Konik polny, pszczoła i mrówka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Konik polny, pszczoła i mrówka
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 155
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1938
Druk „SIŁA“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



E. KOROTYŃSKA
KONIK POLNY, PSZCZOŁA
I MRÓWKA
POWIASTKA


WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland
Druk. „SIŁA“ Warszawa





Na pięknej, kwieciem porosłej łące wesoło było i gwarno.
Szmery dobywały się z traw, zioła chwiały się poruszane wietrzykiem, a w kielichach kwiatów brzęczały pszczoły.
Wysysały one słodycz z roślin, zanosiły do ula, aby ludzi darzyć słodziutkim miodem.
Na polance uwijały się przeróżnego rodzaju żuczki, różnorodne owady, nad którymi latały prześliczne lekkoskrzydie motylki.
Rej wodziły koniki polne, tańcząc, brzęcząc i hałasując na przemiany.
Odbywało się tu wesele jednej z biedronek, ślicznej, purpurowej centkowanej bożej krówki (tak zwą popularnie biedronkę).
Zebrało się tego świata owadowego takie mnóstwo, że aż roiło się od barw na zielonej trawie, która zdawała się być utkanym z kwiecia i ziół dywanem.
Nawet chrząszczyk zielono złocisty zsunął się z drzewa, gdzie przesiadywał i przyłączył się do swej małżonki i dwojga małych, niedawno urodzonych dzieci.
Najwięcej było koników polnych, zaproszono moc wielką tych wesołych, świetnych tancerzy, przewodzących w zabawie.
A więc jeden z nich porwał do tańca pannę młodą i wywijał z nią walczyka, drugi tańczył z druchną biedronką, inni chwytali w objęcia różne owady na wesele przybyłe, aby tylko bawić się, tańczyć, aby szaleć!...
Pomęczyli się wszyscy, zapragnęli wypoczynku, jedne tylko koniki polne, nigdy niezmęczone, zawsze gotowe do tańców skakały i tańczyły bez przerwy.
— Ćwir! ćwir! ćwir! — brzęczały podskakując — ćwir! ćwir!... dobrze nam i wesoło!! Ach! jak dobrze na świecie! Jak lubimy tańczyć i skakać!
Do późna w nocy bawiono się na weselu ślicznej biedronki, po czym rozeszli się do swoich siedzib, tylko koniki polne tańczyły do rana i dopiero po wschodzie słońca ułożyły się do snu.
Cały dzień ich składał się zawsze z tańca, skoków i spijania z kwiatów słodyczy.
Podczas, gdy inne, nawet najdrobniejsze owady miały swoje schowanki i śpiżarnie, gdzie składały swoje zapasy, koniki polne myślały tylko o teraźniejszości, nie troszcząc się o jutro.
Piękne było i długie lato tego roku, duże i małe twory były z tego bardzo zadowolone, jeść miały poddostatkiem, ciepła i słońca nie brakło.
Ale wszystko się kończy. Minęło lato, chłodne wichry wiać poczęły, rankiem było bardzo zimno, dużo owadów poginęło, pozostałe walczyły z losem. Trudno teraz było znaleźć pożywienie i schronić się przed zimnem, bo zioła i kwiaty powysychały lub pomarzły.
Przezorne i oszczędne znalazły ratunek w swych zapasach, ciepło w igliwie, z wysiłkiem nagromadzonym lub mchu, znoszonym przez lato z wielkim trudem.
Rodziny koników polnych co raz to się zmniejszały, nie mając jedzenia i drżąc z zimna, do którego nie były przyzwyczajone.
Co raz to żuki — grabarze zakopywały nieżyjącego konika polnego, co raz to słychać było żałosne świrkanie pozostałych.
Jeden z nich, energiczniejszej natury i wytrzymalszy, nie chciał kończyć życia tak prędko — postanowił szukać ratunku i kołatać o pomoc u innych stworzeń.
Niedaleko od łąki stały ule z pszczołami. Miodu tam było dużo, a jeśli przed zimą wybrano plastry z miodem, to jednak zostawiano dla pszczółek, aby nie pomarły. Kładziono też cukier na czas zimowy.
Biedy więc i głodu tam nigdy nie było.

Do nich konik polny skierował się, mając nadzieję, iż odpędzony nie będzie.
Skacząc, nie tak już raźnie, jak latem, zbliżał się ku pierwszemu z uli, wypatrując, czy nie spotka której z pszczółek.
Naokoło domków pszczelich rosły zasadzone specjalnie dla pszczół krzaki miodowników, tak zwanych od ogromnej ilości słodkiego nektaru na dnie kielichów kwiatowych.
Jedna z pszczół, widocznie najpracowitsza, jeszcze, choć to była jesień kręciła się koło kwiatów, wysysając choć mało już słodkie soki z kulistych miodowców.
Do niej podszedł zbiedzony konik.
— Czego? — spytała ostro pracująca pszczółka, niechętnie patrząc na podchodzące ku niej stworzenie.
— Miej litość nade mną, wielmożna pani, — zabrzęczał konik, — głodny jestem, zziębnięty, umrę, jeśli nie poratujesz...
— Cóżeś robił przez lato, gdzie twe na zimę zapasy? dlaczegoś doszedł do nędzy?
— Tańczyłem, weseliłem się, nie myślałem o jutrze, — skarżył się słabnącym świrkaniem konik polny, — było mi dobrze na świecie, ach! jak dobrze...
Tak było do dnia wczorajszego. Chłodno było i kilka dni przed tym, ale jeszcze znaleźć mogłem jakiś marznący kwiatek lub ziele, z którego mogłem wypić soku i wzmocnić się, dziś nie ma ani kwiatów, ani ciepła i gdy wiatr zawył szalony, zrozumiałem, iż zguba moja nadeszła, że serce z głodu osłabłe, a nogi do skoków niezdolne... Jestem zgubiony! ratuj mnie królowo! Daj mi schronienie na zimę i choć kropelkę miodu, a Bóg ci zapłaci.
A gdy wiosna powróci, gdy wietrzyk ciepłem powieje, zacznę pracować na dobre, robić bez wytchnienia, aby nie być głodnym w zimie.. Dopomóż mi teraz, nie opuszczaj!...
Pszczoła patrzała złośliwie na biedaka, po czym, gdy mówić przestał, odezwała się: — Precz próżniaku! odejdź, bo żądłem cię ukłuję, precz od mej ciężkiej pracy! Tańczyłeś przez lato, tańcz i teraz przez całą zimę, nie dla was ja robię, próżniacy!
To mówiąc wysunęła żądło i chciała się rzucić na konika, ale ten cofnął się w porę i chwiejnie szedł dalej prawie omdlały.
Naraz spostrzegł łasiczkę, która kierowała swe kroki ku norce i słabym świrkaniem prosił o pomoc.
— Coo? ty myślisz, żem tak niemądra, iż pracować będę na ciebie? Cha! cha! cha! Ani myślę!
Zresztą, jam nie owad, jak ty lecz zwierzę, nie mam nic z tobą wspólnego, mój drogi, idź ode mnie, bom zdenerwowana, mogę cię zagryźć! Do widzenia!
I małe zwinne stworzenie wyszło do swej norki, a konik zachwiał się i upadł na pożółkłą trawę półmartwy.
Leżał tak czas dłuższy, na nic nie czuły, omdlały...
Cichuteńko, bez szmeru sunęły się ku niemu żuki — grabarze...
Widziały leżącego bez ruchu konika polnego, a sądząc, iż jest martwy, zrobiły dołek i ciągnąć poczęły, aby go zakopać.
Ale konik polny żył jeszcze. Ocknął się, gdy go poruszono, a wtedy grabarze odskoczyli od niego i uciekli.
— Ożył, — mówiły żuki między sobą — widocznie nie był martwy, chodźmy do tego wróbelka, leży skostniały od wczoraj, szron go już pokrył.
I poszły żuki grzebać wróbla, a biedny konik leżał obezsilony głodem, drżąc z przenikającego zimna.
I byłby zamarł, jak i jego bracia koniki polne, jeśliby nie to, że gdy pszczoła nie chciała mu dać schronienia i groziła żądłem, widziała tę scenę mrówka robocza, dźwigająca z trudem igliwo do swego mrowiska.
Spracowana była nad miarę. Od świtu nosiła mech, suche trawki i igły sosnowe do ogromnego kopca, gdzie znajdowały się mrówki robocze i panie nie pracujące.
Była już bardzo znużona. Nie miała skrzydełek, jak mrówki nie zajmujące się pracą, obgryzają je bowiem, aby nie przeszkadzały w robocie, wielkie, brunatnego koloru były wzorem nieustannej pracowitości i wielkiej roztropności, prawie ludzkiej.
Słyszała mrówka, co mówiła pszczoła, obserwowała tę scenę zdaleka i żal się zrobiło biednego konika. Ale podejść do niego nie mogła, gdyż dźwigała, jak na tak mały owad duży kawałek kory z modrzewiu, potrzebny do umocnienia kopca.
Dopiero po zniesieniu kory do mrowiska, wyszła i rozglądać się zaczęła, gdzieby konik polny się schronił.
Nie widziała go nigdzie, chociaż zapamiętała miejsce, na którym odbyła się smutna scena z pszczółką.
Grabarze bowiem zawlekli konika polnego dalej, po czym opuścili go, widząc, iż żyje jeszcze i porusza się co czas jakiś.
Zafrasowana mrówka przeszła kawałek drogi po trawie uschłej i spadłych z drzew liściach, aż w końcu ujrzała biednego konika leżącego na igliwie, spadłym ze świerku.
Pochyliła się nad nim, dotknęła łapką, a gdy ten leciutko westchnął, przemówiła z litością w głosie:
— Koniku mój drogi, nędza twa przenika mnie do głębi.
Zgłodniały jesteś i zziębnięty a pszczółka ci ul swój zamyka. Pójdź do mnie biedaku! Domek mój usłany mięciutkim sianem, nie zaznasz w nim głodu ani zimna i będziesz mi gościem i panem!
Lecz biada tym, którzy żałują bliźniemu kawałka chleba i schronienia, gdyż często i im poskąpi Bóg pożywienia i pozostawi ich w niedoli.
Praca miłą jest Stwórcy, lecz z miłością ku nędzarzom złączona.
Chodź biedny braciszku, napoję cię i nakarmię, do snu na miękim posłaniu ułożę, a gdy przezimujesz w naszym mrowisku, nauczę cię pracy i nie dojdziesz nigdy do podobnego stanu.
Konik polny próbował się podnieść, ale nie mógł wstać o własnej sile, pomogła mu więc podnieść się i szczęśliwego i radosnego zawiodła do swego mrowiska.
Nie ma większej i milszej Bogu cnoty nad miłosierdzie.

KONIEC.

Zobacz też[edytuj]


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.