[420]PIEŚŃ TRZECIA.
I.
Na dworach wówczas nasze Wojewody
Trzymali sobie nadwornych Gęślarzy.
Ci byli jako rycerstwa Rapsody
Zazwyczaj mądrzy, ślepi już i starzy.
Jako pancerze srebrne długie brody 5
Na piersiach mieli, a słoneczność w twarzy.
Liry nosili małe, ale sławne,
W koral lub w srebro lub bursztyn oprawne.
II.
W ręku trzymali niby pastorały
Długie, wierzbowe, ostrugane kije. 10
Tymi — bywało — chłopczyków chorały
Pędzą — i wiodą takt przez harmonije;
A kiedy w górę kij podniosą biały —
Wtenczas z choralnéj pieśni piorun bije:
A kiedy spuszczą na dół berło dziada — 15
To na kolana pieśń jak Anioła spada.
III.
O takim kiju, z lireczką u pasa
Stał stary Rapsod Swityna u proga.
Na płaszczu — pomnę — była różna krasa
I łaty różne; — zda się, że płaszcz z Boga, 20
Na którym zorza w błękitach dogasa
I różne światła płoną. — Jego noga
Bosa dziś świeci przed memi oczyma,
W obowiązkach, srebrna jak muszla pielgrzyma.
[421]IV.
Tak z wysławioną naprzód nogą bosą 25
Podróżny żóraw, na białym kosturze
Oparty, z twarzą jasną, srebrnowłosą,
Stał w płaszczu starym jak w błękitnéj chmurze
I list podawał. — Iryda za kosą
Wlekąca tęczę, gwiaździce i róże 30
Nie jest mi piękną tak... gdy z niebios spada...
Jak to wspomnienie dawne — tego dziada!
V.
O! złote serce śpiewaka i sługi
Tak po męczeńsku cierpiące dla Pana!
Miéj grób! którego nie rozorzą pługi 35
Do zaklętego podobny kurhana;
Wiecznie tu wstawaj w pieśni! i wiek długi
(Aż znowu ta pieśń będzie zapomniana)
Przykładem ludzi do miłości znęcaj!
Śpiewaj! — a liry też czasem pokręcaj! 40
VI.
Niech mi przypomni czary tobie znane,
I słowa dobre na serc otwieranie,
Porządne, ważne i uszykowane
Rzędem, jak dźwięku anioły w organie;
A przebacz mi już tę okropną ranę 45
I to straszliwe nóg przyćwiekowanie
Któreć odjęło (to coć najboleśniéj!)
Twój najpiękniejszy czar — wędrowność pieśni!
VII.
On mi podawał list, — a ja na nodze
Jego oparłem miecz żelazny, krzywy, 50
I czułem że mu między kości wchodzę:
A on stał — jak Bóg wielki — bo cierpliwy!
Mieczem przygwożdżon w kamiennéj podłodze
Którą czerwienił krwawy koral żywy...
Stał... obwinięty ów żebrak w błękicie... 55
I tak się na mnie patrzał, jak na dziécię.
[422]VIII.
A ja nie zdjąwszy miecza z jego rany,
Owszem głębiéj go zapędzając w koście,
Czytałem słowa, które jak szatany
Paliły mi mózg i gryzły wnętrznoście. 60
Ten list! na sercu mojém zapisany,
Nad wszystkie ducha mego okropnoście
Głębiéj swe straszne zarzuty wykował!
Bo mną ten człowiek gardził — choć miłował...
IX.
„Kacie Ojczyzny mojéj! i tyranie! 65
Mój królu wczora! (pisał Swityn stary)
Na dobrowolne poszedłem wygnanie,
Abyś przez mój zgon nie dopełnił miary...
Ty mię wyganiasz? a ja o mój Panie!
Żołnierzy wszystkich serca i sztandary 70
Zostawiam tobie, — sam znikam bez wieści —
Sam nic nie biorę z sobą — prócz boleści...
X.
A byłbym chętnie dał głowę strudzoną
Pod miecz twój; chętnie w ręce twoje złożył
Tę głowę ściętą ale uśmiechnioną 75
Któréj Bóg nigdy śmiercią nie zatrwożył:
Gdybyś ty jeszcze miał człowieka łono,
O nad kościami ludzi się nie srożył,
Gardząc miłości ostatniém spojrzeniem,
Mszcząc się nad kością — jak pies nad kamieniem. 80
XI.
Aniołowie mię dziś ostrzegli złoci
We śnie. — Twój sam duch stanął pod kotarą
Tak jak pochodnia świecąca w wilgoci,
Cały oświecon ogniami i parą.
Tyś mię sam ostrzegł!... a to nie z dobroci, — 85
Ale żeś taką dziś stał się poczwarą,
Że słychać ciebie — i czuć — choć z daleka —
Kiedy pomyślisz — o śmierci człowieka...
[423]XII.
Duch litośniejszy twój jest Ci za szpiega,
On naprzód zgniłe twe serce wypyta, 90
A potem chodzi i ludzi ostrzega,
Gdy twoje ciało śpi — a ząb twój zgrzyta:
Duch twój wychodzi i po kraju biega
I targa włosy — jęczy jak kobieta —
Ty zmordowany jego lamentami 95
Wstajesz, nie wiedząc żeś płakał nad nami...
XIII.
Jakiś cię Anioł okropny odmienił
I przysłał dzieło wypełniać straszliwe:
Lud rozhartował — a ciebie skamienił,
I kazał ludy orać jako niwę — 100
Abyś co? — wiatry wiejące spłomienił
Duchami? które wyszły z ciał — a żywe
Wkrótce w Anielskiéj zjawią się ozdobie...
Jak wiatr na ciebie! — i przeciwko tobie!...
XIV.
Miéj więc dzień jeszcze ten jeden w zarządzie 105
Siłę która jest w mieczu i toporze...
Ja ciebie czekam na ostatnim sądzie
Z tym listem... który w mogiłę położę!
Czekam za światem ciebie! na wylądzie
Brzegu o który grzmi ogniste morze 110
Krwią twoją jasne i zafarbowane!
Czekam! — z tym listem przeciw Tobie stanę!...
XV.
Tu ci nie błyśnie więcéj moje lice,
Choć niedaleko lecę... żóraw szary.
Pobytu mego mają tajemnicę 115
Ja tylko — mój koń — i mój Rapsod stary.
Prędzéj byś zgonił letnią błyskawicę
Niż mego konia. — Człowieka zaś wiary
(Jeśli cię starość i pieśń pełna wdzięku
Nie skruszą?) spróbuj królu, masz go w ręku!“ 120
[424]XVI.
Taki był straszny starego Swityna
List... ja w nim groźbę jęczącą słyszałem,
I opór ducha, który się zaczyna
Od jęku tylko... a staje się ciałem.
Więc jak skrzydlata skoczyłem gadzina 125
Z całą wściekłością! z całym ducha szałem!
Choćby królestwo całe przyszło ruszyć!
Wszystko!... a złamać harfiarza — lub skruszyć!
XVII.
Stary był... pomnę.. Zorjan się nazywał. —
Gdy go palono, cichszy od owieczki, 130
Na lirze sobie czasami podgrywał.
I szedł przez ogień z uśmiechem piosneczki.
Ani klątw rzucał — ani wydobywał
Głosu wielkiego z maleńkiéj lireczki:
Głaskał ją tylko (wyjaśniwszy lice), 135
Niby zlęknioną, białą gołębicę.
XVIII.
Zdawał się mówić i twarzą i ręką,
Jakby nad brzegiem szemrzącego zdroja:
„Nie bój się liro! bo śmierć nie jest męką!
Ani się lękaj cielesnego zdroja!... 140
Nie bój się moja maleńka lirenko,
Nie bój się siostro! nie bój córko moja! —
A na toż by to nasza mądrość była,
Gdyby przed śmiercią skonać nie uczyła?
XIX.
Przyjmowano cię po domach i chatach, 145
Pókiś ty ze mną była wędrownicą.
Bądźże dziś wdzięczna — a nie płacz przy katach,
Bo się ucieszą i ton twój pochwycą.
Czekaj — wstaniemy oboje po latach,
Gdy błysną łuki z tęcz nad okolicą!... 150
Wstaniemy razem z wielką jaką zgrają
Harfiarzy, co jak Anioły śpiewają!
[425]XX.
Czekajże liro!... śpij!... Błogosławiona
Ta błyskawica jasna i rumiana!“
Tu wzięty w złote ogniste ramiona 155
Zniknął. — A mój duch uczuł wtenczas Pana.
Czeluść okropna mych ust otworzona,
Suchość i jakaś pożarność gardlana...
Pierś, która wiatru się więcéj nie bierze,
Ostrzegły... że już do piekła należę... 160
XXI.
Dysząc na konia siadłem... od popiołów
Które pożarły pieśń obsypan... w szale.
A tłum siepaczy, jakby archaniołów,
Ubrany w złoto, w bursztyn, w miedź i w stale,
W skrzydła — w moc wielką tortur, gwoździ, kołów 165
Zaopatrzony;... za mną w Wisły fale
Rzucił się gotów mordować do końca.
Wszyscy na koniach jaśniejszych od słońca.
XXII.
Ja przodem. — W czerep czarny, ołowiany,
Ukrywszy głowę moją jak w kapturze, 170
Bom w sobie uczuł wstyd nieopisany (w chmurze
Twarz mieć jak gryszpan, wzrok jak ogień,
Przypadłem w zamek jeden nad Wiślany,
Który zastałem cały już w purpurze —
Że trupy swoje wyrzezane chował. 175
Duch mój przedemną tam był — i mordował.
LXIII.XXIII.
I przestraszyłem się — bo mi z pamięci
Wczora wydane rozkazy wypadły. —
Katowie stali wszyscy trwogą zdjęci.
Stali blademi przedemną widziadły; 180
Jam wrzeszczał: kto tu prędzéj niż me chęci?
Niż myśli moje? kto srożéj zajadły
Na krew Swityna niż ja, wpadł w pokoje?
Kto tu wypełnił jak Bóg — myśli moje?
[426]XXIV.
Duchowi memu to przypisać muszę, 185
Bo ziemia nie ma takich rozbójników!
Zmiękczyłyby ich te dzieciątek dusze,
Ta wyspa pełna wierzb, olch i słowików;
Te sionki z cedru... które głosem ruszę —
A one pełne ech, jęków i krzyków, 190
Swityna głosem brzmią na każdym piętrze
Jakby starego instrumentu wnętrze.
XXV.
Ja jeden... który do szaleństwa skłonność
Mam — wpadłem tutaj o jutrzenki świtach;
Ani sal cisza, ani belek wonność, 195
Ani pieśń rodu śpiewana w sufitach,
Ani mię zemsty nieudolnéj płonność,
Ani szatan tu, ani Bóg w błękitach
Nie zatrzymali. — Nic nie ma na Niebie!
Ja sam jak pan Bóg będę sądził siebie! 200
XXVI.
To mówiąc kostur wraziłem okuty
W ścianę i rzekłem do moich oprawców:
Tę noc na ucztę; jutro dzień pokuty
Dla mnie i dla was zbrodni wykonawców. —
Tu zamek cały błysnął nakształt huty 205
Ognisk czerwienią... a ja, tych bladawców
Zbrodniami bladych otoczony wieńcem,
Siadłem — trup jasny pijaka rumieńcem.
XXVII.
I ucztowaliśmy w zamku wygodnie.
Swityna własne nam służyły misy, 210
Stągwie, kobierce, czary i pochodnie,
I krwią cuchnące wonnych ław cyprysy.
Czary nam do rąk podawały Zbrodnie —
Widma... w płaszczach z krwi, z zielonemi rysy,
Stojące z boku upiory czerwone, 215
Wyraźne... a gdyś spójrzał wprost — zniknione.
[427]XXVIII.
A wtém przyleciał giermek zadyszany
I te wyrazy z ust wyrzucił skore:
Panie! Ogromny znak jest ukazany!
Na niebie miotła płomienista gore. — 220
Jam zbladł: i kostur wyrwawszy ze ściany,
(Sądząc, że widzę ducha albo zmorę
Która mi wróżbę nieszczęśliwą szczeka)
Na wskróś przeszyłam w pierś tego człowieka.
XXIX.
A sam wybiegłem na ganek odkryty, 225
Z którego widok szedł po okolicy
Na drżące wielą gwiazdami błękity,
Poddane jednéj ogromnéj gwiaździcy...
To jako wielki miecz z pochew dobyty,
Karbunkuł miała czerwony w głowicy; 230
A ten się błyskał i mienił na zarzy
Jak oko w ducha niewidzialnéj twarzy.
XXX.
Wtenczas... w téj gwieździe oczyma usiadłem,
I mocowałem się z nią jak z szatanem;
Truciznami ją serdecznemi jadłem, 235
Trawiłem jadów duchowych gryszpanem.
Więc czasem ona — a czasem ja bladłem.
Ażem nareszcie padł... jedném kolanem
Przyklękły... dysząc... przejasnemi świty
Jak rycerz w szrankach dzidą w pierś przebity. 240
XXXI.
I obaczyłem w gwiaździe niby znamie
Ognistsze... powiek mgnięcie i błysk oka:
Wtenczas uczułem że mi ducha łamie
Na wieki jakaś moc — straszna — głęboka.
Więc obróciwszy ku ludziom przez ramię 245
Twarzy — i palcem ognistego smoka
Który w niebiosach wił jasnym ogonem
Wskazując rzekłem: Przyszła z moim zgonem
[428]XXXII.
Kometa. — I tu, coraz bardziéj blady,
I mieszając się już, rzekłem ponuro: 250
Świat zwyciężyłem: i oto są ślady
Żem duch mający moc — nad tą naturą!
Gwiazdy tę gwiazdę wysłały na zwiady
Czym żyw? czy jeszcze okryty purpurą
Czynię rzecz króla, człowieka i zboja? 255
Niebo się zlękło o świat. — To śmierć moja.
XXXIII.
Idźcie... Już więcej nie jesteście sługi
Mojej wściekłości, lecz rycerze twardzi.
Kupiłem naród krwią... i nad jéj strugi
Podniosłem ducha który śmiercią gardzi. 260
Nie jeden sobie wieśniak wieczór długi
Umili pieśnią — i tém się rozhardzi,
Że będzie o swych ojcach przypominał,
Jak śmiało na śmierć szli — gdy król wyrzynał!
XXXIV.
Co do mnie?... jam jest bicz okropny, Boży, 265
I będę cierpiał, co mi przeznaczono.
Za chwilę jednę otchłań się otworzy!
Piorun rozerwie moje wielkie łono!
Wściekłoście... jak psy spuszczone z obroży!
Żądze.!. jak słońca ogniste rozpłoną! 270
Ogromne ze mnie na wiatr pójdą cienie —
Wszech miłość zmyta w krwi — i wszech cierpienie!
XXXV.
Duch mój odpowie. Lecz wy jak dzieciątka,
Jak białych jagniąt jesteście gromada.
Wszystko com czynił, szło z jednego wątka, 275
I cały ciężar zbrodni na mnie spada.
W kurhanach tylko zastanie pamiątka,
I w pieśni długiéj wędrownego dziada,
Żem żył. — Chwasty mi porosną na grobie...
Inny was Anioł rozmiłuje w sobie... 280
[429]XXXVI.
Ale po latach!... — Chciałem mówić więcéj,
Wtém się zaczęła kości targanina.
Przez ołowiany kaptur sto tysięcy
Szło iskier... topniał na mnie drut i cyna.
Chciałem zachować dumny kształt xiążęcy, 285
Lecz tak pękałem się jak w ogniu glina.
Oczy się chmurą zasłoniły czarną
I duch się cały skupił w jedno ziarno.
XXXVII.
Nic więcéj. — Straszne zaćmienie i głusza!
Na sercu ręki Bożéj położenie: 290
Docisk ostatni — pod którym się dusza
Pękała w skazy, a wzrok szedł w sumnienie. —
Więc jako robak co się w ogniu rusza,
Tak ona — póki w ustach było tchnienie —
Leżała na dnie swéj serdecznéj plamy... 295
Aż Bóg otworzył jéj — wieczności bramy.
XXXVIII.
Taki był koniec mojego żywota
Śpiewany długo w kraju przez Rapsodów:
Którzy nie doszli w czém była istota
Czynów? w czém wyższość od Rzymskich Herodów? 300
Nademną była myśl słoneczna, złota,
Do niéj moc ciemnych okrwawionych wschodów
Wiodła mię prosto w złotych celów progi:
Jam szedł... jak rycerz krwawo — i bez trwogi.
XXXIX.
Życie dźwięczało w każdéj ducha strunie, 305
Moc słychać było w każdym moim kroku:
Choć być na takiéj drodze? — lepiéj w trunie!
Choć z myślą taką? — lepiéj z włócznią w boku!
Prędzéj? czy później? deszcz piorunów lunie
Na orła który słońce miał na oku: 310
Na mnie — żórawia z wyciągniętą szyją
W przyszłość — pioruny Boże jeszcze biją...
[430]XL.
Ale przezemnie ta Ojczyzna wzrosła,
Nazwiska nawet przezemnie dostała;
I pchnięciem mego skrwawionego wiosła 315
Dotychczas idzie: Polska — na ból — skała...
Fala ją druga nieraz z drogi zniosła,
I duch jéj święty poszedł w kwiaty ciała
Bezwonne, martwe... lecz com ja wycisnął
Pod krwią?... tém zawsze zwyciężył gdy błysnął!... 320
XLI.
Śpijże mój kształcie pierwszy... z ducha zdjęty...
Świecący w dali jak xiężyc na nowiu;
Upiorny... za krew wylaną przeklęty...
W koszuli z drutów i w czepcu z ołowiu.
Klątwa na ciebie! jak na dyamenty, 325
Na bazaltowe kolumny w pustkowiu
Pierwszéj natury z ducha budowane,
W ciemność i w chmury i w piorun ubrane...
XLII.
Lecz ja na tobie nogę postawiłem,
I daléj szedłem; a jużem był Boży. — 330
Morza się cofną, góry pójdą pyłem,
I świat się komet deszczami zatrwoży,
Gdy duchem spełnię — co ciałem spełniłem;
Duch — ukazany w pierwszéj świata zorzy...
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla, 335
A lat tysiące są jak jedna chwila.
Skan zawiera grafikę.