Klub Pickwicka/Rozdział dwudziesty szósty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Klub Pickwicka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Posthumous Papers of the Pickwick Club
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


Rozdział dwudziesty szósty.
Zawierający krótkie streszczenie sprawy Bardell contra Pickwick.

Osiągnąwszy główny cel podróży do Ipswich, który polegał na wykryciu niegodziwości pana Jingle, pan Pickwick postanowił bezzwłocznie powrócić do Londynu, by się dowiedzieć, co przedsięwzięli przeciw niemu panowie Dodson et Fogg. Przystępując do urzeczywistnienia tego zamiaru z całą przedsiębiorczością swego charakteru, filozof wsiadł do pierwszego odchodzącego dyliżansu, nazajutrz po pamiętnych wypadkach, które w całej ich rozciągłości opisaliśmy w dwóch poprzednich rozdziałach i tegoż samego dnia wieczorem przyjechał do stolicy, cały i w najlepszem zdrowiu, oraz w towarzystwie swych przyjaciół i Sama.
Tu rozstano się na pewien czas. Panowie Srodgrass, Tupman i Winkle udali się do swych mieszkań, by poczynić potrzebne przygotowania do podróży do Dingley Dell; pan Pickwick zaś i Sam stanęli w bardzo dobrej, chociaż starej oberży pod „Jerzym i Jastrzębiem“ na Lombard-Street.
Pan Pickwick. zjadłszy obiad, kończył drugi kufel doskonałego porto, obwiązał sobie głowę chustką, nogi wyciągnął ku kominkowi i rozsiadł się wygodnie na krześle, gdy wejście Sama z torbą podróżną wyrwało go ze spokojnych rozmyślań.
„Sam!“ zawołał filozof.
„Jestem, panie“.
„Myślałem właśnie o tem, iż wiele moich rzeczy pozostało u pani Bardell, przy ulicy Goswell, i że trzeba je stamtąd zabrać“.
„Bardzo dobrze“, rzekł pan Weller.
„Złożymy je tymczasem u pana Tupmana, ale przedtem trzebaby to uporządkować. Chciałbym, byś poszedł na ulicę Goswell i załatwił mi to wszystko“.
„Czy zaraz, panie?“
„Zaraz... I... zaczekaj no“, dodał pan Pickwick, wyjmując pieniądze. „Trzeba zapłacić czynsz. Wprawdzie termin przypada na Boże Narodzenie, ale zapłać teraz, by wszystko było w porządku. Mam prawo wymówić mieszkanie na miesiąc przed terminem. Oto jest kontrakt. Oddasz go pani Bardell. Niech odnajmie lokal, kiedy chce“.
„Bardzo dobrze, panie. Więcej nic?“
„Nic więcej, Samie“.
Sam wolnym krokiem szedł ku schodom, jakby czekał na coś jeszcze. Powoli otworzył drzwi i już miał przekroczyć próg, gdy pan Pickwick znowu zawołał:
„Sam!“
„Jestem panie“, odrzekł służący poważnie.
„Nie będę miał nic przeciwko temu, gdy postarasz się wywiedzieć, jak pani Bardell jest obecnie wobec mnie usposobiona i czy rzeczywiście ten niegodziwy proces ma być prowadzony aż do ostateczności. Mówię ci, iż nie mam nic przeciwko temu, byś się o tem dowiedział, jeżeli będziesz mógł“.
Sam znakiem dał do zrozumienia, iż pojmuje, o co chodzi i wyszedł z pokoju. Pan Pickwick raz jeszcze nasunął jedwabną chustkę na głowę i przygotował się do drzemki. Sam szybkim krokiem ruszył spełnić polecenie. Około dziesiątej stanął na ulicy Goswell. W małym pokoiku od frontu paliło się kilka świec a na zasłonie w oknie widać było cienie dwóch stroików. Pani Bardell przyjmowała. Pan Weller zapukał do drzwi. Po dość długiej pauzie, w czasie której Sam gwizdał jakąś melodję a właścicielka lokalu próbowała namówić krótką, oporną świecę, by się zapaliła, dały się słyszeć kroki i młody Bardell stanął przed Samem.
„No młodzieńcze, jakże się miewa mama?“
„Dobrze się ma — i ja także“, odparł mały.
„Chwała Bogu; powiedz, że chciałbym pomówić z nią, mój ty młody fenomenie“.
Wezwany w ten sposób Bardell syn, postawił na schodach świecę, z którą był wszedł i znikł za drzwiami, by oznajmić poselstwo.
Sam tymczasem dostrzegł leżące na oknie dwa kobiece stroiki, które należały do dwóch najserdeczniejszych przyjaciółek pani Bardell; przybyły one do niej na towarzyską herbatkę i ciepłą przekąskę, składającą się z nóżek wieprzowych i smażonego sera. Podczas gdy ser smażył się na małym holenderskim kominku w sposób niesłychanie nęcący a nóżki wieprzowe pływały rozkosznie w cynowej rynce, pani Bardell i dwie jej przyjaciółki opływały również od plotek o wspólnych ich znajomych. Młody Bardell przerwał ten zajmujący przegląd wróciwszy od drzwi i uwiadamiając o przybyciu Sama.
„Służący pana Pickwicka!“ zawołała pani Bardell, blednąc.
„Boże miłosierny!“ wykrzyknęła pani Cluppins.
„Doprawdy, że gdybym nie była tu sama, nigdybym temu nie uwierzyła!“ oświadczyła pani Sanders.
Pani Cluppins, była to kobiecina żwawa i wiecznie czemś zajęta. Pani Sanders była znów wysoka, tęga, o poważnej twarzy. One to stanowiły towarzystwo pani Bardell. Pani Bardell uznała za właściwe być wzruszoną, a ponieważ żadna z tych trzech dam nie wiedziała, czy wypada komunikować się z panem Pickwickiem bez pośrednictwa panów Dodson et Fogg, więc wszystkie trzy nie wiedziały, co począć. W tym stanie wątpliwości nie pozostawało na razie nic innego, jak obić małego chłopca za to, że zastał we drzwiach Sama. Czuła matka nie zaniedbała więc tego a chłopak począł wrzeszczeć jakby z nut.
„Nie ogłuszaj mnie, szkaradne stworzenie!“ zawołała pani Bardell.
„Nie dręcz twej biednej matki!“ dodała pani Cluppins.
„Ma ona i bez tego niemało zmartwień“, dodała ze współczuciem pani Sanders.
„Ach, cóż za biedna to owieczka!“ zaczęła znów pani Cluppins.
Podczas tych moralnych rozważań młody Bardell ryczał coraz głośniej.
„Co tu począć?“ zapytała pani Bardell.
„Sądzę, że powinna go pani przyjąć, rozumie się, przy świadku“, odpowiedziała pani Cluppins.
„Przy dwóch świadkach będzie legalniej“, zauważyła pani Sanders, która, tak jak i jej przyjaciółka poprostu pękała z ciekawości.
„Więc można go tu zawezwać?“ zaczęła znów pani Bardell.
Pani Cluppins uznała to za słuszne i zawołała:
„Proszę wejść, panie Weller; niech pan tylko zamknie za sobą drzwi“.
Sam przyjął zaproszenie i wszedł do pokoju, gdzie wyłożył cel swego poselstwa do pani Bardell jak następuje:
„Przykro mi, że robię pani subjekcję, jak mówił raz pewien rozbójnik do starej damy, gdy wpadł do jej domu i przypiekał ją ogniem, ale ponieważ przybyliśmy właśnie do Londynu z moim gubernatorem i wkrótce znów mamy wyjechać, więc chciałem złożyć pani moje uszanowanie“.
„Nie może pan odpowiadać za czyny pana Pickwicka“, zauważyła pani Cluppins, na której osoba i maniery Sama wywarły wielkie wrażenie.
„Naturalnie“, dodała pani Sanders, która, rzuciwszy czułe spojrzenie na rynkę, dokładnie obliczyła w myśli, ile dostałoby się jej ze smakowitych nóżek wieprzowych, gdyby Sama zaproszono na herbatę.
„A zatem“, mówił dalej ambasador, nie zważając na przerwanie, „przyszedłem tu: primo, żeby wymówić mieszkanie, oto kontrakt; drugo, żeby zapłacić czynsz, oto pieniądze; trzecio, by prosić panią o uporządkowanie naszych rzeczy i oddanie ich osobie, którą tu przyślemy; czwarto, by oznajmić, iż może pani, choćby zaraz, odnająć nasze mieszkanie. To wszystko“.
„Pomimo wszystko, co zaszło“, rzekła z westchnieniem pani Bardell, „zawsze mówiłam i zawsze mówić będę, że pod każdym względem, wyjąwszy jednego, pan Pickwick postępował jak prawdziwy gentleman. Pieniądze były u niego tak pewne, jak w banku angielskim“.
Mówiąc to, pani Bardell przyłożyła chustkę do oczu i wyszła z pokoju, by napisać pokwitowanie.
Sam wiedział, iż najlepiej zrobi, gdy będzie milczał, bo dwie damy niechybnie zagadają same. Ograniczył się więc do kolejnego oglądania rynki, ścian i podłogi, zachowując najzupełniejsze milczenie.
„Biedna kobieta!“ zawołała pani Cluppins.
„Biedna istota!“ dodała pani Sanders.
Sam nie odpowiedział nic; zmiarkował, iż zmierzają do rzeczy.
„Doprawdy, że serce mi się kraje“, zaczęła znowu pani Cluppins, „gdy pomyślę o takiej zdradzie. Nie chcę mówić nic nieprzyjemnego, ale pan Pickwick jest to stary brutal i chciałabym, by był tu i bym mogła powiedzieć mu to w oczy“.
„I jabym chciał, żeby tu był“, odrzekł Sam.
„Straszna rzecz patrzeć, jak ta kobieta bierze to sobie do serca, jak niknie, jak nic jej nie cieszy, wyjąwszy chyba to, że widzi swe przyjaciółki, które przychodzą tu czasami, jedynie by ją odwiedzić i rozerwać“, dodała pani Cluppins, spoglądając z ukosa na kominek holenderski i cynową rynkę. „To straszne“.
„To barbarzyństwo“, dodała pani Sanders.
„Pan Pickwick, człowiek jeszcze młody, jest bardzo bogaty, a gdyby się ożenił, nie dostrzegłby nawet różnicy w wydatkach. Tu niema nic na jego wytłumaczenie. Dlaczego nie żeni się z nią?“ mówiła dalej pani Cluppins, mieląc wprawnie językiem.
„To właśnie pytanie!“ rzekł Sam.
„Pytanie?” rzekła pani Cluppins. „Gdyby o mnie chodziło, wcalebym nie pytała. W każdym razie istnieje prawo i dla nas, biednych kobiet, chociaż mężczyźni chcieliby zrobić nas niewolnicami. Pan Pickwick dowie się o tem na własny koszt, nim będzie o sześć miesięcy starszy”.
Po tej pocieszającej uwadze, twarz pani Cluppins rozjaśniła się i uśmiechnęła do pani Sanders, która także odpowiedziała uśmiechem.
„Więc sprawa toczy się; nie ulega wątpliwości”, pomyślał Sam, podczas gdy pani Bardell wychodziła z drugiego pokoju.
„Oto pokwitowanie“, rzekła miła wdowa, „i reszta pieniędzy. Może pan co pozwoli, aby się rozegrzać, tak, po starej znajomości?”
Sam zmiarkował, że może coś jeszcze wywiedzieć się i przyjął propozycję. Pani Bardell wydobyła więc z małej szafki butelkę, ale była tak głęboko wzruszona, iż zamiast jednego kieliszka, w roztargnieniu nalała cztery.
„Ach! Co pani robi?“ zawołała pani Cluppins.
„A to roztargnienie!“ dodała pani Sanders.
„O biedna moja głowo!“ rzekła pani Bardell, smutno uśmiechając się.
Sam, jak łatwo domyśleć się, zrozumiał wszystko, to też pośpieszył oświadczyć, iż nigdy nic nie pije przed kolacją, chyba, że napije się do niego dama. Nastąpiły głośne śmiechy, wkońcu pani Sanders zdecydowała się uczynić zadość temu żądaniu i umoczyła usta w kieliszku. Wtedy Sam oświadczył, iż należy pić kolejką i wszystkie damy umaczały usta. Wkońcu pani Cluppins zaproponowała toast, „za powodzenie sprawy Bardell contra Pickwick“ i damy wypróżniły swe kieliszki, poczem stały się bardzo rozmowne.
„Sądzę“, rzekła pani Bardell, „sądzę, iż pan wie, jak rzeczy stoją, panie Weller?“
„Tak, słyszałem o tem“, odrzekł Sam.
„Okropna to rzecz, panie Weller“, rzekła ani Bardell, „gdy człowiek w ten sposób staje się przedmiotem plotek w całem mieście, ale teraz widzę, iż nie mam innego środka. Moi adwokaci, panowie Dodson et Fogg, utrzymują, iż muszę wygrać. — W przeciwnym razie nie wiem sama, co pocznę“.
Sama myśl, że pani Bardell może przegrać proces, tak głęboko wstrząsnęła panią Sanders, iż dama ta uczuła się zmuszoną nalać powtórnie swój kieliszek i wypróżnić go bezzwłocznie, czując, jak to potem utrzymywała, że gdyby nie miała na tyle przytomności umysłu, by tak postąpić, niezawodnie zrobiłoby się jej słabo.
„Kiedy, jak pani myśli, może to nastąpić?“ zapytał Sam.
„W lutym albo w maju“, odrzekła pani Bardell.
„A ilu będzie świadków!“ zawołała pani Cluppins. „A jeżeli oskarżycielka nie wygra, toż to będą złościć się panowie Dodson et Fogg! Przecież oni robią to wszystko przez spekulację, na własne ryzyko!“
„Oczywiście“, rzekła pani Sanders.
„Ale ona wygra!“ zawołała pani Sanders.
„Spodziewam się“, dodała pani Bardell.
„Nie ulega żadnej wątpliwości“, dorzuciła pani Cluppins.
„No“, rzekł Sam, stawiając swój kieliszek na stole, „jeśli o mnie chodzi, to mogę tylko powiedzieć, iż życzę tego pani“.
„Dziękuję, panie Weller“, odpowiedziała pani Bardell.
„Co się zaś tyczy panów Dodsona et Fogga, robiących takie rzeczy przez spekulację“, mówił dalej Sam, „oraz wszystkich podobnych im szlachetnych jegomościów tejże profesji, gratis wciągających ludzi za uszy w procesy, to mogę tylko powiedzieć, iż im życzę takiej nagrody, jaką dałbym im ja sam“.
„Ach!“ zawołała rozczulona temi słowami pani Bardell. „Życzę im nagrody, na jaką zasługują wszystkie szlachetne serca“.
„Amen!“ odpowiedział Sam. „I niech już przy tem zostanie. Życzę dobrej nocy, moje panie“.
Ku wielkiej uciesze pani Sanders, pani Bardell pozwoliła Samowi odejść, nie robiąc żadnych aluzyj do nóżek wieprzowych i smażonego sera, wkrótce więc przy pomocy młodzieńczych sił Bardella syna załatwiono się jak najdokładniej z wszystkiemi przysmakami. Dzięki zjednoczonym wysiłkom, dania zniknęły poprostu bez śladu.
Sam, przybywszy do oberży pod „Jerzym i Jastrzębiem“, jak najdokładniej zaraportował swemu panu o przebiegłych manewrach Dodsona et Fogga. Opowiadanie jego na drugi dzień potwierdził w całej rozciągłości pan Perker, z którym filozof nasz odbył naradę. Tymczasem pan Pickwick zaczął robić przygotowania do odjazdu na Boże Narodzenie do Dingley Dell, mając to nad wyraz miłe uczucie, że za dwa lub trzy miesiące będzie miał w sądzie Common Pleas rozprawę o wypłacenie odszkodowania za złamanie przyrzeczenia małżeństwa. Przytem wszystko będzie przemawiało za oskarżycielką, co przypisać należy nie tylko sile okoliczności, ale także sprytowi i obrotności panów Dodsona i Fogga.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: anonimowy.