Król Maciuś na wyspie bezludnej/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Przechadza się Maciuś po dziedzińcu więziennym. Wokoło nic, tylko czerwone wysokie mury. Jedno stare drzewo orzechowe rośnie na środku. Było więcej, ale stały za blizko muru. Ścięto je, kiedy lat temu dziewięć uciekł z więzienia słynny bandyta, którego długo potem szukała policja. Teraz koło muru pozostało tylko dwanaście pni — i jeszcze bardziej ponuro wygląda podwórko.
Przechadzka trwa pół godziny. Przed Maciusiem idzie dwóch żołnierzy z nabitemi karabinami, za Maciusiem też dwóch, a z prawej i z lewej strony — po trzech żołnierzy z obnażonemi pałaszami. — Maciuś patrzy w ziemię i liczy kroki.
— Jeden — dwa — trzy — cztery — pięć — sześć — siedem kroków...
Razem wypada 120 małych, albo 80 dużych, — siedemdziesiąt kroków do drzewa orzechowego, i pięćdziesiąt — od drzewa do muru. — Co dziesięć kroków, Maciuś podnosi głowę i spogląda na orzech.
Bo na co ma patrzeć? — Czasem zupełnie zamyka oczy i otwiera dopiero, kiedy ma spojrzeć na drzewo. Czasem stawia naprzemian — raz duży, raz mały krok. — Czasem chodzi na palcach, albo dziesięć kroków na palcach, a dziesięć na piętach. — Jak mógł, urozmaicał sobie nudny spacer więzienny. — Przychodziło mu często do głowy, żeby skakać na jednej nodze. Skakał nawet czasem, ale tylko w więziennej celi, kiedy był pewien, że nikt nie widzi.
Gdyby był zwyczajnym więźniem, byłoby mu lepiej; ale jako więzień królewski, musi tembardziej dbać o swój honor, że wrogowie chcieli go honoru pozbawić.
— Więzień numer dwieście jedenasty do kancelarji, — zawołał przez okratowane okno naczelnik więzienia.
Maciuś drgnął: to jego numer. Ale udaje, że nic — idzie dalej.
— Wzywają waszą królewską mość do kancelarji — mówi starszy żołnierz warty.
Bo wydano rozkaz, żeby Maciusia nazywać królem, kiedy się do niego zwracają, bo inaczej ani nie odpowiadał, ani się nie słuchał. — Więc mówiono o nim: więzień numer dwieście jedenasty, ale do niego: wasza królewska mość.
— Do kancelarji.
Spojrzał Maciuś na orzechowe drzewo, zawrócił — zmarszczył brwi — ręce w tył założył — stawia umyślnie małe kroki, niby że się wcale nie śpieszy — wreszcie jest — czeka. — Ale nogi drżą pod nim, a serce tak stuka, tak stuka.
— Wasza królewska mość usiąść raczy — powiedział bardzo grzecznie naczelnik więzienia, i sam podał mu krzesło.
Maciuś odrazu się domyślił, że stało się coś niezwykłego. Nauczył się Maciuś zwracać uwagę na najmniejszy szczegół, nauczył się czytać myśli różnych ludzi. Zrozumiał Maciuś, że często ludzie coś mówią a myślą zupełnie co innego.
Szorstko odsunął podane krzesło.
Do kancelarji wchodzi król Orestes Drugi i jakaś pani bardzo ładna w czarnej aksamitnej sukni. Król Orestes był u Maciusia na zjeździe królów. Poznał go Maciuś po orderze „wielkiego półksiężyca“: największy order, jaki Maciuś widział.
— Jestem królowa Kampanella, — powiedziała pani w czarnej sukni.
— Jestem więzień numer dwieście jedenasty — z goryczą przedstawił się Maciuś. I patrzy jej prosto w oczy, niedbale oparty o poręcz krzesła.
— O nie — odparła z prostotą królowa. — Dla mnie król Maciuś — Reformator pozostanie zawsze — dobrym opiekunem dzieci i walecznym rycerzem.
I podała rękę, którą Maciuś z szacunkiem ucałował.
Teraz chciał się przywitać Orestes. Ale Maciuś wyprostował się dumnie i nie podał ręki:
— Jestem więźniem i nie mam orderów, — powiedział, patrząc mu ostro w oczy.
Naczelnik więzienia, chcąc przerwać nieprzyjemną scenę, którą widzieli żołnierze i urzędnicy, — poprosił wszystkich do salonu prywatnego mieszkania.
Maciuś spojrzał na dywan, kosztowne obicie mebli, kwiaty w oknach, — uśmiechnął się nieznacznie. Spostrzegła ten uśmiech bolesny królowa.
Rozsiadł się obrażony Orestes i przegląda obrazki dużej pięknie oprawionej książki, która leżała na stole.
Maciuś jest zły — strasznie zły. Gniewa go salon, gniewa naczelnik więzienia, gniewają kwiaty, dywan, fortepian, — milczenie królowej — gniewa, że królowa tak na niego patrzy. A najbardziej gniewa go Orestes i jego ogromny order półksiężyca.
— Czy też mnie wyzwie na pojedynek, że ręki mu nie podałem? — myśli Maciuś.
Kiedy później myślał Maciuś o tej wizycie, zrozumiał powód gniewu. — W długie godziny zamknięcia i osamotnienia oczekiwał Maciuś smutnego króla. Kiedy w salonie naczelnika więzienia zobaczył fortepian, jak żywy stanął mu przed oczami smutny król, a w uszach dźwięczeć zaczęły najsmutniejsze melodje. — Nikt inny nie miał prawa przyjechać. — Co innego Kampanella, a co innego jakiś tam nieważny królik małego kraju.
Co by mu jeszcze powiedzieć, żeby zrozumiał, że niepotrzebnie wtrąca tu swoje trzy grosze?
Wogóle chce się Maciusiowi strasznie dużo mówić, a boi się, żeby się z czemś niestosownem nie wyrwać. Przypomniał sobie Maciuś mistrza ceremonji, który zawsze w porę coś takiego zrobił, że było wszystko w porządku. No bo co? — Królowa patrzy, tamten ogląda obrazki, a naczelnik więzienia stoi, jak słup — i wcale się nie kończy.
— Może podać herbatę, albo kawę ze śmietanką? Mam doskonałe ciasteczka domowej roboty, — zaczął naczelnik, ale pożałował.
— Czyś pan oszalał? — krzyknął Maciuś, a w oczach zamigotały mu iskry. — Czy na to cały miesiąc gniję w pańskim lochu, żeby wreszcie ciasteczka zajadać? — Chcę wiedzieć, co postanowili moi wrogowie. — Żądam nieodwołalnie, żeby mnie zesłano natychmiast na bezludną wyspę. Gdyby mi powiedzieli, że całe tygodnie mam siedzieć w więzieniu, nie przyjąłbym ułaskawienia. Chciałem zginąć w domku dzikich zwierząt, — oni podstępem mnie ujęli. — Żądam oficjalnego papieru z pieczęcią.
Nagle pochwycił Maciuś piękną porcelanową wazę i uderzył nią o stół tuż obok książki z obrazkami. Waza potłukła się na drobne kawałki, Maciuś zakrwawił sobie rękę, Orestes zerwał się z fotelu, królowa przymknęła oczy; a naczelnik więzienia wybiegł po doktora, bo sam nie wiedział, co robić.
Królowa Kampanella wyjęła z torebki pachnącą chusteczkę do nosa i łagodnie wyciera krew z ręki Maciusia. Królowa miała plan gotowy: nie pozwoli wysłać królewskiego sieroty na bezludną wyspę, — weźmie go do siebie.
Kampanella jest samotna, dzieci nie ma, mąż jej umarł. Niech otoczą wysokim murem piękny park pomarańczowy, który doskonale zastąpi wyspę bezludną. A Kampanella będzie mu matką.
Lekarz więzienny owiązał Maciusiowi rękę, bo inaczej nie wypadało przy królach — i dał Maciusiowi pięć kropel na cukrze na uspokojenie nerwów. Lekarz więzienny miał dwa lekarstwa: w lewej kieszeni krople, w prawej proszki. Jedno i drugie było strasznie gorzkie i dawało się na wodzie. Ale jeśli naczelnik więzienia darował własny cukier, można zrobić wyjątek.
Nazajutrz Maciuś oznajmił, że ani pokarmów przyjmować nie będzie, ani na przechadzkę nie wyjdzie. Żąda papieru z pieczęcią, żeby wiedzieć wreszcie, co chcą z nim zrobić. Dłużej w więzieniu siedzieć nie myśli.
Koło południa wezwano Maciusia do kancelarji, Maciuś odmówił: nie pójdzie. — Nie ruszy się z miejsca, dopóki mu nie dadzą papieru z pieczęcią.
Chce wiedzieć! Dość tej zabawy w ślepą babkę.
Niezadowolony był naczelnik więzienia. Bo królowa nie tylko się nie obraziła, że Maciuś nie wyszedł, ale przyznała mu słuszność. Chciała przytem zobaczyć, jak Maciuś mieszka. A mieszkał źle. — Cela była wilgotna i ciemna, po ścianach łaziły pająki i pluskwy, i Maciuś spał na sienniku na podłodze. — W kącie stała miednica i dzbanek wody, i nawet krzesła nie było. — A królowa przyniosła ogromny bukiet białego bzu. — Co tu robić?
Zaraz dozorca zaniósł do celi miękki fotel z prywatnego mieszkania i taką samą piękną wazę, jaką już Maciuś stłukł wczoraj. — Bo było ich dwie: jedna stała na stole, a druga na fortepianie. Naczelnik więzienia chciał, żeby Maciuś i tę drugą wazę potłukł; wtedy królowa zobaczy, jak trudno z nim radzić i zrozumie, dlaczego Maciusia trzymają w takiej ciemnej celi.
Ale Maciuś nad wyraz uprzejmie przyjął królowę. Z ogromną wdzięcznością wziął bukiet, który jednak wstawił do swojego glinianego dzbanka z wodą, a nie do porcelanowej wazy. Kampanella, zachęcona tem, położyła nieznacznie pudełko czekoladek; pudełko to miała ukryte w kieszeni królewskiego płaszcza, bo nie wiedziała, w jakim Maciuś będzie humorze.
— O nie, za czekoladki dziękuję: zbyt boleśnie przypominają mi one moją pierwszą dziecinną reformę.
Więc tak:
Bezludna wyspa już jest wybrana. Słusznie gniewa się Maciuś, ale doprawdy prędzej nie można było. — Król Orestes nie jest winien, — on tylko przez grzeczność towarzyszył królowej. — Chciał koniecznie przyjechać smutny król, ale Bum-Drum i młody król nie pozwolili. Bum-Drum jest teraz przyjacielem młodego króla. — Papier z pieczęcią i podpisami królów jeszcze nie jest gotów. — Kampanella przyjechała, żeby uspokoić Maciusia i powiedzieć, że o nim pamiętają, że niezadługo będzie mógł wyjechać. — A tymczasem...
— ...Jeśli wasza królewska mość pozwoli, będę go odwiedzała codziennie.
Zamiast odpowiedzi, Maciuś złożył pocałunek na ręce dobrej królowej.
— Niestety, — powiedziała królowa — nie wolno mi przychodzić na dłużej, niż na czternaście minut.
— Rozumiem: etykieta, — szepnął Maciuś.
— Nie, regulamin więzienny...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.