morderca. Mówisz jak człowiek z sercem, któ-
remu idzie o reputację. Dalej do dzieła!
Pierwszy morderca. Palnij go w łeb gifesem i wrzuć go
potem do naczynia z małmazją, co stoi w przyległej izbie.
Drugi morderca. Wyborny pomysł: tym sposobem zro-
bimy z niego rodzaj biszkoptu.
Pierwszy morderca. Cicho! budzi się.
Drugi morderca. Palże go!
Pierwszy morderca. Nie, pogadajmy z nim trochę.
Klarens. Dozorco, daj mi, proszę, kubek wina.
Pierwszy morderca. Będziesz miał wina wkrótce huk,
milordzie.
Klarens. Dlaboga! kto ty jesteś?
Pierwszy morderca. Człowiek, panie,
Tak jak wy.
Klarens. Ale nie równy mi stanem.
Pierwszy morderca. Tak, bom nie zbrodzień stanu.
Klarens. W głosie twoim
Jest jakby piorun, lecz w wzroku pokora.
Pierwszy morderca. Głos mój jest głosem króla: wzrok
mym własnym.
Klarens. Jak ciemno i jak zabójczo przemawiasz!
Postać twa groźna, dlaczegoż twarz blada?
Kto was tu przysłał? pocoście tu przyszli?
Obadwaj. Po to —
Klarens. Żeby mię zamordować?
Obadwaj. Tak jest.
Klarens. Zaledwie śmiecie przyznać się do tego,
A mieliżbyście śmieć tego dokonać?
W czemżem was skrzywdził, moi przyjaciele?

Pierwszy morderca. Nie nas skrzywdziłeś, panie, ale
króla.
Klarens. Jeszcze się z królem potrafię pojednać.
Drugi morderca. Nigdy, milordzie; gotuj się więc na
śmierć.
Klarens. Wasże wybrano z milijonów ludzi
Do odebrania życia niewinnemu?
Cóżem wykroczył? co przeciw mnie świadczy?
Jacyż przysięgli, w skutku jakich badań
Potępiające o mnie dali zdanie?
Kto srogi wyrok śmierci na mnie wyrzekł?
Zanim wiek prawa winę mą wyświeci,
Grozić mi śmiercią jest szczytem bezprawia.
O, jeśli chcecie mieć udział w tej łasce,
Jaką najświętsza krew Chrystusa Pana
Zlała na ludzkość, to się stąd oddalcie,
I nie podnoście zbójczej na mnie dłoni!
Czyn ten wołałby o pomstę do nieba.
Pierwszy morderca. Dokonać tego czynu mamy rozkaz.
Drugi morderca. A rozkaz prosto od króla pochodzi.
Klarens. Ślepo uległy wazalu! Król królów
W księdze praw swoich mówi: nie zabijaj!
Chciałżebyś wzgardzić jego przykazaniem
I być posłusznym człowieczemu ? Strzeż się!
On dzierży zemstę w Swem wszechmocnem ręku
I nią przestępcę ustaw swych dosięga.
Drugi morderca. Tąż samą zemstą dosięga on ciebie
Za wiarołomstwo i morderstwo razem.
Przysiągłeś niegdyś przyjmując sakrament,
Że walczyć będziesz za sprawę Lankastrów.
Pierwszy morderca. Tymczasem lekceważąc imię Boga,
Ślub ten złamałeś i zdradzieckim mieczem
Przeszyłeś łono syna twego władcy.
Drugi morderca. Któremuś przysiągł wiarę i opiekę.

Pierwszy morderca. Jakże śmiesz boży przytaczać nam
zakaz,
Gdyś go sam zdeptał w tak niegodny sposób?
Klarens. Dla kogoż zdrożny ten czyn popełniłem ?
Ach, dla Edwarda to, dla mego brata;
Dla niego właśnie. On was nie mógł przysłać,
Abyście za to mnie zamordowali;
Bo ten grzech cięży na nim, tak jak na mnie.
Jeśli Bóg zechce pomścić ten występek,
O, to go pomści jawnie, bądźcie pewni.
Nie wydzierajcie Mu z rąk prawa gromu:
On krzywych, ciemnych dróg nic potrzebuje,
Aby się pozbyć tych, co mu źle służą.
Pierwszy morderca. Cóż cię więc krwawym uczyniło zbirem,
Gdy ów nadziei pełny Plantagenet,
Ów zacny, młody książę padł z twej dłoni?
Klarens. Miłość ku bratu, szatan i szał.
Pierwszy morderca. Miłość
Ku twemu bratu, twoje przewinienie
I obowiązek nasz, sprawiają teraz,
Żeśmy tu przyszli zamordować ciebie.
Klarens. Jeżeli mego brata miłujecie,
O, to nie miejcie do mnie nienawiści:
Jam jego bratem i z serca go kocham.
Jeżeli dbacie o nagrodę, idźcie
Do mego brata Glostera, a on was
Lepiej za moje życie wynagrodzi,
Niżeli Edward za wieść o mym zgonie.
Drugi morderca. Mylisz się, panie, Gloster was nie cierpi.
Klarens. O! nie, jesteście w błędzie: on mnie kocha,
Jestem mu drogi; udajcie się tylko
Wprost stąd do niego.
Obadwa. Tak też uczynimy.
Klarens. Powiedzcie mu, że kiedy York, nasz rodzic
Sławnej pamięci, zwycięskiem ramieniem

Przy śmierci wszystkich trzech nas błogosławił
I upominał, byśmy się kochali,
Wtedy mu przez myśl nie przeszedł ten rozdział
Między rodzeństwem. Wspomnijcie mu o tem,
A niezawodnie łzy uroni.
Pierwszy morderca. Chyba
Młyńskie kamienie, takie on łzy bowiem
Ronić nam kazał.
Klarens. O nie, nie; to potwarz:
On jest łagodny.
Pierwszy morderca. Łagodny, w istocie,
Jak szron, gdy drzewa kwitną. Wyjdź z obłędu:
On to nas wysłał dla zgładzenia ciebie.
Klarens. To być nie może: on płakał nademną,
Ściskał mię czule i łkając, przysięgał,
Że się postara o me uwolnienie.
Pierwszy morderca. Tak też i czyni; wyzwała cię bowiem
Z ziemskiej niewoli, aby ci zapewnić
Rozkosze nieba.
Drugi morderca. Pojednaj się z Bogiem,
Milordzie; zguba twa jest nieuchronną.
Klarens. Możeszli, świętem uczuciem wiedziony,
Radzić mi, abym pojednał się z Bogiem,
I tak niedbałym być o duszę własną,
Że chcesz wojować z Bogiem, mnie zgładzając?
O, ludzie! zważcie, Że ten, co was nasłał
Na moją zgubę, odtrąci was potem.
Drugi morderca. Cóż więc uczynić mamy?
Klarens. Dać się zmiękczyć
I dusze swoje ocalić.
Pierwszy morderca. Zmiękczyć się?
Toby tchórzliwie było i po babsku.
Klarens. Być niezmiękczonym, jestto stać na równi
Z dziką, drapieżną bestja lub szatanem.
Któż z was, pochodząc jak ja z krwi królewskiej,

I jak ja mając zagrodzoną wolność,
Sam, wobec takich dwóch jak wy, morderców,
Nie błagałby o życie?
Do drugiego mordercy.
Przyjacielu,
W wejrzeniu twojem widzę ślad litości.
O, jeśli oko twe nie jest pochlebcą,
To stań w obronie mojej i proś za mną,
Tak jakbyś prosił, gdybyś się znajdował
Na mojem miejscu. Jakiegoż żebraka
Nie wzruszy książę żebrzący litości?
Drugi morderca. Milordzie, strzeż się!
Pierwszy morderca przebijając Klarensa. Na! masz! — i to jeszcze;
A jeśli jeszcze i tego za mało,
To pójdź, umoczę cię w beczce małmazji.
Wynosi ciało.
Drugi morderca. O, krwawy czynie! wściekła gorliwości!
Radbym jak Piłat umyć sobie ręce
Od tego srodze zbrodniczego mordu.
Pierwszy morderca wraca.
Pierwszy morderca. Cóżto ? Dlaczego mi nic dopomagasz ?
O twej mitrędze książę wiedzieć będzie.
Drugi morderca. Czemuż nie może wiedzieć, żem ocalił
Dni jego brata! Idź, weź sam zapłatę;
Powtórz mu moje wyrazy i powiedz,
Że to zabójstwo cięży mi na sercu.
Wychodzi.
Pierwszy morderca. A nonie bynajmniej. Idź, podły niezdaro.
Trzeba mi wścibić trupa w jaką dziurę,
Póki go książę nie każe pochować;
Wziąwszy zapłatę, wziąć za pas i nogi:
To się wnet wyda, lepiej więc zejść z drogi.
Wychodzi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.