Król Maciuś na wyspie bezludnej/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Och, jak strasznie źle było Maciusiowi w więzieniu.
Właściwie nie było mu źle, ale — ciasno.
Ciasno i nudno.
Bo jeżeli ktoś siedzi w więzieniu — i mają rozstrzelać, — wcale się nie nudzi. Ale Maciuś miał być wysłany na bezludną wyspę.
Maciuś przegrał wojnę, był jeńcem królewskim, — i zupełnie, jak Napoleon, będzie wysłany na wyspę.
A tymczasem czeka.
Mieli go wysłać za tydzień, a przeszło trzy tygodnie — i nic.
Bo trzej królowie, którzy wzięli go do niewoli, ani rusz nie mogą się pogodzić. — Młody król nie ukrywał wcale, że nienawidzi Maciusia, pragnąłby najlepiej pozbyć go się zupełnie. — Smutny król już nie bał się przyznać, że jest przyjacielem Maciusia. — Więc król, opiekun żółtych, któremu było wszystko jedno — mówił, jak być powinno.
A powinno być tak, żeby Maciuś żył sobie spokojnie, ale żeby nie mógł się wtrącać do niczego i żeby nie mógł uciec.
Więc nie można wysłać Maciusia na wyspę Maras, bo tam są błota, jest żółta febra i czarna ospa. — Nie można wysłać Maciusia na wyspę Luko, bo za blizko lądu, i czarni królowie mogliby ułatwić ucieczkę. — Aż ogłosili konkurs, to znaczy wydrukowali we wszystkich gazetach całego świata takie ogłoszenie:
„Jeżeli jaki nauczyciel geografii wskaże nam dobrą wyspę dla Maciusia, otrzyma dużą nagrodę. — Dajemy miesiąc czasu, żeby napisali, gdzie ta wyspa leży i dlaczego jest odpowiednia dla Maciusia“.
Zaczęły nadchodzić odpowiedzi. — Królowie powiesili na ścianach mapy wszystkich części świata — i na wyspach, które im się podobały, wkłówali szpilki z chorągiewkami.
Tymczasem przyjechał Bum-Drum, jeszcze kilku mniej ważnych królów czarnych i żółtych — przyjechała królowa Kampanella i pięciu białych królów, którzy udawali, że też mają wiele do powiedzenia.
Narady odbywały się w różnych miastach, bo królowie byli dumni i mówili:
— Jak chcą, żebym radził, niech do mnie przyjadą. Żeby nie wyglądało, że ich proszę o łaskę.
I każdy z królów chciał trochę pojeździć.
Dwa razy zebrali się w miasteczku nad morzem, potem radzili w dużem mieście w górach, potem pojechali do miasta, gdzie było najsmaczniejsze na całem świecie piwo, a potem tam, gdzie było ciepło. — Każdy z królów woził paru ministrów, każdy minister woził sekretarzy, każdy sekretarz woził parę panienek, które pisały na maszynie, o czem królowie mówią, bo to się nazywa — protokuł.
A Maciuś tymczasem siedzi w więzieniu i czeka.
Gdyby choć mógł czytać gazety, gdyby wiedział, że o nim mówią i piszą, — byłoby lżej, niż teraz, kiedy myśli, że wszyscy już o nim zapomnieli.
Bum-Drum bardzo chciał się widzieć z Maciusiem, ale bał się zdradzić — i udawał nawet zagniewanego.
— Wymanił mi Maciuś tyle złota — skarżył się Bum-Drum, — obiecał nauczyć czarne dzieci wszystkiego. I co? — Część zginęła w boju, część siedzi w obozie dla jeńców. — Biedna Klu-klu w więzieniu.
I Bum-Drum chciał fiknąć żałobnego koziołka, ale przypomniał sobie, że już nie jest dziki, więc tylko tarł oczy, niby że płacze.
— Jeżeli wasza królewska mość życzy sobie uwolnić królewnę Klu-Klu, możemy na jutrzejszem posiedzeniu wnieść tę sprawę pod obrady — powiada młody król, który zaczął się Bum-Drumowi podlizywać.
— Nie, — mówi Bum-Drum ze łzami w oczach. — Tyle macie ważnych spraw, że szkoda czasu na zajmowanie się jedną lekkomyślną dziewczynką.
Bum-Drum wiedział, że wśród białych trzeba koniecznie płakać, gdy się mówi o czemś smutnem. Więc nosił flaszeczkę z amoniakiem i wąchał, kiedy należało być wzruszonym. Bo amoniak, musztarda i cebula — wyciskają łzy z oczów.
A no dobrze. — Na dwudziestem czwartem posiedzeniu postanowią już, dokąd wysłać Maciusia. — Zebranie odbędzie się w pałacu Kampanelli, która miała przez Maciusia pierwszy na świecie prawdziwy bunt dzieci z zielonym sztandarem.
Królowa Kampanella była bardzo ładna. Mąż jej umarł w marcu. Dzieci nie miała. — Pałac jej mieścił się w pięknym pomarańczowym ogrodzie nad brzegiem ślicznego jeziora.
W czarnych frakach przyjechali trzej nauczyciele geografii; ich wyspy najlepiej się podobały. I jedną z trzech wysp mieli wybrać dla Maciusia.
— Moja wyspa — mówi pierwszy nauczyciel — jest tu.
I pokazał pałeczką na mapę, ale wszyscy widzieli tylko morze, bo żadnej wyspy nie było.
— Dziwicie się wasze królewskie moście, że wyspy niema na mapie. Zaraz wam wytłomaczę. — Na mapach rysuje się tylko duże wyspy, bo by się wszystkie nie zmieściły. Jeżeli jest na mapie choćby tylko kropeczka, to wyspa jest duża. Moja wysepka ma tylko trzy kilometry, jest więc bardzo maleńka. Zato wygodniej będzie Maciusia pilnować. Wysokich drzew niema, — wogóle mało jest roślin, — trochę trawy tylko i krzaków. — Jest zupełnie bezludna i bardzo daleko od lądu. Miejscowość zdrowa, zimy wcale niema. Wystarczy zbudować drewniany barak dla Maciusia i straży. — Raz na miesiąc można posyłać jedzenie — i już. — Niech sobie siedzi.
Całe szczęście, że Bum-Drum był murzynem. Bo gdyby nie był czarny, toby tak zbladł, że wszyscy odrazu by poznali, jak bardzo go ta wyspa przestraszyła.
— Jak ona się nazywa? — zapytał się młody król.
— Otóż to właśnie. Zaraz powiem. — Tę wyspę odkrył w roku 1750 podróżny Don-Pedro. Burza połamała mu żagle, z trudem tam wylądował i przez lat dwadzieścia mieszkał. Aż przypadkiem znalazł go okręt korsarski. Don-Pedro udawał, że chce zostać rozbójnikiem, a że obrośnięty, naprawdę wyglądał, jak zbój, — więc go przyjęli. Cztery lata był korsarzem. Wreszcie uciekł i nazwał ją wyspą „Żadnej Nadziei“. — Wszystko opisane jest w bardzo grubej książce, której — pewien jestem — żaden nauczyciel geografji, prócz mnie, nie czytał.
— Moja wyspa — mówi drugi nauczyciel geografji — ma jedną wadę: leży trochę za blizko lądu. Ale za to obok jest mała wysepka z latarnią morską. Jak jest mgła albo w nocy, — latarnia się pali, — wszystko widać. Na południu wyspy jest skała — obok skały polanka. Na polance jest dom dla Maciusia. — Wyspę tę zamieszkiwali dawniej bardzo spokojni murzyni. Jak tylko biali odkryli wyspę, zaraz urządzono szkołę. — Nauczono ich modlić się i palić fajki. — Marynarze dawali tytoń, brali wanilję, cynamon i kanarki. — Po pięciu latach pewien kupiec założył nawet sklep. I byłoby dobrze; ale dzieci kupca zachorowały na odrę. — Dla białych odra nie jest niebezpieczna, ale czarne wszystkie dzieci umarły, a z dorosłych zostało nie więcej, niż stu ludzi. Jeżeli są tam jeszcze, to pewnie bardzo niewielu — i siedzą w lesie w zachodniej części wyspy, bo uciekli przed odrą, sklepem i szkołą białych.
— Gdzie jest ta wyspa? — zapytał się smutny król.
— Tu — pokazał pałeczką na mapie nauczyciel geografji.
Jak się nie zerwie nagle Bum-Drum z krzesła, jak nie huknie pięścią w stół.
— Nie pozwalam — krzyczy. — Ta wyspa jest za blizko lądu, gdzie mieszkają murzyni. Maciuś ucieknie i zbuntuje mi dzieci. Co wy sobie, do zielonej małpy, — myślicie.
Królowie bardzo się obrazili.
Królewna Kampanella z przestrachu mało nie zemdlała, nauczycielowi geografji laseczka aż wypadła z ręki, bo Bum-Drum chciał się rzucić na niego, i ledwo młody król go przytrzymał.
— Uspokój się, czarny przyjacielu, jeszcze twojej wyspy nie ruszamy. Jak nie, to nie. Bo to jedna wyspa jest na świecie?
Ale kiedy biali królowie zebrali się wieczorem osobno w pomarańczowym ogrodzie, wszyscy na złość Bum-Drumowi, a może trochę młodemu królowi, tę właśnie wyspę chwalili.
— To przecież śmieszne, żebyśmy się słuchali tego ordynarnego dzikusa. Może mu się naprawdę zdawać, że go się boimy. Jakże Maciuś może uciec, jeżeli go straż będzie pilnowała, a w nocy latarnia morska oświetla polankę?
— Przecież to dziecko — mówi królowa Kampanella. — Trzeba mu dać trochę drzew, zieleni, trochę śpiewu ptasząt. Maciuś wyrządził mi krzywdę, ale mu przebaczam.
— Szlachetne serce waszej królewskiej mości wzrusza nas głęboko, — powiedział znany z grzeczności dla dam król Malto.
— Zapewne — wtrącił młody król — ale szanując tkliwość serca królowej, musimy w polityce kierować się przedewszystkiem rozumem i ostrożnością.
— Ależ to dziecko — powtórzyła królowa, podając młodemu królowi dwie malinowe pomarańcze i siedem daktyli.
— Wszystko przemawia za tem, żeby wybrać tę właśnie wyspę, — mówi przyjaciel żółtych królów. — Dowóz żywności dla straży i Maciusia będzie łatwiejszy, bo bliżej, przytem morze jest tu zupełnie spokojne. Budować nic nie potrzeba, bo jest już budynek szkoły, gdzie mogą mieszkać. No i nie bądźmy śmieszni: gdyby nawet Maciuś probował uciec, — zjedzą go dzikie zwierzęta, a nie znając mowy murzynów, jakże się z nimi porozumie? Widzimy więc, że nie tylko serce naszej pięknej gospodyni, ale i rozum i ostrożność pozwalają nam wysłać tam Maciusia.
Młody król już się nie odzywał, tylko zajadając daktyle, myślał strapiony:
— Będę miał przeprawę z Bum-Drumem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.