Kawaler de Maison-Rouge/Rozdział XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kawaler de Maison-Rouge
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLIV.
PRZYGOTOWANIA KAWALERA
DE MAISON-ROUGE

Gdy scena, opisana w poprzedzającym rozdziale, odbywała się u drzwi, wiodących do więzienia królowej, a raczej do pierwszego pokoju, który zajmowali dwaj żandarmi, w przeciwnej stronie gmachu, to jest na dziedzińcu więzienia kobiet, inne czyniono przygotowywania.
Wśród ciemności ukazał się jakiś człowiek, niby posąg kamienny, oderwany od muru.
Dwa psy biegły za nim. Szedł śpiewając jakąś piosnkę rewolucyjną i pękiem kluczy, które trzymał w ręku, brzęknął po pięciu kratach zasłaniających okno królowej.
Królowa zrazu zadrżała, ale poznając że to hasło, natychmiast zwolna otworzyła okno i zabrała się do dzieła z nadspodziewaną pewnością; nieraz w warsztacie ślusarskim królewskiego małżonka swojego, spędzając z nim niejedną chwilę, delikatną ręką dotykała narzędzi, podobnych do tego, na którem obecnie spoczywały wszelkie jej nadzieje.
Gdy człowiek z pękiem kluczy usłyszał, że się otwiera okno królowej, zapukał zaraz do okna żandarmów.
— Aha! rzekł Gilbert, patrząc przez szyby, to obywatel Mardocheusz.
— Tak, to on... odpowiedział odźwierny. I cóż? zdaje się, że dobrze pilnujemy.
— Jak zwykle, obywatelu odźwierny.
— Bo to, widzicie... dzisiejszej nocy trzeba większej czujności, niż zawsze.
— Ba?... odrzekł, zbliżając się Dufresne.
— Otwórz okno, a opowiem ci.
— Otwórz, rzekł Dufresne.
Gilbert otworzył i ścisnął rękę odźwiernego, który się już był zaprzyjaźnił z żandarmami.
— Posiedzenie konwencji było nieco za gorące. Czytaliście sprawozdanie?
— Nie. Cóż to się tam działo?
— Najprzód obywatel Hebert odkrył pewien fakt.
— Jaki?
— Że spiskowi, których miano za umarłych żyją i są jaknajzdrowsi.
— A! tak, rzekł Gilbert, Delessart i Thierry, słyszałem, że obaj podobno są w Anglji.
— A kawaler de Maison-Rouge? wtrącił odźwierny, podnosząc głos tak, aby go królowa usłyszała.
— Przecież i on jest w Anglji.
— Bynajmniej, on również przebywa we Francji, mówił dalej Mardocheusz, zawsze tym samym głosem.
— To mi dopiero śmiałek! rzekł Dufresne.
— Już to co śmiały, to śmiały.
— No, jednak go kiedyś pochwycą.
— Zapewne, ale jak się zdaje, nie tak to łatwo.
— W tej chwili pilnik królowej tak mocno przerzynał kraty, że odźwierny w obawie, aby nie usłyszano tego odgłosu, nadeptał psu łapę tak mocno, że aż psisko zawyło z boleści.
— Mówiłeś więc, odezwał się znowu Dufresne, który sam nie mogąc wyjść z więzienia, ciekawy był wielce wszelkich wiadomości, mówiłeś więc?...
— A! prawda, mówiłem, że obywatel Hebert obstawał za przeniesieniem austrjaczki napowrót do Temple.
— A to dlaczego?
— Utrzymywał, że skutkiem przeniesienia jej z Temple, uwolniono ją od bezpośredniego nadzoru ze strony gminy Paryża.
— O! i troszkę także od pokus tego przeklętego Maison-Rouge, rzekł Gilbert, bo ja sądzę, że on zawsze gotów jest zrobić podkop.
— Tak samo odpowiedział obywatel Santerre, ale Hebert oświadczył, że od chwili, gdy spisek wykryto, znikło wszelkie niebezpieczeństwo i w Temple daleko mniej potrzeba ostrożności, dla dopilnowania Marji Antoniny, aniżeli tutaj, bo Temple daleko warowniejszym jest gmachem, aniżeli Conciergérie.
— Nie, ale mnie smuci.
Maison-Rouge silnie kaszlnął: pilnik im bardziej się zagłębiał w żelazną kratę, tem skrzypiał mocniej.
— I na czemże stanęło?... spytał Dufresne skoro odźwierny krztusić się przestał.
— Postanowiono, że Marja Antonina pozostanie tutaj, lecz niezwłocznie przystąpią do wytoczenia jej procesu.
— A! biedna kobieta!... odrzekł Gilbert.
Dufresne, czy to że miał delikatniejszy słuch aniżeli kolega, czy też że nietyle zwracał uwagi na opowiadanie Mardocheusza, pochylił się w stronę przyległego pokoju i słuchał:
Odźwierny spostrzegł jego poruszenie.
— Pojmujesz więc, obywatelu Dufresne... powiedział żywo, że usiłowania spiskowych tem rozpaczliwszemi będą, że już niewiele pozostanie im czasu na ich wykonanie. Ale was obywatelu żandarmie, powinno to najbardziej zajmować, że jak słychać, wobec spodziewanego napadu zbrojnego na Conciergérie, władze podwoić mają straże, bo spiskowi nikogo oszczędzać nie będą, byleby się dostali do królowej, to jest do wdowy Kapet, chciałem powiedzieć.
Zdumienie tak wielkie ogarnęło żandarmów, że nastąpiło chwilowe milczenie. Odźwierny z pełną trwogi radością słyszał ciągle skrzypiący pilnik. Dziewiąta wybiła.
Jednocześnie zapukano do drzwi więzienia, ale żandarmi, zamyśleni nic nie odpowiedzieli.
— Dobrze! dobrze! będziemy pilnowali, obaczymy!...
— A jeżeli będzie tego potrzeba, zginiemy na naszych stanowiskach, jak prawdziwi republikanie, dodał Dufresne.
— Królowa przepiłuje wkrótce kratę, rzekł odźwierny sam do siebie, ocierając pot z czoła.
— Ja sądzę rzekł Gilbert, że i ty także czuwasz dobrze; bo i ciebie również nie oszczędzonoby jak i nas, gdyby sprawdzić się miały twoje przepowiednie.
— Naturalnie... odrzekł odźwierny; ja też nocami odbywam patrol; jestem zawsze na nogach, kiedy wy przeciwnie się zmieniacie... przynajmniej co drugą noc przespać się możecie.
W tej chwili znowu zapukano do drzwi więzienia, Mardocheusz zadrżał; każdy, najmniejszy nawet wypadek, zniweczyć mógł cały jego projekt.
— Co to jest?....spytał niby mimowolnie.
— Nic, nic, odpowiedział Gilbert; to sekretarz ministra wojny odchodzi i zawiadamia mnie o tem.
Ale sekretarz ciągle pukał.
— Dobrze! dobrze!... wołał Gilbert nie odchodząc od okna. Dobranoc!... bywaj zdrów obywatelu.
— Zdaje mi się, że mówi coś do ciebie... rzekł Dufresne obracając się w stronę drzwi. Odpowiedzże mu.
Wówczas posłyszano głos sekretarza.
— Pójdź-no tu, obywatelu żandarmie... wołał; mam ci coś powiedzieć.
Odźwierny wytężył słuch, bo zdało mu się, że poznaje ten głos, mimo, że wzruszenie pozbawiło go naturalnego dźwięku.
— Czegóż chcesz, obywatelu Durand?... spytał Gilbert.
— Potrzebuję z tobą pomówić.
— Ha, jeśli koniecznie chce... powiedział Gilbert, pójdę i otworzę.
I podszedł ku drzwiom.
Odźwierny, korzystając z chwili, w której obaj żandarmi zwrócili uwagę na nieprzewidzianą okoliczność, podbiegł do okna królowej.
— Czy już?... zapytał.
— Przepiłowałam większą już część... odpowiedziała królowa.
— O! Boże mój! śpiesz się pani, śpiesz!
W tejże chwili, gdy znowu zajął swe stanowisko, straszny krzyk rozległ się po więzieniu, potem przekleństwa, a nareszcie szczęk pałasza wydobytego z metalowej pochwy.
— A! zbrodniarzu! a!.zbójco!... wołał Gilbert.
Słychać było walkę na korytarzu.
Jednocześnie otwierające się drzwi, dozwoliły odźwiernemu ujrzeć dwa cienie wciskające się do więzienia i jakąś kobietę, która odepchnąwszy Dufresna, wpadła do pokoju królowej.
Dufresne, obojętny na to, pośpieszył koledze na pomoc.
Odźwierny poskoczył ku drugiemu oknu; ujrzał jakąś kobietę, błagającą królowę na kolanach, aby przebrała się w jej suknie. Nagle wydał okrzyk boleści.
— Genowefa, Genowefa!... zawołał.
Królowa upuściła pilnik i stała jak wryta. Znowu jedno usiłowanie na niczem spełzło.
Odźwierny ujął oburącz podpiłowaną kratę i wstrząsnął nią z całej siły, ale stal za mało jeszcze zagłębiła się i krata pozostała nieruchoma.
Tymczasem Dixmer zdołał weprzeć Gilberta do więzienia i już miał się tam dostać, ale Dufresne przyparł drzwi i wypchnął go na zewnątrz. Nie mógł jednak drzwi tych zupełnie zatrzasnąć, bo Dixmer w rozpaczy przegrodził je ręką od ściany.
W ręce tej Dixmer trzymał sztylet, który przytępiony o guzik munduru żandarma, ześliznął się po jego piersi, ale rozdarł mu odzież i ciało.
Dixmer uczuł, że złamią mu rękę; podparł więc drzwi barkami, wstrząsnął niemi gwałtownie i wyrwał nakoniec rękę pokaleczoną.
Drzwi z łoskotem zamknęły się; Dufresne zaparł je zasuwami, a Gilbert obrócił kluczem w zamku.
Gilbert wpadł do więzienia królowej i znalazł tam Genowefę, która klęcząc błagała ją, aby wzięła na siebie jej suknie.
Dufresne pochwycił za karabin i pobiegł do okna, bo spostrzegł, że jakiś człowiek wisi u kraty i wstrząsając nią wściekle, nadaremnie usiłuje wyłamać. Zmierzył.
Młodzieniec widział, że ku niemu zniża się karabinowa lufa.
— Dobrze, rzekł, zabij mnie, zabij!...
I wzniosły w swej rozpaczy odsłonił pierś, robiąc z niej cel dla kuli.
— Kawalerze, zawołała królowa, błagam cię, żyj, żyj!...
Na głos Marji Anotniny, Maison-Rouge padł na kolana; to poruszenie ocaliło go, bo kula przeszła mu nad głową. W dziesięć minut później, trzydziestu żołnierzy pod dowództwem dwóch komisarzy, przetrząsało najnieprzystępniejsze nawet kryjówki w całem Conciergérie.
Odźwierny zaś wypadł wołając: do broni!... do broni!...
Wartownik chciał go przebić bagnetem, ale psy odźwiernego skoczyły mu do szyi.
Aresztowano tylko Genowefę i uwięziono.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).