Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Żona

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego
Podtytuł Zarys literacki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1886
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Żona (Marya).
Dobrze mi, bo umieram przy tobie...

Skarb uczuć najserdeczniejszych, w ramki konwenansów oprawny, staje się ciężarem życia, grobem miłości, niepokojem duszy i niekonsekwencyą myśli. Oto kobieta, która kocha męża jak kraj, jak Boga; dla niego wszystko poświęca: przekonania, zasady, uczucia, rozum wreszcie, a otrzymuje w zamian lekceważenie, szydercze słowa, okrutne odstępstwo. A przyczyna? Przyczyna leży głęboko, — w wychowaniu. Kobieta nie umiała się wznieść na wyżyny orlich lotów mężczyzny — została nudną i i obojętną żoną. Mąż latał po niebios stropie, w sferach gwiaździstych, poił się kwiatów poezyą — a ona mówiła o drobnostkach; o torcie czekoladowym, o przyjęciu gości, o ojcu Benjaminie, martwiła się głównie tém, że może zbrzydła... Po roku pożycia Henryk (mąż) wypowiada z goryczą słowa zbyt namiętne może i samolubne, ale w każdym razie nader niekorzystnie świadczące o umysłowéj stronie swéj żony: „Od dnia ślubu mojego — powiada — spałem snem otrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce; świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje”... Zobojętniał téż dla niéj, odwracał się, kiedy wchodziła, i zakrywał oczy, kiedy siedziała blizko; a na jéj serdeczne wymówki, znajdował tylko chłodne słowa: „czuję, że powinienem cię kochać“. Okropny wyraz (powinienem) dla uszu rozkochanéj. „Lepiéj — odpowiada mu — wstań i powiedz: nie kocham; przynajmniéj już będę wiedziała wszystko. wszystko“. Pomimo to gotowa się poświęcić nawet na gniew jego, byleby jéj i dziecka nie opuszczał. Napróżno! Kto raz choćby myślą wyjrzał za domowe progi, już się nie wróci, chyba opuszczony i zawiedziony. Zjawia się dziewica, która żonie wydaje się trupem cuchnącym siarką i zaduchem grobowym — a mężowi — zjawiskiem świetlaném, obiecującém szczęście i błogosławieństwo wieczne „w świecie świeżym, bez końca, bez nocy”. Dziewica ta ciągnie ku sobie Henryka, zowiąc miłość jego żony liściem, „co ginie wśród tysiąca zeschłych“, a ją samę — złudzeniem. Pokusa była silna, bo odpowiadała wewnętrznemu nastrojowi Henryka; rzuca więc na pożegnanie słowa pogardy: „Kobieto z gliny i z błota, nie zazdrość, nie potwarzaj, nie bluźń; patrz — to myśl pierwsza (wskazuje na dziewicę) Boga o tobie; ale tyś poszła za radą węża i stałaś się, czém jesteś“ — i odchodzi, prowadzony syrenim głosem przewodniczki po górach i przepaściach nad morzem... Kraino złudzeń i mar tęczowych! wzdychają do ciebie poeci: a kiedy nie odpowiesz ich życzeniom, kiedy, rozkoszami twojemi obezwładnieni, w rzeczywistości zakrwawią sobie ręce, — skaczą w przepaść, wołając: „Poezyo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki!..“ Kraino złudzeń! niema w tobie zbawienia...
Po odejściu Henryka żona omdlewa i traci zmysły. Miłość ją zabiła. Żyła tylko obecnością męża, jego myślą, jego słowami. Odtąd już nie istnieje. Przemieniła się w dalekie, głuche echo pragnień Henryka. Prosiła Boga, gromnicę przystawiwszy do piersi, by na nią spuścił ducha poezyi. Marzy, że została poetką. W głowie, jak powiada, ktoś jéj lampę zawiesił, a lampa kołysze się nieznośnie... Przy chrzcie błogosławi synowi pod tym jedynie warunkiem, że będzie poetą, bo zdoła przebłagać ojca, który dla syna przebaczy matce; w razie przeciwnym — przeklina. Mówi o przebaczeniu jakby o rzeczy zwyczajnéj, jakby nie ona była ofiarą... Miłość prawdziwa! Czoło jéj „na którém zawsze myśl spokojna, witająca, uprzejma przezierała, teraz pochylone; myśl jéj poleciała gdzieś w nieznane obszary; marzy o mężu „i błąka się biedna i płacze“; dusza opuściła jéj ciało i wstąpiła do głowy“. Chciała się zrównać z mężem — oszalała. Teraz wszystko już pojmuje, rozumie, — wygra, wyśpiewa, wypowie. Morze, gwiazdy, burza, — oto zwykli towarzysze jéj napowietrznych podróży po krainie myślenia. W jéj duchu zrobił się przewrót okropny. Marzy o tém, coby było, gdyby Bóg oszalał: „Wszystkie światy lecą to na dół to w górę — człowiek każdy, robak każdy krzyczy: ja bogiem — i co chwila jeden po drugim konają; gasną komety i słońca. Chrystus nas już nie zbawi, krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań“... Cieszy się, że synowi skrzydła przypięła, że go „posłała między światy, by się napoił wszystkiém, co piękne i straszne i wyniosłe“. Do zupełnego szczęścia, do wszechwładztwa w poezyi, brakuje jeszcze jednego: nie zna bitwy. Pragnęłaby się jéj przypatrzyć — ujrzeć i opisać. Na samę myśl tłoczą się do ust wyrazy: trup, całun, krew, fala, rosa, trumna.
Słowa jéj jednakże smutne, bo w sercu jasności, światła niema. „Kto jest poetą, ten nie żyje długo“, — powiada głosem pełnym przeczuć grobowych, wśród których ciągle przebywa. Losowi swemu poddaje się spokojnie, z rezygnacyą, bez wybuchów gwałtownych, bez narzekania:

Nieskończoność mnie obleje;
I jak ptak w nieskończoności

Błękit skrzydłami rozwieję
I lecąc się rozemdleję
W czarnéj nicości.

„Czarna“ jednakże nicość nie przejmuje jéj strachem; wstępuje w nią śmiało; ostatniém tchnieniem zwracając się do Henryka, który powrócił. „Dobrze mi, bo umieram przy tobie“ — oto ostatnie jéj słowa, streszczające w sobie cały ducha jéj obszar, wszystkie pragnienia życiowe, wszystkie myśli, wszystkie pobudki jéj postępowania. Cieniem była za życia, cieniem błąka się w naszych wspomnieniach!... A jakkolwiek moglibyśmy surowo osądzić Henryka za jego samolubstwo, za gonienie mar niepochwyconych, za brak uznania dla głębin serca żony, przecież trudno nie wyznać, że przy tak wysoko nastrojoném usposobieniu, jakie posiadał, przy dysharmonii akordów umysłowych obojga, inny stosunek mało przedstawiałby cech prawdopodobieństwa. Żona z całą serdecznością swoją, z całą szczerością i poddaniem się, nie posiadała jednéj wielkiéj zalety charakteru, któraby mogła sprowadzić pewną równowagę w pożyciu — nie posiadała energii. Jak księżyc żyła blaskiem pożyczanym. Światła własnego, światła duszy — nie miała. Zawód, wielki bezwątpienia ale nie stanowczy, pozbawia ją zmysłów, przekształca całą naturę wewnętrzną. Ta łatwość wynicowania duszy świadczy przeciwko niéj. Jest-to typ miłości bezrozumnéj.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.