Król Maciuś na wyspie bezludnej/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Poszedł Maciuś sam jeden nad morze, usiadł na kamieniu, — jest strasznie zmęczony i smutny. Tyle się namęczył, tyle nacierpiał — po co, dla kogo? — Jedna Klu-Klu została mu wierna; ale nie wie, nie rozumie, nawet nie powinna wiedzieć, co odebrało Maciusiowi chęć do walki i pracy. Nie trzeba martwić Klu-Klu. Niech ona przynajmniej będzie szczęśliwa.
Ale co to? — Ktoś śpiewa. Maciuś poznał głos smutnego króla.
Kiedy Maciuś wychodził z sali obrad, smutny król stał w korytarzu i czekał. Maciuś przeszedł blizko, udał, że nie poznaje. Nie gniewa się Maciuś na smutnego króla — zresztą jest mu wszystko jedno. Chce, żeby się najprędzej skończyło. Poprosi Puxa, żeby go zaraz wysłał na bezludną wyspę. Jeżeli prababka Zuzanna Cnotliwa wstąpiła do klasztoru, dlaczego tak strasznie zmęczony i smutny król Maciuś nie ma zakończyć burzliwego żywota na bezludnej wyspie?
Maciuś nie żałuje, że uciekł. Pojedzie, jako król, a nie więzień, niewolnik, pojedzie spokojny, z własnej woli; bo wie, że nie ma poco ani do kogo wracać.
— Maciusiu, czy pozwolisz mi tu usiąść? — zapytał się smutny król Maciusia.
— Nie mam prawa zabraniać, to nie moja wyspa.
— Ale ty pierwszy tu usiadłeś.
— Mogę się posunąć.
Długo nic nie mówili.
Smutny król wyjął z kieszeni garść orzechów i podał. Maciuś wziął. Gryzie zębami orzechy, łupinki rzuca do morza. I przyjemnie patrzeć, jak każda łupinka pokręci się trochę — pokręci przy brzegu; potem przychodzi fala, łupinka zniknie w białej piance — i już niewiadomo, gdzie się podziała.
— Gdzie mieszkasz, Maciusiu?
— Pierwszą noc spędziłem pod mirtowem drzewem, drugą noc pod stołem w sali posiedzeń.
— Chcesz jeszcze orzechy?
Maciuś powiedział:
— Dziękuję.
— Królowie mieszkają w hotelu, ja wynająłem mały pokoik w rybackiej chacie. Mam dwa łóżka. Jest bardzo czysto.
Maciuś się uśmiechnął, bo przypomniały mu się więzienne pająki i pluskwy.
— Nic nie mogłem zrobić — mówi smutny król jakby do siebie. Nie pozwolili nawet zrzucić korony i jechać na bezludną wyspę.
— Słyszałem — mówi Maciuś.
— Zmizerniałeś bardzo, Maciusiu. Nic dziwnego, że nie mogli cię poznać. Czy było ci bardzo źle przez ten czas?
Maciuś spojrzał smutnemu królowi prosto w oczy:
— Królu — powiada — jak uciekłem, co robiłem i jak tu przybyłem, jest tajemnicą. Jest to tajemnicą nie tylko moją, ale i tych dobrych albo głupich ludzi, którzy wiedzieli albo nie wiedzieli, że pomagają królowi-tułaczowi. Nie powiem, bo nie chcę, żeby mieli przykrości. — Smutny królu, ja już teraz nikomu nikomu, nawet tobie nie ufam.
Smutny król nie odpowiedział, tylko wziął skrzypce i zaczął grać, a z oczu łzy mu kapią.
A teraz posłuchajcie, jak się dostał Maciuś na Fufajkę, i dlaczego chce jechać na bezludną wyspę. Czy wszystko będzie dokładnie opowiedziane, nie wiem. Bo przez lat dwanaście stu najsławniejszych profesorów kłóciło się w gazetach, kto ma rację. A każdy inaczej opisał, jak Maciuś uciekał. Wybrałem opowieść najciekawszą, bo czy nie wszystko jedno, jak uciekał Maciuś?
Więc po tygodniu przyznał się Maciuś jednemu z chłopców, że jest królem. Z początku nie chciał wierzyć, ale uwierzył. Dobrze. Ale poszli na spacer, przeczytali na rogu ulicy, że za schwytanie Maciusia można dostać dziesięć miljonów. I postanowili go zdradzić.
Ale jak szli parami przez ulicę, akurat przejeżdżała powozem Klu-Klu i poznała Maciusia. Bo Klu-Klu już wypuścili z więzienia. Więc Klu-Klu mówi, że chce zwiedzić dom sierot, bo jak pojedzie do kraju, musi taki sam dom dla czarnych dzieci założyć. Więc kupiła pięć funtów cukierków, napisała do Maciusia list, żeby był cierpliwy, że jest mu wierna i napewno pomoże odzyskać koronę, że pojedzie do tych murzynów, którzy wypowiedzieli białym królom wojnę. I niby rozdaje cukierki, a tymczasem Maciusiowi list w rękę wsunęła. A tymczasem Maciuś podsłuchał rozmowę, że chłopcy chcą go zdradzić, więc uciekł do staruszki, która dała mu mleka, kiedy gonili wilka z zoologicznego ogrodu. Więc wchodzi, ale zamiast staruszki jest tam jej syn. Bo syn przyjechał z dalekich krajów, żeby zabrać matkę do siebie. A on nie poznał Maciusia, myślał, że złodziej. Bo Maciuś się zakradał cichutko. Gdyby Maciuś wiedział, że to jej syn, jeszcze byłoby pół biedy. Ale nie wiedział. Więc bierze go ten syn za kołnierz i prowadzi. Ale w bramie spotykają staruszkę. Maciuś do niej, a syn się dziwi, skąd się znają. A staruszka odrazu poznała Maciusia. No więc go wzięli na górę.
A właściciel składu wędlin dał znać policji, właściwie nie on, a żona. Tak i tak: Maciuś był u nich, ukradł serdelki i kiełbasę i uciekł. Ale w policji niebardzo wierzyli, bo dużo ludzi przychodziło, że widzieli Maciusia, bo każdy chciał dostać nagrodę. Ale jak przyszedł list od chłopców, że Maciuś był w domu sierot — i znów pisało o serdelkach — zrozumieli, że prawda. Prefekt policji przestraszył się, bo napisał, że Maciusia napewno niema w stolicy, — i dopiero urządza jedną obławę po drugiej. A w więzieniu znaleźli podkop.
Więc Maciuś widzi, że źle, i pisze do Klu-Klu. Niema rady. Stanęło na tem, że Maciuś pojedzie z Klu-Klu. Ale jak? Więc Klu-Klu miała psa Klu-Klu otruła psa i zakopała w nocy; ale mówi, że chce psa zabrać do swego kraju. Więc stolarz zrobił skrzynię. I dopiero przyszedł syn tej staruszki, żeby niby zedrzeć skórę z psa. I w worku przyniósł Maciusia. Włożyli go do skrzyni. I tak Maciuś w skrzyni, jako wypchany, dostał się do wagonu.
Ile wycierpiał Maciuś, trudno powiedzieć. Maciuś był dumny. Kiedy Klu-Klu jechała w klatce z małpami, Klu-Klu była dzika i wcale się nie wstydziła, tylko jej było niewygodnie. Zresztą Klu-Klu jechała w klatce, a nie w worku i jako żywa małpa, a nie zdechły pies. Klu-Klu była córką królewską, a nie królem. Jak się opowiada, to niby nic, ale niech kto sprobuje przeżyć to wszystko.
Teraz uciec było łatwiej, bo Klu-Klu nie pilnowali. Przeczytali gazety, dowiedzieli się, że lord Pux zebrał królów na wyspie. Więc Maciuś chce tam jechać, a Klu-Klu pojedzie do zbuntowanych murzynów. Klu-Klu kupiła łódkę i zamiast do okrętu, który na nią czekał, wsiadła z Maciusiem na łódkę, i pojechali. Na morzu zaskoczyła ich taka sobie burza. Ale nawet mała morska burza jest niebezpieczna dla zwyczajnej łodzi. Zresztą nie wiedzieli, czy z małej burzy nie zrobi się większa.
Dwa dni wiosłowali, trzeciego dnia Maciuś wylądował, a Klu-Klu popłynęła dalej. Żal się było Maciusiowi z Klu-Klu rozstawać, ale niema rady. No, a na wyspie już łatwo dostać się pod stół, bo tu policji nie było, bo na wyspach nawet królowie są zupełnie bezpieczni.
Zmizerniał Maciuś. Z czego miał dobrze wyglądać?
— Zamieszkaj ze mną Maciusiu — prosi smutny król.
— Dobrze. Lepiej w rybackiej chacie, niż w królewskim hotelu.
Wypili razem herbatę, ale rozmowa się nie klei. Każdy ma wiele do powiedzenia, ale mówi mało.
— Co to jest votum separatum, akklamacja, dyskusja? — pyta się Maciuś.
— Daj spokój Maciusiu, nie zaprzątaj sobie głowy głupstwami. To wszystko wymyślone, żeby głupi mogli na naradach udawać mądrych.
— A czy lord Pux jest mądry?
— Puxa królowie się boją. I nie myśl, Maciusiu, że mówię, żeby się przypodobać, — lord Pux boi się ciebie. Zresztą sam ci to powiedział.
— A co znaczy: zapanować nad sytuacją?
— Właśnie: to znaczy, że ich za łeb trzymasz. Teraz wszystko od ciebie zależy. Młody król jest jedynym twoim wrogiem, ale jego nie lubią. Zresztą mógł się młody król stawiać, kiedy nas było trzech; ale teraz, wiedz o tem, — możesz liczyć na trzydzieści cztery głosy. Będzie tak, jak zechcesz.
— Za późno — powiedział Maciuś, oparłszy głowę na ręce. Ja już nic nie chcę — nic nie chcę.
— Maciusiu — zawołał smutny król przerażony. — Nie poznaję ciebie. Tego ci mówić nie wolno. Jutro możesz odzyskać państwo i koronę. Nazywasz tchórzami tych, którzy w ogniu bitwy wywiesili białą chorągiew. A ty, wódz i król, w wilję bitwy, która napewno da ci zwycięstwo — sam siebie zdradzasz, i nie tylko siebie, ale swoje reformy, swoją pracę i walkę, — sprawę dzieci. Zbudź się Maciusiu. Pomyśl: jeszcze tylko ten jeden dzień, ostatni.
Siedzi Maciuś z głową, opartą na ręce. Westchnął ciężko raz — drugi.
— I na co mi zwycięstwa? — zapytał szeptem.
— Tobie niepotrzebne, Maciusiu. Ale na twoje zwycięstwo czekają dzieci całego świata. One ci ufają. Ty obiecałeś. Nazwałeś się Królem-Reformatorem. Tobie rąk opuszczać nie wolno.
Wstał Maciuś, wziął wędkę, poszedł na brzeg morza. A myśli jego musiały być ciężkie, bo choć ryby podpływały do samego brzega, — ani jednej do wieczora nie złowił.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.