Kotka śmieciarka/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kotka śmieciarka |
Pochodzenie | Zajmujące czytanki przyrodnicze Nr 5 |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | The Slum Cat |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jap Male stanął jak wryty, oszołomiony wspaniałym widokiem i pochwałami, które sypały się wciąż na cześć jego wychowanki.
To, co widział i słyszał, przechodziło najśmielsze jego pragnienia. Dowiedział się nawet, że cała wystawa zawdzięcza powodzenie jego kotce! Pomimo jednak takiego szczęścia, uważał za najwłaściwsze nie ujawniać, że on to jest właścicielem takiego skarbu — wszelkie więc interesy wolał załatwiać przez swego murzyna, uważanego za rządcę jego domu.
Murzyn przynosił mu coraz to lepsze wiadomości, a przedewszystkiem oznajmił, że jedna dostojna pani prosi ciągle dyrektora, aby zniewolił pana Male do sprzedania tej pięknej królowej Analostan. Jap zażądał więc za nią 100 dolarów i natychmiast je otrzymał.
Oto dlaczego po zamknięciu wystawy Mizia znalazła się w pięknej willi na jednej ze wspanialszych ulic New-Jorku, zwanej „Piąta aleja“.
Jakże odmienne miała tu życie! Pieszczono ją, karmiono, otaczano ogromną troskliwością. Z początku przyjmowała to wszystko niechętnie i okazywała się bardzo dziką, tak że trudno było nieraz do niej przystąpić. To jej dziwne zachowanie tłumaczono sobie w taki sposób: nie lubi pieszczot, bo jest do nich nieprzyzwyczajona; ucieka, gdy ujrzy psa — pewnie dlatego, że nie chce zadawać się z byle kim; spogląda na kanarka w klatce, bo w ojczyźnie swej zapewne podobne ptaszki widywała. Nie chciała leżeć na jedwabnej poduszce i ciągle skakała do okien — bo pewnie poduszka ta była dla niej niewygodna, a w swym wschodnim pałacu, gdzie się wychowywała, okien takich nie było; że nieraz zawalała dywan, — musiała myśleć, że jest dla niej przygotowany.
Patrzano na nią z podziwem, jak zręcznie podnosiła pokrywkę na wiaderku z mlekiem, a najbardziej dziwnem wydało się wszystkim, gdy Jej królewska mość Analostan zakradała się cichaczem do kuchni i tu piła pomyje z kubła, jakgdyby była bardzo spragniona. Nowe jej panie uważały to wszystko za dziwactwa królowej i przebaczały jej, a zarazem coraz więcej pieściły i dogadzały.
Pomimo to wszystko Mizia nie była szczęśliwa; opanowała ją widać tęsknota za swym krajem! Coraz częściej skakała do okien i drapała po szybach, patrząc z utęsknieniem na ulicę, ciągnęła ją tam wolność i swoboda. Zrywała niebieską wstążeczkę z szyi, chowała się na widok ludzi i psów, bo tak jedni jak drudzy byli dla niej dotychczas wrogo usposobieni. Codzień smutniejsza siedziała więc przy oknie i spoglądała na dachy i podwórze — przepełniona jednem jedynem uczuciem — dostać się w świat szeroki.
Była jednak bardzo strzeżona i nie łatwo było jej się wydostać, nawet do naczyń z pomyjami nie mogła dotrzeć. Ale pewnego ranka marcowego, gdy panie jeszcze spały, Jej królewska mość Analostan zobaczyła przez okno wystawione na ulicy kubły z pomyjami. Widok ten był tak ponętny, że Mizia nie mogła usiedzieć spokojnie i póty biegała po pokojach i szukała, aż wreszcie przez uchylone drzwi dostała się na schody, a stamtąd popędziła na ulicę.
Co się tam działo po zniknięciu królowej Analostan — nic Mizię nie obchodziło. Jedyną jej myślą było wydostać się na wolność i trafić na swe podwórko. Biegła, ile tchu starczyło ciągle, przed siebie, trzymając się ścian i płotów. Chwilami, gdy czuła się zupełnie bezpieczną, przystawała i znowu biegła.
Nagle zawiał wiatr i przyniósł zapach, po którym człowiek poznałby bliskość morza, dla Mizi zaś było to jakby pozdrowienie z ojczyzny. Biegła więc w kierunku, skąd wiał wiatr, ciągle ku wschodowi, aż znalazła się na wybrzeżu. Tu jednak wydawało się Mizi wszystko obcem — stanęła więc i nie wiedziała, w którą stronę iść. Coś ją pchało na południe; pobiegła w tamtą stronę i po dwóch godzinach znalazła się na znajomej ulicy. Prawie kulejąc, dowlokła się do szpary w bramie, przez którą dostała się na podwórze, gdzie spędziła swe pierwsze życie — obejrzała się tu wokoło i skoczyła do tej samej starej skrzyni, gdzie na świat przyszła.
Odpocząwszy i wylizawszy się, Mizia, wyjrzała wkońcu na świat; okrutnie głodna udała się na znajome podwórko, by znaleźć coś do jedzenia — aż zaszła na schody, prowadzące do sklepu z ptakami.
Wtem otworzyły się drzwi i ukazał się w nich murzyn Sam.
— Panie Jap! — zawołał — proszę zobaczyć, przecież to nasza królowa Analostan przyszła!
I zanim kotka zdążyła wskoczyć na mur, wyszedł Jap, i zdumiony, ujrzał swój skarb.
— Kici, kici, Mizia, kici! — zaczął wołać pieszczotliwym głosem, na jaki tylko stać go było.
Za nim wołał tak samo murzyn. Ale nic to nie pomogło. Mizia znikła i tyle jej widziano.
Tymczasem Jap przeszukał w gazecie rubryki „Zgubiono, znaleziono“ i przeczytał:
— 25 dolarów nagrody temu, kto odniesie kotkę i t. d.
Japowi nie wypadało iść samemu, choć go nęciła nagroda — ale murzyn mógł tam pójść. Wziął więc królowę Analostan i poszedł na „Piątą aleję“. Tutaj przedstawił się jaśnie pani jako rządca pana Japa — załączył piękne ukłony i rzekł:
— Pan Jap Male odsyła kotkę, która przyszła do mieszkania swego dawnego pana.
Radości i podziękowań nie było granic, wreszcie i sowita nagroda dostała się murzynowi.
Mizia wróciła więc znowu do wykwintnego życia, które było jej tak niemiłe — i znowu pieszczono ją i karmiono, ale i otoczono jeszcze większą opieką, jeszcze większą niewolą.