Kawaler de Maison-Rouge/Rozdział XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kawaler de Maison-Rouge
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIX.
PATROL

Pogrążony w ponurych dumaniach, ze wzrokiem zatopionym w bieżącą wodę, co u prawdziwego paryżanina oznacza pewną melancholję, Maurycy, wsparty o poręcz mostową, posłyszał miarowe kroki małego oddziału wojska i poznał, że to patrol.
Obejrzał się; nadchodziła kompanja gwardji narodowej, z drugiego końca mostu. Zdało mu się, że wśród ciemności poznaje Lorina.
On był to w rzeczy samej. Skoro spostrzegł Maurycego, podbiegł z otwartemi ramiony ku niemu.
— Przecież cię nareszcie znajduję... — zawołał. — Nie tak bo to łatwo, u licha, spotkać się teraz z tobą.
— Co ty tu robisz z patrolem?... — spytał zaniepokojony Maurycy.
— Jestem dowódcą wyprawy, przyjacielu, musimy odzyskać koniecznie naszą zachwianą sławę.
I obróciwszy się do kompanji zakomenderował.
— Na ramię broń! Prezentuj broń! Do nogi broń! Teraz, moje dzieci, nie dosyć jeszcze ciemno. Pogadajcie o swoich interesach, a my pomówimy o swoich.
I wracając do Maurycego, dodał:
— Dziś w sekcji zdobyłem trzy ważne wiadomości.
— Jakie?...
— Pierwsza: że obu nas zaczynają mieć w podejrzeniu.
— Wiem o tem. Cóż więcej?...
— Druga: że całym spiskiem goździkowym kierował kawaler de Maison-Rouge.
— I to wiem również.
— Ale tego zapewne nie wiesz, że pąsowy goździk i podziemie stanowiły jedną całość.
— Owszem; i to wiem także.
— A więc przejdźmy do trzeciej wiadomości. Tej napewno ci nikt jeszcze nie udzielił. Dziś wieczór mamy schwytać kawalera de Maison-Rouge.
— Schwytać macie kawalera de Maison-Rouge?
— A no tak.
— Zostałeś więc żandarmem?
— Nie, aie jestem prawym francuzem i dla dobra kraju wszystko poświęcić powinienem. Kawaler de Maison-Rouge dręczy Francję, spiskiem po spisku; mnie zatem, prawemu synowi swojemu, nakazuje Francja uwolnić ją od kawalera de Maison-Rouge. Jestem posłuszny Francji.
— Szczególna rzecz, że się podejmujesz zleceń podobnych... — odrzekł chłodno Maurycy.
— Nie podjąłem się z dobrej woli, kazano mi i kwita. Dla odzyskania dobrej sławy potrzeba świetnego czynu, a ten czyn znowu zapewni nam bezpieczeństwo nasze i pozwoli przy pierwszem lepszem zdarzeniu, wpakować szpadę we wnętrzności nikczemnego szewca Simona.
— Skądże się dowiedziano, że kawaler de Maison-Rouge stał na czele spisku w podziemiu?...
— Zaledwiem posłyszał wołanie: wielki spisek odkryty przez obywatela Simon... bo ten łotr, ten niegodziwiec Simon, wszędzie się znaleźć musi, zamierzyłem przekonać się o prawdzie. Mówiono o podziemiu.
— Czy istnieje to podziemie?
— Podziemie? Tak jest, widziałem, styka się z piwnicą obywatelki Plumeau i z domem przy ulicy de la Corderie, mającym Nr. 12 czy 14, bo już tego dokładnie nie pamiętam.
— Naprawdę przebiegałeś ją, Lorinie?
— W całej długości, i zapewniam, że było to przejście doskonale wyżłobione, a co ważniejsza, przecięte przez trzy kraty żelazne, które trzeba było jedna po drugiej wyłamywać; kraty te, dozwoliłyby były spiskowym przeprowadzić panią Kapet w bezpieczne miejsce. Los chciał, aby się inaczej stało. Odkrył otwór niegodziwy Simon.
— Sądzę... — powiedział Maurycy, — że należałoby przedewszystkiem zaaresztować mieszkańców domu przy ulicy de la Corderie.
— Zapewne takby zrobiono, gdyby w tym domu znaleziono choć jedną żywą duszę.
— Przecież musiał ten dom należeć do kogoś?...
— Należał do nowego właściciela, nieznanego nikomu; do właściciela, który nabył tę posiadłość przed dwoma czy trzema tygodniami. Sąsiedzi słyszeli tam jakiś łoskot, ale że to dom stary, mniemali, iż go naprawiano. Poprzedni właściciel wyjechał z Paryża. Odnaleziono notarjusza, odnaleziono akt sprzedaży, a w nim nazwisko i miejsce pobytu nowego właściciela. Senterre polecił mi aresztować tego człowieka.
— Człowiekiem tym był zaś kawaler de Maisor-Rouge?
— Nie, ale jego wspólnik, jak się zdaje.
— Kto to taki?...
— Majster garbarski.
— Jego nazwisko?
— Dixmer.
— Dobrze, Lorinie... — rzekł Maurycy, siłą woli wstrzymując w sobie pozór choćby wzruszenia, idę z tobą.
— Bardzo dobrze uczynisz. A czy masz broń przy sobie?
— Mam pałasz.
— Weź jeszcze tę parę pistoletów.
— A ty?
— Ja mam karabin. Na ramię broń! naprzód, marsz!
I patrol ruszył w towarzystwie Maurycego obok Lorina, z siwo ubranym człowiekiem na czele. Był to agent policyjny.
Od czasu do czasu na rogach ulic lub przy drzwiach jakiego domu, pokazywały się ludzkie cienie, które coś donosiły siwo ubranemu człowiekowi; byli to czuwający.
Gdy cały orszak przybył na małą uliczkę, siwo ubrany nie namyślał się wcale i ruszył tą uliczką.
Zatrzymał się przed wrotami ogrodu, przez które wprowadzano niegdyś skrępowanego Maurycego.
— Tu znajdziemy obu przywódców.
Maurycy oparł się o mur, aby nie upaść na ziemię.
— Są tu... — rzekł siwo ubrany, aż trzy wchody: jeden główny, ten tutaj drugi i trzeci prowadzący do pawilonu. Ja z sześciu albo ośmiu ludźmi pójdę przez wchód główny, ty z czterema lub pięciu ludźmi pilnuj tego a trzech pewnych postaw przy wejściu do pawilonu.
— Ja... — odezwał się Maurycy, — przejdę przez mur i będę czuwać w ogrodzie.
— Dobrze... — odpowiedział Lorin, — przejdź i otwórz nam drzwi od środka.
— I owszem... — oświadczył Maurycy. — Ale nie ustępujcie stąd i czekajcie, aż was zawołam. Z ogrodu będę widzieć wszystko co zajdzie w domu.
— Znasz więc ten dom?... — zapytał Lorin.
— Chciałem go kiedyś kupić.
Lorin umieścił swych ludzi w rogach parkanu i we wklęsłościach drzwi, a agent policyjny, wziąwszy ze sobą dziesięciu gwardzistów narodowych, udał się, na zdobycie głównego wchodu.
Ludzie Maurycego pozajmowali stanowiska i ukryli Się jak najlepiej mogli. Każdy przysiągłby, że na starej ulicy świętego Jakóba nic się nadzwyczajnego nie dzieje, że zupełna panuje tam spokojność.
Maurycy zaczął wspinać się na mur.
— Zaczekajno... — zawołał Lorin.
— Naco?
— Na hasło!
— Prawda.
Goździk i podziemie. Aresztuj każdego, kto ci nie powie tych dwóch wyrazów, a przepuszczaj każdego, kto je powie. Oto twój rozkaz.
— Dziękuję... — szepnął Maurycy i z wysokości muru skoczył do ogrodu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).