Klub Pickwicka/Rozdział trzydziesty dziewiąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Klub Pickwicka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Posthumous Papers of the Pickwick Club
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


Rozdział trzydziesty dziewiąty.
Jak Samuel Weller, obarczony misją miłosną, wywiązuje się z niej i co z tego wynikło.

Przez cały dzień następny Sam pilnował nieodstępnie pana Winkle, postanowiwszy sobie nie spuszczać go z oczu, dopóki nie otrzyma instrukcji z głównej kwatery. Nieprzyjemne to było dla więźnia, który był jednak zdania, że lepiej już znosić taki nadzór, niż narazić się na porwanie siłą, gdyż wierny sługa wielokrotnie dał mu do zrozumienia, że poczucie obowiązku łatwo go może zmusić do chwycenia się tego środka. Bardzo jest nawet prawdopodobne, iż Sam skończyłby na tem, i dla uspokojenia skrupułów, odwiózłby pana Winkle do Bath ze związanemi rękami i nogami, gdyby szybka odpowiedź pana Pickwicka na list wręczony przez Dowlera nie uczyniła zbytecznem takiego trybu postępowania. Jednem słowem, pan Pickwick wieczorem tegoż samego dnia stawił się sam osobiście w hotelu pod „Krzakiem“ i z uśmiechem powiedział zachwyconemu Samowi, iż sprawił się doskonale i nie potrzebuje już wartować przy panu Winkle.
„Sądziłem“, mówił pan Pickwick do pana Winkle, podczas gdy Sam zdejmował z niego surdut, „sądziłem, że najlepiej zrobię, gdy sam tu przybędę, by się przekonać, jakie pan ma zamiary wobec tej młodej osoby, wpierw, zanim pozwolę użyć Sama do tej sprawy“.
„Zamiary moje są jak najuczciwsze“, odrzekł pan Winkle z wielką siłą.
„Pamiętaj pan“, zaczął znowu pan Pickwick, którego oczy zwilgotniały, „iż spotkaliśmy ją po raz pierwszy u naszego zacnego przyjaciela, pana Wardle. Byłoby to złą odpłatą za doznaną gościnność, gdyby pan lekkomyślnie potraktował jego bliską znajomą. Nigdy nie pozwoliłbym na to, nigdy!“
„Ja też nigdy nie miałem podobnych myśli!“ zawołał z zapałem pan Winkle. „Długo zastanawiałem się nad sobą i czuję, że całe moje szczęście od niej zależy“.
„To się nazywa powiedzieć wszystko krótko i węzłowato!“ dodał pan Weller z przyjemnym uśmiechem.
Pan Winkle, usłyszawszy te słowa, spojrzał nieco surowo, zaś pan Pickwick poprosił swego służącego, by nie kpił z najpiękniejszych uczuć ludzkiej natury. Na co Sam odpowiedział, „że nigdy nie ośmieliłby się, gdyby zdawał sobie z tego sprawę. Ale ponieważ jest tyle uczuć, więc poprostu nie wie, które z nich ma być to najpiękniejsze!“
Pan Winkle opowiedział, co zaszło między nim i krewnym panny Arabelli, panem Benjaminem Allenem. Przyznał się, że celem jego jest zobaczyć się z młodą damą i wyznać jej głębię swoich uczuć. Oznajmił dalej, że jest przekonany — a opiera to przekonanie na tem, co słyszał od Bena Allena — że panienka przebywa gdzieś pobliżu Downs. Oto wszystko, co wiedział lub czego się domyślał w tej materji.
Mając tylko tak niejasne wskazówki, postanowiono wysłać nazajutrz Sama na zwiady. Pan Pickwick zaś i pan Winkle, którzy nie ufali swemu instynktowi odkrywczemu, przejdą się w ciągu dnia po mieście i przypadkiem wpadną do pana Bena Allena, w nadziei, że uda im się coś dowiedzieć o miejscu pobytu młodej damy.
Zgodnie z tem Sam nazajutrz od samego rana puścił się w drogę, bynajmniej nie skonsternowany trudnością swego zadania. Szedł więc z ulicy na ulicę (chcielibyśmy powiedzieć: z pagórka na pagórek ale, niestety, Clifton jest równe, jak stół) i nie spotkał nikogo, ani niczego, co mogłoby rzucić najsłabsze choćby światło na te sprawę. Liczne były rozmowy, które Sam nawiązał z groomami, przeprowadzającymi konie na gościńcach, i z niańkami, bawiącemi dzieci na łąkach, ale ani z początkowych słów, jakie zamieniał, ani z końcowych, nie mógł Sam nic wymiarkować o przedmiocie swoich poszukiwań. Wiele młodych dam mieszka w wielu wielkich i małych domach, a zarówno męska jak żeńska służba podejrzewała większość z tych dam o uczucie dla kogoś, lub też zdolność obdarzenia kogoś swem uczuciem, jeżeli nadarzy się sposobność. Ale że żadna z tych młodych dam nie nazywała się Arabella Allen, więc po otrzymaniu tych informacyj, Sam był tak ciemny, jak poprzednio.
Idąc przez Downs, Sam walczył z wiatrem i zastanawiał się, czy w tym kraju człowiek zawsze zmuszony jest przytrzymywać kapelusz obiema rękami? Wreszcie doszedł do cienistego osiedla, złożonego z kilkunastu domków, które tchnęły spokojem i ciszą. Przed drzwiami stajni, w głębi małej łączki, stał groom w koszuli, nic nie robiąc, ale wyraźnie przekonany, że jest zajęty widłami i taczkami. W tem miejscu pozwolimy sobie zauważyć, że nigdy nie udało nam się widzieć w pobliżu stajni grooma, który w mniejszym czy większym stopniu nie byłby ofiarą podobnych iluzyj.
Sam pomyślał, że równie dobrze może porozmawiać z tym groomem jak z innym, zwłaszcza, że wędrówka bardzo go zmęczyła a obok taczek leżał wygodny, wielki kamień. Przeszedł więc łączkę i zaczął rozmowę z właściwą sobie łatwością i swobodą.
„Dzień dobry, stary przyjacielu!“
„Chyba dobre południe!“ powiedział groom, patrząc kwaśno na Sama.
„Słuszna racja, stary przyjacielu!“ zawołał Sam. „Miałem na myśli południe!“
„Nie powiem, że mi ulżyło na twój widok!“ ciągnął zgryźliwy groom.
„To bardzo przykro! Okropnie!“ powiedział Sam. „Bo wyglądasz tak wesoło i taką masz rozradowaną minę, że serce rośnie gdy się patrzy na ciebie!“
Ponury groom spojrzał jeszcze bardziej ponuro, ale nie tak znowu, żeby to aż wywarło wrażenie na Samie, który natychmiast spytał z wyrazem wielkiego zainteresowania, czy jego pan nie nazywa się przypadkiem Walker?
„Nie!“ odpowiedział groom.
„I nie Brown, co?“
„Nie!“
„Ani Vilson?“
„Nie! Nie trafiłeś!“
No, tom się omylił, i twój pan nie ma zaszczytu mię znać, a myślałem, że i owszem! Nie spodziewaj się po mnie komplementu!“ dodał, widząc, że groom idzie do stajni i zamyka drzwi. „Bez ceremonji, mój stary! Wybaczam ci!“
„Za pół korony gotów jestem rozwalić ci łeb!“ powiedział groom, otwierając jedną połowę drzwi.
„Nie mógłbym ci jej ofiarować na tych warunkach!“ odpalił Sam. „Nie warta ludzkiego życia, przynajmniej dla ciebie; zrobiłbyś zły interes! Kłaniaj się państwu! Powiedz, niech nie czekają na mnie z obiadem, boby im wystygł!“
W odpowiedzi groom mruknął coś w tym rodzaju, że chętnieby zrobił porządeczek z wiadomą osobą, ale zniknął nie wykonawszy tej groźby i zatrzasnął za sobą drzwi, pomijając milczeniem tkliwą prośbę Sama, by na pamiątkę zostawił mu pukiel włosów.
Sam siedział na kamieniu i myślał. Postanowił pukać do każdych drzwi w obrębie pięciu mil od Bristolu. Z łatwością obejdzie od 150 do 200 domów dziennie i w ten niezawodny sposób znajdzie wkońcu pannę Arabellę Allen. Ale nagle przypadek rzucił mu pod nogi coś, na co mógłby czekać nadaremnie miesiącami.
Na łączkę, na której siedział, otwierały się trzy czy cztery furtki ogrodowe, należące do tyluż domów, które, aczkolwiek stały każdy zosobna, łączyły się ogródkami. Ponieważ ogródki były obszerne, dobrze rozplanowane, wysadzane drzewami, więc domy nietylko stały dość daleko od siebie, ale właściwie każdy z nich krył się przed innymi. Sam siedział z oczyma utkwionemi w śmietnik sąsiedniego domu, w którym zniknął groom, rozważając w umyśle głębię trudności swego obecnego przedsięwzięcia, gdy furtka otworzyła się i na łączkę wyszła pokojówka, trzymając w ręku kilka dywaników, by je wytrzepać.
Sam tak był zajęty własnemi myślami, że prawdopodobnie poprzestałby na tem, by podnieść głowę, spojrzeć na pokojóweczkę, i co najwyżej zauważyć, że ma zgrabną figurkę. Ale wrodzona galanterja Sama nie mogła znieść spokojnie widoku pokojówki trzepiącej bez niczyjej pomocy dywany, zbyt ciężkie na jej słabe siły. Pan Weller był gentlemanem wielkiej galanterji (dość szczególnej) i gdy tylko zauważył, na co się zanosi, wstał z kamienia i podszedł do pokojówki.
„Moja droga!“ powiedział kłaniając się z wielkim szacunkiem. „Gotowaś stracić zupełnie linję, gdy będziesz sama trzepać te dywany! Pozwól, że ci pomogę!“
Młoda dama, udająca skromnie, że nie zauważyła obecności mężczyzny, odwróciła się na dźwięk głosu Sama, niewątpliwie też odmówiłaby przyjęcia pomocy od obcego (tak twierdziła później), ale spojrzawszy za siebie, krzyknęła. Sam był również zdumiony, gdyż w rysach pięknej pokojówki poznał ni mniej ni więcej, tylko rysy swojej „Walentynki“, pokojówki pana Nupkinsa!
„Ależ to kochana Mary!“
„Jakże można tak straszyć ludzi, panie Weller!“ zawołała Mary.
Sam nie dał słownej odpowiedzi na te słowa i wogóle nie możemy dokładnie określić, w jaki sposób odpowiedział. Wiemy tylko, że po chwili Mary szepnęła: „Panie Weller!“ i że przedtem jeszcze spadł mu z głowy kapelusz, z czego wnioskować musimy, że wymieniono kilka pocałunków.
„Jakże pan tu trafił?“ spytała Mary, gdy rozmowa, w której zaszła wyżej opisana przerwa, została na nowo podjęta.
„Przyjechałem do ciebie, najdroższa!“ powiedział pan Weller, pozwalając tym razem namiętności zapanować nad prawdomównością.
„A skąd wiedziałeś, że tu jestem?“ pytała Mary. „Kto mógł ci powiedzieć, że zmieniłam w Ipswich służbę, i żeśmy potem wszyscy zjechali tutaj? Kto to mógł panu powiedzieć, panie Weller?“
„W tem właśnie sęk!“ zawołał Sam mrużąc oko. „Kto mi mógł powiedzieć, hę?“
„Chyba nie Muzzle, co?“
„Nie“ powiedział Sam, poważnie kiwając głową. „Nie Muzzle!“
„Więc chyba kucharka!!“ mówiła Mary.
„A, kucharka!“ odrzekł Sam.
„Nigdy nie słyszała czegoś podobnego!“ zawołała Mary.
„Ani ja!“ powiedział Sam. „Ale, droga Mary“, tu gesty Sama stały się bardzo serdeczne, „ale, droga Mary, mam tu jeszcze inny interes do załatwienia. Mój gubernator ma przyjaciela, pana Winkle, pamiętasz go?“
„Tego w zielonym surducie?“ powiedziała Mary. „Owszem, pamiętam!“
„Otóż jest strasznie zakochany. Faktycznie chodzi jak błędny, stracił głowę do reszty!“
„O!“ przerwała Mary.
„Tak, ale nic mu nie będzie, jeżeli uda nam się znaleźć jego damę!“ tu Sam, robiąc liczne dygresje na temat piękności Mary i mąk, jakie przeżył, odkąd się ostatni raz widzieli, wiernie opisał jej stan, w którym znajduje się obecnie pan Winkle.
„Nigdybym nie przypuszczała!“ zawołała Mary.
„Ani ty, ani nikt wogóle!“ powiedział Sam. „Nigdy i nikt! Więc łażę jak ten Żyd — może o nim słyszałaś, Mary? Niespokojny duch, nigdy nie spał, tylko łaził z miejsca na miejsce! Więc i ja łażę i szukam tej panny Arabelli Allen“.
„Kogo?“ zainteresowała się Mary.
„Panny Arabelli Allen!“
„Dobry Boże!“ zawołała Mary, wskazując na furtkę, którą zamknął ponury groom. „Ależ to ten dom właśnie! Mieszka tutaj od sześciu tygodni! Ich młodsza, która również usługuje panience, opowiedziała mi to wszystko kiedyś, jakeśmy robiły pranie, zrana, nim państwo wstali!“
„Co, tamta furtka?”
„Tamta!“
Pan Weller był tak wzruszony, otrzymawszy tę informację, że musiał szukać oparcia w pięknej swojej towarzyszce. Wymienili między sobą liczne oznaki miłości, zanim ochłodził się na tyle, że mógł wrócić do poprzedniego tematu.
„No“, powiedział wreszcie Sam. „Jeżeli to nie jest walka kogutów, to ciekawym, co jest walką kogutów, jak powiedział Lord Major, kiedy sekretarz Jego Królewskiej Mości zaproponował po obiedzie zdrowie jego żony. Tamte drzwi! Mam do niej polecenie i muszę koniecznie je spełnić! Jeszcze dzisiaj!“
„A!!“ powiedziała Mary. „Ale nie możesz zrobić tego teraz, bo panna wychodzi do ogrodu tylko wieczorem, i zawsze na krótko, i nigdy bez starej damy!“
Sam zastanowił się chwilę, poczem ułożył następujący plan postępowania. Wróci tu dziś wieczorem, kiedy Arabella z pewnością wyjdzie na przechadzkę; Mary wpuści go do swego ogrodu, Sam przejdzie przez mur i będzie mógł z za wielkiej gruszy obserwować, co robi panna Allen. Spełni polecenie i postara się, żeby wyznaczyła panu Winkle spotkanie następnego wieczora, o tej samej porze. Ułożywszy to wszystko z wielkim pośpiechem, Sam pomógł Mary w trudnej czynności składania dywanu.
Nie jest to rzecz tak niewinna, jak się z początku wydaje to trzepanie małych dywaników! Ostatecznie, jeżeli trzepanie nie jest niczem złem, to składanie w każdym razie należy do czynności zdradliwych. Dopóki trzepie się dywan i obie strony stoją od siebie na odległość długości dywanika, jest to zabawka wielce niewinna. Ale gdy się zacznie składanie i przestrzeń między składającymi maleje do połowy, potem do jednej czwartej, do jednej ośmej, do jednej szesnastej, albo i do jednej trzydziestej drugiej, gdy dywanik jest dostatecznie długi — natenczas składanie zaczyna być niebezpieczne! Nie wiemy dokładnie, ile dywaników złożono owego dnia, ale możemy śmiało twierdzić, że ile było dywaników, tyle razy Sam pocałował piękną Mary.
Pan Weller chłodził się w pobliskiej oberży do zmroku, poczem wrócił na łączkę. Kiedy Mary wpuściła go do ogródka, nie szczędząc mu przestróg, żeby uważał na całość swoich nóg i rąk, Sam wdrapał się na gruszę i czekał przyjścia panny Arabelli.
Czekał tak długo, że zaczynał wątpić, czy ów szczęśliwy moment nadejdzie, gdy nagle usłyszał na żwirze odgłos lekkich kroków i pokazała się panna Arabella, która w zadumie przechadzała się po ogrodzie. Gdy zbliżyła się do gruszy, Sam, chcąc ją uprzedzić o swojej obecności, zaczął wydawać ciche, djaboliczne dźwięki, zrozumiałe, być może, dla damy w pewnym wieku, która od wczesnego dzieciństwa cierpi na kombinację krupu, kokluszu i zapalenia gardła.
Młoda dama rzuciła zaniepokojone spojrzenie w kierunku, skąd dochodziły te straszne dźwięki. Niepokój jej bynajmniej nie ustąpił, gdy zobaczyła między gałęziami męską postać. I byłaby z pewnością uciekła i zaalarmowała cały dom, gdyby strach nie odjął jej nóg. Upadła na ogrodową ławkę, która na szczęście stała w pobliżu.
„Gotowa zemdleć!“ zawołał Sam bardzo zaniepokojony. „Że też te młode damy zawsze muszą mdleć, kiedy nikt ich o to nie prosi! Pani! Pani! Panno Rzezignacka! Pani Winkle! Niech pani nie mdleje!“
Mniejsza o to, co przywołało do życia pannę Arabellę! Może był to magiczny dźwięk nazwiska pana Winkle, może świeże powietrze, a może znajomy głos Sama! Podniosła głowę i spytała omdlewającym głosem: „Kto to? Czego pan tu chce?“
„Ts!“ powiedział Sam, zeskoczył z muru i wtulił się w niego, starając się zrobić jak najbardziej płaskim. „To ja, panienko!“
„Służący pana Pickwicka!“ poważnie powiedziała panna Arabella.
„Ten sam, proszę pani!“ powiedział Samuel. „Pan Winkle schnie z rozpaczy! Faktycznie, proszę pani!“
„A!“ zawołała panna Arabella i przysunęła się do muru.
„A jakże!“ ciągnął Sam. „Zeszłej nocy tośmy myśleli, że trzeba go będzie związać! Tak szalał! I powiedział, że jeżeli nie zobaczy pani najdalej jutro wieczorem, to pozwoli nazwać siebie bardzo brzydko, jeżeli się wogóle nie utopi!“
„Ach nie, nie, panie Weller!“ zawołała Arabella załamując ręce.
„Tak powiedział!“, ciągnął dalej Sam. „A to człowiek honorowy, takie mam przynajmniej o nim mniemanie, jak coś powie — skończone! Dowiedział się o wszystkiem od tych rzezignatów z obcęgami!“
„Od mego brata!“ zawołała panna Arabella, przypomniawszy sobie określenie Sama.
„Nie wiem dokładnie, który z nich jest pani bratem — czy ten brudniejszy?“
„Tak, tak, panie Weller!“ powiedziała Arabella. „Ale niech pan powie wszystko!“
„Więc, proszę pani, dowiedział się wszystkiego od niego. A zdanie mojego gubernatora jest takie, że jeżeli pani nie zechce widzieć pana Winkle, to rzezignaty wpakują mu do łba extra porcję ołowiu, co utrudni znacznie rozwój jego mózgu!“
„Och! W jaki sposób mogę przeszkodzić tym strasznym nieporozumieniom?!“ zawołała Arabella.
„Jest podejrzenie, że dawniejsza miłość wpływa na upór pani“ powiedział Sam. „Niech się pani lepiej zobaczy z panem Winkle“.
„Ale Jak? Kiedy?“ zawołała Arabella. „Nie śmiem sama opuścić tego domu! Mój brat jest taki niedobry, taki nierozsądny! Czuję, że się pan musi dziwić, że w taki sposób z panem rozmawiam, panie Weller, ale... jestem bardzo nieszczęśliwa, bardzo!“ tu panna Arabella zapłakała tak gorzko, że Sam poczuł przypływ rycerskich uczuć.
„I pani dziwić się może, że mówię z nią tak otwarcie“, powiedział Sam z przejęciem. „Ale zapewniam panią, że gotów jestem zrobić wszystko, by sprawa poszła gładko. A jeżeli zajdzie potrzeba wyrzucenia którego z rzezignatów, albo i obu, za okno, służę chętnie!“ to mówiąc Sam zakasał rękawy, chcąc dać w ten sposób do zrozumienia, że gdyby któryś z tych panów spadł przypadkiem z muru, Sam gotów natychmiast przystąpić do dzieła.
Chociaż te oznaki gotowości bardzo jej pochlebiały, Arabella rezolutnie odrzuciła ofertę pana Samuela (Sam uważał, że postąpiła lekkomyślnie). Przez jakiś czas nie chciała naznaczyć widzenia panu Winkle. Ale wkońcu, gdy rozmowie groziło już przerwanie przez osobę trzecią, szybko dała mu do zrozumienia (nie szczędząc dowodów wdzięczności), iż nie jest rzeczą wykluczoną, że nazajutrz będzie wieczorem w ogrodzie o godzinę później niż dzisiaj. Sam doskonale zrozumiał sens tych słów. Arabella, obdarzywszy go jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, oddaliła się wdzięcznie, pozostawiając Sama pod wrażeniem swojej piękności, zarówno duchowej jak cielesnej.
Zeszedłszy ostrożnie z muru i nie omieszkawszy poświęcić nieco czasu swoim własnym sprawom tego samego autoramentu, pan Weller jak najszybciej udał się do Bush, gdzie jego długa nieobecność wywołała mnóstwo domysłów i pewnego rodzaju niepokój.
„Musimy być ostrożni“, powiedział pan Pickwick wysłuchawszy opowieści Sama. „Nie ze względu na nas, ale na młodą damę. Musimy być chytrzy!“
„My?!“ zawołał pan Winkle z naciskiem.
Wyraz zgorszenia, jakie to my wywołało na obliczu pana Pickwicka, natychmiast roztopił się we właściwej mu łagodności. Odpowiedział:
„A my! Pojadę z tobą!“
„Pan?“ zawołał pan Winkle.
„Ja“, łagodnie odpowiedział pan Pickwick. „Pozwalając ci na zobaczenie się z sobą, młoda dama popełniła może bardzo naturalny, ale niemniej nieostrożny krok. Jeżeli jednak przy waszem widzeniu będę ja, milczący przyjaciel, który mógłby być ojcem was obojga, nigdy obmowa nie spadnie na jej głowę!“
Gdy to mówił, oczy pana Pickwicka błyszczały uczciwą dumą, że jest aż tak przewidujący. Pan Winkle był niezmiernie wzruszony delikatnością starego pana dla jego protegée i ujął rękę swego przyjaciela z uczuciem powagi, graniczącej ze czcią.
„Pojedzie pan!“ zawołał pan Winkle.
„Pojadę!“ odrzekł pan Pickwick. „Sam, przygotuj mój popielaty płaszcz i szal, i zamów pojazd na jutro wieczorem — nieco wcześniej niż potrzeba, abyśmy się przypadkiem nie spóźnili!“
Sam dotknął kapelusza na znak, że poważnie bierze te zarządzenia i pośpieszył poczynić odpowiednie przygotowania.
Kocz zajechał punktualnie o oznaczonej porze. Pan Weller, posadziwszy pana Pickwicka i pana Winkle wewnątrz, zajął miejsce obok stangreta. Zatrzymali się o pół mili od miejsca naznaczonego na rendez vous i, kazawszy woźnicy czekać, poszli piechotą.
Gdy doszli do tego punktu wyprawy, pan Pickwick, wśród wielu uśmieszków i innych oznak wielkiego zadowolenia, wyjął z jednej z kieszeni płaszcza ślepą latarkę w którą się zaopatrzył specjalnie na tę chwilę, i której zalety mechaniczne z przejęciem tłumaczył panu Winkle, ku niemałemu zdziwieniu nielicznych przechodniów, których spotykali.
„Szkoda, że jej nie miałem podczas poprzedniej mojej nocnej ekspedycji do ogrodu, co?“ spytał wesoło pan Pickwick, zwracając się do Sama, który kroczył za nimi.
„Dobra sztuczka, gdy się umie z nią obchodzić!“ powiedział Sam. „Ale kiedy się nie chce być widzianym, to chyba lepiej, gdy się zgasi świecę!“
Uwaga Sama zaskoczyła pana Pickwicka, gdyż schował latarkę do kieszeni i szli dalej w milczeniu.
„Tędy!“ powiedział Sam. „Pan pozwoli, że pójdę pierwszy! Oto łączka!“
Poszli przez łąkę. Było już dość ciemno. Pan Pickwick raz czy dwa wyciągnął latarkę, i rzucił przed siebie małą smugę światła, mającą stopę średnicy. Przyjemnie było na to patrzeć, ale otaczające przedmioty wydawały się w tem świetle jeszcze ciemniejsze.
Nareszcie doszli do wielkiego kamienia. Tu Sam poradził swemu panu i panu Winkle żeby usiedli na chwilę, on zaś poszedł na zwiady, czy Mary jeszcze czuwa.
Po pięciu minutach Sam wrócił, mówiąc, że furtka jest otwarta i wszystko w porządku. Idąc z nim ostrożnie, pan Pickwick i Winkle wkrótce znaleźli się w ogródku. Tu każdy z nich powtórzył kilkakrotnie „Sza!“, co uczyniwszy zastanowili się, co należy czynić dalej?
„Czy panna Allen jest już w ogrodzie, Mary?“ spytał pan Winkle bardzo wzruszony.
„Nie wiem, proszę pana“, odpowiedziała ładna pokojówka. „Najlepiej niech pan Weller podsadzi pana Winkle na drzewo, a pan Pickwick zechce może łaskawie patrzeć, czy ktoś nie idzie łąką, a ja popilnuję ogrodu z drugiej strony! Wielki Boże! A to co takiego?!“
„Ta ślepa latarnia zgubi nas wszystkich!“ zawołał Sam, niezadowolony. „Niech pan uważa, co pan robi, proszę pana! Rzuca pan światło akurat w okna bawialni!“
„A niech cię!“ zawołał pan Pickwick. „Dalibóg nie chciałem!“
„A teraz oświetla pan sąsiedni dom!“ upominał Sam.
„A niech cię!“ zawołał pan Pickwick odwracając się znowu.
„Teraz rzuca pan światło na stajnię! jeszcze pomyślą, że się pali!“ utyskiwał Sam. „Może będzie pan łaskaw zamknąć latarnię?!“
„Nigdy nie widziałem takiej latarni! nigdy w życiu!“ powiedział pan Pickwick głęboko zdumiony efektem, jaki wywołuje jego czynność. „Nigdy nie widziałem równie silnego reflektora!“
„Okaże się on niebawem o wiele dla nas za silny, jeżeli będzie pan nim w dalszym ciągu w ten sposób manipulował!“ odpowiedział Sam, a pan Pickwick po wielu próbach zamknął wreszcie latarkę. „Słyszę kroki młodej damy... No, panie Winkle, jazda!“
„Czekaj! Czekaj! Ja muszę z nią najpierw pomówić! podsadź mię, Sam!“
„Służę panu!“ powiedział Sam opierając się głową o mur i w ten sposób robiąc ze swoich pleców rodzaj platformy. „Pan będzie łaskaw stąpić na tę doniczkę i hop-siup!“
„Boję się, że się złamiesz, Sam!“ powiedział pan Pickwick.
„Nic mi nie będzie!“ zawołał Sam. „Niech pan poda memu panu rękę, panie Winkle! Mocniej panie, mocniej, mamy czas!“
Gdy Sam tak mówił, pan Pickwick ze zręcznością zdumiewającą w gentlemanie tych lat i tej wagi, wgramolił się na plecy Sama. Sam podniósł się ostrożnie, i pan Pickwick dosięgnął prawie wierzchołka muru, podczas gdy pan Winkle trzymał go mocno pod kolanami. W ten sposób ostatecznie okulary znalazły się nad murem.
„Kochanie!“ powiedział pan Pickwick spojrzawszy za mur i dojrzawszy w oddali Arabellę. „Nie bój się! To tylko ja!“
„Och, niech pan odejdzie, panie Pickwick! Proszę niech wszyscy odejdą!“ powiedziała Arabella. „Tak strasznie się boję! Kochany, drogi panie, niech pan zejdzie! Jeszcze pan spadnie i zabije się!“
„Nie bój się, kochanie“, uspakajał pan Pickwick panienkę. „Niema najmniejszego powodu do obaw! Trzymaj się, Sam!“ dodał, spojrzawszy wdół.
„Słucham pana! Ale proszę bardzo, nie rozmawiaj pan dłużej niż koniecznie potrzeba! Pan jest trochę ciężki!“
„Jeszcze tylko chwileczkę Samie!“ odrzekł pan Pickwick. „Chciałem ci tylko powiedzieć, moje dziecko, że nigdybym nie pozwolił memu młodemu przyjacielowi na widzenie się z tobą ukradkiem, gdyby sytuacja, w której się znajdujesz, umożliwiała inną alternatywę. Jeżeli sytuacja, jaka się przez to wytworzyła, jest dla ciebie przykra, moje dziecko, to pociesz się, że ja jestem obecny! Tylko to chciałem ci powiedzieć, moje dziecko!“
„Jestem panu naprawdę strasznie wdzięczna za pańską dobroć i delikatność!“ zawołała Arabella, ocierając łzy chusteczką. Powiedziałaby jeszcze coś więcej może, gdyby nie to, że pan Pickwick zniknął z wielką szybkością, a to z tego powodu, że zrobił fałszywy krok na plecach Sama, co sprawiło, iż znalazł się nagle na ziemi. Zerwał się jednak natychmiast i, prosząc pana Winkle, by skrócił, jak tylko może, rozmowę, pobiegł na łąkę trzymać straż, z zapałem i szybkością iście młodzieńczą. A pan Winkle, podniecony ważnością sytuacji, w jednej chwili był już na murze, zdążywszy przedtem powiedzieć Samowi, żeby pilnował swego pana.
„Nie troszcz się pan o mego pana! Zajmę się nim!“ zawołał Sam.
„Gdzie on jest? Co robi?!“ niepokoił się pan Winkle.
„Na jego stare kamasze!“ zawołał Sam spoglądając na łąkę. „Trzyma straż na łące, razem ze swoją ślepą latarnią! Jak poczciwy, stary Faun! Nigdym w życiu nie widział takiego poczciwiny! Niech mię kaczki, jeżeli nie wierzę, że jego serce urodziło się w dwadzieścia pięć lat później, niż jego ciało!“
Pan Winkle nie słuchał pochwał na cześć swego przyjaciela. Zeskoczył z muru. Rzucił się do nóg panny Arabelli, upewniając ją o szczerości swoich uczuć z elokwencją, godną samego pana Pickwicka.
Podczas gdy to się działo na otwartem powietrzu, o parę domów dalej, starszy gentleman, o twarzy uczonego, siedział w swojej bibliotece. Pisał dzieło filozoficzne a od czasu do czasu zwilżał gardło i orzeźwiał myśli szklaneczką klaretu, który nalewał z butelki o wielce szanownym wyglądzie. Pisząc, starszy jegomość spoglądał na dywan, to na sufit, to na ściany. A kiedy nie znajdował natchnienia ani na dywanie, ani na suficie, ani na ścianie, wyglądał oknem.
Podczas jednej z takich pauz w natchnieniu, starszy jegomość spojrzał bezmyślnym wzrokiem w ciemność i bardzo się zdziwił, zauważywszy błyszczące światło w niewielkiej odległości nad ziemią; światło to zjawiało się, to znikało. Fenomen powtórzył się — i to nie raz i nie dwa! Wreszcie uczony gentleman odłożył pióro i zaczął zastanawiać się, jak wyjaśnić to dziwne zjawisko.
To nie meteory. Za nisko na meteor! I nie świetliki! Za wysoko na świetliki! Nie fajerwerki, nie muchy ogniste — więc co?! Co to może być?! Jakiś dziwny i niezwykły fenomen natury, którego żaden filozof na świecie jeszcze nie zaobserwował. Coś, co natura właśnie jemu pozostawiła do wykrycia, żeby mógł unieśmiertelnić swoje nazwisko! Przepełniony temi myślami, uczony znów schwycił za pióro i opisał zwięźle to niebywałe zjawisko, zanotowawszy dzień, godzinę i minutę, kiedy je zauważył: szczegóły te miały tworzyć dokładne dane, dotyczące niezwykłego odkrycia, oraz miały być dowodem wielkiej wiedzy, która w zdumienie wprawi wszystkich uczonych astronomów, jacy kiedykolwiek żyli na cywilizowanych obszarach tego globu.
Rzucił się w fotel i pogrążył w rozmyślaniach nad owem zjawiskiem i swoją przyszłą wielkością. Mistyczne światło zajaśniało wyraźniej niż poprzednio: tańczyło po łące, biegło z jednego końca na drugi, poruszając się po orbicie tak ekscentrycznej, jak orbita komety.
Uczony był kawalerem. Nie miał żony, z którą mógłby podzielić się swojem odkryciem. Więc zawołał służącego.
„Pruffle!“ powiedział. „Dzieje się coś bardzo dziwnego w przestworzach! Widzisz?“ tu uczony pokazał okno, w którem znowu mignęła smuga światła.
„Widziałem, proszę pana!“
„I cóż ty na to, Pruffle?“
„Co o tem myślę proszę pana?“
„Tak. Wychowałeś się w tych stronach. Jak myślisz — skąd to światło, co?!“
Uczony uśmiechnął się już naprzód, wiedząc, że Pruffle nie znajdzie odpowiedniego wytłumaczenia.
„Chyba złodzieje!“ powiedział wreszcie Pruffle.
„Głupi jesteś! Możesz odejść!“
„Dziękuję panu!“ odpowiedział Pruffle i wyszedł.
Ale uczony nie mógł znieść myśli, że fenomen, którym pragnął obdarzyć świat, a o którym Pruffle, rodem z tej okolicy, nigdy nie słyszał, zostanie niewyjaśniony. Włożył więc kapelusz i wyszedł do ogrodu, zdecydowany zbadać zjawisko u samego źródła.
Otóż, na krótko przedtem, jak uczony zszedł do ogrodu, pan Pickwick jak mógł najszybciej przebiegł łąkę, wszczynając fałszywy alarm, że ktoś nadchodzi, przyczem nie omieszkał przypadkiem odsłonić latarki. Natychmiast po alarmie pan Winkle przelazł przez płot, a panna Arabella wbiegła do domu. Furtkę zamknięto i trzej awanturnicy pobiegli przez łąkę, gdy nagle zatrzymał ich widok uczonego, który właśnie otwierał swoją furtkę.
„Zatrzymajmy się na jedną chwilkę!“ szepnął Sam, który, oczywiście, biegł na przodzie. „Pan będzie łaskaw poświecić na chwilę!“
Pan Pickwick uczynił, jak mu kazano, a Sam, widząc głowę mężczyzny, ostrożnie wynurzającą się w odległości kilku kroków, gruchnął w nią pięścią, tak, że z głuchym dźwiękiem uderzyła o furtkę. Uczyniwszy to, z wielką zręcznością i pośpiechem, pan Weller zarzucił sobie pana Pickwicka na plecy, i, mając za sobą pana Winkle, puścił się przez łąkę ze zdumiewającą szybkością, jeżeli się weźmie pod uwagę ciężar, jaki musiał nieść.
„Złapał pan już oddech?!“ spytał Sam, gdy dobiegli do końca łąki.
„Tak, tak! Zupełnie!“ odpowiedział pan Pickwick.
„Więc zmiatajmy!“ powiedział Sam, zsadzając swego chlebodawcę. „Weźmiemy pana między siebie! Mamy niecałą milkę! Zdaje mi się, że wygrał pan los, proszę pana! Sypmy!“
Tak zachęcany pan Pickwick uczynił jaki mógł najlepszy użytek ze swoich nóg. Powiem wam w zaufaniu, że nigdy nie widziano, by po tej łące biegły czarne kamasze w stylu równie dobrym jak to czyniły kamasze pana Pickwicka w tej właśnie okazji!
Kocz czekał, konie były wypoczęte, droga doskonała, woźnica chętny. Całe towarzystwo przybyło szczęśliwie do Bush, zanim pan Pickwick ostatecznie złapał oddech.
„Zaraz do domu, proszę pana!“ powiedział Sam, gdy kocz stanął przed drzwiami mieszkania. „Ani chwili na ulicy po takim marszu! Przepraszam pana“, dodał, zdejmując kapelusz i zwracając się do pana Winkle: „Mam nadzieję, że nie było żadnych innych dawniejszych skłonności?“
Pan Winkle pochwycił dłoń swego skromnego przyjaciela i szepnął mu na ucho: „Wszystko dobrze. Sam! Wszystko dobrze!“ Na to Sam, na znak, że zrozumiał, trzy razy uderzył się po nosie, uśmiechnął się, skrzywił i wszedł do domu z miną, wyrażającą zupełne zadowolenie.
Co do uczonego, ten wytłumaczył w sposób bardzo naukowy, że owo dziwne światło było efektem elektrycznym. Jako dowód podawał, że światło tańczyło przed jego oczyma, gdy wychylił głowę z za furtki, a potem poraziło co na dobry kwadrans. Tłumaczenie to przyjęto przez wszystkie Towarzystwa Naukowe i uznano powszechnie, że uczony jest rzeczywistem źródłem wiedzy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: anonimowy.