Król Maciuś na wyspie bezludnej/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Teraz moja opowieść będzie zupełnie inna. Bo z chwilą, kiedy Maciuś wylądował na bezludną wyspę, odrazu wszystko było inaczej. Przedtem było tak, teraz jest tak. Jakby zupełnie inny Maciuś, jakby mu się teraz śniło, albo jakby przedtem mu się wszystko śniło, a teraz się dopiero obudził. Dziwi się Maciuś. Dziwi się, że tak odrazu wszystko się zmieniło.
Nic go nie obchodzą królowie, ani tron, ani murzyni, ani dzieci — nic a nic go nie obchodzi. Niech sobie robią, co chcą. Ten dawny Maciuś, który prowadził wojny, wygrywał i przegrywał bitwy, więziony, w niewoli; Maciuś, który ucieka z więzienia, tuła się, znów ucieka — to jakby ktoś, o kim Maciuś słyszał, może go nawet znał. Ale bardzo dawno.
Siedzi Maciuś nad morzem, rzuca w wodę kamyki. Taki ładny kolor ma woda. Tak jest cicho i ładnie i dobrze. Nikogo się Maciuś nie boi, przed nikim się nie ukrywa, z nikim nie mówi, nie myśli, co będzie jutro.
— A może naprawdę wszystko się tylko śniło.
Nie, to było, ale bardzo dawno.
I to nie: owszem, było niedawno. Tylko co? — A no nic. Maciuś jest zupełnie inny, niż był. I dziwne, że tak długo był taki i wcale nie wiedział, że może być inny. A który jest prawdziwy Maciuś: czy dumny król Reformator, czy cichy i zamyślony dobrowolny wygnaniec bezludnej wyspy Maciuś — Filozof?
Maciuś stał się filozofem, to jest człowiekiem, który o wszystkiem myśli, a nic nie robi. Filozof nie jest leniuchem, myślenie też jest pracą, nawet ciężką pracą. Człowiek zwyczajny widzi żabę, ale to go wcale nie obchodzi. A filozof myśli:
— Dlaczego Bóg stworzył żaby? Przecież im jest nieprzyjemnie.
Zwyczajny człowiek, jeżeli go ktoś zaczepi czy dokuczy, — zaczyna się złościć, bije, albo się broni; a filozof myśli:
— Dlaczego ten człowiek jest dokuczliwy i lubi zaczepiać?
Zwyczajny człowiek, jeżeli widzi, że ktoś ma coś dobrego, albo zazdrości, albo stara się mieć to samo, a filozof myśli:
— Czy może być tak, żeby każdy miał wszystko, co chce?
I tak właśnie było z Maciusiem.
Siedzi Maciuś nad morzem, rzuca kamyki, niby nic nie robi; ale głowa jego pracuje.
— Co się robi w głowie, kiedy człowiek myśli?
Dlaczego człowiek śpi? — Jak to się zasypia, że nie można wiedzieć, kiedy się zasypia? I co to jest, jak człowiekowi się śni? Jak człowiek umiera? Dlaczego człowiek rośnie i robi się stary?
I drzewo żyje. Drzewo też rośnie, starzeje się, choruje. Biedne drzewo, nie może powiedzieć, że je boli.
A czy morze też żyje? Chyba nie. Ale w morzu są ryby. I znów dziwne: człowiek nie może oddychać i umiera w wodzie, a ryba dusi się i umiera w powietrzu.
Kiedy ludzie nie mieli aeroplanów, — tylko ptaki mogły fruwać. To dziwne: muszka mogła fruwać, a człowiek nie. I wychodzi, że mucha mądrzejsza od człowieka. A i teraz nawet mucha chodzi po suficie, po ścianie, po szybie, a człowiek zaraz by spadł, potłukł się.
Czy kanarek śpiewa słowami czy nie? Czy inne kanarki wiedzą, co on śpiewa?
Tyle różnych pytań budzi się w głowie Maciusia, ale stara się sam na pytania odpowiedzieć. I wygląda tak, że Maciuś jest jakby uczniem i nauczycielem razem. I tak nawet lepiej. Kiedy dawniej pytał się zagranicznego nauczyciela albo kapitana, niby mu tłomaczyli, ale nigdy tak dobrze, jak teraz sam sobie tłomaczy. Teraz rozumie, bo tak długo się pyta i odpowiada, aż zupełnie rozumie.
Wogóle Maciuś jest jakby nie sam. Gdyby był sam, toby mu się nudziło. A on się wcale nie nudzi. Rozmawia z sobą, jakby dużo ludzi mówiło. Bo co znaczy myśleć?
— Pewnie każdy człowiek ma w głowie dużo małych człowieczków — i każdy coś innego wie i coś innego mówi. Czasem się nawet kłócą, czasem jeden drugiego poprawia, albo radzi. Naprzykład nagle coś Maciuś przypomina, o czem dawno zapomniał. Widocznie człowieczek w głowie spał, a tu się obudził i mówi. Dziwnie oni żyją — są bardzo mali. Ale mrówki też małe, a żyją i są bardzo mądre.
A może to nie człowieczki, tylko takie maszynki, sprężynki czy coś — jak fonograf? Nie, to byłoby gorzej; bo maszynki zrobione z żelaza, ludzie je robią w fabrykach. A to są człowieczki.
Podobno we krwi i w ustach są jakieś małe żyjątka, które można widzieć przez szkła powiększające. I w wodzie są robaczki, których gołem okiem nie widać. Więc może ludzie nie zrobili jeszcze szkieł, przez które można tych najmniejszych człowieczków zobaczyć.
Może oni są w sercu także? Ludzie myślą, że krew w sercu stuka, a te człowieczki tam latają. Może mają nawet skrzydła? I jak jest w sercu więcej smutnych człowieczków, robi się smutno, jak więcej wesołych, robi się wesoło?
Wtedy można rozumieć, dlaczego raz człowiek robi coś mądrego, a drugi raz głupstwo. Może nawet jedne człowieczki mają skrzydła, i to są aniołki, drugie mają rogi — to są djabełki.
Myśli Maciuś raz tak, to inaczej — i stara się żeby się wszystko zgadzało. Napewno nic nie wie, właśnie jak prawdziwy filozof, który też dużo myśli, a nic dobrze nie wie. Ale najważniejsze, żeby się wszystko zgadzało.
Bo naprzykład modlitwa. Co to jest? Jak Bóg może wiedzieć, o czem ludzie myślą? Więc jest jeden mały człowieczek w każdym człowieku — może właśnie nazywa się dusza albo sumienie. Temu człowieczkowi łatwo wiedzieć, bo on jest w człowieku — ma skrzydełka — i jak człowiek śpi, wychodzi naprzykład przez ucho, zupełnie jak pszczoła z ula — i leci i wszystko Bogu opowiada. Pan Bóg siedzi na tronie, a małe pszczółki, te człowieczki, czekają na audjencję. A ludzie śpią, nic nie wiedzą. A jak człowiek się modli, to sam z własnej woli wysyła swojego człowieczka — to sumienie czy duszę — i nawet w dzień może pofrunąć do Boga.
Maciuś raz myśli o człowieczkach, że to pszczoły, raz że mrówki, raz że muszki. Ale właściwie wszystko jedno. Jest coś, co z człowieka wyfruwa. Bo jak się jest śpiącym, znaczy, że człowieczek już chce frunąć, już musi znów się Boga zapytać, co dalej robić — i nie chce nic mówić zwyczajnym małym człowieczkom — zwyczajnym takim myślom — i nic już niewiadomo, bo wtedy chce się spać.
Czasem czuł Maciuś, jak w jego głowie tak jakby była wojna albo jakieś bunty. Jedne człowieczki mówią tak, drugie inaczej. Napewno w głowie jest i wojsko i ministrowie. I ta najważniejsza myśl, jak pszczoła — królowa. I człowieczki mogą przefrunąć z jednej głowy do drugiej. I Maciuś ma w swojej głowie pszczółki z głowy ministrów, lorda Puxa, Bum-Druma, a nawet z głowy ojca, mamy, babki i pradziadka.
Czasem dużo człowieczków przenosi się z głowy jednego człowieka do drugiego. A czasem przenosi się cały rój razem z królową — a tamten umiera.
Maciuś siedzi nad morzem, rzuca w wodę kamyki i myśli. Te małe pszczoły w głowie mówią, Maciuś słucha. I jest tak, jakby miał lekcję. Tylko że nauczycieli ma tysiąc albo i miljon — i nikt nie przeszkadza — mówią po kolei; a głos zabiera zawsze ten, który najpotrzebniejszy.
Wstaje Maciuś, idzie do lasu — tam ma mrowisko. Siada na pniu, patrzy na mrówki. Na mrowisko tak samo przyjemnie patrzeć, jak na morze. Rzuci Maciuś okruszek listka albo kory, patrzy jak mrówki ciągną — takie malusieńkie. Weźmie ostrożnie mrówkę, położy na ręce, patrzy, jak ona kręci się, chce uciec. A Maciuś coraz to jej palec podstawi. Mrówka myśli, że to wysoka góra. Myśli, że już przeszła dziesięć wiorst, a to jest wszystko jeszcze ręka Maciusia. Tak nóżkami przebiera, biegnie na tych niteczkach, a to są jej nogi.
To znów wyniesie Maciuś klatkę z kanarkiem, zawiesi na gałęzi, otworzy drzwiczki klatki i patrzy i słucha. Ale kanarki bezludnej wyspy — wolne ptaki lasu, nie rozumieją kanarka klatki. I nie lubią się. Kiedy Maciuś wypuścił kanarka z niewoli, tamte zaczęły się kłócić, a potem zaczęły dziobać. I kto wie, możeby zadziobały kanarka klatki, gdyby Maciuś go nie obronił. Maciuś nie widzi między niemi różnicy. I to ptak i to ptaki. Kanarek klatki żółty i tamte żółte. I jednakowo ćwierkają. A musi być przecież różnica, kiedy wiedzą. I nie lubią się. Kanarek Maciusia boi się wolnych ptaków. Poskacze z grządki na grządkę — zaćwierka. Tamte posłuchają i coś odpowiedzą. Kanarek klatki stanie w otwartych drzwiczkach, pokręci łebkiem, tak ćwierka, jakby się radził, co robić. Już się przechyla naprzód, żeby wyfrunąć. Ale nie: wraca. Albo wyfrunie na klatkę, posiedzi trochę — ale widać, że mu jakoś dziwnie, nieswojo. Taki zdenerwowany, że nie wiem. Poprawia skrzydełka, łebkiem śmiesznie kręci. A tamte coś z nim mówią. Nie wie Maciuś, czy się kłócą, czy się pytają tylko, co on za jeden. Ale zaczyna Maciuś trochę się domyślać. Wychodzi, że mu zazdroszczą złotej klatki, ale się wyśmiewają, że fruwać zapomniał.
— Przyzwyczai się — myśli Maciuś. — Z pewnością mój kanarek może je wiele nowego nauczyć. A tamte wiedzą wiele, czego nie wie kanarek Maciusia.
Dziwne wszystko, ale bardzo ciekawe i miłe.
Niby nic Maciuś nie robi, a niby jest bardzo zajęty i nie ma czasu. Bo kiedy wieczór nadchodzi, szkoda się Maciusiowi kłaść do łóżka.
Siądzie przed domkiem i patrzy na gwiazdy. Jakby je pierwszy raz dopiero zobaczył. Podobno gwiazdy, są takie same wielkie kule, jak nasza ziemia. Czy tam też są ludzie, pszczoły, muszki, mrówki? A człowiek taki, malusieńki w porównaniu z wielkiem morzem i tylu gwiazdami, że zliczyć nie można.
Probował Maciuś liczyć gwiazdy, ale mu się nie udało.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.