Karjera panny Mańki/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Karjera panny Mańki
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1935
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVI.
WIĘC ŚMIERĆ...

Gdy Den oprzytomniał — pochylała się nad nim postać kobieca. Poznał Mary.
— Przy pomocy pańskiej elektrycznej lampki, odnalazłam kontakt, bo i w tym korytarzu jest światło... Zrobiłam opatrunek, jak mogłam...
Detektyw zauważył, że zdjęto z niego marynarkę, a lewe obnażone ramię jest przewiązane strzępem koszuli, na którym widnieją duże krwawe plamy.
— Opatrzyłam, jak mogłam — mówiła dalej. — Na szczęście, zdaje się, tylko powierzchowna rana... A zemdlał pan, bo kiedy ona wystrzeliła po raz drugi — rzucił się pan gwałtownie w bok, uderzając skronią o kant żelaznych drzwi... To ocaliło życie, inaczej... Ja cały czas leżałem na podłodze, udając nieprzytomną...
— A Korski?
Miast odpowiedzi, przytłumiony jęk wyrwał się z ust Mańki.
— Cóż z Korskim? — powtórzył niespokojnie.
— Zabity... — szepnęła cicho.
Teraz dopiero spostrzegł, że po jej policzkach spływają duże łzy. Odwróciwszy się od niego, postąpiła o parę kroków i zasłaniając twarz rękoma, załkała spazmatycznie.
Den z trudem powstał z podłogi. Ranne ramię dokuczało porządnie. Spojrzał na szarzącą się w półmroku bezkształtną masę, która tak niedawno jeszcze była młodym, pełnym życia człowiekiem... Smutek wielki odbił się na obliczu detektywa...
Tymczasem Mańka, przyklękła przy zwłokach i uniósłszy jedną z zimnych i nieruchomych rąk do swych ust, śród łkań wymówiła:
— Stachu, mój biedny Stachu... Przebacz mi, przebacz!... Jak ja cierpię!... Zła byłam, zła, podła... Na twoją miłość nie odpowiedziałam miłością... A tyś zginął przezemnie! Przezemnie cię wciągnięto w tę zasadzkę... Ach, cobym dała zato, by miast ciebie śmierć ponieść...
Den, na którym zarówno tragiczna śmierć towarzysza z lat dziecinnych, jakoteż niekłamany ból dziewczyny uczyniły wrażenie wielkie, poczuł, że również i jego oczy poczyna przesłaniać jakowaś wilgotna mgła... Niestety... Podszedł do żelaznych drzwi i poruszył je lekko.. Tak, nie zawiodły go przypuszczenia...
— Panno Mary — rzekł — nasz przyjaciel padł pierwszy! My wnet podążymy za nim....
Rozpacz dziewczyny była taka, iż nie dosłyszała ona nawet tych słów.
— Grozi nam niechybna śmierć! — powtórzył z naciskiem. — Może już za minut parę...
Podniosła nań oczy, jakby jeszcze nie rozumiejąc, o co detektywowi chodzi.
Zginiemy pod gruzami! — dodał.
— Pod gruzami?
— Proszę uważnie posłuchać! — mówił Den, chcąc ją uświadomić całkowicie. — Znalazłszy się przypadkiem w tej willi i uwolniwszy Korskiego, który również był tu uwięziony, razem z nim spieszyłem, aby panią oswobodzić... Plan ułożyłem wcale niezły i zdawało mi się, że nie tylko uda mi się panią uwolnić, ale i pochwycimy Doriałowicza... Rachuby zawiodły... Bo sądziliśmy, iż ta jego wspólniczka, zaiste szatańska kobieta, znajduje się w korytarzu, podczas gdy ona okrążywszy nas zręcznie, zaatakowała od tyłu... Później nie opłacało im się nawet nas dobijać...
— Ach! zaczynam pojmować... Zresztą domyślałam się i wcześniej...
Powstawszy z kolan i teraz oparta o ścianę, z wyrazem biernego zrezygnowania, patrzyła na detektywa.
Dalej tłómaczył:
— Doriałowicz wraz z swą towarzyszką, która panią tak podeszła, jako rzekoma Weleszowa, wykorzystali już dostatecznie dla swoich zbrodniczych przedsięwzięć podziemne państewko, w którem się obecnie znajdujemy... Pragnąc uciec i zatuszować ślady, dziś chcą wszystko wysadzić w powietrze... Panią początkowo, miano oszczędzić... Okłamywał ją Doriałowicz do końca, symulując, iż oboje zostaliście wciągnięci w pułapkę, w samej rzeczy zaś zamierzając przy pani pomocy bezpiecznie wywieźć skradzioną biżuterję...
— To tak było! — wyrwał jej się okrzyk — a posłyszana wiadomość wytrąciła ją z poprzedniej apatji — Bandyta! Dlatego sprowadził mnie do willi pod pozorem małżeństwa, obiecywał, że podaruje willę, później twierdził, że sam wpadł w zasadzkę, a wreszcie niby to pomagał do ucieczki... Co za przewrotność! Aż mi się w głowie mięsza...
— Gdyby więc nie przypadkowe zdemaskowanie ich planów przezemnie, wywiozłaby pani zapewne kosztowności Welesza zagranicę, sama nawet nie wiedząc o tem... Tam postarali by się jej pozbyć, może nawet uśmiercić... Chyba wszystko jest jasne...
— Najzupełniej....
— Skoro jednak projekt zawiódł i na nic już im osoba pani przydatna być nie może, należy się z nami prędko załatwić... Lada chwila założona zostanie mina i podziemia wylecą w powietrze... Pocóż mieli dobijać, skoro zginiemy pod gruzami...
Na twarzy Mańki odbił się lęk. Choć wiedziała, że ich położenie jest nadzwyczaj poważne, nie wierzyła jeszcze, iż jest równie okropne. Detektyw odbierał jej ostatnią nadzieję. Lęk ten przytłumił nawet na chwilę ból, spowodowany śmiercią Korskiego.
— Niema żadnego sposobu wydostania się stąd? — zapytała.
— Żadnego! Nie wyłamię żelaznych drzwi...
— I żadnego ratunku?
Detektyw przecząco potrząsał głową.
— A czy to prędko nastąpi?
— Bo ja wiem! Może za pięć minut, może za dziesięć... W każdym razie niedługo...
Zaległa cisza.
Nagle wielka bojaźń targnęła sercem Mańki.
— Boże! Tak młodo mam umierać!... — zabrzmiał pełny rozpaczy okrzyk.
Wnet jednak jej myśli pobiegły w innym kierunku.
— Och, jak słusznie zostałam ukarana! — mówiła już prawie spokojnie. — Jak słusznie! Wszak ostrzegał mnie pan kiedyś, panie Den, że najlepsze życie uczciwe.. Pragnęłam złota, dostatku, zabawy, obawiałam się pracy... dziś zato poniosę śmierć... Lecz jeśli mnie to spotyka, słusznie spotyka, bo wiele zgrzeszyłam, czemu inni giną przezemnie... Przódy biedny Korski... teraz pan znowu...
— Niechaj się pani uspokoi, panno Mary — odparł Den, który w chwilach największego niebezpieczeństwa zachowywał zimną krew — proszę nie rozpaczać! Zbłądziła pani wiele, ale może będzie to jej wybaczone, bo posiadała pani dobre serce i w gruncie była uczciwą kobietą. Co zaś się naszego losu tyczy?... Za niego nie ponosi pani odpowiedzialności... Korski zginął, gdyż chciał ją ostrzec, ale zawsze groziło mu niebezpieczeństwo, skoro pracował u Doriałowicza.. Nie byłby ten powód, byłby inny... Tem bardziej, że podejrzewał on swego szefa oddawna, no i zapewne „dyrektor” miał go na oku! Jeśli o mnie chodzi... również nie należy się martwić... Panno Mary, taki już los detektywa, że nie jest pewny ani dnia ani godziny i nie wie kiedy go napotka niespodziewana śmierć... To prawo wojny...
Słowa te przepojone głęboką filozofją, nie wpłynęły kojąco na dziewczynę. Osunąwszy się w kącie na ziemię i ukrywszy twarz w dłoniach, załkała znowu boleśnie...
Den przez czas jakiś spozierał na nią i rzekłbyś ciepłe promienie zaigrały w jego stalowych, zazwyczaj patrzących zimnie i obojętnie, oczach. Wreszcie, jakgdyby nie zamierzając się rozczulać, zmarszczył się srodze. Później nadstawił ucha. Po przez żelazne drzwi dobiegały odgłosy licznych kroków i pospiesznego krzątania.
— Hm! — mruknął — zaraz koniec zabawy! Zakładają minę! Kto ciekaw życia pozagrobowego wnet się przekona, jak ono się w rzeczy samej przedstawia!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.