Król Maciuś Pierwszy/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

— Poczekaj Felek, później pomówimy o wszystkiem spokojnie. — Co się stało, to się już nie odstanie. W niebezpieczeństwie trzeba być spokojnym i rozważnym. Trzeba myśleć nie o tem, co było, a o tem co być powinno, co będzie, co musi być.
Chciał Felek zaraz opowiedzieć, ale Maciuś nie chciał tracić ani chwili czasu.
— Słuchaj Felek, telefony zepsute. Mam tylko ciebie jednego. Czy wiesz, gdzie mieszkają ministrowie?
— Jabym czego nie wiedział. Oni na różnych ulicach mieszkają. Ale to nic. Nogi mam dobre: dwa lata byłem gazeciarzem. Pewnie chcesz ich wezwać?
— I natychmiast.
Maciuś spojrzał na zegarek:
— Jak długo ci potrzeba na drogę?
— Pół godziny.
— Dobrze. Więc za dwie godziny mają być u mnie w sali tronowej. I powiedz, że jeżeli który powie, że chory, to niech pamiętają, że jestem potomkiem Henryka.
— Przyjdą! już ja im powiem! — krzyknął Felek.
Zrzucił buty, elegancki tużurek z orderem. Na biurku stała flaszka z tuszem drukarskim. Felek zasmarował spodnie, ręce, trochę twarz — i na bosaka puścił się kłusem zwoływać ministrów. A Maciuś szybko pobiegł w stronę pałacu królewskiego, bo przed posiedzeniem ministrów chciał się jeszcze rozmówić ze smutnym królem.
— Gdzie ten pan, który rano ze mną rozmawiał? — pyta się zdyszany, ledwo mu Klu–Klu drzwi otworzyła.
— Ten pan wyszedł i zostawił list na biurku.
Wpada Maciuś do gabinetu, bo miał złe przeczucie, łapie list, a tam jest tak napisane:
„Drogi, kochany Maciusiu. Stało się to, czego się najbardziej obawiałem. Muszę cię opuścić. Drogi Maciusiu, gdybym nie znał ciebie, zaproponowałbym ci, abyś wspólnie ze mną wyjechał do mojego kraju, ale wiem, że się nie zgodzisz. Jadę północną szosą, gdybyś chciał, mógłbyś mnie dogonić konno w dwie godziny. Zatrzymam się w karczmie, zaczekam. Może. Jeżeli nie, pamiętaj, że jestem twoim przyjacielem. Ufaj mi nawet wtedy, kiedy będziesz sądził, że cię zdradziłem. Cokolwiek zrobię, to dla twego dobra. Błagam cię o jedno: to musi być tajemnica. Nikt ale to nikt nie może o tem wiedzieć. List spal koniecznie. Natychmiast go spal. Żal mi ciebie, biedne dziecko, sieroto samotny, bardzobym chciał oszczędzić ci choć część nieszczęść, które ciebie czekają. Może jednak pojedziesz ze mną? List ten spal koniecznie“.
Maciuś szybko przeczytał list, zapalił świecę, przytknął koniec papieru. Papier zaczął się tlić, buchnął płomieniem, zwijał się w trąbkę: zczerniał. Płomień parzył Maciusiowi palce, ale on na to nie zważał.
— Dusza moja więcej cierpi, niż palce — pomyślał.
Naprzeciw biurka wisiały portrety jego ojca i matki.
— Biedny, samotny sieroto — westchnął Maciuś, patrząc na portrety zmarłych rodziców.
Westchnął tylko głęboko. Nie wolno mu było płakać, bo za chwilę miał włożyć koronę, i nie może mieć oczów czerwonych.
Do pokoju cicho wślizgnęła się Klu–Klu i stanęła tak pokornie, że choć w pierwszej chwili rozdrażniła Maciusia jej obecność, po chwili zapytał się łagodnie.
— Czego chcesz, Klu–Klu?
— Biały król ukrywa przed Klu–Klu swe troski. Biały król nie chce czarnej dzikiej Klu–Klu powierzyć swych tajemnic, ale Klu–Klu wie i Klu–Klu nie opuści białego króla w potrzebie.
Klu–Klu powiedziała to uroczyście, trzymając obie ręce wzniesione do góry. Tak samo przysięgał mu kiedyś Bum–Drum.
— I cóż ty wiesz, Klu–Klu? — wzruszony zapytał się Maciuś.
— Biali królowie pozazdrościli Maciusiowi złota, chcą go zwyciężyć i zabić. Smutny król żałuje Maciusia, ale jest słaby, więc się boi silnych białych królów.
— Milcz Klu–Klu.
— Klu–Klu milczeć będzie, jak grób, ale Klu–Klu poznała smutnego króla. Zdradzić może Maciusia ten spalony list, ale nie Klu–Klu.
— Milcz, Klu–Klu, ani słowa więcej — zawołał Maciuś, zrzucając popiół spalonego listu na podłogę i depcząc go nogami.
— Klu–Klu przysięga, że nic więcej nie powie.
Był najwyższy czas skończyć rozmowę, bo akurat lokaje wrócili ze szkoły i popychając się wpadli do gabinetu.
Zaczerwienił się ze złości Maciuś:
— Co to za wrzaski — krzyknął. — Od kiedy to lokaje królewscy ośmielają się z takim hałasem wpadać do królewskiego gabinetu? Mało mieliście czasu nadokazywać się w szkole.
Mistrz ceremonji zaczerwienił się tak, że aż uszy stały się czerwone.
— Wasza królewska mości, błagam w ich imieniu o przebaczenie. Ale te biedne chłopaki od lat dziecinnych pozbawieni byli zabaw dziecięcych. Byli dawniej lokajczykami i kuchcikami, potem lokajami, zawsze musieli być cicho. A teraz zupełnie jak warjaci…
— No dobrze — dobrze. Przygotujcie salę tronową. Za pół godziny posiedzenie.
— Oj, ja mam tyle lekcji zadanych na jutro — jęknął jeden.
— Ja muszę mapę rysować.
— Ja mam sześć zadań i całą stronicę…
— Nie pójdziecie jutro do szkoły — groźnie przerwał Maciuś.
Skłonili się i już cicho wyszli. Tylko we drzwiach omal się nie pobili, bo jeden popchnął drugiego, i ten uderzył brodą o klamkę.
Wbiegł Felek, brudny, spocony, w podartych portkach.
— Załatwiłem, wszyscy będą.
I zaczął opowiadać.
— Tak, w gazetach pisali prawdę. Felek kradł pieniądze i brał łapówki. Kiedy zastępował Maciusia na audjencji, wydawał tylko część przygotowanych paczek, a co mu się podobało, zabierał dla siebie. Kto mu dawał pieniądze albo prezenty, temu dawał lepsze paczki. Miał kilku kolegów, między nimi Antka, którzy codzień przychodzili i brali. Ale szpiegiem nie był. Wszystko mu radził dziennikarz. Kazał mu nazywać się baronem, kazał mu zażądać orderu. Udawał przyjaciela. A potem nagle zażądał sfałszowania papieru: niby że Maciuś wyrzuca wszystkich ministrów i zabiera dorosłym wszystkie prawa: że dzieci mają rządzić. Felek nie chciał się zgodzić. Wtedy dziennikarz włożył kapelusz i mówi: „Jak nie, to idę do króla i powiem, że kradniesz paczki i bierzesz łapówki“. I Felek się zląkł. Felek nie rozumiał, skąd on wszystko wie, myślał, że dziennikarze tak wszystko wiedzą. A teraz widzi, że to szpieg. I jeszcze jedno: jeszcze jeden papier sfałszowali; była to jakaś odezwa czy coś — do dzieci całego świata.
Maciuś założył ręce w tył i długo chodził po gabinecie:
— Wiele złego narobiłeś Felku. Ale ja przebaczam.
— Co? Przebaczyć? Jeżeli mi wasza królewska mość przebaczy, to już wiem, co zrobię.
— No co? zapytał Maciuś.
— Wszystko powiem ojcu; już on mi sprawi łaźnię taką, że popamiętam.
— Nie rób tego Felek. Poco? Ty możesz inaczej odkupić swą winę. Chwila jest poważna, ludzie mi są potrzebni. Możesz mi się przydać.
— Minister wojny przyjechał — zameldował marszałek dworu.
Maciuś włożył koronę, och, jak strasznie ciężką koronę — i wszedł do sali tronowej.
— Panie ministrze wojny, co pan wie? Krótko — bez wstępów. Bo i ja wiem wiele.
— Raportuję waszej królewskiej mości, że posiadamy trzy fortece (było pięć), czterysta armat (było tysiąc) i dwieście tysięcy zdatnych do użytku karabinów. Naboi mamy na dziesięć dni wojny (było na trzy miesiące).
— A buty, tornistry, suchary?
— Składy są całe, tylko marmolada zjedzona.
— Czy wiadomości pana są ścisłe?
— Najzupełniej.
— Czy pan sądzi, że prędko będzie wojna?
— Polityką się nie zajmuję.
— Czy zepsute armaty i karabiny prędko można doprowadzić do porządku?
— Część jest znacznie uszkodzona, inne możnaby naprawić, o ile piece i kotły w fabrykach są w porządku.
Maciuś przypomniał sobie widzianą fabrykę i spuścił głowę: korona stała się jeszcze cięższą po tej uwadze.
— Panie ministrze, jaki duch panuje wśród wojska?
— Żołnierze i oficerowie są rozżaleni. Najbardziej ich boli to, że muszą chodzić do szkół cywilnych. Kiedy już otrzymałem dymisję…
— To była sfałszowana dymisja — ja o tem nic nie wiedziałem. Podpis był podrobiony.
Minister wojny zmarszczył brwi.
— Kiedy dostałem tę sfałszowaną dymisję, przyszła do mnie jakaś tam delegacja czy coś, że żądają szkół wojskowych. No i dostała odemnie ta delegacja, czy coś takiego. Marsz do cywilnej szkoły, kiedy rozkaz do cywilnej, marsz w ogień, marsz do samego piekła, jeśli rozkaz.
— No, a gdyby tak po staremu wszystko? Czyby przebaczyli?
Minister wojny wyjął szablę.
— Wasza królewska mości, odemnie począwszy do ostatniego żołnierza — wszyscy, jak jeden — z królem — bohaterem na czele — za ojczyznę, za honor żołnierski.
— To dobrze, to bardzo dobrze.
— Jeszcze nie wszystko stracone — pomyślał Maciuś.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.