Kimiko

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lafcadio Hearn
Tytuł Kimiko
Pochodzenie Czerwony ślub i inne opowiadania
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku, Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KIMIKO

Wasuraruru
Mi naran to omô
Kokoro koso
Wasuré nu jori mo
Omoi nari-keré

Pragnąć być zapomnianą przez ukochanego jest dla duszy zadaniem znacznie cięższem, niż starać się nie zapomnieć.
Poemat Kimiko


I

Imię to widnieje na papierowej latarni u wchodu do jednego domu w Ulicy Gejsz.
Widziana w nocy uliczka ta jest jedną z najdziwniejszych na świecie. Ciasna jest, jak kurytarz, a ciemne, połyskujące ozdoby z drzewa na frontach domów, stojących tuż przy sobie — każdy z odsuwanemi nabok drzwiczkami o papierowych okienkach, wyglądających jak zamarznięte szyby — przypominają w pierwszej chwili kabiny okrętowe pierwszej klasy. W rzeczywistości budynki te mają nieraz po kilka piętr, nie odrazu jednak się to spostrzega, zwłaszcza jeśli niema księżyca, ponieważ oświetlony jest tylko dół domów aż po wyskoki, ponad któremi wszystko już jest czarne, jak noc. Iluminacja odbywa się zapomocą lamp, umieszczonych za małemi, wyklejonemi papierem drzwiczkami, i latarń papierowych, zawieszonych nad wszystkiemi drzwiami. Kiedy się patrzy wdół tych ulic, między dwoma rzędami latarń — rzędy te zmieniają się w nieruchome pasy żółtego światła. Jedne latarnie mają owalny kształt jaja, inne są stożkowate, czworoboczne lub sześcioboczne; na wszystkich wypisane są pięknie japońskie charaktery. Ulica jest bardzo spokojna, milcząca, jak warsztat na jakiejś wielkiej wystawie po godzinach pracy. Pochodzi to stąd, że prawie wszystkie mieszkanki ulicy wyszły — aby wziąć udział w bankietach i różnych innych przyjęciach. Żyły życiem nocnem.
Napis na pierwszej latarni po lewej stronie, idąc ku południowi, brzmi: — Kinoja: uczi O-Kata, co znaczy — Złoty Dom, w którym mieszka O-Kata. Latarnia po prawej stronie mówi o Domu Niszimura i dziewczęciu Mijocuru, które to imię oznacza Bociana Wspaniale Istniejącego. Dalej po lewej stronie jest Dom Kadżity; w domu tym mieszkają: Kohana — Pączek Kwiatowy i Hinako — której twarz jest milutka, jak twarzyczka lalki. Naprzeciw znajduje się Dom Nagaje, w którym mieszkają Kimika i Kimiko. I ta podwójna, świetlna litanja imion ciągnie się na pół mili.
Napis na latarni ostatnio wymienionego domu świadczy o pokrewieństwie Kimiki z Kimiko — ale także i o czemś więcej; albowiem Kimiko wystylizowane jest Ni-dai-me, niemożliwy do przetłumaczenia honorowy tytuł, że ona jest tylko Kimiko Nr. 2. Kimika jest panią i mistrzynią; wychowała dwie gejsze, obie zwane, lub raczej przezwane przez nią, Kimiko; powtórne użycie tego imienia dowodzi niezbicie, iż pierwsza Kimiko — Iczi-dai-me — musiała być sławną. Imienia zawodowego osoby nieszczęśliwej, lub która nie cieszyła się powodzeniem, nigdy się jej następczyni nie daje.
O ile mielibyście kiedykolwiek dobry i wystarczający powód, aby wejść do tego domu — co łatwo zrobić, odsuwając drzwi, wprawiające w ruch dzwonek, zapowiadający odwiedziny — możecie zobaczyć się z Kimiką, oczywiście, o ile mała jej trupa nie jest zaproszona na jaki wieczór. Poznacie osóbkę bardzo inteligentną i zasługującą na to, aby z nią porozmawiać. Jeśli zechce, może wam opowiedzieć nadzwyczajne historje — historje z prawdziwego życia i o prawdziwych ludziach. Albowiem Ulica Gejsz jest pełna wspomnień — tragicznych, komicznych, melodramatycznych. Każdy dom ma tu swoje wspomnienia, a Kimika zna je wszystkie. Niektóre są naprawdę straszne; inne pobudzą was do śmiechu; a jeszcze inne dadzą wam wiele do myślenia. Do tej kategorji należy historja pierwszej Kimiko. Nie jest wcale taka nadzwyczajna, ale może najprzystępniejsza dla ludzi Zachodu.

II

Niema już Iczi-dai-me Kimiko; jest tylko wspomnienie. Kimika była bardzo młoda, kiedy tę Kimiko nazywała swą siostrą po fachu.
— Była to nadzwyczajna, podziwu godna dziewczyna — mówi Kimika o Kimiko.
Aby uzyskać uznanie w swym zawodzie, gejsza musi być albo bardzo ładna, albo bardzo sprytna. Sławne gejsze są przeważnie i ładne i sprytne — w młodym wieku wybrane przez swe mistrzynie, umiejące się poznać na ich zaletach. Nawet niższej kasty śpiewaczki muszą mieć pewien urok w swych najlepszych latach — choćby tylko tę „beauté du diable,“ z której powstało japońskie przysłowie, iż nawet diabeł jest ładny w osiemnastym roku życia.
Lecz Kimiko była więcej niż ładna. Stosownie do japońskiego ideału była pięknością — a jest to ideał, którego nie osiąga nawet jedna kobieta na sto tysięcy. Prócz tego była nietylko sprytna, lecz wprost niezrównana. Układała bardzo ładne poemaciki, umiała cudownie układać kwiaty, bez najmniejszego zarzutu pełniła wszystkie obrzędy, połączone z piciem herbaty, umiała haftować, robić jedwabne mozaiki — jednem słowem była zachwycająca. Jej pierwszy publiczny występ wywołał wielkie wrażenie w wykwintnych sferach Kioto. Widać było, że może sobie zdobyć kogo zechce i że ma przed sobą wielką przyszłość.
Wkrótce jednak okazało się też, że w zawodzie swoim jest wykształcona znakomicie. Wiedziała, jak się zachować we wszystkich możliwych okolicznościach, a czego sama nie wiedziała, tego uczyła ją Kimika. Więc rozumiała doskonale co znaczy potęga piękności i słabość namiętności, jaka jest wartość obietnic a siła obojętności, ile szaleństwa i niegodziwości mieści się w sercach mężczyzn. Dzięki temu Kimiko błądziła rzadko i niewiele wylała łez. Powoli stała się, jak sobie tego Kimika życzyła, małą niebezpieczną, jak lampa dla cieni — inaczej mogłoby się zdarzyć, że niektóre ćmy przewróciłyby ją. Obowiązkiem lampy jest oświetlać miłe przedmioty, w czem niema żadnej złośliwości. Kimiko nie była ani złośliwa, ani zanadto niebezpieczna. Bojaźliwi rodzice zauważyli, że ona się wcale nie wdziera do przyzwoitych rodzin i bynajmniej nie robi poważnych intryg miłosnych. Z drugiej strony nie była też zbyt łaskawa dla młodzieńców, którzy podpisują listy własną krwią lub też, na dowód wiecznej miłości, proszą tancerkę, aby im ucięła koniuszek małego palca lewej ręki. Nie brakowało jej złośliwości, aby ich z tego szaleństwa wyleczyć. Niezbyt chętną znalazło ją też kilku bogatych panów, którzy, chcąc ją posiąść z ciałem i duszą, ofiarowali jej majątki i domy. Jeden poruszał swą szlachetność do tego stopnia, że wykupił ją za sumę, która Kimikę zrobiła bogatą. Kimiko była mu bardzo wdzięczna, ale — pozostała gejszą. Zbyt wiele miała taktu, aby dawać kosze w sposób, który wywoływałby nienawiść i sama przeważnie potrafiła wyleczyć nieszczęśliwego kochanka z rozpaczy. Zdarzały się oczywiście wypadki wyjątkowe. Pewien starzec, przyszedłszy do przekonania, że, wobec niemożliwości zdobycia Kimiko, życie nie ma dla niego wartości, zaprosił ją pewnego wieczoru na ucztę i poczęstował winem[1]. Ale Kimika, umiejąca czytać w twarzach ludzkich, ukradkiem podstawiła Kimice herbatę. która ma ten sam kolor, i w ten sposób instynktownie ocaliła dziewczęciu cenne życie — bo, w dziesięć minut później, dusza oszalałego z miłości gospodarza samotnie powędrowała do Meido, z pewnością srodze rozczarowana. Od tego dnia Kimika czuwała nad Kimiko, jak ryś czuwa nad swemi kociętami.
A to kocię stało się manją wykwintnych sfer, obłędem, szaleństwem — niedoścignionym ideałem i największą sensacją swego czasu. Pewien cudzoziemski książę czule wspomina jej imię, przysłał jej w darze brylanty, których nigdy nie nosiła. Od wszystkich, którzy mogli sobie pozwolić na zbytek przypodobania się jej, otrzymywała mnóstwo prezentów, a cieszyć się jej względami, choćby tylko przez jeden dzień, było szczytem marzeń „złotej młodzieży“. Nikomu jednak nie pozwalała ani nawet pomyśleć, że go wyróżnia i stale odrzucała wszystkie propozycje trwalszego związku. Na protestujące pytania odpowiadała, że sama najlepiej zna swoje miejsce. Nawet przyzwoite kobiety nie wyrażały się o niej źle — ponieważ nazwisko jej nigdy nie było połączone z żadną tragedją rodzinną. Była naprawdę zawsze na swojem miejscu. Czas robił ją tylko coraz bardziej uroczą. I inne gejsze zyskiwały sławę, ale nikt ich z nią nawet nie równał. Kilku fabrykantów zdobyło wyłączne prawo używania jej fotografij na swych etykietach i te etykiety przyniosły firmom majątek.
Ale pewnego dnia obiegła miasto zdumiewająca wiadomość, iż znalazł się ktoś, kto wreszcie potrafił zmiękczyć serce Kimiko. Piękna gejsza rozstała się z Kimiką i poszła za kimś, kto mógł jej sprawiać wszystkie piękne suknie — za kimś, kto pragnął zapewnić jej również stanowisko społeczne i rzucić zasłonę na jej przykrą przeszłość — za kimś, kto gotów był umrzeć dla niej dziesięć razy, a już teraz był napół żywy z miłości. Kimika opowiadała, że jakiś warjat próbował zabić się dla Kimiko i że Kimiko zlitowała się nad nim i, pielęgnując go, przywróciła mu znowu szaleństwo. Taiko Hidejoni powiedział, że boi się na świecie tylko dwóch rzeczy — warjata i ciemnej nocy. Kimika zawsze bała się warjatów — i otóż teraz warjat uprowadził jej Kimiko. Tu dodawała, przelewając łzy, zresztą samolubne, że Kimiko już nigdy do niej nie wróci, bo miłość obojga kochanków miała trwałość kilku istnień.
Co do tego jednak, to Kimika miała tylko po części słuszność. Była niewątpliwie bardzo sprytna, ale nigdy nie udało się jej zaglądnąć do kilku prywatnych pokoików w duszy Kimiko. Piszczałaby ze zdumienia, gdyby do nich zajrzała.

III

Między Kimiko a starszą gejszą była różnica szlacheckiej krwi. Przed przyjęciem imienia zawodowego nazywała się Ai, które to imię, napisane właściwym charakterem, znaczy miłość. Ten sam dźwięk, napisany innym charakterem, oznacza cierpienie. A historja Ai była istotnie historją bólu i miłości.
Była dobrze wychowana. Jako mała dziewczynka uczęszczała do prywatnej szkoły pewnego starego samuraja — gdzie dziewczęta siedziały w kuczki na poduszkach przed małemi, dwanaście cali wysokiemi stolikami do pisania i gdzie nauczyciele nie pobierali za naukę zapłaty. W dzisiejszych czasach, gdy nauczyciele są płatni lepiej od oficjalistów prywatnych, nauczanie nie jest już wcale zajęciem tak szanowanem i miłem, jak bywało. Do szkoły i ze szkoły zawsze odprowadzała dziewczynkę służąca, która niosła jej piórnik, poduszkę i mały stolik.
Potem chodziła do normalnej szkoły publicznej. Właśnie wprowadzono pierwsze „nowoczesne” podręczniki, zawierające japońskie przekłady z angielskiego, niemieckiego i francuskiego, opowiadania o honorze, obowiązku i bohaterstwie, znakomicie wybrane i ilustrowane małemi, naiwnemi rysuneczkami, przedstawiającemi ludzi z Zachodu w sukniach nie z tego świata. Te małe, patetyczne książeczki należą już do rzadkości; zastąpiono je oddawna pretensjonalnemi kompilacjami, suchemi i znacznie gorzej wydanemi.
Ai uczyła się dobrze. Raz na rok, w czasie egzaminów, pojawiał się w szkole wysoki dostojnik, który przemawiał do dzieci, jakgdyby był ich ojcem a, rozdając nagrody, musiał pogłaskać każdą jedwabistą główkę. Teraz jest już na emeryturze i z pewnością nie pamięta Ai — a w dzisiejszych szkołach nikt już nie głaszcze małych dziewczynek i nie daje im nagród.
A naraz przyszła reforma, która rodziny szlacheckie wtrąciła w nędzę i niedolę. Ai musiała przestać chodzić do szkoły. Przyszło dużo nieszczęść niemałych, aż wreszcie została tylko Ai, jej matka i młodsza siostrzyczka. Matka i Ai nie umiały nic, prócz odrobiny haftu, — a tylko haftowaniem nie dało się zarobić nawet na życie. Naprzód dom i grunt, potem, jeden po drugim, wszystkie, niekoniecznie do życia potrzebne, przedmioty — sprzęty, klejnoty, kosztowne suknie, wysadzane masą perłową i złotem, przedmioty z laki — wszystko przechodziło za tanie pieniądze do rąk tych, których nędza wzbogaca, a których majątek lud nazywa Namida no kane, co znaczy — „Pieniądz Łez“. Żywi niewiele mogli pomóc — bo większość pokrewnych rodzin szlacheckich walczyła z temi samemi trudnościami. To też, kiedy nie pozostało już nic do sprzedania, kiedy sprzedano nawet małe książeczki Ai, postanowiono zwrócić się o pomoc do umarłych.
Przypomniano sobie, że ojciec ojca Ai został pochowany wraz z mieczem — darem pewnego dajmja — osadzonym w złocie. Wobec tego otwarto grób, zastąpiono wielką gardę kunsztownej roboty prostą, zaś z pochwy wyjęto wszystkie ozdoby. Ale klingi zacnej nie wzięto, ponieważ rycerz mógł jej potrzebować. Ai widziała jego twarz, jak siedział wyprostowany w wielkiej urnie z czerwonej gliny, w której chowano samurajów większych rodów według dawnego rytuału. Po tylu latach rysy jego twarzy można było jeszcze rozpoznać; kiedy mu zwrócono miecz, zdawało się, jakby przykiwywał szorstko na znak zgody.
Nareszcie matka Ai tak się rozchorowała i osłabła, że nie mogła u krosien pracować a złoto zmarłego już się rozeszło. Wówczas Ai odezwała się:
— Matko! Wiem, że teraz pozostało nam już tylko jedyne wyjście. Pozwól mi sprzedać się i zostać tancerką.
Matka Ai rozpłakała się i nic nie odpowiedziała.
Ai nie płakała, lecz wyszła.
Przypomniała sobie, że kiedyś, kiedy w domu jej ojca wydawano bankiety i pojono winem tańczących, często pieściła ją wolna gejsza, imieniem Kimika. Udała się prosto do niej.
— Chcę, żebyś mnie kupiła — wprost oświadczyła jej Ai — ale potrzebuję dużo pieniędzy.
Kimika roześmiała się, zaczęła ją pieścić, nakarmiła ją i wysłuchała jej historji, którą Ai opowiedziała dzielnie, nie uroniwszy ani jednej łzy.
— Moje dziecko! — rzekła Kimika — nie mogę dać ci dużo pieniędzy, bo sama mam ich bardzo mało. Ale jedno mogę zrobić: mogę przyrzec, że będę utrzymywała twą matkę. Będzie to nawet lepiej, niż gdybym jej dała za ciebie większą sumę — bo twoja matka, moje dziecko, była wielką panią i dlatego nie może umieć rozsądnie wydawać pieniądze. Poproś matkę, aby podpisała umowę, w której zobowiążesz się mieszkać ze mną aż do dwudziestego czwartego roku życia, albo też do chwili, w której będziesz mogła mnie spłacić. A teraz idź do domu i weź w podarunku wszystkie pieniądze, jakie mogę ci dać.
W ten sposób Ai została gejszą.
Kimika nadała jej imię Kimiko i utrzymywała jej matkę i siostrę. Matka umarła zanim jeszcze Kimiko została sławną, a siostrzyczkę oddano do szkoły.
Potem przyszło to, cośmy już opowiedzieli.

Młody człowiek, który pragnął umrzeć z miłości dla tancerki, wart był lepszego losu. Był jedynakiem, skutkiem czego rodzice, ludzie bogaci, utytułowani, gotowi byli ponieść dla niego wielką ofiarę — a nawet pozwolić mu się ożenić z gejszą. Co więcej, nie byli dla Kimiko nieżyczliwie usposobieni, ponieważ kochała ich syna.
Przed swym odjazdem Kimiko była na ślubie swej młodszej siostry Umé, która właśnie wyszła ze szkoły. Była dobra i ładna. Kimiko sama wyszukała jej męża, do czego użyła całej swej znajomości mężczyzn. Wybrała bardzo dobrodusznego, poczciwego kupca starej daty — człowieka, który nie potrafiłby być złym, nawet gdyby chciał. Umé nie wątpiła o trafności wyboru doświadczonej siostry, który okazał się istotnie szczęśliwym.

IV

Czwartego miesiąca wywieziono Kimiko do przygotowanej dla niej siedziby — do domu, w którym miała zapomnieć o wszystkich przykrych rzeczywistościach życia. Było to coś w rodzaju pałacu z bajki, pogrążonego w uroczej ciszy wielkich, cienistych, milczących ogrodów, otoczonych wysokiemi murami. Mogła się tu czuć, jak odkupiona dobremi uczynkami pokutująca dusza w królestwie Horai.[2] Ale minęła wiosna, nadeszło lato — a Kimiko była wciąż tą samą, zwykłą Kimiko. Dla niewiadomych powodów już trzy razy odroczyła ślub.
Ósmego miesiąca Kimiko spoważniała i łagodnie, lecz bardzo stanowczo, wyłuszczyła mu swe racje:
— Przyszedł czas, że muszę ci powiedzieć coś, co tak długo odkładałam. Dla matki, która dała mi życie, i dla młodszej siostry żyłam w piekle. To przeszło — ale piętno ognia jest na mnie i żadna siła go nie zetrze. Nie taka, jak ja, powinna wejść do twej rodziny — urodzić ci syna — stworzyć ci dom… Pozwól mi mówić — bo, co się tyczy znajomości złego, jestem o wiele mądrzejsza od ciebie… Nie chcę też poniżyć się w oczach ludzkich, stając się twoją żoną… Jestem tylko twoją przyjaciółką, towarzyszką, chwilowym gościem — i to bez żadnej zapłaty. Kiedy mnie tu już nie będzie — a ten dzień stanowczo przyjść musi! — znacznie lepiej to wszystko zrozumiesz. Będę ci w dalszym ciągu drogą, ale nie tak, jak teraz, w sposób szalony. Wspomnisz te moje słowa. Wybiorą ci dobrą, miłą żonę, która będzie matką twych dzieci. Ja je zobaczę, ale nie wolno mi ani zostać czyjąś żoną, ani zaznać radości macierzyństwa. Jestem tylko twojem szaleństwem, o, ukochany! — złudzeniem, snem, cieniem, przelatującym nad twem życiem. Mogę stać się kiedyś czemś więcej… ale nigdy twą żoną — ani w tem życiu, ani w przyszłem. Jeśli mi jeszcze raz o tem wspomniesz — odejdę.
Dziesiątego miesiąca Kimiko, bez jednej zrozumiałej przyczyny, zniknęła — przepadła — przestała istnieć.

V

Nikt nie wiedział w jaki sposób i dokąd się udała. Nawet w sąsiedztwie domu, który opuściła, nie widziano żeby ona przeszła. W pierwszej chwili myślano, że chyba wkrótce powróci. Pozostawiła swe wszystkie piękne i kosztowne rzeczy — suknie, klejnoty, liczne podarunki, niczego nie wzięła. Ale tygodnie mijały, a ona najmniejszem słówkiem nie dawała znaku życia. Wobec tego zaczęto się obawiać, że może przytrafiło się jej co złego. Gruntowano rzeki, szukano w studniach, wprawiono w ruch telegraf, listy. Rozesłano zaufanych służących, którzy mieli jej szukać. Za każdą wiadomość obiecano nagrodę — szczególnie wysoką dla Kimiki, która zresztą sama tak szczerze była przywiązana do swej przyjaciółki, że byłaby szczęśliwa, gdyby ją mogła znaleźć bez żadnej nagrody. Ale tajemnica pozostała tajemnicą. Zwracanie się do władz byłoby bezcelowem. Nic złego nie uczyniła, nie popełniła żadnej zbrodni. Nie można było wprawiać w ruch całego olbrzymiego systemu policji cesarskiej dla kaprysu zakochanego młodego człowieka. Miesiące zmieniły się w lata, a ani Kimika, ani młodsza siostra w Kijoto, ani nikt z tych tysięcy, którzy znali i uwielbiali piękną tancerkę, nigdzie jej nie spotkali.
Spełniło się jednakże to, co przepowiadała — bowiem czas ociera wszystkie łzy i gasi wszelką tęsknotę. Nawet w Japonji nie próbuje się dwa razy umrzeć z powodu jednego i tego samego nieszczęścia. Kochanek Kimiko uspokoił się; po pewnym czasie wyszukano mu na żonę milutką osóbkę, która dała mu syna. I znowu minęły lata — i szczęście zakwitło w pięknym pałacu z bajki, w którym kiedyś mieszkała Kimiko.
Pewnego poranku mniszka, chodząca po prośbie, pojawiła się niedaleko pałacu, a chłopczyk, usłyszawszy buddyjskie hasło „Ha-i! Ha-i!” pędem pobiegł ku bramie. Służąca, która, według zwyczaju, wyniosła proszącej zwykłą porcję ryżu, zdziwiła się, ujrzawszy, że mniszka pieści chłopca i coś do niego szepcze.
— Czekaj! ja chcę jej to podać! — zawołał chłopczyk do służącej.
A mniszka, spójrzawszy z pod ocieniającego jej twarz szerokiego skrzydła słomianego kapelusza, odezwała się:
— Pokornie proszę, pozwól, aby dziecię podało mi jałmużnę.
Chłopak wysypał mniszce ryż do garnuszka, a ona podziękowała mu i zapytała:
— Chcesz jeszcze raz powtórzyć, co masz ode mnie powiedzieć ojcu?
Chłopczyk wyszeptał:
— Ojcze, ktoś, kogo nigdy na tym świecie nie zobaczysz, oświadcza ci, iż jest szczęśliwy, bo widział twego syna.
Mniszka uśmiechnęła się łagodnie, pogłaskała go znowu, poczem oddaliła się szybko.
Służąca zdziwiła się jeszcze bardziej, zaś chłopczyk pobiegł czem prędzej powtórzyć słowa mniszki.
Ale, kiedy ojciec usłyszał te słowa, oczy zaszły mu mgłą i, pochyliwszy się nad synem, zapłakał. Bo on i tylko on jeden wiedział, kto to był u bramy — i on jeden znał wielkość ofiary, jaka się w tem zdarzeniu kryła.
Teraz rozmyśla dużo, ale nikomu nie mówi o czem.
Wie, że bliżej jest z jednego słońca na drugie, niż od niego do kobiety, która go pokochała.
Wie, że napróżno byłoby pytać w jakiem dalekiem mieście, w jakim fantastycznym zaułku ciasnych, bezimiennych uliczek, w jakiej zapomnianej małej świątyńce, znanej tylko najbiedniejszym z biednych, ona czeka ciemności przed Zmierzchem Niezmierzonego Światła — kiedy Twarz Nauczyciela uśmiechnie się do niej — i kiedy Głos Nauczyciela, słodszy i dźwięczniejszy od najdźwięczniejszego głosu ludzkiego, powie jej:
— O, córko moja w Zakonie, obrałaś drogę najlepszą — wierzyłaś i zrozumiałaś prawdę najwyższą — a przeto wyszedłem naprzeciw ciebie, aby cię powitać.

(Kokoro).







  1. Autor ma na myśli sake, grzane wino ryżowe, które ma barwę blado-żółtą, zbliżoną do koloru, pijanej w Japonji, tak zwanej „herbaty zielonej“. — Przyp. tłum.
  2. Czyściec japoński.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lafcadio Hearn i tłumacza: Jerzy Bandrowski.