Przejdź do zawartości

Kośba (Gwiżdż, 1921)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Feliks Gwiżdż
Tytuł Kośba
Pochodzenie Kośba
Wydawca E. Wende i Ska
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Artystyczna Toruń
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

KOŚBA.

Różano-biały świt,
Jak cichy poszum wiatru,
Jak mgieł powiewnych bezszelestny taniec,
Sennie się staczał z gór,
Z fioletowych grani,
Co, jak zaklęte grodziska — w oddali —
W kamiennej stoją głuszy.

Wyszliśmy z ojcem wraz,
Ze świtem wraz my wyszli
Przed naszą starą, pochyloną chatę
I upojeni tem,
Że dzień już wstawał,
Że nad szczytami gór,
Ponad wierchami sinemi
Płynęła słodka i rzeźwiąca jasność —
Staliśmy długo tak,
Jak dwa wsłuchane w swój szum tęgie dęby.
Czasem zaskrzypiał gdzieś
Skrzyp uchylanych wrót,
Zaczem po rosie gnał

Świeży i młody dźwięk
Rozmów dziewczęcych i ptaszęcych ćwierkań,
Zaczem parobków głos
I sercu miłe rżenie koni,
Stuk długoszyjnych żórawi,
— — Dzień wstawał, dzień wstawał...

Weszliśmy z ojcem na obszerne boisko
I z starych kołków, wbitych mocno w mszynę,
Zdjęliśmy ostre i błyszczące kosy.
Siła zawrzała w nas
Radosna i swywolna,
Jakbyśmy mieli iść na wojnę, na daleką,
I już nie wrócić więcej,
Jeno daleko tam lec
Twarzą do słońca uśmiechniętą,
Mówiącą wiernie prawdę naszych serc,
Żeśmy do światu poszli „równać świat“...
Zarzuciliśmy na krzepkie ramiona,
Na nasze bujne i młode ramiona
Zarzuciliśmy te kosy błyszczące,
Śmierć zwiastujące i triumf.

I ruszyliśmy cudozielną miedzą
Ku radującej się przyleśnej łące,

Wabliwej parnym szeptem traw,
Kuszącej wonią kwiatów,
Dzwonieniem rosy porannej, srebrzystej,
Czystej, jak łza dziewczęca,
Kojącej, jak piosnka z za lasu.
Kłaniały nam się koło miedzy,
Kłaniały nam się płowe łany żyta,
Co się sypało już.
A owies szemrał ziarenkami,
Jak paciorkami na koronce,
Szuściał modlitwy nędzne i pokorne,
Te same, które szeptał chłop,
Kiedy tu siał...
Kwiaty i zboża, łany zbóż
I wielobarwne smugi pól —
Ach, ziem — ziem nasza cała —
Patrzała w cichość naszych ócz
Uśmiechem dobrym i braterskim,
Jakby nam szczęścić chciała...

Łąka!
Jak młoda, gibka łania,
Co wyszła na skraj lasu,
By się dziwować wstającemu słońcu —

Tak stała łąka ta,
Pachnąca i płonąca rosą
Pod lasem, cicho grającym...
A z poza ciemnej gęstwi drzew,
Z za białych gór, srebrzystych rzek
Niosło się w górę słońce,
Jak żagiew, jako słup,
Płonący w sądny dzień
Nad zbawionymi...
Życie zagrzmiało w nas
I zatętniła krew,
Jak gdyby złotym gościńcem
Rycerzy pędził śmiały huf...

— — Ho hej!
Mój okrzyk gromki poleciał w dal,
Poleciał w dal, daleko gdzieś,
Daleko gdzieś, najdalej...
I odbił się z dalekich stron
I zaczął dzwonić jakby dzwon
Po górach i dolinach —
I wrócił do mnie aż od Tatr,
Pogłaskał mnie, jak lekki wiatr,
Przymilił się do piersi —

Do moich piersi, do mych chat
Przyskoczył, sercu memu rad,
I cieszył się i płakał —
I jako chłopczyk, próżen trosk,
Pomiędzy gąszcze, zręby, pnie,
Ślebodnie skakał.

Zdjęliśmy ostre kosy z ramion,
Ojciec uczynił krzyża znak
I ruszyliśmy do kośby.
Zaszeleściała trawa,
Zadrżały lękiem kwiaty...
Tu koniczynka dzika,
Jak dzieci opuszczone,
Zmierzwione główki podnosi i pyta:
Co to się będzie dziać?
Tam zasie jaskier śmigły, podufały,
Lekceważąco chwieje konarkami,
A dalej dzwonki polne, smętne,
I żabie oczka i białe sierotki
I otulone kukułki liljowe —
Zlęknione wnętrznie zdają się wsłuchiwać
W straszliwy, głuchy jęk
Ostatniej chwili...


Wtem ojciec zaciął kosą raz
I leży pokos, jako głaz...
— Ojcze — wyrzekłem — ręka drży,
Z pod trawy buchnie morze krwi.
— Synu — rzekł ojciec — jeno koś
I o pogodę Boga proś.
Ze krwi wyrośnie nowy ród,
Słonko zachodzi, bo ma wschód.

Więc pochyliłem się nad łąką,
Nad moją łąką cudobarwną
I jąłem kosić, kosiarz młody,
Że jeno leciał kosy dźwięk
I podcinanej trawy szum...
Tak kładł się pokos za pokosem
I lśnił na słońcu kędzierzawą grzywą —
A w sercach naszych nie było już łez,
Ani litości dziecinnej,
Ani próżnego leku — —
Jeno ogromna, nieobjęta radość,
Że na jesieni wyrośnie tu znowu
Mięka, jak usta kobiece,
Pachnąca, jak włosy kobiece,
Cudnej zieleni otawa...


I znów przyjdziemy tu wtedy
Z kosami na dzielnych ramionach
I znów skosimy tę cichą,
Dogasającą w marzeniach otawę,
By na rok drugi — po śnieżystej zimie —
Łąka zakwitła znów wiosną...
Kosimy śmiało, radośnie,
Radośnie łąkę kosimy...

A nad nami słonko wysoko, wysoko...
Brzęk kos — —
Pogwar i szelest pól —
Upojny lasu szum — — —

— — Ho hej!...

Kosimy śmiało, radośnie,
Radośnie kosimy łąkę...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Feliks Gwiżdż.