Król Henryk V (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk V
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT CZWARTY.
SCENA I.
Obóz angielski pod Agincourt.
(Wchodzą: król Henryk, Bedford i Gloucester).

Król Henr.  Niebezpieczeństwo wielkie nam zagraża.
Prawda, Gloucesterze, tem dzielniejszy opór
Musim mu stawić. — Dzień dobry Bedfordzie!
Wszechmocny Boże! i w najgorszych rzeczach
Jest dobroczynny olejek zamknięty,

Byle go człowiek umiał dystylować.
Rano powstawać zły nas sąsiad uczy;
Przyzwyczajenie zdrowe, gospodarskie;
Wróg jest nam także widomem sumieniem,
Jest kaznodzieją, który nam zaleca
W pokucie ducha na śmierć się gotować.
Możem więc z chwastów słodki miód wycisnąć,
Z samego dyabła wyciągąć moralność.

(Wchodzi Erpingham).

Stary Tomaszu Erpingham, dzień dobry!
Miękka poduszka przystałaby lepiej
Twym siwym włosom, niż ta twarda ziemia.
Erpingh.  Nie, panie, łoże to nad wszystko cenię,
Bo mogę mówić: jak sam król śpię teraz.
Król Henr.  Szczęście, że przykład daje ludziom siłę
Znosić wesoło obecne cierpienia;
Ich duch się krzepi, a z ducha krzepkością
Wszystkie organa, choć umarłe wprzódy,
Łamią grobowiec, świeże się podnoszą,
Gdy się starego łupieżu pozbyły. —
Pożycz mi twego płaszcza, Erpinghamie.
Wy, bracia moi, nieście do obozu
Me pozdrowienia, powiedzcie książętom,
Że czekam na nich w moim pawilonie.
Gloucest.  Śpieszymy, królu. (Wychodzą Gloucester i Bedford).
Erpingh.  A ja, czy mam zostać?
Król Henr.  Nie, mój rycerzu, idź z moimi braćmi.
Z mojem sumieniem naradzić się pragnę,
A towarzystwa nie trzeba mi na to.
Erpingh.  Bóg z tobą zawsze szlachetny Henryku! (wychodzi).
Król Henr.  Z serca dziękuję, stary przyjacielu,
Twoje mi słowa dodają otuchy. (Wchodzi Pistol).
Pistol.  Qui va là?
Król Henr.  Przyjaciel.
Pistol.  Tłómacz się jaśniej; czyś jest oficerem?
Czy tylko podłym i chudym gemajną?
Król Henr.  Jestem szlachcicem i dowodzę kompanią.
Pistol.  A nosisz potężną pikę?

Król Henr.  Zgadłeś. A ty kto jesteś?
Pistol.  Jestem szlachcicem jak sam cesarz dobrym.
Król Henr.  Jesteś więc lepszym od króla.
Pistol.  Tęgi to kogut, nasz król, złote serce,
Latorośl chwały, wie też, co jest życie;
Ród jego dobry, pięść nie od parady;
Całuję buty jego zabłocone,
A z serca kocham kochanego zucha.
Jak się nazywasz?
Król Henr.  Henryk Le Roy.
Pistol.  Le Roy? jest to kornwalijskie imię.
Czyś stamtąd rodem?
Król Henr.  Nie, jestem Walijczyk.
Pistol.  Czy znasz Fluellena?
Król Henr.  Bardzo dobrze.
Pistol.  A więc mu powiedz, że na święty Dawid
Jego mu czosnek na łbie jego zetrę.

Król Henr.  Nie radzę ci tego dnia nosić sztyletu na kapeluszu, bo ci go potrzaska na twojej czuprynie.
Pistol.  Czy jesteś jego przyjacielem?
Król Henr.  A w dodatku jego krewnym.
Pistol.  To figa i tobie.
Król Henr.  Dziękuję. Bóg z tobą!
Pistol.  Nazywam się Pistol, kto chce wiedzieć. (Wychodzi).
Król Henr.  Godne nazwisko twojej zapalczywości.

(Wchodzą Gower i Fluellen z dwóch stron przeciwnych).

Gower.  Kapitanie Fluellen!
Fluellen.  Na imię Jeszusa Chrysztusa, móf ciszej! Najfiększy to cud na świecie, że nikt już dziś nie obserfuje prafdziwych a starych prerogatyf i praf fojny. Gdybyś chciał sobie zadać pracę fyeksaminofać fojny Fielkiego Pompejusza, znalazłbyś, na moje słofo, że nie pyło tam ani gadu gadu ani tere psdere f opozie Pompejusza; zaręczam ci, iż znajdziesz, że i ceremonie fojny i jej ostrożności i jej formy i jej trzeźfość, i jej skromność zupełnie pyły inne.
Gower.  Jednakże głośny jest nieprzyjaciel; słyszałeś go przez noc całą.
Fluellen.  Jeśli nieprzyjaciel jest osłem i dudkiem i frzasklifym junakiem, czy myślisz, że i my także mamy się zropić osłami, dudkami i frzasklifymi junakami? czy sumiennie tak myślisz?
Gower.  Będę mówił ciszej.
Fluellen.  Proszę cię i płagam cię, zróp tak.

(Wychodzą Gower i Fluellen).

Król Henr.  Choć ten Walijczyk za modą nie idzie,
Na przezorności i męstwie mu nie brak.

(Wchodzi trzech żołnierzy: Jan Bates, Aleksander Court i Michał Williams).

Court.  Bracie Janie Bates, czy to nie ranek tam bieleje?
Bates.  Tak mi się zdaje; ale nie mamy powodów niecierpliwie dnia wyglądać.
Williams.  Widzimy tam dnia początek, ale zdaje mi się, że nie zobaczymy nigdy jego końca. — Kto idzie?
Król Henr.  Przyjaciel.
Williams.  Pod którym służysz kapitanem?
Król Henr.  Pod sir Tomaszem Erpingham.
Williams.  Dobry to stary generał, a dobrego serca szlachcic. Powiedz mi, proszę, co on myśli o naszem położeniu?
Król Henr.  Widzi w nas rozbitków na piasku, czekających na przypływ morza, które ich pochwyci.
Bates.  Czy nie powiedział swojego zdania królowi?
Król Henr.  Nie, i źleby zrobił, gdyby powiedział. Bo mówiąc otwarcie, myślę, że król jest takim jak ja człowiekiem; fijołek ma taki sam dla niego zapach co i dla mnie; żywioły mu się jak mnie objawiają; wszystkie jego zmysły ludzkim odpowiadają warunkom; zdejm mu purpurę, a w swej nagości pokaże się takim jak ja człowiekiem; choć jego uczucia wzbijają się wyżej od naszych, spadając, spadają podobnem naszemu skrzydłem; jeśli więc widzi powód strachu, jak my widzimy, strach jego, bez wątpienia, ma gorycz naszego; słuszna też, żeby nikt nie budził w nim pozorów strachu, bo ich widok odjąłby serce całej armii.
Bates.  Niech sobie pokazuje, jakie chce pozory męstwa, mnie się jednak zdaje, że choć noc to zimna, wolałby teraz siedzieć po szyję w Tamizie, a i ja też wolałbym, bądźcobądź, dotrzymać mu kompanii, byle nas tu nie było.
Król Henr.  Na uczciwość, jeśli mam powiedzieć wam sumiennie, co myślę o królu, sądzę, żeby nie chciał być gdzieindziej jak tam, gdzie jest teraz.
Bates.  To chciałbym, żeby był sam jeden, bo byłby pewny swego okupu, a niejeden biedaczyna uratowałby życie.
Król Henr.  Śmiem przypuścić, że nie jesteś do tego stopnia mu niechętnym, abyś mu życzył, żeby tu był sam jeden; mówisz to tylko, żeby wypróbować myśli innych. Co do mnie, zdaje mi się, że nigdzie chętniej umrzećbym nie mógł jak w towarzystwie króla, bo sprawa jego słuszna a spór honorowy.
Williams.  To więcej, niż wiemy.
Bates.  Albo jak wywiadywać się nam godzi. Dość dla nas wiedzieć, że jesteśmy króla poddanymi; jeśli zła jego sprawa, nasze posłuszeństwo królowi należne z grzechu nas obmywa.
Williams.  Jeśli sprawa nie jest dobra, sam król zda ciężki rachunek, gdy wszystkie nogi i ręce i głowy śród bitwy odcięte skleją się znowu w dzień ostatecznego sądu i wszystkie wykrzykną: Polegliśmy w tem a tem miejscu, jedni klnąc, inni wołając o doktora, ci zostawiając na ziemi biedne wdowy, tamci długi, inni znowu dzieci bez opatrzenia. Lękam się, że mała tylko liczba umierających na placu boju umiera dobrze, bo jak tam myśleć o zbawieniu, gdzie tylko krew jest na myśli? Otóż, jeśli ci ludzie źle umierają, ciężka to będzie sprawa dla króla, który ich tam poprowadził, bo nieposłuszeństwo jego rozkazom byłoby przeciw wszystkim obowiązkom poddaństwa.
Król Henr.  Więc i grzechy syna wyprawionego przez ojca z towarami, a tonącego na morzu w stanie grzechu, wedle waszej reguły, musiałyby iść na karb ojca, który go wyprawił; lub jeśli sługa niosący worek pieniędzy na rozkaz pana, napadnięty przez rozbójników, umiera w stanie grzechu bez pokuty, moglibyście powiedzieć, że sprawa pana jest winną potępienia sługi. Ale tak nie jest. Król nie jest obowiązany odpowiadać za osobiste postępki żołnierzy, ani ojciec za postępki syna, ani pan za grzechy sługi, nie mieli bowiem na myśli ich śmierci, nakazując im spełnienie obowiązku. Prócz tego, niema króla, jakkolwiek czysta jego sprawa, który gdy przyjdzie mieczem spór rozstrzygnąć, mógłby wyprowadzić w pole samych żołnierzy bez skazy. Jedni mają na sumieniu grzech rozmyślnie dokonanego morderstwa, inni uwiedzionych dziewic krzywoprzysięstwem; inni pobiegli szukać w obozie schronienia, zakrwawiwszy poprzednio niewinne łono pokoju grabieżą i rabunkiem. Jeśli ci wszyscy potrafili oszukać prawo, ujść zasłużonej kary, choć wymknęli się ludziom, nie mają skrzydeł, aby uciec przed Bogiem; wojna jest jego woźnym, wojna jego zemstą. Tak więc ci ludzie ponoszą karę za dawniejsze pogwałcenie praw królewskich w obecnym królewskim sporze. Gdzie się lękali śmierci, uszli z życiem; tam gdzie poszli szukać ocalenia, giną. Jeśli umierają bez pokuty, król nie więcej jest winny ich potępienia, niż wprzód był winny ich bezbożności, za którą są teraz nawiedzeni. Służba każdego poddanego do króla należy, ale każdego poddanego dusza jest jego tylko własnością. Każdy przeto żołnierz na wojnie powinien naśladować przykład chorego na łożu boleści, omyć każdą plamkę ze swojego sumienia. Jeśli tak umrze, śmierć będzie dla niego dobrodziejstwem; jeśli nie zginie, czas to był szczęśliwie stracony, w którym takie zyskał przygotowanie. Gdy wyjdzie cały, może bez grzechu pomyśleć, że Bóg, któremu zrobił zupełną z siebie ofiarę, dozwolił mu dzień ten przeżyć, aby wielkość jego widział, a drugich nauczał, jak się na śmierć gotować.
Williams.  To pewna, że jeśli człowiek umiera w grzechu, grzech na jego spada głowę; król nie może za niego odpowiadać.
Bates.  Nie pragnę też, żeby za mnie odpowiadał, choć postanowiłem bić się za niego z całego serca.
Król Henr.  Na własne uszy słyszałem z ust królewskich, że nie zapłaci okupu.
Williams.  Ba, powiedział to, żeby nam dodać ochoty do boju, ale jak nam popłatają czaszki, będzie miał czas na zapłacenie okupu, gdy dla nas zapadnie już klamka.
Król Henr.  Jeśli tego dożyję, nigdy już nie dam wiary jego słowu.
Williams.  A to mu dopiero dokuczysz! Gniew biednego chudeusza na potężnego monarchę, to rzecz niebezpieczna jak strzał ze starej rusznicy: równieby ci łatwo było słońce w lód obrócić, wachlując je pawiem piórem. Nigdy już nie dam wiary jego słowu! Przyznaj, że sławne powiedziałeś głupstwo.
Król Henr.  Za ostra twoja wymówka: gniewałbym się, gdyby czas był po temu.
Williams.  To odłóż spór na później, jeśli wyjdziesz cały.
Król Henr.  Zgoda.
Williams.  A po czem cię poznam?
Król Henr.  Daj mi jaki zakład; przypnę go do kapelusza; jeśli będziesz śmiał się przyznać do niego, znajdziesz mnie gotowym.
Williams.  Weź tę rękawiczkę, a daj mi w zamian twoją.
Król Henr.  Masz.
Williams.  Ja także do kapelusza ją przypnę. Jeśli mnie spotkasz pojutrze a powiesz: „to moja rękawiczka“, na tę rękę, dostaniesz ode mnie dobrego kułaka.
Król Henr.  Bylem dnia tego dożył, upomnę się o swoje.
Williams.   Tak ci się tego będzie chciało jak dyndać na gałęzi.
Król Henr.  Zrobię to, choćbym cię spotkał w towarzystwie samego króla.
Williams.  Dotrzymaj tylko słowa; bądź zdrów tymczasem.
Bates.  Zgoda, angielskie dudki, zgoda! Dość nam na kłótni z Francuzem, byleśmy i z nim tylko obrachować się mogli!
Król Henr.  Prawda, Francuzi mogą postawić dwadzieścia grzywien przeciw jednej, że nas pobiją, bo są niemi obłożeni; ale nie jest dla Anglika zdradą obrzynać francuzkie grzywny; jutro też sam król będzie obrzynaczem. (Wychodzą żołnierze).

Dalej na króla! i życia i dusze,
I wasze długi i stroskane żony,
Dzieci i grzechy, zwalcie je na króla;
Wszystkim za wszystko musi odpowiadać.
Ciężka powinność, wielkości bliźniaczka,
Na skargi lada głupca odpowiadać,
Swe tylko własne czującego troski.
Iluż rozkoszy musi się król wyrzec,
Których spokojnie prywatny używa!
Co ma król, czego nie ma i prywatny,
Prócz jednej pompy, zewnętrznego blasku?
Czemże ty jesteś bożku, marna pompo?
Cóż ty za bożek, co smutków śmiertelnych
Więcej od twoich doznajesz czcicieli?
Jakie dochody, jakie twoje zyski?
O, pompo, pokaż, pokaż mi twą cechę,
Treść całą pokaż twego uwielbienia!
Jest-żeś czem innem jak formą i stopniem
Budzącym w ludziach trwogę i pokorę?
Lecz twoja groźność mniej ci szczęścia daje,
Niż im ich trwoga.
Jak często pijem miast hołdu słodyczy
Truciznę pochlebstw! O wielka wielkości,
Zaniemóż tylko, a twym ceremoniom
Nakaż, by dawne zdrowie ci wróciły!
Alboż gorączki odstąpi cię ogień
Przed pochlebstwami nadętym tytułem,
Przed czołobitnią i przed pokłonami?
Dajesz rozkazy kolanom żebraków,
Lecz czy ich zdrowiu możesz rozkazywać?
Nie, nie, śnie dumny, który tak podstępnie
Ze spokojności króla się urągasz!
Ja król, ja twoją nicość przeniknąłem:
Wiem, że nie chryzmo, nie berło, nie kula,
Nie miecz, buława, cesarska korona,

Nie płaszcz perłami, złotem haftowany,
Nie tłum świecących przed królem heroldów,
Nie tron złocisty, ni fale przepychu
Bijące świata wysokie wybrzeża,
Nie, dumna pompo, wszystkie te mamidła
W majestatycznem spowijane łożu
Snem niewolnika nędznego nie zasną,
Co z pustą myślą a ciałem napchanem
Niedoli chlebem na spoczynek idzie.
On nie zna strasznej nocy, córki piekła,
Ale do wschodu do zachodu słońca,
Pod Feba okiem poci się mozolnie,
A śpi na polach Elizejskich w nocy,
Ze świtem sadza na koń Hyperyona,
I tak przeciąga swoją pracę płodną
Z dnia na dzień, z roku na rok, aż do grobu.
Gdyby nie pompa, nędzarz ten, któremu
Dzień na mozołach, noc na śnie upływa,
Swojąby dolą prześcignął monarchę.
Niewolnik, ziemi spokojny mieszkaniec,
Wczasu używa; płytki jego rozum
Nie wie, jak czujną straż musi król trzymać,
By kwitnął pokój, którego godziny
W chatce wieśniaka najsłodziej spływają.

(Wchodzi Erpingham).

Erpingh.  Nieobecnością twoją niespokojna
Szlachta cię, królu, szuka po obozie.
Król Henr.  Dobry rycerzu, zbierz ją w mym namiocie;
Pierwszy tam będę.
Erpingh.  Śpieszę ją uprzedzić (wychodzi).
Król Henr.  Wszystkich żołnierzy moich ostal serca
O, bitew Boże! oddal od nich trwogę!
Liczenia wrogów możność im odejmij,
Jeśli ich liczba przerazić ich zdolna!
Nie dziś, o Panie! wywołaj wspomnienie,
Jak grzesznie ojciec mój koronę posiadł!
Ryszarda ciało jam złożył w grobowcu,
I więcej nad nim żalu łez wylałem,

Niźli gwałt z niego kropli krwi wytoczył.
Pięćset ubogich z roku na rok żywię,
Wywiędłe ręce każdy z nich do nieba
Dwa razy na dzień podnosi z modlitwą,
Abyś wylanej krwi przebaczyć raczył;
W dwóch zbudowanych przeze mnie klasztorach
Pieśń uroczystą śpiewają kapłani
Za pokój duszy Ryszarda Drugiego.
Lecz zrobię więcej, lecz wszystko co zrobię,
Nie ma wartości, aż moja pokuta
Złączy się z nimi żebrać przebaczenia.

(Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Królu!
Król Henr.  Głos brata mojego Gloucestera.
Wiem, czego żądasz; idę z tobą, bracie.
Dzień, przyjaciele, wszystko na mnie czeka.

(Wychodzą).
SCENA II.
Obóz francuski.
(Wchodzą: Delfin, Orleans, Rambures i inni).

Orleans.  Słońce nam złoci pancerze, więc naprzód!
Delfin.  Montez á cheval! giermku, daj mi konia!
Orleans.  O, duszo waleczna!
Delfin.  En avant! les eaux et la terre.
Orleans.  Rien puis? l’air et le feu.
Delfin.  Ciel! kuzynie Orleański! (Wchodzi Konetabl).
Co nowego, Konetablu?
Konetabl.  Słyszycie rżenia niecierpliwych koni?
Delfin.  Na koń! Ostrogą boki im zakrwawmy,
Aby krew oczy Anglików zalała
I przygasiła zbytek ich odwagi.
Rambur.  Chcesz, by płakali krwią naszych rumaków?
Jakże poznamy łzy ich naturalne? (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Parowie Francyi, Anglik w szyku stanął.
Konetabl.  Więc na koń, na koń, waleczni książęta!

Na tłum ten spójrzcie ubogi, wychudły;
Toć sam nasz widok dusze z nich wystraszy,
Tylko łupinę ludzką im zostawi.
Dla rąk tu wszystkich roboty nie starczy;
W ich zwiędłych żyłach ledwo krwi jest dosyć,
Aby naznaczyć plamką kordelasy,
Które dobędą z pochw francuskie zuchy,
A muszą schować dla braku zwierzyny.
Chuchnijmy tylko na te wątłe szyki,
Naszej odwagi para ich powali.
Ktoby śmiał wątpić, że nasze sługusy,
Ciury i tłumy chłopstwa niepotrzebne,
Wkoło szwadronów naszych się wijące,
Z pól naszych mogą wymieść tę hołotę,
A nam, u wzgórzy tych stóp rozwiniętym,
Na polowanie dość byłoby patrzeć?
Lecz honor broni; cóż nam pozostaje?
Raz podnieść rękę — i wszystko się skończy.
A więc na pierwsze rogu zawołanie,
Strzelcy, wyruszyć czas na polowanie;
Ledwo się nasze pokażą szwadrony,
Warować będzie Anglik przestraszony.

(Wchodzi Grandpré).

Grandpré.  Parowie Francyi, co znaczy ta zwłoka?
To ścierwo morskie, o kości swych całość
Rozpaczające, szpeci nasze pola.
Ich poszarpanych sztandarów gałganki
Drżą pod wzgardliwem tchnieniem naszych wiatr
W żebraków armii Mars zda się bankrutem,
Trwożnie patrzącym z pod rdzawej przyłbicy;
Jeźdźcy na koniach siedzą jak świeczniki,
Których ramiona trzymają pochodnie;
Szkapy wychudłe pospuszczały głowy,
Z ich ócz zagasłych cieknie śluz kroplami,
Munsztuki żutą poszpecone trawą
Wiszą im z ciężkich pysków nieruchome;
Górą nad nimi, oprawcy ich, kruki
Krążą, czekając na godzinę uczty.

Lecz słowo żadne nie zdoła opisać
Nieżyjącego życia tych szeregów,
Jak pokazują się na polach naszych.
Konetabl.  Zmówili pacierz i na śmierć czekają.
Delfin.  Jak się wam zdaje, czy nie lepiej będzie
Posłać im obiad i świeże ubranie,
Ich koniom obrok, potem bić się z nimi?
Konetabl.  Tylko na straż mą czekam. Ale naprzód!
Z pośpiechu wezmę chorągiew trębacza.
Naprzód, panowie! Słońce już dopieka,
Naprzód, panowie! czas drogi ucieka. (Wychodzą).

SCENA III.
Obóz angielski.
(Wchodzi: Armia angielska, Gloucester, Bedford, Exeter, Salisbury i Westmoreland).

Gloucest.  Gdzie król?
Bedford.  Objeżdża szyk armii bojowej.
Westmor.  Mają walczących sześćdziesiąt tysięcy.
Exeter.  A żołnierz świeży; pięciu na jednego.
Salisbury.  Przemoc ogromna. Ty, Boże, walcz z nami!
Bóg z wami! Idę na me stanowisko.
Jeśli się w niebie tylko mamy spotkać,
To się z wesołem pożegnajmy sercem.
Drogi Gloucesterze, szlachetny Bedfordzie,
I ty mój dobry lordzie Exeterze,
I ty, mój dobry kuzynie, i wszyscy
Dzielni rycerze, bywajcie mi zdrowi!
Bedford.  Bądź zdrów! Bóg z tobą, lordzie Salisbury!
Exeter.  Bądź zdrów, milordzie! Spraw się dziś walecznie;
Ale cię krzywdzę, mówiąc ci o męstwie,
Boś lepion z męstwa najczyściejszej gliny.

(Wychodzi Salisbury).

Bedford.  Królewska jego dobroć i odwaga. (Wchodzi Henryk).
Westmor.  Gdybyśmy mieli choć dziesięć tysięcy

Tych, co bezczynnie w Anglii dzisiaj siedzą!
Król Henr.  Kto tego pragnie? Kuzyn Westmoreland?
Nie, mój kuzynie, jeśli mamy zginąć,
Dość nas jest tutaj na stratę ojczyzny;
Jeśli zwyciężym, im mniejsza nas liczba,
Tem większa cząstka honoru dla wszystkich.
Jednego więcej nie żądaj żołnierza.
Bóg wie, na złoto nie jestem łakomy,
Ani się pytam, kto mym żyje kosztem,
Żal mój nie wielki, że ktoś płaszcz mój nosi,
Wszystko to duszy mojej obojętne;
Lecz jeśli grzech jest za honorem gonić.
Jestem największym na ziemi grzesznikiem.
Nie, nie, kuzynie, na Boga, nie żądaj,
By jeden więcej Anglik był tu z nami;
Za wszystkie moje nie chciałbym nadzieje
Stracić tej cząstki jasnego honoru,
Którąby jeden ukradł nam walczący.
Jednego więcej nie żądaj, kuzynie;
Idź raczej ogłoś po wszystkich szeregach:
Kto do potrzeby tej ochoty nie ma,
Wolno mu odejść; paszport mu wydamy,
Pieniądz na drogę włożym mu do kieski;
Nie chcemy ginąć w towarzystwie człeka,
Co nie chce w śmierci naszym być kolegą.
Dzisiaj jest święto świętego Kryspina;
Kto dziś przeżyje, a do domu wróci,
W górę podrośnie na dnia tego wzmiankę,
Podniesie głowę na imię Kryspina.
Kto dziś przeżyje i dojdzie starości,
Co rok sąsiadów swoich w wilię racząc,
Powie: Świętego dzień jutro Kryspina,
Zawinie rękaw, swe pokaże rany.
Z starością pamięć gaśnie, on jednakże,
Choćby o wszystkiem zapomniał, spamięta
Swoje rycerskie w potrzebie tej czyny.
Nasze nazwiska starym jego ustom
Jak familijne słowa poufałe,

Król Henryk, Bedford, Warwick, Salisbury,
Talbot, Exeter, corocznie odżyją
Przy brzęku szklanek swą pianą szumiących;
Synowi starzec pamięć tę przekaże,
I dzień świętego Kryspina nie minie,
Od dzisiejszego dnia do końca świata,
By imię nasze z ust do ust nie brzmiało,
Nas, małej ale szczęsnej garstki braci;
Bo kto dziś ze mną kroplę krwi wyleje,
Mym będzie bratem, dzień go ten uszlachci,
Jakkolwiek nizkie jego pochodzenie.
Szlachta dziś w Anglii w miękkiem śpiąca łożu
Przekleństwem swoją nazwie nieobecność,
A mało będzie herby swoje cenić,
Kiedy usłyszy szczęśliwego męża,
Co w dniu świętego Kryspina tu walczył.

(Wchodzi Salisbury).

Salisbury.  Królu i panie, miej się w pogotowiu,
Już się francuskie wojsko rozwinęło
I do ataku dumnie się posuwa.
Król Henr.  Gotowe wszystko, gdy serca gotowe.
Westmor.  Niech zginie, czyja słabnie teraz dusza!
Król Henr.  Więc nie chcesz więcej Anglików, kuzynie?
Westmor.  Na Boga, królu, chciałbym samodrugi
Przy tobie stoczyć królewską tę bitwę.
Król Henr.  Mniej pięć tysięcy ludzi teraz pragniesz,
Co milsze dla mnie niż jednego więcej.
Na miejsca teraz; niech was Bóg prowadzi!

(Odgłos trąbki; wchodzi Montjoye).

Montjoye.  Raz jeszcze pytam cię, królu Henryku,
Czy chcesz układy rozpocząć o okup,
Nim przyjdzie chwila niewątpliwej zguby?
Bo już stanąłeś nad straszną przepaścią,
Która cię połknie. Przytem z miłosierdzia
Konetabl radzi, abyś towarzyszy
Do skruchy wezwał, żeby choć ich dusze
W pokoju z tego uleciały placu,
Na którym nędzne ich spróchnieją kości.

Król Henr.  Kto cię tu przysłał?
Montjoye.  Konetabl francuski.
Król Henr.  Ponieś mu proszę, pierwszą mą odpowiedź;
Niech przód me kości zabierze, nim sprzeda.
Przez Boga! czemu biednym się urągać?
Sprzedał raz strzelec lwią skórę, gdy jeszcze
Lew siedział w borze, i lew ten zjadł strzelca.
Wielu z nas znajdzie grób na własnej ziemi,
Na którym, Bóg da, śpiżowe pamiątki
Dnia tego czynów dzieci ich wyryją;
Ci, co swe dzielne zostawią tu kości,
Jak męże ginąc, choćby dla nich grobem
Był gnój francuski, na wieki zasłyną,
Bo słońce jasnem spojrzy na nich okiem,
Chciwie ich honor dymiący wypije,
A ziemskie tylko zostawi tu cząstki,
By wasz zatruły klimat, wyziewami
Rozsiały dżumę po francuskich siołach.
Patrz, jaka dzielność angielskiego męstwa,
Po śmierci nawet, jak rdzenny strzał działa,
Zaczyna drugą spustoszenia kolej,
I rykoszetem znów śmierć niesie wrogom.
Konetablowi nieś dumną odpowiedź:
Na dzień roboczy jesteśmy rycerstwem;
Śród trudnych marszów złoto i galony
Już wypłowiały od deszczu i błota;
Nie znajdziesz pióra w całej naszej armii,
(Dowód jak myślę, że nie odlecimy),
Na szmaty podarł czas nasze mundury,
Lecz serca nasze w niedzielnych są szatach,
A biedni moi mówią mi żołnierze,
Że przed wieczorem świeże wdzieją suknie,
Byle ściągając z francuskiego grzbietu
Świecące płaszcze, na drobne ich szmaty
Nie poszarpali. Jeśli tak się sprawią,
(A tak się sprawią przy bożej pomocy),
Nie trudno będzie okup mój uciułać.
Dobry heroldzie, nie trudź się daremno,

Żądać okupu, więcej już nie wracaj,
Bo Bóg mi świadkiem, że innego nie dam
Jak te me członki, a gdy je zabierze,
W takim się stanie dostaną mu w ręce,
Że mu niewiele przysporzą bogactwa.
Konetablowi ponieś tę odpowiedź.
Montjoye.  Poniosę, królu, a żegnam cię teraz.
Odtąd herolda głosu nie usłyszysz (Wychodzi).
Król Henr.  Myślę, że wrócisz mówić o okupie.

(Wchodzi książę York).

York.  Przychodzę, królu, na kolanach prosić,
Żebyś mi przedniej straży dał dowództwo.
Król Henr.  Weź je. Rycerze, naprzód! szczęsna dola!
Niech się twa święta, Boże, spełni wola! (Wychodzą).

SCENA IV.
Plac boju.
(Alarm. Ruchy wojsk. Wchodzą: francuski Żołnierz, Pistol i Paź).

Pistol.  Poddaj się, kądlu!
Żołn. fr.  Je pense que vous estes le gentilhomme de bonne qualité!

Pistol.  Kaletę, mówisz? To moją jest rzeczą pytać cię o kaletę. Czy ty szlachcic? Jak się nazywasz? Odpowiadaj.

Żołn. fr.  O, seigneur Dieu!
Pistol.  O, sinior Dieu, musi być szlachcicem.
Zważaj na moje słowa, sinior Dieu;
O, sinior Dieu, zginiesz od mej szpadki,
Jeśli mi nie dasz tłustego okupu.
Żołn. fr.  O, prennez misericorde! ayez pitié de moy!
Pistol.  Moy jeden? Żądam czterdzieści moydorów,
Albo z gardziela wyciągnę ci okup,
Z kropel czerwonej krwi twojej, hultaju.
Żołn. fr.  Est-il impossible d’eschapper la force de ton bras?
Pistol.  Tombak, hultaju?
A ty przeklęty, ty lubieżny koźle,
Tombak mi dajesz?

Żołn. fr.  O, pardonnez moy!

Pistol.  Hę, co? więc tunę moyów ofiarujesz?
Zapytaj, paziu, tego niewolnika,
Jak się nazywa?
Paź.  Escouter; comment estez vous appellé?
Żołn. fr.  Monsieur le Fer.
Paź.  Powiada, że się nazywa pan Fer.
Pistol.  Pan Fer? To ja go tu wysferuję, wyfeferuję, że aż mu w pięty pójdzie. Powiedz mu to po francusku.
Paź.  Nie wiem, jak po francusku wysferować i wyfeferować.
Pistol.  To mu powiedz, żeby się przygotował, bo mu poderżnę gardło.
Żołn. fr.  Que dit-il, monsieur?
Paź.  Il me commande de vous dire, que vous faites vous prest, car ce soldat icy est disposé tout a cette heure de couper vostre george.
Pistol.  Ouy, couper gorge, chamie, par ma foy,
Chyba, że dasz mi koron pełny kubeł,
Lub cię tym mieczem posiekam w kawałki.
Żołn. fr.  O, je vous supplie pour l’amour de Dieu, me pardonner! Je suis gentilhomme do bonne maison; gardez ma vie, et je vous donneray deux cent écus.
Pistol.  Co on mówi?
Paź.  Prosi, żebyś mu darował życie, powiada, że jest szlachcicem z uczciwego domu, a na okup da ci dwieście koron.
Pistol.  Powiedz, że wściekłość moja łagodnieje; korony wezmę.
Żołn. fr.  Petit monsieur, que dit-il?
Paź.  Encore qu’il est contre son jurement, de pardonner aucun prisonnier; neantmoins, pour les escus, que vous l’avez promis, il est content de vous donner la liberté, le franchissement.
Żołn. fr.  Sur mes genoux je vous donne mille remerciemens: et je m’estime heureux, que je suis tombé entre les mains d’un chevalier, je pense, le plus brave, valiant, et tres distingué seigneur d’Angleterre.
Pistol.  Wytłómacz mi, co powiedział.
Paź.  Składa ci na kolanach tysiączne dzięki, i uważa się za szczęśliwego, że dostał się w ręce pana, jak myśli, najdzielniejszego, najwaleczniejszego, najdostojniejszego rycerza Anglii.
Pistol.  Ssąc mu krew, będę także miłosierny. Idź za mną.

(Wychodzą).

Paź.  Suivez vous le grand capitaine. (Wychodzi francuski żołnierz). Nigdy jeszcze nie słyszałem tak pełnego głosu z tak pustego serca. Ale dobre to przysłowie: Krowa, co dużo ryczy, mało mleka daje. Bardolf, Nym mieli dziesięć razy więcej męstwa od tego ryczącego dyabła starej komedyi, któremu kto chciał obrzynał pazury drewnianym pałasikiem, a jednak powieszono obu; i z nimby tak się skończyło, gdyby się przypadkiem zwędzić co odważył. Muszę zostać z ciurami i bagażami obozowymi; łatwym bylibyśmy dla Francuza łupem, gdyby się o tem dowiedział, bo jedyną tam strażą są dzieci. (Wychodzi).

SCENA V.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzą: Delfin, Orleans, Bourbon, Konetabl, Rambures i inni).

Konetabl.  O, dyable!
Orleans.  O, seigneur! le jour est perdu! tout est perdu!
Delfin.  Mort de ma vie! wszystko się przewraca!
Na kitach naszych wieczna siadła hańba.
O meschante fortune! — Ha, nie uciekajcie!

(Krótki alarm).

Konetabl.  Wszystkie szeregi nasze połamane.
Delfin.  O, wstydzie wieczny! Zabijmy się sami.
Toż są nędzniki, o których przed chwilą
Graliśmy w kostki?
Orleans.  Toż król, od którego
Wymagaliśmy okupu?

Bourbon.  O, hańbo!
O wieczna hańbo! hańbo nieskończona!
Gińmy z honorem! Wróćmy na plac boju!
Ten, co nie pójdzie teraz za Bourbonem,
Niechaj ucieka, niechaj, z czapką w ręku,
Jak podły rajfur strzeże drzwi komory,
W której niewolnik, od mego psa gorszy,
Będzie mu gwałcił córkę najkraśniejszą.
Konetabl.  Nieład nas zgubił, niech nieład nas zbawi,
Nieśmy gromadą wrogom życia nasze.
Orleans.  Jeszcze nas dosyć zostało żyjących,
By w naszym tłumie zadusić Anglików,
Gdyby nam tylko można ład przywrócić.
Burbon.  Do dyabła z ładem! — Gińmy w wieku kwiecie,
Lub długa hańba w żywot się nasz wplecie.

(Wychodzą).
SCENA VI.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzą: Król Henryk i wojsko; Exeter i inni, z jeńcami).

Król Henr.  Dobrze się, bracia moi, sprawiliśmy,
Ale się jeszcze nie skończyło wszystko,
Jeszcze nie wszyscy pierzchnęli Francuzi.
Exeter.  York królewskim poleca się względom.
Król Henr.  Stryju, czy żyje? Trzykroć w tej godzinie
Jak padł, widziałem i jak wstał, by walczyć,
Czerwony cały od hełmu do ostróg.
Exeter.  I tak waleczny żołnierz martwem ciałem
Pola te gniecie, a przy jego boku
Wierny towarzysz i ran i honoru,
Szlachetny także hrabia Suffolk leży.
Hrabia legł pierwszy; York porąbany,
Przybiegł, gdzie Suffolk w własnej krwi się kąpał,
Wziął go za brodę, ucałował rany,
Co się na jego rumieniły twarzy,
I krzyknął: „Czekaj, kuzynie Suffolku,

Ma dusza z twoją do nieba uleci;
Szlachetna duszo, czekaj jeszcze chwilę,
A duchy nasze uniosą się razem,
Jak na tem polu zwycięstwa i chwały
Razem trzymało nas rycerstwo nasze“.
Jam wtedy nadszedł, chciałem go pocieszyć,
Lecz on, z uśmiechem, podał mi swą rękę,
Ścisnął mnie lekko i rzekł: „Drogi lordzie,
Poleć me służby mojemu królowi“.
Potem się zwrócił, na Suffolka szyję
Rzucił ramiona i twarz mu całował;
Tak śmierci ślubny, krwią przypieczętował
Testament swojej szlachetnej miłości.
Widok ten piękny z moich ócz wycisnął
Strugę łez rzewnych; chciałem je zatrzymać,
Lecz nie starczyło męskiej na to siły,
Do ócz mi weszła cała matka moja
Łzom mię oddając.
Król Henr.  Nie mogę cię ganić;
Słysząc twą powieść, gwałt muszę zadawać
Mgle ćmiącej oczy, bo w łzachby spłynęła. (Alarm).
Co nam ten nowy alarm zapowiada?
Zebrał znów Francuz swe rozbite pułki;
Ponieś więc rozkaz, aby każdy żołnierz
Swych zabił jeńców. (Wychodzą).

SCENA VII.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzą: Fluellen i Gower).

Fluellen.  Sabijać dzieci i pagaże! To fyraźnie przecif prafom fojny, to czyn fierutnego łotrostfa, ufażaj, jakiego się można dopuścić. Sumiennie pofiedz, czy nie prafda?
Gower.  To prawda, że ani jeden dzieciuch przy życiu nie został; tchórzliwe łajdaki, co uciekły z placu bitwy, dopuściły się tego rozboju. Spalili prócz tego lub unieśli wszystko, co się znajdowało w królewskim namiocie; król też bardzo sprawiedliwie rozkazał, aby każdy żołnierz poderżnął gardziel swoim jeńcom. O, król to waleczny!
Fluellen.  To prafda; rodził się też f Monmouth, kapitanie Gower. Jak się nazyfa miasto, w którem się rodził Alexander Krupy?
Gower.  Alexander Wielki?
Fluellen.  Alboż krupy to nie fielki? Krupy lup fielki, potężny lup ogromny, lup fielkoduszny, fszystko to na jedno fychodzi, tylko że frazes jest trochę odmienny.
Gower.  Zdaje mi się, że Alexander Wielki urodził się w Macedonii; ojciec jego nazywał się Filip Macedoński, o ile sobie przypominam.
Fluellen.  I ja też myślę, że to f Macedonii, gdzie się Alexander urodził. Pofiem ci, kapitanie, jeśli spojrzysz na kartę świata, snajdziesz, zaręczam, porófnywając Macedonię i Monmouth, że położeniem, ufażaj, są opa potopne. F Macedonii jest rzeka, i f Monmouth także jest rzeka, a nazywa się Wye f Monmouth, ale fypiegło mi z mózgofnicy imię tamtej rzeki, ale mniejsza o to, tak są do siebie potopne, jak moje palce do moich palcóf; a są łososie f opu. Jeśli rozfaszysz toprze życie Alexandra, życie Henryka z Monmouth potopne do niego kupek w kupek, po są figury fe fszystkiem. Alexander (fie Bóg i ty także) f swojem szaleństfie i sfoich furyach, i sfoich fściekłościach i sfoich gniefach, i sfoich humorach, i sfoich nieukontentofaniach, i sfoich opurzeniach, a także gdy zalał sobie trochę czuprynę, f swoim chmielu i złości, ufażaj, zapił sfojego najlepszego przyjaciela Klitusa.
Gower.  Król nasz niepodobny w tem do niego; nigdy nie zabił żadnego ze swoich przyjaciół.
Fluellen.  To pardzo nie toprze, ufażaj, fyrywać pofieść z mojej kępy jeszcze niedomófioną i nieskończoną. Mófię tylko pod figurą i porófnaniem. Jak Alexander zapił przyjaciela Klitusa, gdy pył podchmielony, tak Henryk Monmouth, mając cały sfój rozum i rozsądek, fypędził tłustego rycerza z fielkim przuchem, a pył to człek pełny żartóf, konceptóf i hultajstf i szyderstf! sapomniałem jak się nazyfał.
Gower.  Sir John Falstaff.
Fluellen.  On fłaśnie. Mogę ci powiedzieć, że się toprzy ludzie w Monmouth rodzili.
Gower.  Jego królewska mość nadchodzi.

(Alarm. Wchodzą; król Henryk z częścią armii angielskiej, Warwick, Gloucester, Exeter i inni).

Król Henr.  Od czasu mego przybycia do Francyi
Pierwszy raz gniewem zawrzałem. Heroldzie,
Śpiesz do tej jazdy na górze z trębaczem,
Jeśli chce walczyć, niechaj się przybliży,
Lub niech ustąpi, bo oczy me razi.
Jeśli nie zechcą, my do nich pójdziemy,
A wnet polecą z szybkością kamieni
Ciśniętych starą asyryjską procą,
A gardłem każdy przypłaci nam jeniec,
Żaden nie znajdzie u nas miłosierdzia.
Idź im to powiedz. (Wchodzi Montjoye).
Exeter.  Królu mój i panie,
Francuski herold przybliża się do nas.
Gloucest.  A pokorniejsza teraz jego mina.
Król Henr.  Po co przychodzisz? Alboż nie pamiętasz,
Żem dał te kości na jedyny okup?
Czyli powracasz okupu znów żądać?
Montjoye.  Nie, wielki królu, przychodzę do ciebie,
Byś miłosiernie pozwolić nam raczył
Poległych zebrać na tem krwawem polu,
I chrześcijańskie dać im pogrzebanie,
Oddzielić szlachtę od drobnego ludu;
Bo, ach! niejeden z książąt naszych leży
W krwi najemniczej utopiony rzeszy,
Gdy chłop niejeden swoje kąpie członki
We krwi książęcej; ranne ich rumaki
We krwi pokuty, boleścią szalone,
Wierzgają w panów żelazną podkową,
Jakgdyby chciały zabić ich powtórnie.
Daj nam bezpieczne królu pozwolenie

Naszych poległych z placu boju unieść.
Król Henr.  Powiem ci szczerze, heroldzie, że nie wiem,
Czyli zwycięstwo po naszej jest stronie,
Szwadrony bowiem liczne jazdy waszej
Kłębią się jeszcze po pobojowisku.
Montjoye.  Przy was zwycięstwo.
Król Henr.  Dzięki Bogu za to
Nie sile naszej! Powiedz mi, heroldzie,
Jak się nazywa ten zamek w pobliżu?
Montjoye.  Agincourt, panie.
Król Henr.  Niechaj że ta bitwa,
Stoczona w święto świętego Kryspina,
Nosi nazwisko bitwy pod Agincourt.

Fluellen.  Dziat tfój, królu, słafnej pamięci, i tfój prastryj Edfart Czarny, książę Falii, jak to czytałem f kronikach, staczali pardzo słafne patalie tu fe Francyi.
Król Henr.  Wiem o tem, Fluellen.
Fluellen.  Fasza królefska mość fielką pofiedziała prafdę. Jeśli sobie fasza królefska mość przypomina, Falijczycy toprą zrobili służpę f ogrodzie, f którym tostatkiem było czosnku, fszyscy też przypięli sopie czosnek do sfoich czapek monmauskich, i czosnek, jak to fie fasza królefska mość, jest to tej godziny honorofym znakiem służpy, a jak mi się zdaje, i fasza królewska mość nie kardzi nosić na kapeluszu ząpka czosnku w dzień świętego Tavita.
Król Henr.  Jak honorową noszę go pamiątkę;
Wiesz, żem Walijczyk i dobry współrodak.
Fluellen.  Fszystka woda z Wye nie zmyje falijskiej krwi faszej królefskiej mości z faszej królefskiej mości ciała, mogę to śmiało pofiedzieć, a płogosłaf mu i zachofaj je Poże, jak tługo tfoja Fola i faszej królefskiej mości.
Król Henr.  Dziękuję ci, dobry mój rodaku.
Fluellen.  Na Jezusa, jestem faszej królefskiej mości rotakiem, i z tem się nie taję; pofiem to całemu światu. Nie potrzebuję fstydzić się faszej królefskiej mości, dzięki Pogu, topóki fasza królefska mość uczcifym jest człofiekiem.
Król Henr.  Daj Boże, abym na zawsze nim został.

(Wskazując Montjoye).

Niech się z nim nasi udadzą heroldzi,
Niechaj dokładną przyniosą nam liczbę
Poległych w boju dwóch walczących armii.

(Wychodzą Montjoye i inni. — Wskazując Williamsa).

Zawołaj tu togo człowieka.
Exeter.  Żołnierzu, król chce z tobą mówić.
Król Henr.  Dlaczego nosisz tę rękawiczkę przy kapeluszu?
Williams.  Z przeproszeniem waszej królewskiej mości, to zakład człowieka, z którym mam bić się, jeśli jeszcze nie zabity.
Król Henr.  Z Anglikiem?
Williams.  Z przeproszeniem waszej królewskiej mości, to hultaj, co się kokoszył ze mną ostatniej nocy. Jeśli jeszcze żyje, a odważy się upomnieć o swoją rękawiczkę, obiecałem mu dobrego kułaka; albo też, jeśli zobaczę moją rękawiczkę u jego kapelusza (a przyrzekł mi ją nosić pod słowem żołnierskiem, jeśli nie zginie) oderwę mu ją, aż mu w pięty pójdzie.
Król Henr.  Jak ci się zdaje, kapitanie Fluellen, czy żołnierz powinien przysięgi dochować?
Fluellen.  Pyłby inaczej podlcem i nikczemnikiem, z przeproszeniem faszej królefskiej mości, na moje sumienie.
Król Henr.  Jego nieprzyjaciel może być szlachcicem wysokiego rodu, niezdolnym dać mu satysfakcyi.
Fluellen.  Choćpy tak toprym pył szlachcicem jak sam dyabeł, jak sam Lucyper i Pelzebup, koniecznością jest, fidzisz najjaśniejszy panie, żepy dochował ślupu i przysięgi. Jeśli się dopuści krzywoprzysięstw, fidzisz najjaśniejszy panie, to będzie uchodził przed śfiatem za nikczemnego kpa i turnego Maćka, co kietykolwiek czarną poteszwą stąpał po śfiętem pożem polu i jego ziemi, na sumienie, tak.
Król Henr.  A więc dotrzymaj słowa, wiarusie, gdy spotkasz twego przeciwnika.
Williams.  Dotrzymam, najjaśniejszy panie, bylem tego dożył.
Król Henr.  Pod kim służysz?
Williams.  Pod kapitanem Gower, najjaśniejszy panie.
Fluellen.  Gower jest topry kapitan, i zna toprze sztukę i literaturę fojenną.
Król Henr.  Zawołaj go tu żołnierzu.
Williams.  Idę, najjaśniejszy panie (wychodzi).
Król Henr.  Słuchaj, kapitanie Fluellen, noś za mnie ten zakład i przypnij go do kapelusza. Ścierając się z Alençonem, zerwałem tę rękawiczkę z jego hełmu; ktokolwiek się o nią upomni, pokaże się przyjacielem Alençona, a nieprzyjacielem naszej osoby; gdziekolwiek go spotkasz, przytrzymaj go, a dasz mi dowód miłości.
Fluellen.  Fasza królefska mość ropi mi najfiększy honor, to jakiego fstychać może serce jego pottanych. Chciałpym zopaczyć człofieka, co ma tfie tylko nogi, któregoby opruszył fidok tej rękaficzki; nic fięcej nie pofiem, ale chciałpym zopaczyć tego człofieka; taj mi Poże w twojej łasce, apym go zopaczył.
Król Henr.  Czy znasz Gowera?
Fluellen.  To mój najlepszy przyjaciel, z przeproszeniem faszej królefskiej mości.
Król Henr.  Wyszukaj go, proszę, i przyprowadź do mojego namiotu.
Fluellen.  Przyprofadzę, najjaśniejszy panie (wychodzi).
Król Henr.  Lordzie Warwicku i bracie Gloucesterze,
Nie straćcie chwili z oczu Fluellena,
Bo zakład, który jak łaskę mu dałem,
Może przypadkiem kupić mu kułaka.
To rękawiczka żołnierza; właściwie
Sambym do hełmu przypiąć ją powinien.
Idź za nim, dobry kuzynie Warwicku;
Jeśli go żołnierz potrąci, a wnoszę
Z jego dziarskości, że dotrzyma słowa
Może stąd powstać jaka awantura,
Bo i Fluellen waleczne ma serce,
A rozgniewany to czysta saletra,
Krzywdą za krzywdę bez wahania płaci.
Dojrzyj, by sobie krzywdy nie zrobili.
A ty, chodź ze mną, stryju Exeterze. (Wychodzą).

SCENA VIII.
Przed pawilonem króla Henryka.
(Wchodzą: Gower i Williams).

Williams.  Zaręczam, kapitanie, chce cię pasować na rycerza.

(Wchodzi Fluellen).

Fluellen.  Na miłość poską, kapitanie, płagam cię, śpiesz do króla, może się tam co kłuje dla ciebie lepszego, niż ci się śniło kietykolfiek.
Williams.  Mości panie, czy znasz tę rękawiczkę?
Fluellen.  Czy znam rękaficzkę? Jużci fiem, że rękaficzka jest to rękaficzka.
Williams.  I ja znam ją także i tak się o nią upominam (uderza go).
Fluellen.  To kroćset tyapłów, fierutny ztrajca, jakiego świat nie fidział, ani Francya, ani Anglia.
Gower.  Co się to znaczy, hultaju?
Williams.  Czy chciałbyś, kapitanie, żebym nie dotrzymał przysięgi?
Fluellen.  Zostaf nas, kapitanie Gower, zapłacę mu zdratę chłostą, możesz mi fierzyć.
Williams.  Nie jestem zdrajcą.
Fluellen.  Szczekasz jak pies. Fzywam cię f imię jego królefskiej mości, aresztuj go, to przyjaciel Alençona.

(Wchodzi: Warwick i Gloucester).

Warwick.  Co to znaczy? o co wam idzie?
Fluellen.  Milordzie Warwick, najzaraźliwsza zdrata, dzięki Pogu na jaf fyszła, jakąbyś pragnął fidzieć w dzień letni. Otóż i król jegomość. (Wchodzi król Henryk i Exeter).
Król Henr.  Co się to znaczy? o co wam idzie?
Fluellen.  Oto łotr, najjaśniejszy panie, i sdrajca, który, patrz tylko najjaśniejszy panie, porfał rękaficzkę, którą fasza królefska mość zdjęła z hełmu Alençona.
Wiliams.  To była moja rękawiczka, najjaśniejszy panie, oto jest druga; ten, któremu dałem ją w zamian za jego, przyrzekł mi nosić ją u kapelusza, a ja obiecałem mu kułaka, jeśli to zrobi. Spotkałem tego człowieka z moją rękawiczką u kapelusza i dotrzymałem mu słowa.
Fluellen.  Słyszysz, najjaśniejszy panie, (z przeproszeniem męstfa faszej królefskiej mości) co to za fierutny, szelmofski, żepracki, fszafy łajtak. Spodziefam się, że fasza królefska mość da mi testymonium i śfiatectwo, i pędzie rękojmią, że to jest rękaficzka Alençona, którą mi tała fasza królefska mość, na sumienie.
Król Henr.  Daj rękawiczkę, żołnierzu. Czy widzisz?
Oto jest druga; mnieś przyrzekł uderzyć,
Na mnie miotałeś słowa obelżywe.
Fluellen.  Jeśli taka fola faszej królefskiej mości, niech sa to gardłem zapłaci, chypa, że już niema fojennych praf na śfiecie.
Król Henr.  Jak możesz dać mi zadośćuczynienie?
Wiliams.  Wszystkie obrazy, najjaśniejszy panie, idą z serca, a nic z mojego nie wyszło, coby mogło waszą królewską mość obrazić.
Król Henr.  Mnieś przecie słowem zelżywem znieważył.
Wiliams.  Nie byłeś wtedy królem, najjaśniejszy panie; zdawałeś mi się prostym żołnierzem, biorę na świadka noc, twój ubiór i twoje niedumne zachowanie się; co w tej postaci wasza królewska mość ucierpiała, niech to na swój, nie na mój karb policzy. Gdybyś był królu tym, za którego cię wziąłem, nie byłoby obrazy, racz mi więc przebaczyć, najjaśniejszy panie.
Król Henr.  Tę rękawiczkę napełń koronami
I daj ją temu żołnierzowi, stryju.
Ty, póki o nią znów się nie upomnę,
Noś ją na czapce, jak honoru godło.
Daj mu pieniądze. Ty zaś, kapitanie,
Musisz z nim na mą pogodzić się prośbę.
Fluellen.  Na ten dzień i na to śfiatło, hultaj ten nie fodę ma f żyłach. Przyjmij to, taje ci dwanaście pensóf, a proszę cię, służ Pogu, unikaj i purd i pójek i kłótni i niezgody, a możesz mi fierzyć, że ci to na złe nie fyjdzie.
Wiliams.  Nie potrzebuję twoich pieniędzy.
Fluellen.  Taję ci je przecie z toprej chęci, a totam, że pędziesz mógł za nie tać to połatania tfoje chotaki. Pierz śmiało; czemu masz pyć tak fstydlifym? Tfoje chotaki pić chcą, a to szyling nie fałszyfy: zresztą jestem gotóf tać ci inny. (Wchodzi herold angielski).
Król Henr.  Heroldzie, czyś już obliczył poległych?
Herold.  Oto jest liczba zabitych Francuzów (oddaje papier).
Król Henr.  Ilu jest jeńców wysokiego rodu?
Exeter.  Synowiec króla, Karol Orleański,
I sir Bouciqualt i Jan książę Bourbon,
I tysiąc pięćset lordów i baronów,
Rycerzy, giermków, nie licząc pospólstwa.
Król Henr.  A tutaj czytam, że leży na placu
Dziesięć tysięcy zabitych Francuzów;
W tej liczbie, książąt, panów chorągiewnych
Narachowano stu dwudziestu sześciu,
A całe osiem tysięcy czterysta
Rycerzy, giermków i walecznej szlachty;
Pięciuset było wczora pasowanych.
Tak więc z dziesięciu tysięcy poległych, Jest tylko tysiąc sześćset jurgieltników,
Reszta książęta, panowie, rycerze,
Giermki i szlachta starodawnych domów.
Czytam nazwiska poległych magnatów:
Karol De la Bret, konetabl francuski;
Jakób Chatillon, francuski admirał;
Rambures, dowódzca korpusu łuczników;
Wielki mistrz Francyi, dzielny Guichard Dauphin;
Brat Burgundzkiego książęcia, Antoni
Książę Brabantu, Jan książę Alençon;
I Edward książę Baru; z liczby hrabiów
Legł: Marle i Beaumont, Vaudemont i Lestrale.
Co za królewska drużyna umarłych!
A gdzie jest liczba poległych Anglików?

(Herold daje mu inny papier).

Książę Yorku, Edward hrabia Suffolk,
Sir Ryszard Ketly i Davy Gam, giermek,
I na tem koniec, innego zaś ludu
Dwudziestu pięciu! Wszechmogący Boże!
Twoje w tem ramię, i tobie jedynie,
Nie nam zwycięstwa należy się chwała!
Kiedyż kto widział, nie żadnym fortelem,
Lecz w równej bitwie, na otwartem polu,
Po jednej stronie tak wielkie, po drugiej
Tak małe straty? Boże, twe to dzieło,
I tobie cała należy się chwała!
Exeter.  To cud.
Król Henr.  Do sioła pociągniem ordynkiem.
Śmierć tego czeka, który się odważy
Chluby w tem szukać i sobie przywłaszczać
Cześć, Bogu za to jedynie należną.

Fluellen.  Czy nie folno także, z przeproszeniem faszej królefskiej mości pofiedzieć, ilu jest zapitych?
Król Henr.  Wolno z dodatkiem tylko, kapitanie,
Że w miłosierdziu swem Bóg bił się za nas.
Fluellen.  Prafda, na sumienie, fielkie przyśfiadczył nam toprodziejstwo.

Król Henr.  Teraz więc, święte spełniając obrzędy,
Idźmy, Non nobis i Te Deum śpiewać,
A chrześcijański pogrzeb dać umarłym.
Stamtąd do Calais, a do Anglii potem:
Nikt tam szczęśliwszym nie przybił powrotem.

(Wychodzą).

Chór.  Tym, co tej wojny nie czytali dziejów,
Podszepnę słowo; ci, którzy czytali,
Niech mi przebaczą, jeśli na tej scenie
Nie mogę w całej przedstawić wielkości
Czasów, ni liczby, ni biegu wypadków.
Idźmy więc z królem do Calais; już przybył;
Niechaj na myśli waszych teraz skrzydle
Przeleci fale; na angielskim brzegu
Tysiące mężów i niewiast i dzieci
Radości krzykiem szum morza zgłuszyły,

Które jak groźny, zda się, króla herold
Drogę mu ściele. Patrzcie: wylądował,
I uroczyście do Londynu ciągnie.
Wasza myśl może tak lotną iść nogą,
Że go widzicie, jak na Blackheath stanął.
Panowie proszą, by kazał przed sobą
Nieść hełm strzaskany i oręż pogięty;
On nie chce tego, serce jego bowiem
Nie zna próżności, czczej obce jest dumie,
Odpycha wszystkie tryumfu oznaki,
A Bogu tylko za wszystko dziękuje.
Zobaczcie teraz w kuźni waszych myśli,
Jak Londyn swoich wylewa mieszkańców;
Lord Major z rady swej świetnym orszakiem,
Jak rzymski senat, ciśnięty dokoła
Pospólstwa rojem, wysuwa się naprzód,
Aby powitać zwycięzcę Cezara.
Tak, mniej wysoki, ale sercom drogi,
Gdyby namiestnik wdzięcznej pani naszej
Z Irlandyi wrócił, (a da Bóg, że wróci)
Na szabli ostrzu niosąc bunt przebity,
Ileż tysięcy ze spokojnych ulic
Biegłoby witać drogiego zwycięzcę?
Dla większych przyczyn większy tłum się ciśnie
Witać Henryka. Zasiadł już w Londynie.
Kiedy Francuzów głośny krzyk boleści
Dłużej mu w Anglii pozostać dozwala;
Gdy cesarz sprawie francuskiej przychylny,
Zbliża się, pragnąc pojednać walczących,
Mińmy te wszystkie wypadki i sprawy,
Póki do Francyi król Henryk nie wrócił;
Tam go prowadźmy; ja tylko przelotem
Wszystkie poprzednie wspomniałem zdarzenia.
Teraz obróćcie i myśli i oczy
Na ziemię Franków; tam scena się toczy.

(Wychodzi).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.