Katorżnik/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Siwiński
Tytuł Katorżnik
Podtytuł czyli Pamiętniki Sybiraka
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział xxi.

Kara.

To, co prawili nam, i dotychczas nie jedni prawią o piekle, to są tylko chyba urojenia chorej wyobraźni fanatyków, lub ludzi o bujnej fantazyi, to są hypotezy. Ja, co byłem w faktycznem piekle i sam byłem potępieńcem, ja też wiem najlepiej o tem, gdzie jest owo piekło i jak wyglądają jego męczarnie! Jeśliś ciekaw mój czytelniku, to chodź ze mną, a ja cię zaprowadzę do Kary i pokażę ci piekło, słuchaj: Kara, to jedno słowo objaśnia już wiele, bo objaśnia, że to jest miejsce karom poświęcone. Kara, jest to kopalnia złota. Tam pracuje rok rocznie około 4.000 największych zbrodniarzy skazanych na całe życie! Miejscowość ta leży nad rzeką Szyłką, między górami, między lasami, w kotlinie głębokiej i dzikiej. Kopalnia sama, czyli rozrez jest to kotlina, przez którą płynie strumyk, na którym zbudowana jest maszyna, czyli płuczkarnia, która wypłukuje i oddziela piasek od złota. Rozrez czyli właściwa kopalnia jest od tiurmy, to jest od owego kryminału, o jedną wiorstę drogi odległą i obejmuje przestrzeń dwuwiorstową.
Robota dzienna na owym rozrezie jest następująca: Cała partya aresztantów podzielona jest na grupy, składające się z czwórek, a każda taka czwórka stanowi dla siebie osobną całość. Gdy partya rano wyrusza z kazamat, na ów rozrez, to każda taka czwórka ma zabrać po drodze z magazynów: 1 łom, t. j. drąg żelazny, do wyważania kamieni; 2 biki, czyli kilofy do kopania kamieni; 2 łopaty i 2 taczki.
Taka każda czwórka musi na owym rozrezie wykopać i wywieźć na maszynę, na ową płuczkarnię jeden sążeń kubiczny, w przeciwnym bowiem razie otrzymuje chłostę! Tu muszę jednak zaznaczyć, że teren kopalniany nie jest tak łatwy do wykonania tej roboty, ziemia choć piaskowa, ale kamienista, trzeba więc wydobywać kamienie i układać w sągi, i trzeba ów piasek złotodajny wozić na taczkach nieraz pół wiorsty, lub czasem i wiorstę drogi do maszyny, a to w miarę tego, jak ta robota od maszyny jest odległą! Całą zaś tę robotę trzeba wykonywać, stojąc w wodzie po kolana! W lecie na tym rozrezie słońce pali jak w Afryce, wietrzyk nawet tu niema przystępu, bo góry naokół wysokie zamykają wszelki przystęp świeżego powietrza. Tłumy niezliczone różnych owadów gryzą cię i tną do krwi! W zimie zaś od stania w skrzepłej wodzie kostniejesz i dzwonisz zębami od zimna! A jakież pożywienie otrzymujesz przy tej okropnej pracy? Oto posłuchaj: Wychodząc rano z tiurmy, dostaje każdy dwa funty grubego, ościastego chleba na cały dzień. Na rozrezie tak po jednej, jak i po drugiej stronie maszyny, są olbrzymie kuchnie z takimi kotłami, jak u nas rezerwoary na naftę! Kucharzami są ci sami zbrodniarze a wyglądają jak istne szatany w tym gorącu i w tej parze, i tym pół nagim kostyumie! Na obiad dostaje każdy pół funta mięsa, lecz posłuchaj jakie to mięso. Z wołu przeznaczonego na obiad zdejmuje się skóra, a resztę z nogami, kopytami, rogami i wszystkiemi bebechami pakuje się w kocioł! Miejscowa władza robi na tem dobre interesa, gdyż ta nadwyżka w wadze idzie do jej kieszeni. Do tego wołu dodaje się kaszę, jeżeli to ma się nazywać krupnikiem, lub wkłada się kapustę, jeżeli to ma być szczi, czyli kapuśniak. W kuchni owej, czyli w tem piekle, jest taka masa owadów, much, karakonów, świerszczy i pluskiew, że tego wszelkiego niechlujstwa tyle do owych kotłów, do owych rezerwoarów nawpada, iż tworzy się warstwa dwucalowa samego robactwa! Jeżelibyś mi bracie drogi nie chciał dać wiary, gdyż to rzeczy bajeczne, to ja cię ostrzegam, byś się sam kiedy tam nie dostał, bo musiałbyś sam z takim apetytem zajadać owe przysmaki, z jakim myśmy je połykali! W tym warze owego piekielnego kotła, gdy się już wszystko na młóto rozgotuje, wówczas wybierają kucharze mięso i układają na ogromne w okół stoły na kupeczki, na porcye dla każdego.
Gdy na rozrezie na południe zadzwonią, idziesz na obiad do owej kuchni, niosąc drewniany szafliczek, który wziąłeś był sobie rano, wychodząc z tiurmy. Do owego szaflika ciska ci jeden kucharz ową kupkę mięsa, na której przez ten czas usiadło robactwo a on je zdusił, biorąc ową kupkę w rękę, i idziesz znów do drugiego, który trzyma na długiej żerdzi czerpak, którem czerpie z kotła ów krupnik lub kapuśniak czyli owo szczi, i wlewa ci ten prawdziwy bulion, po którym pływa mnóstwo różnorodnego robactwa, no — i jedz, boś głodny jak wilk! Dość powiedzieć, jeżeli powiem, że sami ci zbrodniarze, aby się od tej pracy i od tego wszystkiego uwolnić, odbierają sobie życie! Inni zaś mniej odważni a może więcej do życia przywiązani, przebijają sobie nogi na wylot owemi żelaznemi drągami, aby pójść do szpitala i aby się uwolnić od tych robót, którym nie mogą podołać.
A cóż dopiero mówić o tem ustawicznem nękaniu i o tych rewizyach, które się powtarzają co dnia w słotę czy pogodę, mróz czy kurzawę, rewidują owych zbrodniarzy, powracających wieczór do domu, rewidują ściśle, bo aż do naga trzeba się zwłóczyć, a pomimo tego dzieją się kradzieże i żadna większa samorodka złota nie dojdzie cara, lecz dostanie się sołdatowi za 50 kopiejek, który ma znów swoich odbiorców i dostanie za samorodkę złota 5 rubli, która warta 50 rubli. Biada jednak temu, u którego znaleziono kradzione złoto! taki otrzymuje chłostę od 100 do 1000 rózek.
Pod owe czasy komendantem w Karze był niejaki major Kopienko, Litwin zmoskwiczały, ale pomimo tego niezgorszy w gruncie człowiek; on robił, co mógł, aby nam ulżyć w tej ciężkiej doli, lecz i on nie mógł pomódz nam wiele, jak to zaraz zobaczymy.
W dzień w którym przybyliśmy do Kary, padał deszcz i myśmy przyszli nad wieczorem zmoczeni do nitki. Posłano nas tam, a nie zapytano się nawet komendanta, czy ma nas gdzie umieścić! Oficer dyżurny przyjął nas i kazał wpakować do starej tiurmy, która nie miała ani dachu, ani pieców, ani nar do spania; wody było wszędzie po kostki, i tam mieliśmy mieszkać. Gdyśmy to zobaczyli, cała partya wysworowała się nazad na podwórze i oświadczyła oficerowi, że chociażby nas kazał i pozabijać, to do owej tiurmy nie pójdziemy i że raczej wolimy raz już umrzeć, aniżeli dozwolić się tak męczyć. Oficer kazał wojsku złożyć broń do ataku a sam posłał kozaka z oznajmieniem do Kopieńki, że Polacy się zbuntowali. Jakoż w kilka minut przyjechał major Kopienko i w najokropniejszy zaczął nas besztać sposób, mówiąc że on ani nas tu nie ściągał, ani nie wyglądał, a skoro — mówi — naczalstwo was tu przysłało do mnie, to nie po to, abym was wziął pod pierzynę, lecz przysłało was tu do roboty jako katorżników, a skoro zaś — mówi — nie mam innego lokalu, to musicie tymczasem zająć ten, jaki jest, aż wam z czasem będę mógł ulżyć i nowy dla was dom wybuduję i t. p. Na takie dictum nie było co mówić, bo mówił prawdę, tylko uszy po sobie położyć i wracać w kałużę i nocować w tej psiarni! Na drugi już dzień pognano nas na rozrez do roboty, a że nie byliśmy jeszcze sformowani na czwórki, to też dano nam inne roboty, więc jedni wywozili kamienie na brzegi i ładowali na fury, inni szlamowali dno owej rzeki, która jest ciągle zamulana piaskiem z owej maszyny płuczącej złoto, a którą wskutek tego trzeba ciągle szlamować. Ta robota mnie się najczęściej dostawała z powodu wysokiego wzrostu, była nie tak ciężka jak niezdrowa, gdyż kogo tam przeznaczono, ten musiał cały dzień stać w wodzie powyżej kolan, a cóż dopiero w dnie zimne, słotne, w jesieni albo i w zimie? Lecz i tak byliśmy tem zadowoleni, bo nie mieliśmy robót wyznaczonych.
Kopienko dotrzymał słowa i więzienie nowe wystawić nam kazał i wkrótce opuściliśmy ową stęchłą norę, w której musieliśmy leżeć na ziemi mokrej, a przenieśli się do nowej tiurmy. Niedługo jednak opatrzność ulitowała się nad nami i wybawiła nas z tej kaźni, z tych czeluści piekielnych!
Gdybym jednak żył sto lat, tysiąc lat, to i tak nigdy, przenigdy nie zapomnę, że byłem zesłany przez Moskali żywcem do piekła.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Siwiński.