O śmiertelnych pokolenia! Życie wasze, to cień cienia.
Bo któryż człowiek więcej tu szczęścia zażyje Nad to, co w sennych rojeniach uwije, Aby potem z biegiem zdarzeń Po snu chwili runąć z marzeń.
Los ten, co ciebie, Edypie, spotyka, Jest mi jakby głosem żywym, Bym żadnego śmiertelnika Nie zwał już szczęśliwym.
Twe cięciwy miotły strzały Gdzieś daleko za granice Zwykłych szczęść i chwały. Wróżą zmogłeś ty dziewicę, Ostrzem zbrojną szponów. Żeś nam stanął jako wieża Obronna od zgonów, Uczcił w tobie lud rycerza I wywyższył cię ku niebom, Byś królem był Tebom.
A dziś kogo większa moc Klęsk i złego gnębi? Któż w czarniejszą runął noc Do nieszczęścia głębi? Edypa głowo wysławiona, Jednej starczyło przystanie Na syna, ojca i kochanie I jednego łona.
Jakoż cię mogły znosić do tej pory W milczeniu ojca ugory?
Czas wszechwidny, ten odsłoni Winy twojej brud, Ślub nieślubny zemsta zgoni Płodzących i płód. O niechajbyś się Laiosa dziecię Nigdy nie był zjawił, Nie byłbym teraz rozpaczą, co miecie Jęki, serc krwawił. Tyżeś to kiedyś roztworzył me oczy I dziś ty grążysz mnie w mroczy.