Kawaler de Chanlay/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kawaler de Chanlay
Wydawca Nakładem „Dziennika Polskiego“
Data wyd. 1910
Druk Piller-Neumann
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Une Fille du Régent
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Tajemniczy opiekun.

Wszystko to odbyło się w uliczce, na którą wychodziły okna Heleny; słyszała więc ona hałas, a że zdawało się jej, że poznaje głos Gastona wśród krzyku, zbliżyła się do okna, gdy w tejże samej chwili otworzyły się drzwi i weszła pani Desroches. Przyszła prosić Helenę, by zechciała przejść do salonu, gdyż oczekiwany gość już przybył.
Helena zadrżała i czuła, że jest blizką zemdlenia. Chciała o coś zapytać, ale zabrakło jej głosu. Poszła za panią Desroches milcząca i wzruszona.
Salon, do którego wprowadziła ją przewodniczka, był pogrążony w ciemnościach, tylko resztki tlejącego na kominku ognia rzucały na dywan słaby blask, który jednak nie oświecał twarzy obecnych, a jeszcze pani Desroches wzięła karafkę i zalała dogorywający płomień, poczem zapanowała głęboka ciemność. Pani Desroches, upewniwszy raz jeszcze Helenę zeby się nie lękała, wyszła. Po chwili za temi drzwiarpi, które dotąd były zamknięte, odezwał się czyjś głos.
Helena zadrżała na dźwięk tego głosu.
Mimowolnie postąpiła kilka kroków w kierunku drzwi i nadsłuchiwała z upragnieniem.
— Czy jest gotowa? — pytał głos.
— Gotowa, mości książę — odpowiedziała pani Desroches.
— Mości ksiażę! — szepnęła Helena. — Któż to taki?
— Sama jest?
— Sama.
— Wie o mojem przybyciu?
— Wie.
— Nikt nam nie przeszkodzi?
— Wasza Dostojność może na mnie rachować.
— A światła nie ma?
— Ciemno zupełnie.
Słychać było zbliżające się kroki, które nagle ucichły.
— Powiedz mi pani szczerze — odezwał się głos — czy istotnie jest ona tak ładna, jak mówią?
— Ładniejsza, niżeli nawet może przypuszczać Wasza Królewska Wysokość.
— Królewska Wysokość! Wielki Boże! Co ona mówi? — szepnęła Helena, blizka omdlenia.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i rozległy kroki ciężkie, chociaż stłumione przez gruby dywan na posadzce. Helena uczuła, że krew napływa jej gwałtownie do serca.
— Pani — odezwał się głos — proszę, zechciej mnie przyjąć i wysłuchać.
— Jestem gotowa... wyszeptała Helena napół żywa.
— Obawiasz się?
— Nie mogę zaprzeczyć, że tak. Wa.. to jest, jak mam mówić? panie, czy też Wasza Dostojność?
— Powiedz: „mój przyjacielu“.
W tej samej chwili ręka nieznajomego dotknęła jej ręki.
— Pani Desroches! Czy pani tu jest? — krzyknęła Helena, cofając się mimowoli.
— Pani Desroches — odezwał się głos — powiedz tej młodej osobie, że tutaj jest bezpieczną, jak w kościele Bożym.
— Ah! Wasza Dostojność! Błagam o przebaczenie...
— Moje dziecię! podnieś się i usiądź obok mnie. Pani Desroches, proszę pozamykać wszystkie drzwi. A teraz — zwrócił się nieznajomy do Heleny — daj mi rękę, moje dziecko.
Helena wyciągnęła rękę, która spotkała dłoń nieznajomego, ale nie cofnęła się tym razem.
— Możnaby sądzić, że on także drży — pomyślała.
— Co ci jest, moje drogie dziecię — zagadnął nieznajomy. Czy się mnie obawiasz?
— Nie — odrzekła Helena — ale gdy pańska ręka dotknęła mojej, jakieś dziwne uczucie... niepojęte..
— Mów dalej, Heleno — zaczął, z niewysłowioną czułością, nieznajomy. — Wiem już, że jesteś piękna, ale twój głos słyszę dopiero poraź pierwszy. Mów, a ja będę słuchał.
— Więc mnie pan już widział? — zapytała Helena.
Czy pamiętasz, że dwa lata temu ksieni Augustyanek kazała zrobić twój portret?
— Pamiętam: robił go jakiś malarz z Paryża.
— Tego malarza ja posłałem do Clisson.
— A portret był dla pana?
— Mam go przy sobie — odrzekł nieznajomy i wydobywszy z kieszeni miniaturę, podał ją Helenie.
— Ale co pana spowodowało, żeś kazał robić portret biednej, jak ja, sieroty i zachowujesz go starannie.
Heleno zaczął, po chwili milczenia, nieznajomy — jestem najlepszym przyjacielem twojego ojca...
— Mojego ojca! — zawołała Helena.
— Więc mój ojciec żyje?
— Żyje.
— I zobaczę go kiedy?
— Być może.
— O! niech pana Bóg błogosławi za tę dobrą, nowinę! — zawołała Helena, ściskając ręce nieznajomego.
— Drogie dziecię! — szepnął wzruszony.
— Ale jeżeli on żyje — zaczęła z powątpiewaniem Helena — czemu tak długo nie dowiadywał się o córkę
— Co miesiąc miewał wiadomości o tobie i choć oddalony, czuwał nad tobą, Heleno!
— A jednak — odparła z lekkim wyrzutem Helena — od lat szesnastu nie widział mnie wcale!
— Wierzaj mi — przekładał nieznajomy — że tylko bardzo ważne względy mogły go zmusić do wyrzeczenia się tego szczęścia.
— Wierzę ci panie, a nie moja to rzecz sądzić ojca.
— Nie, ale twoja rzecz przebaczyć mu, jeżeli on sam siebie obwinia.
— Przebaczyć mu? — powtórzyła zadziwiona Helena.
— Tak, a że on sam nie może prosić cię o przebaczenie, więc ja przyszedłem w imieniu jego prosić o nie.
— Nie rozumiem pana — odparła Helena.
— Posłuchaj mnie zatem — zaczął nieznajomy. — Ale najpierw podaj mi rękę.
Nastąpiła chwila milczenia, jakby nieznajomy usiłował zebrać myśli, a potem zaczął w te słowa:
— Twój ojciec był dowódcą jednego z oddziałów w armii nieboszczyka króla, w bitwie pod Nerwindem, podczas szarży prowadzonej przez niego; jeden z jego koniuszych, pan de Chaverny, padł przeszyty kulą; twój ojciec chciał go ratować, ale rana była śmiertelna, a raniony, który rozumiał swój stan, powiedział mu tylko te słowa: „Nie o mnie należy teraz myśleć, ale o mojej córce.“ Ojciec twój uścisnął mu rękę na znak przyrzeczenia i ranny skonał jakby czekał tylko na to uspokojenie. Wszak mnie słuchasz, Heleno? — zagadnął nieznajomy.
— O! jakże pan może o tem nawet wątpić! — zawołała Helena.
— Po skończonej wojnie pierwszem staraniem twojego ojca było zajęcie się pozostałą sierotką; było to śliczne dziecko dwunastoletnie. Ze śmiercią ojca postradała ona wszystko, opiekę i majątek; twój ojciec oddał ją do klasztoru Wizytek, na przedmieście Świętego Antoniego, i zapowiedział, że zajmie się wyposażeniem jej, gdy dorośnie.
— Dzięki ci Boże! — przerwała Helena — dzięki ci za to, że jestem córką człowieka, który tak wiernie dotrzymał danego słowa.
— Zaczekaj Hejeno! — odrzekł nieznajomy — Od tej chwili właśnie twój ojciec przestaje zasługiwać na pochwały...
Helena umilkła, a nieznajomy mówił dalej:
— Twój ojciec opiekował się sierotą, która skończyła lat osiemnaście; była to śliczna panienka, to też twój ojciec czuł, że jego odwiedziny w klasztorze stają się zanadto częste i długie. Poczuł, że kocha swoją wychowankę; w pierwszej chwili przeraziło go to, bo czcząc obietnicę daną panu de Chaverny rozumiał, że byłoby niegodnem uwieść jego córkę. Dlatego też polecił ksieni klasztoru, żeby wyszukała jakąś partyę odpowiednią dla panny de Chaverny, i dowiedział się od niej, że jej siostrzeniec, młody szlachcic z Bretanii, poznawszy pensyonarkę podczas odwiedzin ciotki, zakochał się w niej i wyraził chęć starania się o jej rękę.
— I cóż się stało? — zapytała Helena, widząc, że nieznajomy waha się.
— Wielkie było zdziwienie twojego ojca, Heleno, gdy się dowiedział od ksieni, że panna de Chaverny odpowiedziała na oświadczyny, iż nie ma zamiaru iść za mąż, i że najgorętszem jej pragnieniem jest pozostać w klasztorze, w którym się wychowała, i wykonać śluby zakonne.
— Więc ona kochała kogoś innego? — zapytała Helena.
— Tak, moje dziecię — odrzekł nieznajomy — zgadłaś; niestety! nikt nie może ujść swego przeznaczenia. Panna de Chaverny kochała twojego ojca, lecz taiła się długo ze swą tajemnicą, dopiero kiedy twój ojciec zaczął na nią nalegać, by się wyrzekła zamiaru zostania zakonnicą, nie mogła się powstrzymać i wyznała mu wszystko. Był on zdolny walczyć z uczuciem, dopóki się nie dowiedział, że twoja matka je podziela — ale dowiedziawszy się, nie był już wstanie dłużej się opierać. Byli oboje tak młodzi! twój ojciec miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, panna de Chaverny — osiemnaście: zapomnieli o świecie całym, pamiętając tylko o tem, że mogą być szczęśliwi...
— Ale jeżeli tak się kochali — zapytała Helena — czemuż się nie pobrali?
— Ponieważ związek był niemożliwy z powodu różnicy położenia. Czy ci nie powiedziano tego, Heleno, że twój ojciec jest wielkim, bardzo wielkim panem? — zapytał nieznajomy.
— Niestety! wiem o tem!... — odrzekła Helena.
— Przez cały rok szczęście ich było bez chmury; ale po roku przyszłaś na świat, ty, Heleno, i...
— I co?... — wyjąkała bojaźliwie Helena.
— I twoje przyjście na świat stało się powodem śmierci twojej matki.
Helena zaczęła gwałtownie płakać.
— Tak — mówił nieznajomy z wielkiem wzruszeniem — płacz Heleno! płacz nad losem twojej matki, która była anielską istotą, której wspomnienie ojciec twój zachował, jak relikwię, pomimo swych szaleństw, zabaw, trosk i przewinień. Dlatego też na ciebie przeniósł całą miłość, jaką miał dla niej...
— A jednak ojciec zgodził się na to, abym się wychowywała z daleka od niego! — wymówiła z wyrzutem Helena. — A jednak od urodzenia nie widział mnie wcale!
— Heleno — zaczął nieznajomy — co do tego, przebacz ojcu, bo to nie jego wina Przyszłaś na świat w 1703 roku, w chwili największej surowości na dworze Ludwika XIV. Twój ojciec był już w niełasce u króla, a raczej u pani de Mantenon — i dla twojego dobra również, jak i dla własnego, musiał się z tobą rozłączyć: wyprawił cię do Bretanii, do klasztoru, w którym powierzył cię opiece matki Urszuli, przełożonej. Dopiero po śmierci Ludwika XIV zdecydował się sprowadzić cię do siebie; widziałaś, jakiem staraniem otoczył cię podczas podróży — a wiedząc, że dopiero jutro cię może zobaczyć, nie miał odwagi czekać tak długo, tylko przyjechał na twoje spotkanie, Heleno!
— O! mój Boże! — zawołała Helena. — Miałożby to być prawdą?
— Zobaczywszy twój portret, usłyszawszy twój głos; zdawało mu się, że widzi, że słyszy twoją matkę: te same rysy, ten sam niewinny wyraz, ten sam dźwięk głosu... Heleno! Heleno! obyś tylko była od niej szczęśliwszą — o to błaga on Boga w głębi serca!
— O! mój Boże! — powtórzyła Helena. — Pańska ręka drży ze wzruszenia... Mówisz pan, że mój ojciec przyjechał na moje spotkanie?...
— Tak jest.
— Tu, do Rambouillet?
— Tak, tutaj.
— Mówisz pan, że jest szczęśliwy, iż mnie widzi?
— O! tak! bardzo szczęśliwy!...
— Ale to mu jeszcze nie wystarczało, nieprawdaż? Chciał ze mną mówić, chciał mi opowiedzieć wszystko, chciał mi dać możność podziękowania mu na klęczkach, proszenia go o błogosławieństwo. O! mój ojcze! — zawołała Helena, padając na kolana — pobłogosław mnie!
— Heleno! moje dziecię! moja droga córko! — zawołał nieznajomy. — Nie do kolan moich, ale pójdź w moje objęcia! w moje objęcia!
— Mój ojcze! mój ojcze! — wołała Helena.
— A jednakże — zaczął po chwili nieznajomy — przyszedłem tu z innym zupełnie zamiarem. Chciałem pozostać obcym dla ciebie, ale czując cię przy sobie, słysząc twój głos słodki, nie miałem siły... Tylko nie dopuść, ażebym miał tego żałować: niech ta tajemnica na wieki.
— Na pamięć mojej matki przysięgam! — zawołała Helena.
— Tego tylko żądam — odrzekł nieznajomy. — Teraz posłuchaj mnie, bo już muszę się z tobą rozstać.
— Tak prędko, mój ojcze?
— Muszę!
— Więc słucham.
— Jutro wyjedziesz ztąd do Paryża: czeka już tam na ciebie przygotowany dom. Pani Desroches cię zawiezie, a jak tylko znajdę wolną chwilę, odwiedzę cię.
— Niedługo, prawda, ojcze? Pamiętaj, że jestem sama na świecie.
— Jak tylko będę mógł najprędzej.
I złożył na czole Heleny słodki i czysty pocałunek.
W dziesięć minut potem weszła pani Desroches ze świecą w ręku. Helena klęczała modliła się z głową opartą na fotelu. Podniósł oczy i dała znak pani Desroches, żeby postawiła świecę na kominku. Pani Desroches, wykonawszy rozkaz, wyszła.
Helena modliła się jeszcze czas jakiś, a potem wstała i rozejrzała się w około; zdawało jej się, że to sen, ale wszystko, co ją otaczało, potwierdzało rzeczywistość. I świeca zapalona na kominku, i drzwi napół przymknięte, przez które wyszła była pani Desroches, i to wzruszenie, jakiem była przejęta Helena — wszystko to było dowodem, że to nie był sen, lecz ważna chwila, stanowiąca przełom w jej życiu. A potem przyszło jej na pamięć wspomnienie Gastona. Ten ojciec, którego się obawiała, ten ojciec tak dobry i czuły, który sam umiał kochać i cierpiał tyle, nie zechce chyba krępować jej uczuć. Zresztą, Gaston, choć nie magnat, był jednak ostatnim potomkiem jednej z najstarożytniejszych rodzin Bretanii, a ona kochała Gastona tak, że rozłączenie z nim byłoby dla niej śmiercią. Jeżeli ojciec kocha ją prawdziwie, nie chciałby chyba jej śmierci...
I ze strony Gastona mogły być pewne przeszkody, ale małoważne w porównaniu z temi, jakie mogły wyniknąć z jej strony: lecz da się to ułożyć, i ta przyszłość, która przedstawiała im się tak posępnie, zamieni się dla nich w raj szczęścia i miłości.
Helena zasnęła rozradowana.
Gaston, wypuszczony na wolność i przepraszany gorąco za pomyłkę, poszedł niespokojny zabrać ubranie i płaszcz, które, ku wielkiej radości, znalazł leżące na tem samem miejscu. Zamknął się potem w pokoju i otworzywszy pugilares, znalazł wszystko na swojem miejscu: i połowę cekina i adres kapitana La Jonquiere, ale ten adres dla bezpieczeństwa spalił.
Uspokojony, przypisując całą awanturę wypadkowi, położył się spać, wydawszy Ovenowi rozkazy nazajutrz, i usnął, szepcąc imię Heleny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.