Koń czarodziej
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Koń czarodziej | |
Wydawca | Wydawnictwo „Ahawu“ | |
Data wyd. | [1937] | |
Druk | „Globus“ W-wa | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB ![]() ![]() ![]() | |
| ||
Indeks stron |
KOŃ CZARODZIEJ
|
Ubogi poganiacz wielbłądów, zamieszkały w mieście Damaszku, miał dwóch synów Alego i Ibrahima. O ile Ali był żwawym, rozwiniętym i pracowitym, o tyle Ibrahim odznaczał się tępością umysłu, niechęcią do pracy, tak że na życie
sobie zarobić nie mógł.
Po śmierci ojca, Ali wybrał się z karawaną w pustynię, bo rad był zobaczyć obce kraje i ujrzeć wszystkie te osobliwości, jakich ojciec napatrzył się za życia, ale zanim odjechał, umieścił brata Ibrahima u pewnego bogatego kupca, jako stajennego. Tam nie więcej miał do czynienia, jak tylko uganiać się przy koniu swojego pana lub fajkę mu nakładać, a że udawało mu się niezgorzej, tkwił przeto dość długo na miejscu.
Aliści pewnego dnia, pan mówi doń: „Ibrahim, idź na targ koński. Tam, przy wielkim minarecie znajdziesz Araba, który ma przepysznego rumaka. Ja dobiłem już targu, doręcz mu więc pieniądze, zabierz konia i przyprowadź go do mnie“.
Ibrahim poszedł na targ, ale jak zaczął się gapić, jak zaczął gawędzić z handlarzami, czas mijał i polecenie pana wyszło mu całkiem z pamięci. Dopiero pod wieczór, gdy pod minaratem spostrzegł pewnego Turka, trzymającego chudą, szarą i koszlawą szkapę za uzdę, przyszło mu na myśl, że to pewno tego konia pan jego kupił, i nie wiele się troszcząc o prawdę, doręczył Turkowi pieniądze, szkapę zabrał i przyprowadził do domu.
Dowiedziawszy się o powrocie Ibrahima, kupiec wybiegł na dziedziniec i pyta:
— Gdzie mój arabczyk?
— O żadnym arabczyku nic nie wiem, — odrzecze Ibrahim: — dano mi tę oto szkapę i tę przyprowadziłem, o panie!
— A moje pieniądze? Cóżeś zrobił z tysiącem piastrów, które ci dałem?
— Przecież mi kazałeś, wręczyć je oddawcy konia. Tak też i uczyniłem! — odparł Ibrahim.
— Na wielkiego Boga i jego Proroka! — zawołał kupiec, rwąc sobie włosy: — za taką szkapę dałeś 1000 piastrów! Precz z nim do sędziego, niech go na śmierć zaćwiczą!
Sędzia kazał opowiedzieć wszystko, jak było i zasądził Ibrahima na zapłacenie swemu panu wielkiej sumy, jeżeli zaś nie będzie w stanie jej zwrócić, to pan może go sprzedać na targu jak niewolnika, a pieniądze uzyskane za niego i za szkapę, wziąć sobie tytułem odszkodowania.
Długo czekano na amatora, któryby chciał kupić człowieka i szkapę razem, aż dopiero pod wieczór znalazł się jakiś stary, jak lis patrzący mężczyzna i zapytał o cenę. Kupiec, nie sądząc, ażeby ten człowiek mógł wiele zapłacić, wymienił sumę śmiesznie małą, którą jednakże amator w całości zapłacił, ciesząc się w duchu, że zrobił dobry interes.
Nowonabywca kazał kupionemu niewolnikowi wraz ze szkapą podążać za sobą i osadził ich w ciemnej, brudnej stajence, rzuciwszy wiązkę słomy na ziemię i parę garści sieczki do żłobu. Ponadto dał Ibrahimowi kawałek czerstwego chleba i dzbanek z wodą, poczem stajnię zamknął na kłódkę i odszedł.
Ibrahim runął na słomę i gorzko zapłakał, a że był głodny, spożył więc chleb, popił wodą i chciał zasnąć, ale wpierw spojrzał do żłobu, czy szkapa swoje spożyła. Widząc sieczkę nietkniętą, oblał ją wodą, ale i teraz koń ani jej dotknął. „Biedna szkapino! — rzekł czule: — równie ci złe dano jadło, jak i mnie!“ I z temi słowy pogłaskał towarzysza niedoli i ułożywszy się na słomie, wkrótce zachrapał.
Gdy się obudził, patrzy do żłobu i o dziwo! Zamiast sieczki, widzi cały stos złotych monet, świetnie połyskujących. Wtem, słysząc kroki zbliżającego się pana, nie namyśla się długo, zgarnia monety w ciemny kąt żłobu i widzi wyraźnie, że koń mu łbem skinął.
A pan przyniósł mu teraz śniadanie — nowy kęs czerstwego chleba i nowy dzbanek wody, poczem rozkazał wyszorować konia lichemi szmatami i starem zgrzebłem, a to dla wystawienia go na placu publicznym. Tam miał go wynajmować przechodniom za pewną oznaczoną kwotę, a z pieniędzmi i koniem, wrócić następnie do domu.
Ibrahim powlókł się zwolna ze szkapą przez miasto do wielkiego rynku. Tam sprzedawano dużo dobrych rzeczy i aż mu ślinka szła do ust na myśl, że ich kupić nie może, jął więc żałować pieniędzy, pozostawionych w żłobie. Tak, tylko że prawdę mówiąc, pieniądze te stanowiły własność jego pana, boć on był właścicielem szkapy. Jął więc myśleć i myśleć, jak by to zrobić, ażeby szkapa stała się jego wyłączną własnością, bo jakkolwiek był bardzo głupi, poznał jednak odrazu, że ten koń musiał być czarodziejem, skoro potrafił sieczkę w złoto zamienić.
W tem rozmyślaniu ani się spostrzegł, że nadszedł wieczór, a dotąd szkapy nikt nie wynajął, wrócił tedy do domu i rzecze swemu staremu: „Panie! Zły interes zrobiłeś na nas obu. Na placu śmiano się tylko ze mnie, a nikt nie wynajął konia“.
— No, no, — odrzecze stary, — jutro może lepiej pójdzie!
Ale i jutro nie poszło lepiej. Ibrahim, znalazłszy znowu w żłobie złoto zamiast sieczki, schował je znów w ciemnym kącie, ale nie mniej przez cały dzień był głodny potężnie, a choć był na targu, nie śmiał pieniędzy brać ze sobą, ażeby nie być pomówionym o kradzież. Pomimo to, wrócił do domu z uśmiechniętą twarzą, bo wpadł na dobry pomysł.
— Panie, — rzecze, — znowu nic nie było, ale natknąłem się na krewniaka, który oświadczył gotowość odkupienia mnie wraz ze szkapą od pana, o ile suma nie będzie zbyt wygórowaną.
Stary wysłuchał tego z zadowoleniem i odłożył decyzję do rana.
O świcie, Ibrahim znów zgarnął kupę złota, dołączył ją do poprzednich monet i wszystko razem schował w swoim pasie. Gdy teraz stary otworzył stajnię i na ponowne zapytanie podał wysoką cenę sprzedażną, Ibrahim zrobił smutną minę, ale, westchnąwszy, rzecze:
— Ach, panie, lękam się, że krewniak nie zechce ofiarować tak wielkiej sumy, ale sprobuję, będę go prosił, może się to uda!
Co rzekłszy, wyszedł ze szkapą, ale rad w duszy z obrotu rzeczy, nie prowadził jej już na rynek, lecz wynajął w odległej części miasta małą stajenkę i tam ją umieścił. Teraz, pospieszył do starego chciwca i oznajmił mu z radością, że krewniak wręczył mu żądaną sumę, byle go tylko wolnością obdarzyć. Stary zliczył złote monety, zwolnił Ibrahima z zadowoleniem i pożegnał go, życząc szczęścia i powodzenia w życiu.
Z radością pośpieszył teraz Ibrahim do składu ubrań; za resztę pieniędzy kupił jedwabny kaftan, złotem szyte spodnie i biały jak śnieg turban, poczem udał się do balwierza, który uporządkował mu włosy i brodę, a że był bardzo przystojny, wyglądał teraz tak ładnie, że gdy wszedł do stajenki już jako właściciel szkapy, ta nie poznała go nawet, kręcąc tylko łbem i skrobiąc nogą w podłogę. Może był to tylko znak z jej strony, że także radaby się była wydostać na wolność.
Ale Ibrahimowi ani się śniło wyjeżdżać na takim marnym koniu, który służył mu tylko do dostarczania pieniędzy. Gdy po dniach paru zebrał znowu ładną sumkę, kupił sobie pięknego wierzchowca, przyjął służącego, wynajął wspaniały lokal i niebawem w całym Damaszku zaczęto mówić o pięknym, młodym nieznajomym, który widocznie posiadał skarby niezmierne.
Otóż teraz Ibrahim żył sobie przez czas jakiś świetnie, nic nie robił i było mu bardzo dobrze. Chodził po kawiarniach, skupował drogie przedmioty i zdawało mu się, że takie życie będzie miał zawsze, bez końca. Ale oto, pewnego razu, gdy płacił złotnikowi większą sumę, natknął się na kupca, u którego wypłacił za siebie żądaną kwotę złotemi monetami, ten, znajdując się wypadkowo w sklepie, po tych monetach właśnie poznał go zaraz i zawołał, chwytając go za ramię:
— Ach, łotrze jeden, złapałem cię przecie! Udałeś głupca, ażeby mnie podejść i oszukać. Pójdź do sędziego! Tym razem sztuczka ci się nie uda!
Daremnie Ibrahim przysięgał, że jest niewinnym. Sędzia wysondował całą prawdę, a że żaden krewniak nie mógł za nim świadczyć, bo faktycznie żaden go nie wykupywał, więc w końcu musiał wyznać całą prawdę i, rad nie rad, zdradził cudowne własności konia-czarodzieja. Nikt mu nie uwierzył jednak, a dla przekonania go o kłamstwie, został na razie umieszczony na jedną noc w stajni wraz ze szkapą, która jakoby miała znosić złoto. Wróciło to humor, ale nie na długo, bo po obudzeniu się w stajni nazajutrz, złotych monet w żłobie nie znalazł i nie mógł się z zarzutu kłamstwa oczyścić.
Ale za to owej nocy miał sen osobliwy. Śniło mu się, że szkapa pochyla nad nim głowę i mówi ludzkim głosem:
„Kto tylko o mnie ludziom gada,
Temu nie służę, bo to zdrada.
Ale i temu też nie służę,
Kto ma widoki na mnie duże!“
O tym śnie, Ibrahim wkrótce zapomniał i tylko rwał sobie włosy z rozpaczy, że teraz nie uniknie smutnych następstw dowiedzionego kłamstwa. Jakoż, osadzono go w ciemnej wieży, szkapę zaś wyprowadzono za miasto i tam puszczono luzem.
Po raz pierwszy obecnie, siedząc w ciemnicy, jął Ibrahim zastanawiać się nad swoim opłakanym losem i wtedy przypomniał sobie ów sen ubiegłej nocy. Robił sobie też najbardziej gorzkie wyrzuty za swoje lenistwo i lekkomyślność, a także za niewdzięczność względem wiernej szkapy, której przecie całe swoje szczęście zawdzięczał. „Ach — zawołał: — przecież to było nie z mojej złej woli, o dobra szkapino! Gdybyś raz jeszcze stała się moją własnością, nigdybym nie był tak niewdzięcznym względem ciebie, nigdybym cię nie opuszczał i nie zaniedbywał.“
I z temi słowy biedaczysko jął gorzko płakać i jęczeć. Naraz słyszy tuż przy sobie szmer jakiś, a pomimo strasznej ciemności, zdaje mu się, że czuje przy uszach swoich znane rżenie konia. Wyciąga ręce i uczuwa istotnie łeb swojej wiernej szkapy, który tak często głaskał. Ze łzą radości objął go, ściskał i wstawszy z barłogu, powlókł się za ruchami konia, który ciągnął go zwolna w jakiś ciemny korytarz. Na końcu korytarza błysnęła noc gwiaździsta z poza kraty, ale ta, ledwie jej nozdrzami koń dotknął, rozwarła się naoścież. Jak wicher wskoczył teraz Ibrahim na kochanego konia i niepowstrzymanie jął przesadzać domy, ulice, place publiczne, aż hen, do bram miejskich, które również rozwarły się przy zetknięciu z nozdrzami konia. O świcie koń z jeźdźcem byli już w ogromnem mieście, gdzie ludność wybiegła na ich powitanie, zsadziła Ibrahima z konia i zawiodła do królewskiego pałacu. Włożono mu koronę na głowę i berło do ręki i posadzono na tronie. Gdy się to stało czarodziejski koń zniknął i nigdy się już nie ukazał. Ibrahim panował długo i szczęśliwie a gdy Ali powrócił, zrobił go swym ministrem.
