Kilka słów o kobietach/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Kilka słów o kobietach
Rozdział Rozdział I. O celach i drogach kobiet
Pochodzenie Kilka słów o kobietach
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1893
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skan na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.
O celach i drogach kobiet.
I.

Z jakiegokolwiek stanowiska zapatrujemy się na człowieka, — czy z ewangielicznego, które się opiera na ogólnéj miłości, czy ekonomicznego, które się opiera na ogólnéj korzyści, czy z egoistycznego, mającego na względzie interes jednostki, — zawsze widzimy nieuniknioną dla człowieka potrzebę pewnego, raz obranego i wytkniętego, celu istnienia, jeżeli to istnienie ma być rozumne i przynoszące pożytek tak jemu, jak społeczności, do któréj on należy. Jakim jest cel ten, zależy to już od wyłącznych usposobień i położenia jednostki; ale jakikolwiek on jest, stanowi w życiu człowieka główny punkt, na który skupiają się wszystkie siły jego działalności, niby nici, zbiegające się w środkowym węźle pasma.
Z natury człowieka i ustroju społeczeństw wynika, że każdy, dążący do pewnego stale zakreślonego celu, na drodze swojéj spotykać musi zapory, to płynące z własnéj jego istoty, jak naprzykład: nieumiejętność, namiętności, brak silnéj woli i t. d., to leżące w prawach rządzących społecznością, w przesądach, moralnych lub materyalnych niedostatkach, we wszystkiém zresztą, co, będąc z natury swéj złém czy dobrém, odnośnie do jednostki jest utrudzającym jéj dojście do zamierzonego celu żywiołem. Zwyciężanie, obalanie tych rozlicznych zapór jest trudem; aby trud ten ponieść skutecznie, trzeba posiadać i siłę do przeniesienia go, i umiejętność skierowania wysileń swoich tak, aby w danym razie najkorzystniejszemi były. Ani z siłą taką, ani z umiejętnością nikt na świat nie przychodzi.
Uczeniem się, pracą, mozolném zaprawianiem się człowiek zdobywa jedno i drugie; długo pracować on musi na to tylko, aby jak najlepiéj pracować umiał, a ta, udoskonalona z pomocą długich trudów, umiejętność pracowania, służy mu do osiągnięcia wytkniętego celu.
Ktokolwiek więc ma wytknięty przed sobą cel życia, musi wiedziéć, jakie w dojściu do niego spotka zapory, jakie trudy przyjdzie mu ponieść dla zwyciężenia tych zapór, musi uczyć się znoszenia tych trudów, a następnie, w logicznym porządku rzeczy, jak najumiejętniéj i najkorzystniéj dla swego celu je ponosić.
Surowe to jest zapewne i na pierwszy rzut oka niepowabne pojmowanie życia, konieczne jednak, bo wskazywane nam przez wszelkie poglądy teorytyczne i doświadczenia praktyczne.
Ewangielia mówi: „drzewo bezowocne rzucone będzie w ogień na zniszczenie.” Owocem życia człowieczego jest czyn, pojęcie zaś czynu nasuwa myśl celu, dla którego czyn jest spełniany, i trudu, przywiązanego koniecznie do aktu spełniania.
Ekonomia polityczna ukazuje nam człowieka, spotykającego w istnieniu swém trzy konieczne żywioły: potrzebę, wysilenie, zadowolenie.
Wysilenie — więc trud, zadowolenie — więc cel, potrzebę — więc wrodzoną konieczność trudu i celu. Historya przedstawia nam wspaniały widok ogromnych zbiorowych jednostek, zwanych narodami, dążących do rozlicznych celów przez najróżniejsze a często krwawe zapasy i trudy.
Dla jednego z narodów tych, w skutek czasu i miejsca, w jakich żyły, i natury składających je jednostek, wytkniętym celem był przemysł (Fenicya, nowożytna Holandya); dla innych podboje (starożytny Rzym); dla innych jeszcze sztuki piękne (starożytna Grecya); to znowu doskonałość politycznych i społecznych instytucyi (Stany Zjednoczone, Szwajcarya).
Dobre lub złe, stosownie do pojęć różnych czasów i umysłów, zawsze jednak cele te były punktami ciążenia, ku którym zbiegały się mozolne, często męczeńskie, wysilenia narodów. A im który jaśniéj cel swój widział przed sobą, im wytrwaléj, wierniéj i umiejętniéj do niego dążył, tém był potężniejszy; wszelkie zaś zboczenia i zachwianie się, czy to wynikłe z rozprzężenia, zaszłego w jego własnym organizmie, czy zrządzone przez parcie zewnętrznych okoliczności, stawały mu się powodem nieuniknionego chylenia się ku upadkowi, albo zupełnego upadku. Przejście wielu lat albo téż pochłaniający jednostkę widok ogólny całego narodu, wyjątkowo tylko daje nam rozróżniać pojedyńcze dążenia i działalności. Wszakże najprostsze pojmowanie rzeczy wskazuje, że w narodach jednostki, które je składają, dążą przez trud do celu.
Wszędzie więc i zawsze, gdziekolwiek rzucimy okiem, czy to w dziedzinę nauczających ludzkość, z saméj-że natury téj ludzkości wysnutych, teoryi, czy na zastósowanie téj teoryi w długim przebiegu dziejów różnych społeczeństw, widzimy niezbędny, nieunikniony dla istnienia człowieka cel i konieczny téż dla dojścia do celu trud.
A im lepiéj jednostki chcą i umieją dążyć do swoich celów, tém prędzéj, tém skuteczniéj ludzkość cała dąży przez postęp ku dobru.
Jeżeli zatém człowiek chce żyć logicznie i rozumnie a pożytecznie dla siebie i ludzkości, któréj jest członkiem, powinien: 1) znaleźć i jasno wytknąć sobie cel; 2) poznać i zrozumiéć leżące tak w nim samym, jak w zewnętrznym świecie, zapory; 3) nauczyć się najwytrwaléj ponosić trud i najumiejetniéj kierować wysileniami, mającemi go doprowadzić do osiągnięcia wytkniętego celu. Takiém się zdaje być rozumne osnucie człowieczego istnienia, taka rządząca tém istnieniem teorya.
Przejdźmy na pole praktyki.
Ile jest na świecie gałęzi działalności ludzkiéj w dziedzinach fizycznéj lub umysłowéj pracy, tyle różnych celów odkrywa się przed wchodzącym na drogę życia mężczyzną. Zaledwie umysł jego pojmować zaczyna, słyszy on o tém, że jest człowiekiem, że winien miéć swój cel istnienia, do którego chcąc dojść, spotykać będzie zapory, że zapory te zwyciężać i obalać przyjdzie mu z trudem, że zatém nabywać winien umiejętności pracowania, to jest obalania zapór w dążeniu do celu.
Wchodzący na drogę życia mężczyzna bada swoje skłonności, zdolności, warunki społeczeństwa, w jakiém żyje; stosownie do własnéj natury i zewnętrznych okoliczności, co go otaczają, wybiera sobie cel istnienia; pracuje naprzód dla tego, aby w przyszłości najlepiéj pracować umiał, następnie wchodzi w życie, znając zapory, jakie leżą w nim i wkoło niego; walczy z niemi; wiedząc jak walczyć trzeba, aby zwyciężyć, i o ile nie staną mu na przeszkodzie, niemogące być z góry przewidzianemi i obrachowanemi zapory, dochodzi do wytkniętego przez się celu.
Takie właśnie i jedynie takie życie mężczyzny nazywa się życiem logiczném, prowadzącém do pewnych pożytecznych wyników, i jego jako jednostkę, i społeczność, w któréj żyje.
Zobaczmy, o ile takie pojęcie życia służy istnieniom kobiet.
Mało zapewne w wieku, w którym żyjemy, znajduje się ludzi, co-by w teoryi zaprzeczali temu, że kobieta równym mężczyźnie jest człowiekiem. Tyle wreszcie i tak długo pisano i mówiono o téj elementarnéj prawdzie, któréj jednak ludziom tak trudno się nauczyć, że dziś gdyby ktokolwiek i powątpiewał o niéj, skrył-by w sobie to powątpiewanie, nie chcąc narazić się na nazwę zacofanego człowieka. Ogólnie więc, z przekonaniem lub z pozorem przekonania, powtarzają wszyscy, że kobieta równym jest mężczyźnie człowiekiem.
Pojęcie to jednak istnieje tylko w teoryi, a w zastosowaniu kobieta zawsze zostaje istotą ludzką wprawdzie, ale niepełnoletnią, naturą swoją więcéj zbliżona do kwiata, lalki, anioła, niż do człowieka.
Bardzo rzadko i wyjątkowo kobieta na początku istnienia swego dowiaduje się o tém: że jest człowiekiem w całéj pełni i doniosłości tego wyrazu, że zatem winna wytknąć sobie cel ludzki do którego osiągnięcia iść ma przez trud, to jest przez pracę myśli i czynu.
Wprawdzie gdy mowa jest o celu istnienia kobiety, brzmi zwykła, odwieczna, jak codzienny pacierz powtarzająca się formuła: kobieta stworzoną jest, aby być żoną, matką, gospodynią, i brzmią téż dźwięczne wyrazy: poświęcenia się, zaparcia i t. d. Bywa jeszcze niekiedy mowa o celu estetycznym, o tém, jak kobieta ma wyobrażać w ludzkości piękno, sferę idealną i t. p., co zawsze wychodzi na odzianie jéj więcéj kwiatkową lub anielską, niż człowieczą naturą.
W każdéj z tych formuł i w każdym z tych pięknie brzmiących wyrazów leży wielka prawda, ale zawsze w zastosowaniu brak im téj zasady: kobieta jest przedewszystkiem i nadewszystko człowiekiem, cele więc jéj muszą być ludzkie i, jako takie, spotykać zapory, niedające się inaczéj zwyciężyć, jak trudem; aby zaś ten trud skutecznie ponieść, kobieta powinna posiadać i używać takiéj-że siły moralnéj i umiejętności, jakie w logiczném życiu posługują mężczyźnie.
Kobieta od dzieciństwa słyszy, że przeznaczeniem jéj, celem życia, jest zostać żoną, matką, gospodynią. Innemi słowami: celem kobiety jest życie rodzinne, a więc małżeństwo. Ażeby zatém dojść do zamierzonego celu, kobieta powinna wyjść za mąż. Ale co to jest to rodzinne życie, jakie w niém leżą sprawy, trudy, troski, dla jakich ono pojedyńczych i społecznych celów istnieje, czego potrzeba, aby pożytecznie a zacnie spełnić jego zadania, jakie wewnętrzne i zewnętrzne zapory trzeba na to zwyciężać i jakim sposobem zwyciężać je można i należy, o tém zaledwie wyjątkowe kobiety w społeczności naszéj słyszą i wiedzą przed wstąpieniem na tę drogę, która ma je prowadzić do celu ich życia.
Małżeństwo przedstawia się zwykle oczom młodéj dziewicy, jak różana tkanka miłości i wesela, jak nieustanne święto z błękitném niebem, z wonią kwiatów, z pieśniami słowika. Wyraz ten jest dla niéj jednoznaczny z idealną sferą wiekuistego i niezachwianego szczęścia, dźwięk jego nie nasuwa jéj myśli żadnéj troski i żadnego poważnego zadania, ale brzmi w jéj uchu niby fruwanie motylowego skrzydła, w swobodzie i radości unoszącego się po nad kwieciem róży.
Pominąwszy nawet materyalne wyrachowania, które dla różnych przyczyn zbyt często powodują sercami młodych kobiet, pominąwszy téż pragnienie uswobodnienia się, płynące koniecznie z zaciśniętego, jakby klauzuralnego, sposobu życia, na jaki zwyczaje skazują kobiety niezamężne, — najpoważniéj nawet na pozór i w istocie najuczciwiéj zapatrujące się na kwestyą małżeństwa, kobiety, nie widzą w niéj nic więcéj nad kwestyą podobania się lub niepodobania, nad kwestyą tak zwanéj miłości, którą właściwiéj nazwać-by można półmiłością.
Spytajcie większéj połowy kobiet, stojących u stóp ślubnego ołtarza: co w przyszłym zawodzie swoim widzą po-za różanną mgłą téj miłości, która je tu przywiodła?
Jakie zasoby moralnéj siły i umysłowych przekonań, jaką świadomość zadań swych i przeznaczeń przyniosły one z sobą na ten próg, który ma je wprowadzić w szranki użytecznéj dla nich i dla innych działalności? Zdziwione będą pytaniem i odpowiedzą: kochamy a więc dosyć.
Piękna na pozór, poetyczna, idealna i anielstwem tchnąca jest ta bezwiedna, instynktowa, naiwna i niekierowana rozumem miłość. Lecz gdzie będzie ona wtedy, gdy przed kobietą otworzy się świat cały prób ciężkich, obowiązków trudnych, gdy znikną pierwsze uniesienia miłosne, różana mgła złudzeń pierzchnie, a nieznane życie ukaże się w całéj powadze i surowości, w całym nieraz smutku i boleści swojéj. Gdzie będzie ta naiwna i nieświadoma miłość, gdy kobieta jako nieodzownych warunków bytu zapotrzebuje siły woli, mocy przekonań, pojęcia ostrych a koniecznych wymagań istnienia, umiejętności zadośćuczynienia tym niezbędnym wymaganiom, i gdy jéj wszystkich tych władz zabraknie, i gdy ockniona z marzeń półsennych, zdziwiona rzeczywistością, przelękła patrzéć ona będzie wkoło siebie, nic nie rozumiejąc, błądzić, cierpiéć na duchu i ciele i upadać fizycznie i moralnie w bezowocnych, bo bezsilnych, walkach? Miłość, to wspaniałe słowo, pojęte szeroko i rozumnie, stanowi dźwignią ludzkości.
Miłość odkupuje i oczyszcza brzydkie i ciemne strony tego świata; miłość zbawia narody, uszlachetnia jednostki, tworzy bohaterów, podnosi prostaków, uszczęśliwia niewiastę. Ale śmiało rzec można, że niekażdy kocha komu się zdaje, że kocha; że, ażeby umiéć kochać, trzeba wprzódy umiéć myśléć, i że po-za szczęściem, jakie daje miłość, są w związku dwojga ludzi strony surowe i ważne, które kobieta rozumiéć powinna, nim wstąpi w szranki swojego zawodu.
W życiu rodzinném miłość jest bodźcem, pociechą, ozdobą, stroną poetyczną i idealną; ale po-za nią stoi wspólność dążeń i interesów, ciągła potrzeba ścierania się z twardemi okolicznościami, walka woli pojedynczéj z mnóztwem przywiązanych do ludzkiego żywota zapór, cierpień, nędz, a nadewszystko i przedewszystkiem, stoją tam dla dwojga połączonych z sobą ludzi wysokie, szlachetne zadania ludzkie i obywatelskie, od których spełniania zależy zacność, spokój i dobrobyt narodów. Jakże więc te wszystkie prace i ciężary, te zadania i powinności pojmie, poniesie i spełni kobieta, która w życiu rodzinném widzi tylko spełnienie różnych rojeń rozmarzonéj wyobraźni, szuka w niém tylko wesela, swodoby i zadowolenia własnych, chwilowych najczęściéj zachceń, które nazywa wielkiém mianem miłości?
Kobieta, z takiém przygotowaniem wstępująca w życie rodzinne, nie widzi jasno swego celu, ani wié, o mających ją spotkać zaporach, ani przygotowaną jest do trudu. Zatém jako człowiek nie posiada umiejętności i sił na logiczne życie. Niedostatek ten, krzywiący i ubezwładniający mnóztwo istnień kobiecych, pochodzi ze zbytniéj w kobietach chorobliwéj uczuciowości, marzycielstwa i zaniedbania w wychowaniu ich i całym kierunku, jakiemu od dzieciństwa podlegają, kształcenia rozumowéj strony.
Ogólną prawie jest wiarą, że kobieta, aby spełnić zadania swoje w życiu rodzinném, nie potrzebuje przygotowawczych umysłowych zasobów, jakiemi są: wiedza, przekonania, znajomość świata i siebie saméj, umiejętność pracowania, — bo wszystkiego nauczyć ją ma... serce.
Dlaczegóż więc to serce nie zbawia tylu nawet dobrych z natury kobiet od próżności, słabości, przeróżnych przywar i nieszczęść, pochodzących z moralnych upadków? Czemu niezawsze jest im ono przewodnikiem i siłą, ale przeciwnie, żadną inną niewspomagane władzą, wiedzie je nieraz na bezdroża, wtrąca w nędzę moralną lub materyalną?
Serce może być zapewne źródłem natchnień pięknych, intuicyą uczuciowéj i poetycznéj strony życia, ale nie wystarczy już samo jedno w téj innéj, codziennéj, surowéj, która, chociaż trudna, chociaż skuwa człowieka z ziemią i nie pozwala mu stale zamieszkiwać w dziedzinie ideałów, niemniéj przeto, dobrze pojęta i spełniona jest wielką i ważną, wielką i ważną już przez to samo, że leży w koniecznym rzeczy porządku.
To serce samo jedno nie wystarczy także i dla téj innéj jeszcze strony życia, w któréj kobieta obywatelka światłém okiem i szeroką a pojętną myślą winna rozejrzéć się w społeczności, któréj jest rozumnym i odpowiedzialnym członkiem. A jednak tę stronę życia wzniosłą, najwyżéj i najprawdziwiéj ludzką, najjędrniéj i najrozumniéj poetyczną, przyjmuje na się kobieta wraz z imieniem żony, matki i gospodyni domu, wraz ze zdjęciem z siebie dziewiczego miana, które uwalniało ją dotąd od wszelkiéj odpowiedzialności, słowem, wraz ze wstąpieniem w życie rodzinne!
Przebiegnijmy oczyma liczne grono dziewic, uważanych za dostatecznie już usposobione do aktu ślubnego, a z których niejedna nawet nosi może miano narzeczonéj, i zobaczmy, ile jest między niemi takich, które-by w oczekującém je zblizka życiu rodzinném widziały jasno prozaiczną, codzienną stronę trosk i interesów, i wzniosłą, ludzką, uszlachetniającą — obywatelskich spraw i zadań. Nie, one nic wcale o tych dwóch stronach rodzinnego życia nie wiedzą, nie myślą o nich, nie rozumieją ich, a jeśli i mają jaki przeczuciowy, intuicyjny o nich przebłysk, to już pewno ani pojmują, jak się do ich spełnienia wziąć będą musiały, ani się zresztą troszczą o to, ani się nad tém nie zastanawiają.
Dla nich dosyć jest kiku żywszych uderzeń serca, kilku chwil marzeń, wysnutych przy promieniach księżyca, kilku podmuchów próżności, albo zachcianek rozbujałéj fantazyi, aby przybrać powiewny strój panny młodéj i frunąć w nim do przybytku rodzinnego życia, ujrzanego z po-za mgły złudzeń, rojeń i marzeń.
Czy pojmuje kto mężczyznę, który-by nie myślał o tém, jak, gdy zostanie rolnikiem, zasieje rolę, gdy będzie lekarzem, zbada organizm chorego, gdy będzie przedsiębiorcą, włoży w fabryki i handel posiadane kapitały? Jakim rolnikiem, lekarzem, przedsiębiorcą był-by mężczyzna, który-by do tych przyszłych zawodów swoich nie gotował się pracą myśli, usilném zbieraniem stosownéj wiedzy, rozpoznawaniem znaczenia w społeczności celu, który przed sobą postawił, i zapór, jakie na drodze doń spotkać go mają, ale który-by na te cele i drogi swoje patrzał przez zasłonę złudzeń i gotował się do nich marzeniami, wysnuwanemi przy blaskach księżyca? A jednak w ten-to właśnie sposób do przyszłych zawodów swoich żony, matki, gospodyni i obywatelki gotuje się kobieta. I jakże ma być inaczéj, gdy aż do chwili, w któréj wchodzi w życie rodzinne, to jest wybiera sobie cel i drogi swoje, najwyższemi jéj zaletami mają być: nieświadomość, naiwność, wszystkie zatém cechy dziecięce, ale nie człowiecze? Kobieta aż do zamążpójścia widzi świat tylko przez okno swego pokoju i oczyma otaczających ją ludzi. Siebie saméj nie zna, ani wié, co leży na dnie jéj własnéj istoty, jaka będzie z czasem i jakie najwłaściwsze są dla niéj drogi. Wiara tych, co ją otaczają, jest jéj wiarą — ich wola jéj wolą.
Życie dla niéj to zagadka, nad któréj rozwiązaniem głowy sobie przecież nie łamie.
Gdy przyjdzie, zobaczymy, a teraz grajmy sonatę, albo haftujmy kołnierzyk! Mówi niekiedy o pracy, mając zawsze na myśli sonatę, albo haftowanie kołnierzyka. Gdy mowa o małżeństwie, tym wskazywanym jéj celu życia, wstydzi się i rumieni, a w pokoiku swoim, między czterema milczącemi ścianami, marzy o niém. Jak marzy? Któż opowie? wszystkiego w tych marzeniach pełno: kwiatów, obłoczków, aniołów i wszelkich ideałów.
Upaja się temi marzeniami swemi i potém piérwszy spotkany mężczyzna wydaje się jéj wcieleniem wyśnionego w samotnych rojeniach ideału, odziewa go odrazu barwami swojéj rozmarzonéj wyobraźni, egzaltuje się własném marzeniem i, patrząc nie na człowieka, który przed nią stoi, ale na twór własnéj fantazyi, wymawia — kocham. Wymawia to nie z przejęciem i śmiałością, jaką nadaje wiadomość o wielkości i głębi uczucia, ale także rumieniąc się i ze spuszczonemi oczyma. Aż do dnia ślubu miłość ta jéj jest tajemnicą, któréj wyjawienie przed światem przyniosło-by naganę; niektórzy nawet do tego stopnia są miłośnikami nieświadomości i naiwności, iż znajdują niewysłowiony wdzięk i poezyą w tém, jeśli młoda dziewica aż do ślubnego ołtarza przed samą sobą wstydzi się wyznać, — że kocha. I taż-to miłość, wylęgła z marzeń, które za jedyne tło miały mgliste promienie księżyca i leciuchne obłoczki, pomykające w górze, nieświadoma siebie, nieznająca swego źródła i celu, lękliwa, zapłoniona, w tajemnicy chowana niby grzech śmiertelny, jedynym jest bodźcem kobiety, wstępującéj w życie rodzinne, i na zawsze ma już zostać jedyną jéj wiedzą, podporą, siłą moralną w tém długiém życiu, pełném różnorodnych a ważnych spraw, trudów, pokus i powinności?
Edward Laboulaye, ten autor tak dowcipny a tak gruntowny zarazem, w jedném z dzieł swoich (Paris en Amerique) w ten sposób odzywa się do młodéj panny: „Nadewszystko wybieraj człowieka, którego szanujesz i który myśli tak, jak ty; wybieraj tak, abyś mogła być dumną ojcem twoich dzieci. Miłość ulatuje z czasem, wiara w siebie wzajemna i szacunek zostają przy ognisku domowem i, dojrzewając, stają się czémś nad miłość nawet słodszém i droższém.”
Wybierać człowieka, który-by tak myślał, jak ona? Ależ ona nie zapytała siebie, jak ona sama myśli, i nie pojmuje wcale, jakie zasadnicze, niezmierne w związku dwojga ludzi znaczenie ma wspólna wiara w siebie, gruntowny szacunek i to podobieństwo myśli, tworzące w życiu codzienném najwyższą i najpiękniejszą dwóch dusz harmonią. Ona o tém wszystkiém nie wié, a jednak przeznaczeniem jéj, celem, jest zostać żoną! Wybierać tak, aby być dumną ojcem swoich dzieci! Na samę o tém wzmiankę rumieniec wstydu okrywa lice dziewicy. Dzieci! któż o tém mówi wobec panny? To nieprzyzwoicie! A jednak przeznaczeniem, celem jéj życia, jest zostać matką!
Wyżéj przytoczony autor w następny sposób charakteryzuje taki stan rzeczy w rozmowie, prowadzonéj w kółku rodzinném pomiędzy matką rodziny, córką i ojcem, tylko co przybyłym z Ameryki.
— „No moja córko! — spytałem — kiedy wyjdziesz za mąż? Johanna (matka) powstała, jakby za poruszeniem sprężyny; Zuzanna (córka) zarumieniła się po uszy!
— Nie bądź dzieckiem, Zuziu — zawołałem — wkrótce skończysz lat 20 i spodziewam się, że nie należysz do rzędu tych skromniś, co to przy wzmiance o mężu zyzem patrzą na koniec swego nosa. Jeżeli przemówiło już w tobie serce, powiedz mi o tém; ufam zupełnie twemu rozsądkowi, moja droga, i z góry przyjmuję za zięcia człowieka, któregoś wybrała.
— Zuzanno! — rzekła moja żona ze wzruszeniem — pójdź do mego pokoju i przynieś mi ztamtąd włóczkę. — Wymawiając te słowa, dała mojéj córce znak porozumienia, mający znaczyć: zostaw nas samych!
Zaledwie Zuzia znalazła się za drzwiami, Johanna wybuchnęła. — Danielu! — zawołała — jesteś okrutnym człowiekiem! I cóż ci złego uczyniło to dziecię?
— Jakto? nie mam prawa zapytać mojéj córki o to, czyli już pokochała kogo?
— Córka moja, panie, nikogo nie kocha — odpowiedziała Johanna. — Jest ona poczciwą dziewczyną i, postępując za przykładem swéj matki, będzie oczekiwała dnia ślubu, aby ukochać małżonka, wybranego przez jéj rodziców!
— Dnia ślubu to trochę za późno. Powierzać szczęście całego życia wyborowi rodziców, to rzecz niebezpieczna. Nie przyjmuje się męża dla swojéj matki, ale dla siebie. Obowiązek jest piękną rzeczą, ale nie zdoła zastąpić wielkiego uczucia serca, które oddało się z własnéj woli i własnego wyboru!
— Nie pojmuję doprawdy, zkąd wziąłeś te zasady — sucho rzekła Johanna. — Powinieneś lepiéj szanować dom własny i nie wygłaszać w nim tak zgubnych paradoksów.
— Ależ kochana przyjaciółko... w Ameryce...
— Jesteśmyż dzikimi Indyanami? — przerwała moja żona.”
Czyliż wyobrażenia podobne tym, jakie wypowiada żona Daniela i w naszéj nie przeważają społeczności?
Czyliż którakolwiek z młodych panien u nas zdoła bez rumieńca i spuszczenia powiek znieść wzmiankę o małżeństwie, tym wskazywanym jéj celu życia, lub z ręką położoną na sercu, z czołem śmiało wzniesioném, otwarcie i z dumą, jak przystoi rozumnéj i dojrzałéj istocie, wyznać swą miłość, w któréj imię przestąpić ma próg świętego przybytku rodzinnego życia?
Ta uświęcona zwyczajem nieświadomość, nieśmiałość i naiwność młodych panien w życiu towarzyskiém, nawet smutne i niekorzystne dla nich sprowadza objawy.
Dziś myślący i pracujący mężczyzna nie na samę powierzchowność kobiety zwraca uwagę, gdy chce tę kobietę poznać i ocenić: dla wydania o niéj sądu, musi zajrzéć nietylko w piękne jéj oczy, ale jeszcze w myśl jéj i uczucia; aby przepędzić z nią czas przyjemnie niedość mu widziéć w niéj piękną kobietę, ale potrzebuje jeszcze ujrzéć w niéj człowieka.
On żyje całą pełnią człowieczego życia, myśli, uczy się, rozważa, działa, cierpi i raduje się wraz z całą społecznością, któréj jest rozumnym i pracowitym członkiem, ztąd zna życie, ludzi, świat, sprawy rodzinnego kraju; dla młodéj dziewczyny to życie, ten świat, ci ludzie i te sprawy to karta, która, niezrozumiałemi dla niéj napisana głoskami, leży przed nią niewyczytana, nietknięta, osłoniona mglistą oponą marzeń i złudzeń dziecinnych. W jakiż sposób zejdą się myśli tych dwojga ludzi, co może wreszcie i poczuli ku sobie pociąg tajemny i instynktowy, będący dopiéro zawiązkiem, z którego prawdziwe wypłynąć może uczucie? Jak zdoła on przeniknąć duszę jéj po przez rumieńce i spuszczone powieki? Jakie pojęcia, uczucia, przekonania, jaką odpowiedź na zapytania własnego ducha zdoła on znaléźć w naiwnych i nieświadomych jéj odpowiedziach, nieśmiałych spojrzeniach i stereotypowym jéj ust uśmiechu? To téż myślący i wykształceni mężczyźni, chociaż-by nawet młodzi, coraz mniéj znajdują przyjemności w towarzystwie młodych panien. Oni postępują, a one stanęły przykute do skały średniowiecznego przesądu; oni pełną piersią oddychają szerokiém tchnieniem życia społecznego, one — zamknięte między salonem i garderobą, za krańce świata uważają cztery ściany sali balowéj lub dziewiczego, napełnionego fantazmagoryami rojeń, pokoiku. Nic téż dziwnego, że im źle ze sobą, że się nie rozumieją, że nie mogą zbliżyć i ukochać nietylko ciałem, ale, co ważniejsza, i myślami, i piękniejszemi uczuciami duszy.
Ztąd coraz rzadszą u mężczyzn miłość prawdziwa i wielka, i coraz mniéj par kojarzy się na jéj poświęconym gruncie.
W zebraniach rzadko widzimy młode panny, oznaczające się czémś inném, jak wdziękami i pięknym strojem; rozmowy, w których drgają tętna myśli żywotnéj, społecznéj, niememi tylko widzą je świadkami. Świeżość cery, przykryta rumieńcem dziecięcego zakłopotania, spuszczone powieki i uśmiech stereotypowy, oto wszystko czém odpowiedziéć mogą na pytania mężczyzn, pragnących z niemi myśli i pojęcia zamienić. To téż mężatki, takie szczególniéj, którym okoliczności pozwoliły rozejrzéć się po świecie i nabyć pewnéj szczeréj oświaty, jako istoty więcéj myślące, jako bardziéj ludzie, zwracają na siebie w zebraniach powszechną uwagę ludzi myślących, a ci ostatni, spytani o powód oddalenia się swego od panien, odpowiadają: nie mamy o czém rozmawiać z niemi!
Powié kto może, iż towarzyskie życie, to drobnostka i niewarto zastanawiać się nad tém, kto w niém zajmujący lub nudny, kto przykuwa, a kto odtrąca. A jednak wszystko w życiu ma ścisły związek.
Zebrania towarzyskie są polem, na którém spotykają się ludzie, mający późniéj składać rodziny. Nie mogąc więc lub nie umiejąc poznać siebie wzajem i pojąć na tém jedyném polu, na jakiém dano im siebie widywać, podają sobie ręce powodowani instynktową tylko sympatyą i łączą się na oślep. Rozmarzona dziewica w wybranym człowieku widzi ideał własnego utworu, mężczyzna domyśla się w wybranéj dobrych materyałów, z których obiecuje sobie wykształcić z czasem jéj moralną istotę.
Czy ludzie, w ten sposób podający sobie dłonie dla dążenia do wspólnych celów mogą logicznie dojść do nich? Czy nie zawodzą się zbyt często? czy na takim gruncie zawarte małżeństwo tworzy w następstwie rodzinę, w całém jéj wielkiém i świętém, tak dla jednostek, jak i dla społeczeństwa, znaczeniu?
Spójrzmy po świecie bez uprzedzeń i przesądów, a ze szczerém pragnieniem ujrzenia prawdy, na szali rozumu i sumienia zważmy nieprzeliczone bóle, nurtujące głębie rodzin; zrachujmy owe tajemne dramata, łamiące nieraz istnienia całe; nie poprzestając na spokojnéj nieraz powierzchni, zajrzyjmy na dno wzburzone falami rozpaczy, grzechów, fałszu i nędznego, bo bezowocnego targania się w fatalnie zakreśloném kole... a znajdziemy na te pytania smutną odpowiedź.
Jeden z autorów francuzkich tak określa rodzinę i przygotowanie do niéj młodych panien:
„Ojciec, matka, dziecię, oto ideał rodziny, w trzech osobach jedność wcielona. Jak dosięgnąć ideału tego, jeżeli nie całkiem to choć w części? Pytanie to zadał wiek nasz, starajmy się znaléźć na nie odpowiedź. Gdzie jest małżeństwo? gdzie go szukać mamy? Czy w wioskach śród niby pierwotnéj prostoty wiejskiéj? Ależ włościanka to niewyraźna dusza we wcześnie zwiędłém śród pracy ciele. Bo na słońcu na kurzu pasie ona trzody, oczyszcza pole, hoduje ptactwo, zbiera siano, żnie, gotuje. Nie ma spoczynku, chyba w niedzielę, nie ma snu spokojnego, jeżeli chce zwiększyć i dopełnić swą biedę, pojmuje męża...
„Inaczéj dzieje się w stanie rzemieślniczym. Rzemieślnik żeni się z popędu serca i obchodzi się z żoną, jak z towarzyszką. Zarabia na chleb codzienny i nieco grosza odkłada na przyszłość; żona urządza gospodarstwo i ozdabia mieszkanko z myślą przypodobania się mężowi. W niedzielę cała rodzina robi wycieczkę na wieś do sąsiedniego gaju, używa słonecznych promieni, jak święta, i chłonie je w siebie, aby rozgrzać istnienie na przyszły tydzień pracy.
„Nie taki jest jeszcze dla ludzkości ideał rodzinny. Człowiek, a kto mówi człowiek, rozumié pod tym wyrazem i kobietę, bez umysłowego światła nie żyje w pełni, i wyższego szczebla życia dościga wtedy dopiéro, gdy ma czas wolny do kształcenia myśli.
„Tylko więc klasa, wykupiona od pracy obecnéj pracą już dokonaną, posiada istotnie przywiléj nauki. Ale w uswobodnionéj téj klasie niéma, jak w innych, prototypu rodziny.
„Oto jak wychowują pannę, a raczéj jak ją przygotowują do małżeństwa.
„Naprzód studyuje ona tajemnice toalety, potém uczy się szyć, haftować, zawiązywać wstążkę, przypinać szpilkę, wkładać kwiat we włosy. Ale nie dosyć jest miéć zdobiącą wszystko dłoń czarodziejską, trzeba jeszcze posiąść sztukę uwydatniania własnéj piękności. Panna tedy uczy się chodzić z wdziękiem, to jest płynąć chodząc, trzymać się prosto ale bez sztywności, umiéć zawsze dopomódz naturze, to ukazać, tamto ukryć, w porę się uśmiechnąć, w porę oczy spuścić, mieć wyraz twarzy skromny a postawą swoją w każdéj chwili mówić: jestem piękną.
„Obok tego panna na wydaniu posiada kilka przyjemnych talentów. Umié tańczyć, z przyzwoitą bezwładnością wykonywa balanse kadryla, okazuje téż pretensye muzykalne i tak długo męczy fortepian, aż wymęczy z niego coś nakształt sonaty.
„Jeżeli ma słodki głosik skowronkowy, różanemi usteczkami sączy drobne piosenki, ale gdy posiada głos silny, dochodzi do najtrudniejszych aryi. Jeżeli nie ma głosu, rzuca się do rysunku: rysuje i szkicuje, szkicuje nawet pejzaże z natury.
„Co do właściwéj nauki, rok albo dwa lata używała powietrza na pensyi. Tam ułożyła na prędce mały tłumoczek wiadomości, nauczyła się pisać prawie ortograficznie, przypuszcza, że ziemia obraca się około słońca, jest w możności twierdzić napewno, że dwa a dwa to cztery, i niekiedy z pełną znajomomością przedmiotu zdoła sprawdzić rachunek kucharki.
„A może nawet żądna chluby matka rzuciła ją w naukę angielskiego lub włoskiego języka, ale ten wielo-językowy zbytek jest oznaką pedanteryi, śmiesznością, którą się zostawia hrabinom i guwernantkom.
Co do pojęć, panna na wydaniu jest całkiem niezapisaną kartą: świata, życia, człowieka, siebie saméj nie rozumié, albo rozumié w ten sposob, w jaki pojęła katechizm; gdyż katechizmu uczyła się na pamięć i nic w nim nie posiadało dla niéj tyle wagi i powabu, jak przygotowanie do piérwszéj komunii, tego aktu, odbywanego w białéj muślinowéj sukni.
„Od czasu do czasu bawi się nieco czytaniem, ale historya ją utrudza, moralistyka nudzi, romans tylko znajduje łaskę u jéj umysłu; trzymając w ręku Narzeczoną z Lamermoru, nie dba o deszcze jesienne i przecina kartki, aby co prędzéj dojść do rozwiązania.
„I z takim to zasobem umysłowym i moralnym wprowadzają dziewczynę w nieznaną krainę małżeństwa!
„Ze wszystkich władz duszy ludzkiéj rozwinięto w niéj tylko zalotność i wyobraźnią. Zda się, że wychowujący ją pragnęli raz jeszcze sprawdzić orzeczenie, że kobieta jest co najwięcéj piękną ułomnością natury.
„Ta-to młoda dziewczyna ma wejść, wejdzie wkrótce na najpoważniejszą drogę rodzinnego życia, a jednak pod czaszką téj romantycznéj czeczotki niéma ani jednéj myśli poważnéj, ani jednéj poważnéj skłonności umysłu.
„Umié tylko podobać się i marzyć. Cóż znajdzie u kresu swojego marzenia? Jakie przeznaczenie ją czeka.”

(Eug. Pelletan, La mère.)

I któż bez uprzedzenia patrzący w tych słowach francuzkiego pisarza nie ujrzy obrazu większéj części młodych panien, do naszéj należących społeczności? Co każda z istot tych znajdzie u kresu swojego marzenia? Nieubłaganą rzeczywistość, którą nie nauczono jéj poznawać, z którą stanie ona do walki bez sił i umiejętności, która ją zwycięży i przygniecie fizycznie i moralnie!
Jakie przeznaczenie ją czeka? Zostać nieszczęśliwą istotą, chorą na ciele i duchu, zwiedzioną, rozczarowaną, niezrozumianą przez świat i świata nierozumiejącą, albo lwicą, albo motylem, albo co najwięcéj kucharką lub ochmistrzynią, ale nigdy człowiekiem, nigdy żoną, matką i obywatelką w całém wielkiém wyrazów tych znaczeniu. Przeznaczeniem jéj będzie wyrzekać, chorować, nudzić się, szukać pociechy i rozrywki w próżnych a rujnujących moralnie i materyalnie połyskach; całém życiem swém sprawdzać pozornie to mniemanie fałszywe, że kobieta ani gruntownie myśléć, ani pożytecznie działać nie jest zdolną.

II.

W społeczności ze wszech stron odzywają się wyrazy narzekania i podziwu nad rozstrojem rodzinnych egzystencyi, nad coraz częściéj naruszanemi w jawny lub skryty sposób zasadami rodzinnego bytu i spokoju. Użalania się te są, niestety, słuszne!
Nieprzeliczone bóle nurtują głębie spokojnych nawet napozór rodzin, nie mówiąc już o tych, których życie jak fałszywy akord muzyczny rozlega się i razi. Zło, podkopujące rodzinny spokój a przez to publiczną moralność, i łamiące lub co najmniéj psujące mnóstwo istnień, jest prawdą, ale również prawdą jest i to, że nie pomogą na nie żadne jeremiady, na kantyczkową śpiewane nutę, ani machinalnie rzucane przekleństwa na zepsuty wiek dziewiętnasty, ani pociski oburzeń salonowych, ani groźby kar wieczystych.
Nie miotać się bezmyślnie przeciw złu, nie rzucać kamieniami na tych, co się go dopuszczają, należy, ale dochodzić źródła zła tego i tamować je w samym zarodzie. Ta naprzykład lub owa kobieta daje się unosić zgubnym wrażeniom, które mącą spokój domowy i zatruwają życie związanego z nią mężczyzny; tamta znowu, rozmiłowana we fraszkach, w strojach, w błyskotkach, tą namiętnością swoją niszczy byt materyalny rodziny i zaniedbuje obowiązki gospodyni i matki. Inna dom swój napełnia swarliwą gospodarnością i niezdolna zrozumiéć ani prac ani pojęć mężczyzny, którego jest żoną, zamiast osłodą i pomocą, staje mu się kulą u nogi, wiecznym kłopotem i troską.
Inna jeszcze, połowę dnia przepędziwszy przed zwierciadłem, przez resztę czasu króluje na tryumfalnych rydwanach, zaprzężonych salonowemi próżniakami, a z tych Donkiszotowskich wypraw przynosi do ogniska domowego myśl rozstrojoną, serce ostygłe, sążniste poziewanie i trzyłokciowy rachunek modniarki.
Wszyscy widzą te przeróżne ułomności, wady i występki kobiet, wszyscy na nie wyrzekają; ale czy wielu jest ludzi, którzy, położywszy rękę na sercu i wzrok bezstronny zapuściwszy w naturę ludzką i ustrój społeczny, pytają: dla czego — kobiety takie są a nie inne? Dla czego? Oto pytanie, które postawione być winno obok każdego złego objawu w ludzkości, bo ono samo tylko może doprowadzić myśl ludzką do źródła zła wszelkiego, a źródła właśnie szukać należy, chcąc na to zło znaléźć środki zaradcze.
Dla czego kobieta podlega wrażeniom łamiącym jéj życie rodzinne, a które potém nieraz opłakuje sama? bo nie nauczono jéj poznać samę siebie, nie wyrobiono lepiéj siły i przekonań, nie wskazano jéj celu życia i w nim jéj nie rozmiłowano.
Dla czego inna, po wyjściu za mąż, zrzuca z siebie wszelki pozór dobrego smaku i kobiecego wdzięku, pogrąża się w drobiazgach i swarliwością, ciągłym stękającym a dokuczliwym zachodem, dręczy wszystkich wkoło siebie i mąci spokój domowy? Bo pojęcia jéj są ciasne i nie przekraczające obrębu spiżarni i garderoby, bo cały jéj wdzięk panieński był tylko obsłonką, tymczasowo na prędce narzuconą dla zwabienia męża, bo nie nauczono jéj szeroko patrzéć na świat, spokojnie przenosić troski życia i prace codzienne ozdabiać wdziękiem i godnością, płynącą z rozumnéj myśli. „Chcą uczynić z kobiety gospodynią tylko, drewno podpalające gospodarskie ognisko; ale jeśli mąż jéj zajmie wysokie miejsce w hierarchii myślących i działających, o czém mówić z nią będzie, wróciwszy wieczorem do domu? Nie powié on jéj ani o czynach swoich, ani o swojéj chwale, to jest nie opowié jéj najlepszéj części samego siebie, i patrzéć na nią będzie, jak na kobietę obcą sobie duchem, niezdolną pojąć zasługi człowieka, będącego chlubą swego kraju.” (Eug. Pelletan). Dla czego znowu tamta kobieta, pieniądze, ciężko zapracowane przez męża, przenosi z jego kieszeni na kontuary magazynierek, a wystrojona w suknie, których ogonami ciągnie ku rodzinie swojéj ruinę i upokorzenie, wdzięczy się do salonowych księżyców, które ją słońcem swojém mianują? Bo nie włożono w jéj serce miłości dla tego, co na świecie poważne i prawdziwie piękne, a więc zapełnia je ona sobie miłością błyskotek i fraszek, blasku i hołdów; bo mężczyźni uderzają przed nią czołem jak przed bóztwem, zapalają u ołtarza jéj utrefionych kędziorów i ujedwabionéj postaci kadzielnice najbezczelniejszych pochlebstw, warując sobie, że w przyległym pokoju będą mogli nazwać ją próżną, zalotną, płochą i naśmiać się z blizkiéj ruiny moralnéj i materyalnéj, która czeka ją, a niekiedy i męża jéj, i dzieci.
To ubóztwianie kobiet, kadzenie im i pochlebianie, obłudne najczęściéj ze strony mężczyzn, a używane przez nich dla pustéj igraszki lub chwilowego wrażenia, jest wraz ze skrzywioném wychowaniem źródłem przywar kobiecych i płynących z nich nieszczęść.
Chińczycy w kobietach swoich uwielbiają nadewszystko małość nóg, to téż ściskają je one i do takiéj doprowadzają małości, że w końcu i chodzić o własnych siłach nie mogą. U nas mężczyźni, nieliczący się do rzędu myślących i poważnych, a takich w każdéj społeczności znajduje się zawsze ilość niemała, składają przedewszystkiém hołd pozorny wdziękom zewnętrznym, to téż kobiety myślą o nich tak usilnie, że o czém inném myśléć całkiem przestają. Pochlebstwa, nadskakiwania, wybryki rycerskich ofiar, udawane zachwyty i szały, oznaki czci średniowiecznéj, są niby dziedzictwem, z pokolenia na pokolenie przekazywaném przez społeczność kobietom, a które winien im złożyć w dani każdy mężczyzna, chcący zdać przed publicznością egzamin na magistra filozofii salonowéj i doktora praw obojga płci. W tém dziedzictwie swojém kobieta króluje, jak niegdyś królowie Merowingowie we Francyi. W pałacu wszyscy uderzali przed nimi czołem, ale po za pałacem wara było królowi choćby krok jeden uczynić wedle woli, bo nad całą przestrzenią kraju panował Mer pałacu, poddany na pozór, król w rzeczy.
Dla kobiety wystawiono tron w salonie, ale po za salonem opada z niéj szata nietylko królewska ale człowiecza, bo na przestrzeni społecznych działań i przywilejów panuje Mer jéj pałacu — mężczyzna, a ona, bóztwo i monarchini w salonie, po-za nim uznaną jest za niedołężne dziecko. „Kobieta, nosząca na sobie piętno człowieczeństwa i godna miejsca, jakie zajmuje w ludzkości, z radością zamieniła-by wszystkie złote słówka i hołdy, któremi mężczyźni poetycznie ją zabijają, niby okrytemi mirtem ateńskiemi sztyletami, za piérwsze przyrodzone prawo każdéj ludzkiéj istoty, prawo uzewnętrznienia tego, co w niéj rozumne.”

(Eug. Pelletan).

Społeczności najwyżéj stojące moralnie i umysłowo, nie tak jak my, przysposabiają kobiety do ważnéj i trudnéj drogi rodzinnego życia.
W Anglii i w Ameryce, w téj ostatniéj szczególnie, niezamężne kobiety uczą się długo i pracowicie nietylko muzyki, tańców i wybrednéj toaletowéj sztuki, ale nauk, dających umysłowi szeroki rozwój i zdrowe pojęcia.
Niezamknięte jak w klatce w czterech ścianach dziewiczego pokoju, żyją one razem z innymi ludźmi, swobodnie przypatrują się radosnym, bolesnym, mozolnym przejawom społecznym, wiedząc zawczasu, że przeznaczeniem ich jest prędzéj czy późniéj czynny wziąść w nim udział.
Nie rumienią się i nie spuszczają oczu na wzmiankę o małżeństwie i miłości, bo o tych głównych kwestyach swego życia przywykły od dzieciństwa słyszéć, mówić i myśléć bez wstydu i rozmarzenia, ale z nadzieją pragnącéj zacnego szczęścia i z powagą pojmującéj swoje cele istoty. Niechowane w głębi mieszkań, niby słabiuchne kwiaty w cieplarni, nieosłaniane przed oczyma mężczyzn, niby za firankami cudowne obrazki w kościele, od piérwszych dni swego życia przypatrują się grze społecznych przekonań, interesów, namiętności, a widok ten zawczasu uczy je prawd życia i przyzwyczaja widziéć w mężczyznach nie zbiór ideałów lub bohaterów romansowych, ale ludzi z przeróżnemi odcieniami umysłu i charakteru. To téż gdy przychodzi chwila, w któréj mają wybrać towarzysza drogi całego życia, nie są one pensyonarkami, grającemi w ślepą backę i z zawiązanemi oczyma chwytającemi piérwszą lepszą połę męzkiego surduta, która się im pod rękę nawinie; nie wstępują one, jak śpiące lunatyczki, na dachy nieobliczonych marzeń i nie biorą, jak Donkiszot, piérwszego lepszego barana za rycerza o stalowéj tarczy i złotéj przyłbicy. Nauczywszy się rozumiéć siebie i innych, wiedzą dobrze, czego trzeba, aby władze ich serc i umysłów harmonijnie zlać się mogły z uczuciem i myślą innego człowieka, umieją rozróżnić stosowne dla siebie i sprzeczne z sobą żywioły, nie idą omackiem, i nie śnią na jawie, nie budzą się téż potém w rozpaczy, że się obudziły za późno, i na gruzach rozwalonych gmachów swych marzeń nie rozpływają się w łzach i skargach, ani się pocieszają zalotnemi uśmiechy, ukrytemi grzeszkami i ogonami u sukien.
„O wiele przed zupełném dojściem do dojrzałości, młoda Amerykanka stopniowo wyswobadza się z pod macierzyńskiéj opieki; dzieckiem jeszcze będąc, mówi już swobodnie z własnego natchnienia, a wkrótce potém zaczyna działać samoistnie. Przed nią roztoczony ciągle wielki obraz świata, a ci co ją otaczają, nietylko nie starają się ukrywać przed jéj oczyma tego obrazu, ale owszem coraz bardziéj zwracają jéj uwagę na wydatne jego cechy, ucząc ją zapatrywać się na nie śmiało i spokojnie. Wcześnie dowiaduje się ona o złych i niebezpiecznych stronach życia, widzi je jasno, sądzi o nich bez złudzeń i spotyka je bez trwogi, gdyż wzmacnia ją wiara we własne siły.
„U młodéj Amerykanki nigdy prawie dostrzedz nie można téj dziewiczéj nieświadomości, ani tego naiwnego wdzięku, znamionującego w Europejce przejście z dzieciństwa do lat młodzieńczych. Rzadko się przytrafia, aby Amerykanka jakiegokolwiek bądź wieku była nieśmiała lub nieświadoma, również jak europejskie dziewice pragnie ona podobać się, ale wié dobrze, do jakich podobanie się to prowadzi ją wyników. Nie ulega złu, lecz je zna; obyczaje jéj czystsze są, niż myśl jéj, świadoma wszystkiego, co dzieje się w świecie i pomiędzy ludźmi.”
„Łatwo jest spostrzedz, że wśród zupełnéj niezależności, jakiéj używa młoda Amerykanka, nie przestaje ona nigdy doskonale władać sama sobą; korzysta ze wszystkich dozwolonych przyjemności, ale żadnéj z nich nie oddaje się zbytecznie, bo rozum zawsze trzyma na wodzy wrażenia jéj i uczucia.”
„My wychowujemy kobiety w nieświadomości, w zamknięciu, prawie pod klauzurą, a potém rzucamy je nagle w bezład towarzyski, bez przewodnika i wsparcia.”
„Amerykanie są logiczniejsi.”
„Sądzą oni, że niepodobieństwem jest prawie stłumić w kobiecie najprzeważniejsze namiętności serca ludzkiego, i że należy raczéj podać jéj broń, z któréj pomocą zwalczyć-by je mogła. Ponieważ nie są zdolne usunąć całkowicie niebezpieczeństwa, na jakie narażoną bywa godność kobiety, pragną, aby sama siebie bronić umiała, i więcéj ufają w swobodną a umiejętnie skierowaną moc jéj woli, niż w przeszkody, które zawsze obalanemi być mogą.”
„Chociaż Amerykanie są narodem bardzo religijnym, nie samę tylko religię dali kobietom jako oręż do bronienia ich godności przeciw pokusom, ale starali się jeszcze uzbroić jéj rozum. W tym, jak w wielu innych razach, trzymają się oni raz obranéj metody postępowania. Naprzód czynią wszelkie możebne usiłowania dla doprowadzenia jednostki do jéj osobistego i samoistnego rozwoju, a doszedłszy dopiéro do ostatecznych granic siły ludzkiéj, wzywają ku jéj podtrzymaniu religią. (Tcqueville: de la Démocratie aux Etats-Unis). To praktyczne i samodzielne kształcenie Amerykanek nie odziera ich jednak z poezyi i kobiecego wdzięku.”
„Kobieta w Ameryce jest poetyczną iskrą i promieniem dla swéj społeczności. Surowy Amerykanin kocha ją miłością czułą a zarazem rozumną. Jest mu ona równą istotą, jest mu szczęściem, prawdziwą towarzyszką życia, duszą i ozdobą jego domowego ogniska. Szukali się oni wzajem wśród tłumu i wolną wolą wybrali siebie. Ona przyszła do niego, nie ze spuszczonemi oczyma, nieśmiała i niema, ale z dłonią otwartą i czołem wzniesioném; i jest mu téż pomocą, radą, pociechą i natchnieniem.”
„Piękna, wesoła, strojna, lekką ci się wydaje, uśmiecha się do ziemi, jak mówi perski poeta, ale męzkie i gruntowne wychowanie wszczepiło w jéj serce poczucie obowiązku, szlachetną dumę i jakieś nieledwie bohaterstwo w myślach i postępkach.” (August Laugel: les Etats-Unis).
„Ona przyszła do niego, nie ze spuszczonemi oczyma, nieśmiała i niema, ale z dłonią otwartą i czołem wzniesioném” — co znaczy, że nie na oślep wybierała sobie towarzysza na życie całe, że aktu małżeństwa dokonywała, wiedząc dobrze o tém, co czyni, rozumiejąc tę drogę, na którą wchodzi, cel, co u kresu drogi téj stoi, i wszystkie powinności, trudy i uciechy, jakie ją na niéj czekają. To téż nie dziw, że późniéj, z tąż samą śmiałością i świadomością swoich dróg i celów, postępuje w życiu, cnotliwa i spokojna. Miłość, która skłoniła ją do wejścia w życie rodzinne, nie była przemijającém wrażeniem, ani uniesieniem rozmarzonéj wyobraźni, ale prawdziwém trwałém uczuciem, zatwierdzoném i wspomaganém przez rozum. Ten sam rozum nie daje potém wygasnąć łatwo raz powziętemu uczuciu, z niego-to kobieta wysnuwa jasność pojęć i siłę przekonań, jako podstawę wszystkich swych czynności; rozum ten, oparty na gruntownéj wiedzy i szerokich na rzeczy poglądach, tworzy w niéj saméj świat pełen treści, który ją chroni od próżnowania, nudy, żądzy czczych a błyskotliwych rozrywek, od zmienności w uczuciach i niezdrowych wrażeń, będących wynikiem próżni wewnętrznéj i bezmyślnego far-niente.“
„Próżnowanie wyradza znudzenie, znudzenie szuka rozrywek: cóż ma czynić nie zapełniona niczém dusza, skazana na wieczną z samą sobą rozmowę, a nie mająca sobie nic do powiedzenia?“
„Trzeba duszy téj dać wewnętrznego obrońcę: niech sumienie jéj, niech jéj rozum będzie dla niéj wiecznie obecną i wiecznie zbrojną strażą, przeciw niebezpieczeństwom ukrytym, przeciw podszeptom węża kusiciela.”
„Trzeba w kobiecie wytworzyć duszę bogatą we wszystko, co piękne i prawdziwe, we wszystko, co święte na ziemi, aby w miarę wartości duszy swojéj sama siebie cenić umiała, i aby z poczucia własnéj wartości czerpać mogła szlachetną dumę, będącą świadectwem cichéj cnoty.”
„Uczyć kobietę mamy, uzbrajać ją przeciw wszelkim zasadzkom; wszystko, co potęguje rozum, służy do osłabienia kaprysu; dusza ludzka ma wstręt do próżni: jak koło młyńskie, ciągle jest ona w ruchu, i jak młyn ziarn do zmielenia, potrzebuje coraz nowych do rozrabiania w sobie żywiołów. Jeśli do młyna duszy nie włożymy myśli zdrowéj, pójdą do niego namiętności.”

(Eug. Pelletan: La mère.).

Daremnie od dzieciństwa kobieta uczy się machinalnie powtarzać ustami zasady katechizmowéj moralności; daremnie ci, co ją wychowują, dociągają strunę jéj duszy do jednego z góry wyznaczonego dla niéj i konwenansem uświęconego tonu; daremnie słyszy ona sakramentalny frazes: „kobieta stworzona jest, aby zostać dobrą żoną, matką, gospodynią.” Dopóki umysł jéj nie posiądzie gruntownych zasad i szerokiego rozwoju, dopóki myślą nie zespoli się ona z całą ludzkością, i nie ogarnie dalszych światów, niż spiżarnia, salon lub garderoba, dopóki nie zdobędzie głębokiego przeświadczenia o tém, iż jest człowiekiem, mającym koniecznie do celu jakiegoś dążyć z pracą i cierpieniem, i dopóki nie nauczy się pracować i cierpiéć — dopóty katechizmowe morały i sakramentalne frazesy rozwiewać się będą bez śladu, i dopóty ogół narzekać będzie na rozstrój rodzin, na próżność, złe obyczaje i błyskotliwość kobiet.

III.

Tak się ma z kobietami, które dochodzą do jedynego wskazanego im celu życia — małżeństwa. Ale spojrzmy po-za tę najliczniejszą falangę, złożoną z żon, matek i gospodyń, i zobaczmy, czy oprócz nich niéma innych jeszcze kobiet, które błądzą po świecie, daremnie szukając celu, na którego doścignięcie mogłyby użyć wszystkich moralnych i umysłowych sił swojéj istoty?
Kobieta powinna być żoną, matką, gospodynią: oto jéj cel jedyny, jéj nieodzowne przeznaczenie; a gdy go nie osiągnie, gdy życie jéj innemi pójdzie drogami, jest wtedy wśród ludzkości jak niepotrzebna odrośl urodzajnego drzewa, istotą o chybioném życiu, czémś nieokreśloném i niemogącém zdać sobie i innym sprawy, dla czego istnieje. Oto teorya ogólna celów i przeznaczeń kobiety, oto wyrazy fatalistyczném kołem opasujące istnienie tych paryów społeczeństw, które, w ślepéj babce małżeńskich gonitw nie mogły lub nie chciały pochwycić pierwszéj lepszéj męzkiéj indywidualności, albo które nieszczęściem jakiém utraciły ognisko rodzinne.
Zdarza się niekiedy słyszéć naiwne zapytanie dziecięce: po co Bóg stworzył muchy, komary i tym podobne żyjątka, które pozornie żadnego nie przynoszą pożytku, a tylko dokuczają ludziom? Na to starsi odpowiadają w kształcie objaśnienia, że, lubo muchy, komary i tym podobne żyjątka żadnego widocznego nie przynoszą pożytku, są przecie potrzebne światu, bo zjadają mniejsze od siebie owady, któreby wielką szkodę roślinom lub ludziom wyrządzać mogły. Kobiety, nieposiadające węzłów i nie spełniające zadań rodzinnych, nie zjadają zapewne szkodliwych owadków, jak muchy i komary, ale zda się, iż społeczność mniema, że na to chyba są stworzone, aby wchłaniać w siebie pewną ilość tlenu i pewną téż dozę kwasu węglanego wydychać, gdyż inaczéj mogłaby się zepsuć równowaga gazów, utrzymujących życie roślinne i zwierzęce.
I otóż nowa kategorya istot ludzkich z przeistoczonym duchem i przyobleczonych w obcą sobie naturę. Gdy panna na wydaniu, dążąca dopiéro do ukazywanego jéj za mgłą różaną małżeństwa, jest aniołem nieświadomości, kwiatkiem, a raczéj pączkiem kwiatka, zwijającym swe listki przy najlżejszém zetknięciu się z rzeczywistością; gdy następnie kobieta, która już wstąpiła w nieznane sobie krainy rodzinnego życia i spraw jego, staje się bóstwem, przed którém pochylają się głowy magistrów salonowéj filozofii, słońcem, koło którego krążą nieustannie salonowe księżyce, lub, co najwięcéj, „drewnem ku podpaleniu kuchennego ogniska...” kobieta, przed którą los zamknął podwoje świętego przybytku, widzi się wśród ludzkości w roli... komara i muchy.
Kobieta, niebędąca żoną, matką i gospodynią, czémże jest w społeczności dzisiejszéj? Jakie ma pole do użytecznéj i podnoszącéj ją moralnie pracy? do jakich ma dążyć celów?
Na to pytanie wszystkie usta milczą albo się uśmiechają szyderczo. Kobieta, niebędąca żoną, matką, ni gospodynią! Ależ to stara panna, istota śmieszna, złośliwa, na piersi i ręku nosząca szkaplerze i różańce, które nie przeszkadzają jéj pobożnemi obmowami szarpać sławę bliźniego. Albo znowu ta kobieta, która zerwała związki małżeńskie, a wiec niemoralna, nieoddająca należnego szacunku wielkiéj idei rodzinnéj! Wartoż myśléć o podobnych istotach? Wartoż zajmować się niemi i szukać dla nich celów życia? Zresztą są to wyjątki. Zasady tworzy się dla ogółu, a wyjątki niech sobie same radę dają, jak chcą i mogą. Tak wyrokuje ogół, ale czy wyrok ten nie spotka się z zagadnieniem brzemienném boleścią, wzywającém ratunku dla tych, których pochłania ogrom społecznych przesądów: co znaczą te parye w naszym wieku, którego zasadą i dążeniem najwyższym jest światło dla wszystkich i miłość dla wszystkich? Co znaczą te wyjątki, równie przecież jak ogół od niewoli cieniów wykupione wiekową walką pokoleń ze złym duchem fizycznéj, a więc i liczebnéj, przewagi! Za co na istotach tych ciąży straszny wyrok moralnéj nicości? Czemu są one dla ludzkości przedmiotem szyderstw i potwarzy?
Tak, stare panny bywają często śmieszne, złośliwe, obłudnie nabożne; ale dla czego takiemi bywają? Kobiety, które miały, ale utraciły ognisko domowe, stają się niekiedy niemoralnemi i postępowaniem swém oburzają na siebie ogół, ale znowu: dla czego tak się z niemi dzieje? Czy przyszły one na świat z temi przywarami i ułomnościami swemi? Czy inaczéj niż resztę śmiertelnych wytworzyła je natura? Albo raczéj, czyliż-by nie można przypuścić, że Najsprawiedliwsza i Najmędrsza wola uczyniła je zrazu bez żadnéj fatalistycznie narzuconéj im ułomności, ale, że duch ich urobił się z zepsutego tchnienia przesądów, zesłabł i zmarniał w pasowaniu się z przeciwnościami życia, na który mężne i zacne zniesienie nie dano im sił umysłowych i samoistnych?
Pozbawione rodzinnego życia, nie umiejąc wybrać sobie żadnego celu, ani mogąc rozmiłować się w żadnym, czują w sobie samych próżnię, któréj nie mają czém zapełnić. Więc do młyna duszy starych panien idzie zazdrość i nienawiść, idą ołtarzyki i różańce, grzeszki sąsiadek, pieski, koty i papugi, a do młyna duszy innych samotnych kobiet dostaje się zalotność i niebezpieczna wrażliwość, księżyce salonowe i magazynowe wystawy. Koło ducha wciąż się obraca i wciąż potrzebuje żywiołów do rozrabiania w swym młynie; gdy nie posiada dobrych, chwyta złe, bądź co bądź, gdyż karmy ciągłéj potrzebuje. A gdyby ten młyn duchowy znalazł w głowie kobiety myśl zdrową i oświeconą, wiedzę, znajomość społeczeństwa i jego potrzeb, miłość dla pięknéj jakiéj idei, pragnienie czynu i umiejętność pracowania, wytworzyłby zapewne w wiecznie dążącym i niepowstrzymanym ruchu swoim, zamiast śmieszności, pożytek, zamiast złośliwości, dobro, zamiast występku, cnotę.
Lecz, niestety, łatwiéj jest wybuchać śmiechem lub obrzucać wzgardą, niżeli dochodzić źródła, z którego płynie zło i śmieszność. Tak zapewne: weseléj jest śmiać się i wygodniéj oburzać, niżeli przez pracę myśli i wielką miłość bliźniego wyszukiwać skutecznych leków na smutną chorobę społeczną, od któréj wiele istot umiera nędzną moralną śmiercią. Ale jest-że to sprawiedliwém, że pośmiewiskiem i wzgardą społeczność okrywa istoty, którym sama nie dała podstawy moralnego bytu, usuwając z pod ich stóp niezłomną opokę, jaką jest powzięte od piérwszych dni życia przekonanie, że kobieta jest nadewszystko i przedewszystkiém człowiekiem, i czy zostanie żoną i matką, czy téż tytułów tych odmówi jéj przeznaczenie, nigdy przecie nie traci znamienia człowieczeństwa, wzywającego ją do myśli rozumnéj, do życia pracy, tém pełniejszego zasługi, że samoistnego, że odartego z uciech i ułatwień, jakich darmo-by szukać na drodze kobiety samoistnéj.
Oto naprzykład: szeroką ulicą miasta płynie tłum rozliczny, a przezeń sama jedna, jakby samotna przeciska się kobieta. Przed nią, za nią, wkoło niéj idą ludzie ręka w rękę, gwarzą poufnie lub wesoło, wzajem torują sobie drogę śród tłumu, dłonie ich wspierają się wzajemnym uściskiem. Ona tylko idzie sama jedna, żadne ramię jéj nie wspiera, żadna opiekuńcza dłoń nie usuwa téj fali, która ją potrąca, zalewa, pochłania, żadne oko nie strzeże bezpieczeństwa jéj kroków, niczyje usta nie zwracają się ku niéj z uśmiechem przywiązania lub bratniéj myśli wyrazem. Droga jéj przez tę gwarną ulicę tak samotna i trudna, jak wędrówka całego jéj życia.
Albo znowu, wśród towarzyskiego koła żony i matki zasiadły w całym majestacie wysokich godności swoich. Złote główki dziecięce tulą się do macierzyńskich piersi, oczy mężów szukają wzroku żon, spojrzenia żon biegną ku twarzom mężów, a ludzie z poszanowaniem schylają się przed temi, które wedle nich jedynie pełnią przeznaczenia kobiece, jedynie warte są uznania i czci. A kobieta samotna znowu znajduje się pomiędzy temi uprzywilejowanemi niewiastami, jak drobna kropelka, zagubiona w potężnych falach oceanu. Patrzy w około i myśli, że do jéj piersi nigdy się nie przytuli śliczna niewinna główka dziecięcia, że nikt z obecnych nie szuka jéj spojrzenia, aby w niém szczęście i miłość wyczytać, że ci, co ją otaczają, zwać ją zwykli chwastem, bezowocném drzewem, istotą z chybioném przeznaczeniem.
I gdy kobieta owa zostanie potém z sobą tylko, z własnemi myślami, gdy przed umysłem jéj przesuną się widziane obrazy rodzinnych uciech i zaszczytów, a obok nich stanie własna jéj dola twarda, sieroca, czyliż w sercu jéj nie rozsiądzie się żałość bezmierna?
Czyliż to kogo zadziwi, że stęsknionym okiem szukać ona będzie czegokolwiek, coby ubarwiło blade godziny jéj życia, coby zapełniło próżnią, mrożącą jéj piersi, coby smutnym skargom jéj ducha, przyniosło ubogą, lecz kojącą, pociechę zapomnienia.
A z takich ciężkich momentów cierpienia i żałości, samotna kobieta bez moralnego szwanku podźwignąć się może wtedy tylko, gdy myśl jéj oświecona i szeroka potrafi oderwać się od samolubnych pragnień i żalów, gdy serce jéj, wsparte natchnieniami rozumu, piękny cel jaki ukocha, wola rozkaże mimo wszystkiego pozostać człowiekiem i ludzkie pełnić zadania, a praca stanie obok niéj na straży od materyalnéj nędzy i moralnego, z próżnowania płynącego, zepsucia.
Lecz gdy przekonania jéj są chwiejne, myśl w ciasnych zamknięta szrankach, wola słaba, umysł i ręce niezdolne do pracy, a serce nieprzysposobione do umiłowania celu żadnego, — wtedy nieszczęśliwa ugnie się pod trudami i cierpieniami samotnego życia i będzie szukała pociechy w szklaplerzach lub obmowach, albo bezmyślnie i po dziecinnemu rozmiłuje się w ptakach i zwierzętach, albo pogoni za tém, co świat grzechem nazywa, a jeśli grzech ten niedostępny dla niéj... rzucać pocznie kamieniami na tych, którzy grzeszą, z rozpaczy, że sama grzeszyć, jak oni, nie może.
„Raz już należy przecie ukończyć sprawę podziału ludzkości na dwie różne natury: kobiecą i męzką. Bo czém-że ostatecznie jest kobieta? Istotą ludzką i płciową, ale ludzką przedewszystkiém, a wypadkowo płciową.
„Człowieczeństwo jest jéj cechą ogólną, płeć cechą właściwą. Po cóż więc poświęcać w niéj cechę ogólną dla szczególnéj?
Kobieta, jak i mężczyzna, należy do rodzaju ludzkiego; jak on, ma ona do spełnienia, po za płciowém powołaniem swojém, ludzkie zadanie.

(Eug. Pelletan).

IV.

Tak więc, czy zapatrujemy się na niedostatki i błędy kobiet w rodzinie, czy dostrzegamy śmieszności, ułomności i cierpienia kobiet nieposiadających rodziny, zawsze dochodząc źródła tego, widzimy, że płynie ono z fałszywego początku istnień kobiecych.
Wyszedłszy ze spaczonego stanowiska, paczą one sobie życie całe, nie zabrawszy na drogę zapasu sił i wiedzy, karmią się potém trucizną grzechów, próżności, niedorzecznych przesądów i zamiłowań. Nie widząc jasno celu, jakiemu winny oddać życie swoje, albo widząc go z za mgły marzeń dziecięcych, nie mogą przejąć się dlań wielką miłością i zrozumiéć dróg, jakie doń prowadzą. Nie miłując zaś żadnego celu prawdziwie ludzkiego, nie znając społeczności, wśród któréj żyją, nie wiedzą, jakby najpożyteczniéj służyć jéj mogły i nie dościgają wysokiego śród niéj człowieczego i obywatelskiego stanowiska.
A z tego nizkiego stanu umysłów i serc kobiecych, ze sposobów ich życia, bardziéj podobnego do fruwania motyla lub pełzania gadu, niż do rozumnego i krzepkiego pochodu ludzkiego żywota, wynika obejście się mężczyzn z kobietami, za czołobitne z jednéj strony, za pogardliwe i lekceważące z innéj. Lekceważenie to i ta czołobitność przykładają się znacznie do utrzymywania w zacieśnionych szrankach zakresu wychowania i umysłów kobiecych, przyczyniają się wielce do klęsk moralnych ciążących na istnieniach kobiecych.
Ale z drugiéj strony dopóty mężczyźni nie pozbędą się swych względem kobiet przesądów i uprzedzeń, dopóty nie uznają ich za równych sobie wobec światła i celów życia ludzi, dopóki kobiety same rozumem, siłą moralną i zacnością człowieczeństwa swego i zdolności dościgania wielkich celów nie dowiodą.
Czegoż więc potrzeba, aby z obu stron społeczność dojść mogła do tych pożądanych wyników?
Tu niech przemówią serca i sumienia ojców i matek: niech rozum wskaże im, że pierwszy kamień do budowy szczęścia i zacności córek swych oni położyć powinni. Myślą, natchnioną przez rodzicielską miłość i długoletnie doświadczenie, niech ojcowie i matki przebiegną wszystkie boleści targania się i upadki kobiet dzisiejszych, niech spojrzą kędy ich źródło i chronią od nich te jasne dziecięce główki, dziś tak czyste i uśmiechnione, a których przyszła czystość i przyszłe uśmiechy w ich spoczywają ręku. Wychowanie! oto klucz doli lub niedoli, siły lub słabości, zacności lub grzechu.
Porzućmy niewolnicze naśladownictwo, rutynę, modę, wymagania próżności, weźmy rozbrat z przesądami i wszelkiemi fałszywemi uprzedzeniami, do gruntu przerabiajmy, co jest złe, co dobre podnośmy i potęgujmy: — a kiedyś córki nasze nie zasiądą na błyskotliwym tronie salonów, nie będą przyjmowały z radością hołdów utrefionych próżniaków, nie będą łaknęły kawałka chleba, nie umiejąc na niego zapracować, nie staną się światu zgorszeniem lub pośmiewiskiem, ale, świadome ludzkich i obywatelskich celów swoich i dążąc do nich z miłością i rozumem, posiądą w całéj pełni godność człowieczą i, jak owe mądre niewiasty Pisma, czuwać będą, aby w świątyni ich rodzinnego kraju nie zagasły powierzone im lampy Bożego światła.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.