Król Husytów/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Rapacki
Tytuł Król Husytów
Wydawca Kasa przezorności i Pomocy Warszawskich Pomocników Księgarskich
Data wyd. 1913
Druk Tłocznia L. Bogusławskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Zima była sroga. Lód, który ścisnął rzeki, jak gdyby i ludzką wolę ujął w pęta. Wszystko zdawało się drzemać. Biały całun rozpostarty na ziemi dodawał nudy bezczynności. Martwota zapanowała. Czekano ciepłego tchnienia wiosny, aby zamiary i chęci zrodzone w zimowych nocach powołać do czynów.
W zamku malborskim w głowach krzyżackich lęgła się myśl o nowej wojnie z Polską.Pomimo mrozów silnych i śniegów nieprzebytych latały ich listy po świecie pełne obłudy, gromadząc sojuszników.
Kraków gwarzył o przyszłej królowej z poręki Witolda. Małżeństwo było postanowione.Zbigniew niedawno powrócił z Litwy, gdzie jeździł z rozkazu królewskiego, aby się przekonać, czy młoda narzeczona przystoi królowi Polski i przywiózł pochlebne o niej zdanie, a zrobił to gwoli Witolda, który mu przyrzekł poparcie na biskupstwo krakowskie.
Partya husycka podniosła głowę, bo odrzuceniem swatanej przez Zygmunta cesarza Eufemii zerwano rozejm z Luxemburczykiem, a tem samem skłaniano się ku Czechom, w dodatku wojna z Zakonem była nieunikniona, a w tej wojnie husyci mieć udział muszą. Czekano też jak zbawienia decyzyi Witolda i powrotu posłów z Litwy.
Lecz wszystko miała dopiero przynieść wiosna, a tymczasem pewnej styczniowej nocy spełniono w zamku krakowskim zbrodnię, na którą niema dość wielkiej kary w światowym kodeksie tak dawnych jak nowych czasów. Oto ukradziono Żelaznej Głowie skrzynię z rękopismami jego kronik i herbarzy. Złoczyńca, który to spełnił, był jednym z tych, którzy znali całą wartość tej półwiekowej pracy starca. Byłaż to ręka jednego z wielmoży, który chciał zaprzepaścić dzieje niesławne swojego rodu, albo też złość do wszystkiego co było pismem? Nie możemy dziś mieć pojęcia, jaka zabobonna trwoga była przywiązaną do ksiąg i pergaminów. Te ciemne, prostacze głowy uznawały tylko księgi święte — reszta była zbiornikiem szatańskich spraw, podłych pokuszeń, co działały na zatratę dusz ludzkich. Stąd to ta rzadkość rękopisów średniowiecznych. Nawet humanizm niemi gardzi, hołdując tylko klasykom; średniowieczne zaś manuskrypta pozwalał używać na okładkę do dzieł wyborowych.
Rozpacz starca była wielką. Nie chciał już w żaden sposób powrócić do swojej izby.Wyprosił sobie u króla, że na resztę życia pozwolił mu się schronić u Benedyktynów w Tyńcu.
Korwin Siestrzeniec z swoim zastępem krewniaków przetrząsali i patrzyli, aby ślad jakiś złoczyńcy wytropić, lecz śladu nie było. Złodziej bystry i przebiegły wybrał taką chwilę, kiedy starzec siedział na górze u króla i czytał mu żywoty świętych. Cały zamek jako w porę zapust rozbawiony, nie dostrzeżono więc nic, bo każdy był zajęty, a jak dalece zabawa i hulanka pochłaniały wówczas ludzi, dość powiedzieć, że kiedy się upito w Nowy rok, roztrzeźwiano się dopiero w Popielec.
Po kilku dniach zapomniano o biednym starcu i o krzywdzie wyrządzonej społeczeństwu.
W marcu nadeszły listy od Witolda z Litwy, a były one brzemienne i doniosłe. Wielki książę przyjmuje koronę czeską, którą mu ofiarują, gdy się jej Jagiełło zrzeka a swoim namiestnikiem w Czechach mianuje Korybuta. Jednocześnie wyszły listy do papieża, których kopie otrzymał Jagiełło. Polityk Witold zapewnia Ojca Świętego, że koronę bierze warunkowo,bo ją wtenczas tylko zatrzyma, gdy Czesi wrócą na łono prawdziwej wiary.
Korybut otrzymał rozkaz zbierania rycerstwa, i wyruszenia do Czech najdalej w kwietniu.
Zawrzało życie.
Pierwszym, który przypadł do nóg Korybuta był pan Mikołaj Kornicz Siestrzeniec, z pocztem nieodstępnym swoich krewniaków, chłopów, jak dęby, ale chudopachołków gołych, jak święci tureccy, a przeto odważnych i zrezygnowanych na wszystko.
— Panie miłościwy! Znać to fortunne gwiazdy zdziałały, że postawiły mnie na drodze, którą Wasza Mość Królewska kroczysz.
— Kiedym ja jeszcze nie królem — odparł Korybut, chcąc przerwać panu Siestrzeticowi kwiecistą oracyę.
— Jeszcze — pochwycił Siestrzeniec — ale nim będziesz, klnę się moim Korniczem klejnotnym. Gdy więc owe aspekta niebieskie sprawiły, żem niespodzianie w takiej chwili poznał Was, o Panie, i moje usługi ofiarował, a Wyście łaskawie je przyjąć raczyli, odkładając do przyjaznej chwili — to niechże, kiedy chwila ta nadeszła, w pełni przez Was przyjęte będą.
— Chętnie przyjmuję. Widzę, żeście człek zdeterminowany i czynny, takich mi właśnie potrzeba. Idźcież i powołujcie pod moją chorągiew rycerzy.
Korybut jak gdyby zmężniał, spotężniał i urósł od paru dni, gdy go powołano do czynu. Siestrzeniec bystrym okiem dopatrzył tę przemianę w młodzieńcu od niedawna jeszcze tak nieobytym ze światem i stąd zaraz wywnioskował o przyszłości, jaka się przed nim ściele.
— Jak nas tu widzisz, Książę, gdy hukniem po Małopolsce, stanie ona jako jeden mąż pod chorągwią Waszą. Toż już z dawna pałają chęcią zbratania się na dobre z Czechami.Tam to, pomimo czujności naszych klechów, husycka wiara się krzewi, od spalenia na stosie Mistrza Jana. Gdy się Małopolska ruszy, pociągnie za sobą i Wielką, boć tam już i kościoły husyckie otworzono.
Kniaź słuchał tych przechwałek, a myślą był gdzieindziej — co widząc Siestrzeniec, urwał nagle i miał się do odejścia, gdy go książę powstrzymał.
— Chciałbym sam z wami pozostać.
— Oddalcie się — rzekł do krewniaków Siestrzeniec.
— Wiadomo wam, jaką czcią i przywiązaniem otaczałem starca, którego tak pokrzywdzono.
— Żelazną Głowę — Książę, on Was wspomina, jak swego najdroższego syna.
— Krzywda jego nie daje mi spokoju.Powiedźcie mi — czy żadnych śladów złodzieja nie wykryto?
— Jak kamień w wodę wpadł.
— A, jak myślicie, dlaczego ukradziono tę skrzynię?
— Skrzynia była piękna, bogato okuta w srebro, myślał, że tam znajdzie skarby.
— U biednego starca? Jeżelić mu się skarbów zachciało, toćby je znalazł gdzieindziej. — Inny tu był wabik, co go do tej skrzyni przynęcił. Mówił mi Żelazna Głowa, że wam czytywał swoją kronikę.
— Nietylko czytywał, ale spisywał to, com ja wiedział o sprawach kalumnij na nieboszczkę królowę.
— Aha! — -zakrzyknął książę. — I któż najczarniej wyszedł?
— A któżby, jak nie Ciołek.
— A więc tam jest skrzynia Żelaznej Głowy.
— Czyżby to być mogło?
— Powiadam.
— A, Panie! Przez wasze usta mówi Duch Święty. Jakaś jasność uderzyła teraz w moją głowę. Prawda, dziś już zapomniano o tem, co ten niegodziwy człowiek wygadywał i wypisywał, czerniąc pamięć nieboszczki... A dziś znów wrócił do łaski króla. Otóż to wszystko Żelazna Głowa ujął w słowa i chciał przekazać wiekom. Co za światło!
— Teraz milczenie. Nikt o tem wiedzieć nie może, prócz nas. Zrozumieliście?
— Możesz Wasza Książęca Mość być spokojnym — tajemnica tu zamknięta.
— To człek chytry i niebezpieczny, ale i potrzebnym być może.
— Rozumiem.
— Teraz idź, panie Siestrzeniec, i pełnij swoją służbę.
— Do nóg Wam się chylę, Miłościwy Książę.
— Ha, wężu, trzymam cię w garści — szepnął uradowany Korybut po odejściu Siostrzeńca. Taką wędą łowi się łotrów, aby później obracali moje koło.
Klasnął na sługę.
— Czy tam jest kto do mnie? — Pan Dobiesław Puchała.
— Niech wejść raczy.
Sługa otworzył drzwi na oścież i ukazał się w nich mąż olbrzymi wzrostem, okuty cały W żelazo.
— Witam was, panie starosto.
— Sługa W. Książęcej Mości.
— Raczcie usiąść.
— W żelazie niewygodnie. Wielki Książę Witold raczył mnie przydać Wam za towarzysza.
— Nie mógł lepszego zrobić wyboru.
— Oddanym Wam duszą i ciałem.
— Radbym ptakiem z wami polecieć.
— Przyjdzie to niebawem, Mości Książę.Latoś wiosna wcześnie idzie. Z zieloną runią polecim do Czech, aby Was osadzić na tronie, a tymczasem gromadzić będziem siły.
— Czy je aby zdobędziem?
— Toć tu już Siostrzeniec musiał opowiedzieć Miłości Waszej, z jaką gorącością chcą iść na Niemca.
Wszedł sługa i oświadczył, że jegomość ksiądz Ciołek, kanonik sandomierski, notaryusz królewski, prosi o posłuchanie.
— Ja się ścielę do stóp Waszych i czekam dalszych rozkazów — rzekł Puchała.
Będą wam dane. — Proś księdza Ciołka.
Puchała z ukosa spojrzał na księdza, który mu się we drzwiach usunął. Ksiądz z niskim ukłonem postąpił ku księciu.
— Jego Królewska Mość przeseła przezemnie instrukcyę, którą Wasza Miłość zechce odczytać i zastosować się do niej ściśle, będąc w Pradze.
— Spełnię rozkazy Jego Królewskiej Mości, — rzekł książę, biorąc podany sobie papier — i zastosuję się doń ściśle.
— Pozwoli mi Wasza Książęca Mość powinszować sobie tak wysokiej godności.
— Dziękuję, i pozwolę sobie również powinszować wam łaski królewskiej, którąście tak szybko odzyskali.
Ciołek zerknął ciekawie na księcia.
— Ja łaską Jego Kr. Mości cieszyłem się zawdy, a jeżeli oszczerstwa złych ludzi mogły na chwilę...
— Oszczerstwa, — mówisz księże? Ja coś wiem o innych od Żelaznej Głowy, który mi czytał swoją kronikę obecnie mu skradzioną.
— Skradziono mu kronikę?
— Tak. Na szczęście znalazła się kropla którą mam w swojem ręku.
— To bardzo szczęśliwie. I myślicie książę zrobić z niej użytek?
— Zobaczę.
— Wartoby. Tylko racz W. Ks. Mość pamiętać, że pióro łatwiej chodzi po papierze, niż szabla po głowach ludzkich. Do stóp Waszych się ścielę i życzę sławnych czynów, które pismo utrwali w potomności.
Ukłonił się głęboko i jak gdyby ulotnił we drzwiach.
— Łotr to kuty na cztery nogi. Takie to gadziny będą po wsze czasy psuły dzieło dla dobra poczęte. Oh, jakżebym gniótł tych padalców.
W kilka dni pięciotysięczny dobór rycerstwa przybył z Litwy od Witolda.
Korybut z swoim wiernym sługą Grabą, który go nigdy nieodstępował, żegnany przez Jadwigę, Żórawieckich i cały szereg przyjaciół ruszył do Czech.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Rapacki (ojciec).