Kelner jest człowiekiem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Kelner jest człowiekiem
Pochodzenie Koszałki Opałki
Wydawca Księgarnia Powszechna
Data wyd. 1905
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Kelner jest człowiekiem.


Kelner jest człowiekiem!

A no trudno: napisało się. Trzeba jechać dalej...
Otóż wyobraźcie sobie, że od lat ośmiu jadam obiady w pewnej restauracji, że zasiadam zawsze przy tym samym «moim» stoliku, i że posługuje mi ten sam kelner.
Jak do tej chwili wszystko w porządku.
Wyobraźcie sobie dalej, że przez te ośm lat niejednokrotnie wymyślałem owemu kelnerowi za rozmaite jego przewinienia.
Pieczeń była twarda:
— Dureń jesteś!
Nie było gazety; gdzieś się zapodziała:
— Nie masz pojęcia o służbie!
Zabrakło wykałaczek, albo wydano z kuchni rosół na brudnym talerzu:
— W chlewie tobie usługiwać, a nie być kelnerem.
Nawymyślał mi mój zwierzchnik:
— Albo gospodarz wyrzuci cię na cztery wiatry, albo przeniosę się do innej jadłodajni, bałwanie!
Kelner zwykle nic nie odpowiadał; rzadziej bąknął coś pod nosem, co zapewne było z jego strony protestem przeciw moim uroszczeniom, lub usprawiedliwieniem.
A teraz wyobraźcie sobie, że przed tygodniem kelner ów podał mi czarną kawę bez cukru.
— A cukier? — pytam z oburzeniem.
— Ach, zapomniałem — odparł spiesznie.
— Ale napiwka nie zapomnisz wziąć, co?
Po chwili zjawiła się cukiernica.
— Przepraszam pana — powiedział kelner.
— Jakto, przepraszasz?
— Ja pana przepraszam, że zapomniałem podać cukier do kawy.
W pierwszej chwili myślałem, że drwi ze mnie.
— Zbogaciłeś się już? Może dom sobie kupujesz?
Spojrzałem na niego ostro.
Patrzę: on jest mężczyzną lat około trzydziestu, z siwiejącemi na skroni włosami; ma nos, oczy, uszy. Właściwie co w tem dziwnego? No nic. Choć na razie ździwiło mnie, że kelner ma coś więcej nad dwie ręce do podawania obiadu i brania zapłaty i napiwka. Co jednak dziwniejsze: zauważyłem, że kelner ma smutny wyraz twarzy.
— Nie wyspałeś się, czy jesteś pijany? — zapytałem pojednawczo.
— Nie, panie, żona mi chora.
— Jakto — żona?
— Moja żona, proszę pana, jest chora.
— To ty masz żonę?
— Tak, proszę pana — i dwoje dzieci; a to właśnie teraz, to trzecie.
Patrzcie państwo: kelner ma nietylko nos, oczy, uszy, ale i żonę. No, że ma uszy, to jeszcze nic dziwnego: żeby słyszał gdy na niego dzwonią. Że ma tam nos i oczy, to jeszcze można się z tem pogodzić. Ale po co kelnerowi, u licha, żona i dzieci, i jak to się do niego wzięło?
Postanowiłem rzecz wyświetlić.
— Więc powiadasz, że masz żonę i dzieci? No i jakże to ty masz tę żonę?
— Ha, zakochał się człowiek, ożenił, i ot — pan przecież wie, jak to jest?..
— Wiem; no wiem. Juści, że wiem, ale... I zakochałeś się, powiadasz?
— Et, co tam o tem gadać.
— Ale zaczekaj że. To mnie zaciekawiło... I cóżeś ty jej powiedział, jakeś się zakochał?
Zawołano go.
— Ale słuchaj no, przyjdź tu potem.
Patrzę... patrzę. Oczy szeroko otworzyłem. Ten sam kelner i basta.
— Słuchaj no, mój kochany — badam go dalej — a jak ty dawno po ślubie?
— Dziewięć lat.
— Aha... No, i powiadasz, że masz dzieci?
— A mam. Chłopak ma już sześć lat, dziewczyna cztery, no, i to, co będzie. A troje umarło.
— Acha... Więc troje umarło. No, a te, co żyją, to pewnie są kelnerami — co?
— Skąd znowu? Najprzód, że są jeszcze małe. A po drugie, to już wolę, żeby były czem chcą, tylko nie w tym obowiązku.
— Jakto «w tym obowiązku»? A czemże mają być?
— Albo ja wiem? Chłopak chętny do nauki...
— Do nauki — powiadasz?
— A tak. Już dobrze składa litery. Dobrego ma nauczyciela.
— Twój chłopak ma nauczyciela? Co też ty mówisz?
— Cztery złote groszy dwadzieścia na miesiąc mnie kosztuje.
Łyżeczka wysunęła mi się z ręki i z brzękiem padła na marmurowy blat stołu.
— Poczekaj no... Co to ja jeszcze chciałem spytać?.. Acha... No, a jak na ciebie dzieci wołają?
— No, jak mają wołać? Wołają: ojciec, tata.
— Mój kochany, powiedz mi tak parę zdań. Jak naprzykład — chcą czego, to jak mówią?
— Rozmaicie: «niech tata kupi», albo: «proszę ojca», albo «mój tatusiu».
«Kelner! Płacić do stu djabłów! Ogłuchłeś?»
Znów go odwołano.
Byłem tak zdumiony zrobionem świeżo odkryciem, że mi się nawet cała ta historja nie wydawała na razie śmieszną. I już wtedy błysnęła w mym mózgu myśl, że kelner bądź co bądź jest człowiekiem. Ale nie odważyłbym się za nic w świecie zwierzyć komukolwiek z tem dziwacznem urojeniem...
Nazajutrz zapytałem, jak się ma żona. Żona ma się lepiej. Dziecko jest chłopcem. On całą noc siedział przy żonie. Teraz przy żonie jest jego matka. Nowe odkrycie: kelner ma matkę. Jeszcze nie koniec. Matka mówi do niego: «synu», albo «synku». Dalej: kelner ma bliższych i dalszych krewnych, ma znajomych i przyjaciół.
W dalszym ciągu dowiedziałem się, że on uważa, iż niektórzy goście są ludźmi, źle wychowanymi; że wolałby się nieraz i wyrzec napiwka, byle mu nie ubliżano; że czasem ogarnia go takie zniechęcenie (sic!), iż rzuciłby chętnie wszystko do djabła, ale nie może, bo ma dzieci; że on czytał «Ogniem i mieczem» samego Sienkiewicza i całe noce nie spał i do niczego był niezdolny, tak miał głowę nabitą temi przygodami; że on uważa, iż prasa za mało zajmuje się wielu sprawami, a za wiele innemi znowu sprawami; że on bardzo potępia Luizę, że rzuciła dzieci dla jakiegoś fircyka; że on by nie przebaczył nigdy żonie, gdyby był jej mężem; że jemu często przykro podawać różne przysmaki, bo zna tajemnice zakulisowe jadłodajni swego pryncypała; że między kelnerami są intrygi; że u nas jest wielka ciemnota i dlatego jest tak źle; że gdyby on miał jakiś kapitalik, toby sobie kupił magle i żyłby sobie spokojnie.
Dowiedziawszy się tylu rzeczy w ciągu trzech dni, zacząłem wyprowadzać wnioski z nagromadzonego materjału.
Przedewszystkiem począłem rozumować tak.
Że kelner może mieć żonę, dzieci, lub jedno i drugie razem — o tem wiedziałem i dawniej, tylko jakoś mi to na myśl nie przychodziło. Że kelner ma matkę, ojca, może mieć braci i siostry, a więc krewnych wogóle, to można sobie było wykombinować à priori. Że kelner umie czytać, łatwo odgadnąć, gdyż podaje żądane gazety, pisze rachunki na obrusie i t. d. — eo ipso, mógł czytać też «Ogniem i mieczem» i mógł się tem dziełem zachwycać. Że ma on swój pogląd na ludzi, których widuje i wypadki bieżące, to również stało się jasnem. Że może kelner być obdarzony inteligencją, łatwo przypuścić, jeśli się zwróci ku życiorysom sławnych ludzi, między którymi wielu pochodziło nie z adwokatów, złotej młodzieży, kancelistów i t. p. inteligencji. Że kelner może kochać żonę i dzieci, a nawet być smutnym, gdy żona mu choruje, umiera dziecko, wiemy z powieści, nowelek i wierszy, a z drobnych wiadomości w pismach wiemy, że nie tylko lekarze, inżenierowie, aptekarze, reporterzy, dentyści, lub handlowcy umieją kochać lub nienawidzieć.
Wobec tego, kelner, jako posiadający fizyczne, zewnętrzne rysy, i duchową powierzchowność ludzką — jest człowiekiem; co jeśli nie zostanie obalone w polemice — winno wpłynąć — by w restauracjach i cukierniach, obok tablic, z napisem: «nie pluć na podłogę», lub «uprasza się o zdejmowanie kapeluszy» — umieszczono tablicę: «kelner jest człowiekiem».
Jest to jednak krok dość ryzykowny. Bo djabeł nie śpi. A nużby w dalszym ciągu się okazało, że człowiekiem jest również posłaniec, dorożkarz, parobek, stróż, służąca, szwaczka, szansonistka i t. d.?.. Musiałoby się to wpłynąć fatalnie na bieg stosunków towarzyskich...
Nie moją rzeczą rozwiązywać tak zawiłą sprawę. Dość przeżyłem wstrząśnień, nim sam zacząłem mówić mojemu kelnerowi: «dzień dobry, proszę pana, dziękuję, dowidzenia się z panem». Wiele mnie to kosztowało sił i zdrowia: toż przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, jak mówią.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.