Kazan/Rozdział XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Oliver Curwood
Tytuł Kazan
Wydawca „Polska Zbrojna“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia „Polski Zbrojnej“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Poraj
Tytuł orygin. Kazan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZNOWU PROFESOR WEYMAN

Odtąd Sandy Mac Trigger przynosił Kazanowi dwa razy dziennie kawały świeżego mięsa. Nie dawał mu ani ryb, ani tłuszczu, ani polewki mącznej, a tylko krwawe, czerwone mięso. Pewnego dnia przyniósł mu nawet ciepłe jeszcze jelita karibu, jakiego ubił umyślnie po to o pięć mil od osady.
Dzięki takiemu odżywianiu Kazan wkrótce potem odzyskał zdrowie, nabrał ciała, mięśnie zaczynały w nim grać, jak poprzednio. Mac Trigger go już nie bijał, za to Kazan rwąc się z uwięzi, witał go zawsze głośnem ujadaniem i szczerzył na jego widok groźnie zęby.
Pewnego popołudnia Sandy przyprowadził z sobą kogoś jeszcze. Kazan rzucił się niespodzianie na nowego przybysza, który zbliżył się doń nieco zanadto, aż ten uskoczył w tył, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
— Nada się do tego, — rzekł wreszcie nieznajomy. — Lżejszy będzie wprawdzie o jakieś dziesięć do piętnastu funtów od mego duńczyka, ale kły ma potężne i jest dużo żwawszy... Nim zostanie powalony, będzie to wcale piękne widowisko!
— Nim zostanie powalony... — zaperzył się Mac Trigger. — Stawiam dwadzieścia pięć procent z swej części zysku, że mój pies nie da się powalić!
— Zgoda! — odrzekł ten drugi. — Jak długo jeszcze musimy czekać aż przyjdzie do formy?
Sandy namyślał się chwilę.
— Tydzień... Przed tygodniem nie odzyska pełnej swej wagi.
Tamten kiwnął głową na znak zgody:
— A więc od dziś za tydzień, wieczorem.
I dodał jeszcze:
— Pięćdziesiąt procent mojej części, że mój duńczyk pobije twego zapaśnika.
Sandy Mac Trigger popatrzał przeciągle na Kazana.
— Trzymam cię za słowo, — odrzekł wreszcie.
I ściskając nieznajomego za rękę, dodał jeszcze:
— Nie przypuszczam, żeby w całej tej krainie, stad aż do Yukonu znalazł się choćby jeden pies, coby był w stanie pobić tego mieszańca psa z wilkiem.
A właśnie pora była odpowiednia do tego rodzaju zabaw w Red Gold City. Mieszkańcy tej osady mieli coprawda rozrywki w postaci szulerki albo jakichś sprzeczek, wybuchających od czasu do czasu, wreszcie upijali się przy każdej sposobności. Ale obecność królewskiej policji nakładała im pewne wędzidła. W porównaniu też z życiem w okolicach Klondyke, o setki mil bardziej na północ, tu, w Red Gold City było nudno i ponuro.
Zapowiedź więc walki psów, jaką organizowali Sandy Mac Trigger i właściciel baru, Jan Harker, przyjęto głośnemi oklaskami. Wieść o tem rozniosła się pantoflową pocztą o dwadzieścia mil dokoła i wzbudziła niezmierne zaciekawienie.
Przez cały tydzień przed spotkaniem oba psy, Kazan i wielki dog duński, wystawione były na widok publiczny w izbie poza szynkownią w mocnych, umyślnie zbitych drewnianych klatkach.
Pies Harkera był mieszańcem wielkiego doga duńskiego z kundlem. Urodził się w Northlandzie, nosił uprząż i chodził w zaprzęgu w sankach.
Wszystkich ogarnęła gorączka zakładów. Stawiano na duńczyka w stosunku dwóch do jednego.
Stosunek ten dochodził niekiedy do trzech przeciw jednemu. Ci natomiast, co stawiali na Kazana, byli to ludzie, zdawna znający się z Wildem. Wiedzieli oni, co znaczył, jeśli chodziło o siłę i wytrzymałość, ów krwawy błysk w ślepiach mieszańca psa z wilkiem.
Pewien stary traper, obecnie trudniący się poszukiwaniem złota, zwierzał się swemu sąsiadowi na ucho.
— Ja bez gadania stawiam na tego wilka. Pobije on duńczyka na łeb na szyję. Grubas nie będzie nawet wiedział, co się z nim stało.
— Ale ten ma wagę za sobą, — odpowiadał ów drugi, wątpiąc jeszcze. — Popatrz, co to za paszcza i jaki kark rozrosły.
— A ty popatrz — przerwał mu stary traper — na łapy zacznie słabsze swego faworyta, na jego gardziel delikatną i bardziej wystawioną na kły wilka; popatrz, jak mu brzuch zwisa ociężale. Na miłość boską, towarzyszu, wierz mi na słowo! Grosza nie stawiaj na duńczyka.
Do rozmowy wtrącili się jeszcze inni: a stawiali na wilka, tamci znów doradzali stawiać na doga.
Kazan warczał z początku na wszystkie owe otaczające go twarze. Wreszcie położył się w kącie klatki ze łbem między łapami i przyglądał się ludziom, ponury i milkliwy.
W dzień walki z wielkiej sali baru Jana Harkera wyniesiono wieczorem wszystkie stoły. Na platformie na wysokości trzech stóp od podłogi ustawiono ogromną klatkę po dziesięć stóp wszerz i wzdłuż, dokoła niej zaś rozstawiono ławy jedna za drugą. Klatka od góry nie była zamknięta, ponad nią zaś wisiały dwie wielkie lampy naftowe z reflektorami.
Trzystu widzów, z których każdy opłacił pięć dolarów za wejście, wyczekiwało wprowadzenia zapaśników.
Naprzód wprowadzono do klatki wielkiego doga duńskiego. O ósmej wieczorem Harker, Mac Trigger i dwóch jeszcze innych ludzi wniosło do sali na mocnych drewnianych noszach klatkę z Kazanem.
Duńczyk, mrugając ślepiami w jaskrawem świetle reflektorów, nastawił uszy, jakby zdziwiony, czego odeń chciano, gdy do klatki wprowadzono z kolei Kazana.
Kazan jednak nie wyszczerzył kłów i ledwie zlekka zaparł się przez chwilę na łapach. Ów pies nieznany nie obchodził go zupełnie. Duńczyk ani się doń nie rzucił, ani nawet nie warknął. I Kazan mu był również obojętny.
Śród publiczności rozległ się szmer lekkiego rozczarowania. Dog potoczył ślepiami po trzystu gębach otaczających go brutali i zdawał się im przyglądać z zaciekawieniem, kołysząc się zlekka na boki. Kazan również się rozglądał po sali.
Urągliwy, szyderczy śmiech przebiegł śród stłoczonego w sali tłumu, jaki tu przybył, by ujrzeć krew i śmierć. Pod adresem Mac Triggera i Harkera posypały się żarty i głosy, naśladujące krzyki zwierząt; tłum coraz rosnącym wrzaskiem domagał się przyobiecanej walki lub zwrotu pieniędzy za wejście.
Sandy był purpurowy ze wstydu i z wściekłości. Harkerowi nabrzmiały jak postronki grube sine żyły na czole.
Szynkarz wreszcie pogroził pięścią tłumowi i ryknął:
— Spieszy ci się, bando idiotów! Zaczekajcie, aż się psy zwąchają ze sobą! Trochę cierpliwości, jeśli laska!
Hałas nieco przycichł i oczy znów się zwróciły ku klatce. Istotnie Kazan nieco się przybliżył i stanął nawprost olbrzymiego duńczyka, ten zaś jął się przyglądać nieufnie Kazanowi.
Następnie wilk się począł nieznacznie przysuwać. Z całą przezornością gotował się albo do skoku na przeciwnika, albo też do uskoczenia w bok, jeśli tak z gry wypadnie. Duńczyk zachowywał się podobnie. Mięśnie naprężyły im się obu. W sali zapadła taka cichość, że możnaby było dosłyszeć brzęczenie muchy. Sandy i Harker, stojący tuż obok klatki, ledwie byli w stanie oddychać.
Dwa psy, oba jednako pyszne, dwaj zapaśnicy, tyle już liczący walk krwiożerczych w przeszłości, z okrutnej woli ludzkiej stoczą niezawodnie ostatnią zażartą walkę. Już wpierają w siebie groźne wejrzenia.
A wtem jakby się coś w nich odmieniło. Czyżby to O-se-ki, Wielki Duch Pustkowi pochylił się nad niemi, nakazując, iż jako ofiary ludzkiego barbarzyństwa, winny żywić dla się uczucia braterstwa?
Jakkolwiek i cokolwiekbądź się stało, dość, że w chwili stanowczej, gdy cała sala wstrzymując oddech, wyczekiwała na niechybne, rozżarte starcie wręcz — wielki dog duński zwolna podniósł łeb ku lampom naftowym i ziewnął potężnie.
Harker dostrzegłszy, jak jego zapaśnik odsłania w ten sposób gardziel, wystawiając ją na kły Kazana, począł drżeć na całem ciele i kląć jak potępieniec. Kazan jednak nie skorzystał z chwili i nie rzucił się na współzapaśnika. Obaj przeciwnicy zawarli z sobą pokój i przypieczętowali go trwale, zbliżywszy się bowiem i wsparłszy się wzajem o siebie, zdawali się teraz patrzeć z bezgraniczną pogardą poprzez kratę swego więzienia na tłum znowu wpadający we wściekłość.
Nastąpił bowiem wówczas wybuch gniewu, ozwał się ryk pogróżek, jakby rozpętany huragan. Harker, zrozpaczony, wydobył rewolwer z olster i zmierzył do wielkiego doga duńskiego.
Naraz śród wrzawy ogólnej rozległ się jakiś głos, górujący ponad nią.
— Wstrzymajcie się! — zawołał ktoś tonem rozkazu. — Wstrzymajcie się w imię prawa!
Uczyniła się nagle cisza; wszystkie twarze zwróciły się ku mówiącemu.
Dwaj jacyś ludzie stali na stołkach, górując ponad otoczeniem.
Jednym z nich był policjant Brokaw z konnej policji północnego zachodu. On się to właśnie ozwał pierwszy i jeszcze trzymał podniesioną do góry rękę, nakazując gestem ciszę i uwagę. Drugim z nich był profesor Paweł Weyman. Ten teraz począł mówić, a policjant osłaniał go w dalszym ciągu podniesioną do góry dłonią.
— Daję właścicielom za te psy pięćset dolarów!
Nie było na sali człowieka, coby nie posłyszał uczynionej w ten sposób propozycji.
Harker spojrzał na Mac Triggera. Przysunęli się nieco ku sobie.
— Nie chcą się bić ze sobą, — ciągnął dalej nowowoprzybyły, — a byłyby z nich wyborne psy uprzężne. Daję właścicielom pięćset dolarów.
Harker podniósł rękę na znak, że chce zabrać głos.
— Dajcie sześćset! Tak, sześćset i bierzcie je.
Profesor Paweł Weyman zdawał się wahać. Po chwili skinął głową na znak zgody.
— Płacę sześćset, — powiedział.
Tłum znowu jął pomrukiwać. Harker wdrapał się wówczas na platformę, na której stała klatka.
— Nie jestem winien, — zawołał — ani ja, ani właściciel wilka, że się psy bić ze sobą nie chciały! Jeśliby się jednak znaleźli pomiędzy wami ludzie do tego stopnia niedelikatni, by się upominać o zwrot pieniędzy, to się im je zwróci przy wyjściu! Myśmy tu wszakże nic nie zawinili. Psy nas oszukały, to i wszystko.
Pawel Weyman wraz z policjantem utorował sobie drogę do klatki, wyjął z kieszeni paczkę banknotów i odliczywszy trzysta dolarów Janowi Harkerowi, a drugie trzysta Sandy Mac Triggerowi, szepnął zcicha ku psom, które przypatrywały się mu z zajęciem poprzez kraty.
— Drogoście mnie kosztowały, moje pieski, bardzo drogo... Ale przydacie mi się w dalszej podróży, a wkrótce staniemy się zapewne jaknajserdeczniejszymi przyjaciółmi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Oliver Curwood i tłumacza: Stanisław Koźmiński.