Kapitan Czart/Tom I/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom I
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III

Gdy zcichł tętent kopyt końskich na krzemienistym gościńcu, proboszcz wrócił do izby i, otworzywszy szafę dębową, stojącą przy łóżku, schował do niej starannie tajemniczy arkusz pergaminu.
Zrobiwszy to, uklęknął i modlił się długo, prosząc Boga, aby wspomagał przyjaciela w niebezpieczeństwach, które mu zagrażają, a które wydawały się dobremu księdzu tem straszniejszemi, że Sawinjusz pokrywał je zupełnem milczeniem.
Tymczasem jeździec szparko posuwał się naprzód. Dochodziła północ, gdy zatrzymał konia przed fosą zamku Fougerolles.
Mimo późnej pory, nikt z ludzi zamkowych, jak się zdawało, nie spoczywał jeszcze.
Po długich sieniach snuli się pachołkowie ze światłem; służba to kupiła się, rozmawiając przyciszonym głosem, to znów w smutnem milczeniu przystawała u drzwi, wiodących do pańskich komnat.
Sawinjusz wjechał na dziedziniec, rzucił uzdę jednemu ze służących i szybkim krokiem pobiegł na schody, wiodące na pierwsze piętro. Na ostatnich stopniach spotkał burgrabiego.
— I cóż tam, mistrzu Caprais? — zapytał.
— Ach,drogi panie! — westchnął dzielny ten człowiek. — Źle, bardzo źle u nas!
Sawinjusz nie słuchał już więcej. Przyśpieszył kroku i, przeskakując po kilka stopni naraz, dostał się za chwilę do komnaty przepełnionej ludźmi.
W samym środku komnaty stało wielkie, dębowe łoże, osłonione w połowie ciężką, jedwabną kotarą, a na łożu tem umierał stary hrabia Rajmund de Lembrat, pan na Fougerolles i Gardannes.
Bezkrwista twarz starca odcinała się żółtawą barwą kości słoniowej od matowej bieli poduszek; ręce, skrzyżowane na piersiach, zdawały się już martwemi; posiniałe powieki przymknięte były do połowy na przygasłych źrenicach. Jedynie lekkie drżenie ust wskazywało, że dusza nie opuściła jeszcze w zupełności tego ciała, zmożonego wiekiem i chorobą.
Kapelan zamkowy klęczał w nogach łoża, odmawiając modlitwy. U wezgłowia stał młodzieniec wyniosłej postawy, z miną również wyniosłą.
Młodzieniec był piękny, ale uroda jego miała w sobie coś brutalnego. Gdy wpatrywał się w twarz umierającego, oczy jego na chwilę nawet nie zwilgotniały; gdy zwracał się do służby, zapełniającej na klęczkach komnatę, spojrzenie jego było zimne i przenikliwe, jak stal. Silnie zarysowane kąciki ust, oraz brwi niezmiernie ruchliwe i nieustannie ściągane, kazały domyślać się w nim samowładnego i nieubłaganego pana. Żaden z przebłysków dobroci, które błyszczały w twarzy starca, przez nadchodzącą śmierć niezgaszone, nie opromieniał rysów młodzieńca. Był to syn hrabiego, dziedzic obszernych posiadłości Gardannes, Fougerolles iLembrat.
Na widok wchodzącego Sawinjusza, młodzieniec odszedł od łoża i postąpił kilka kroków ku drzwiom.
— Ojciec — rzekł głosem zniżonym — kilkakrotnie przyzywał cię, kochany Sawinjuszu.
— Zmuszony byłem opuścić Fougerolles na kilka godzin -odpowiedział tymże głosem. — Czy hrabia jest jeszcze w stanie słyszeć mnie?
— Spodziewam się, że tak — jakkolwiek choroba, od chwili twego wyjazdu, znaczne zrobiła postępy.
— Zbliż się do łoża, Rolandzie, i oznajmij ojcu moje przybycie.
Roland de Lembrat pochylił się nad ojcem i wymówił imię Sawinjusza. Oczy starca rozwarły się szeroko, trwożnem spojrzeniem poszukał przybyłego, a dostrzegłszy, dał mu znak, aby przystąpił do łoża.
Sawinjusz posłuchał wezwania. Hrabia ujął jego rękę i widoczne było, że wytęża siły, aby doń przemówić, W tejże chwili oczy jego spotkały utkwione weń spojrzenie Rolanda,
— Oddal się. Roladzie — rzekł głosem lodowatvm. — I ciebie, ojcze wielebny, proszę, abyś pozostawił nas samych.
Słowo ostatnie zwrócone było do kapelana.
Roland przygryzł usta z widocznym gniewem, a czoło jego pokryło się czerwonością. Odszedł jednak razem z kapłanem w głębię obszernej komnaty, dokąd nie mogła już dojść przyciszona rozmowa Sawinjusza z umierającym hrabią.
— Słuchaj uważnie, co ci powiem — wyrzekł szeptem Rajmund de Lembrat.
Sawinjusz pochylił się tak nisko, że ucho jego dotykało prawie ust umierającego.
Jakie było to ostatnie zwierzenie, które wyszeptały stygnące wargi starca — nikt tego nie mógł odgadnąć, Kiedy jednak Sawinjusz wyprostował się, wszyscy mogli byli dostrzec, że oczy hrabiego napełnione są łzami. Długo, z wytężoną uwagą, wpatrywał się on w swego syna, poczem z ust jego wybiegły dla Sawinjusza tylko dosłyszane słowa:
— I to on ma być spadkobiercą Lembratów? Silniejsze ściśnięcie ręki dało poznać Sawinjuszowi, że jego stary przyjaciel ma coś więcej jeszcze do powiedzenia, Hrabia próbował unieść cokolwiek ciężką, jak z kamienia, głowę i, wskazując Rolanda ruchem, niedostrzegalnym dla tamtych, szepnął w samo ucho Sawinjusza:
— Nie spuszczaj z uwagi tego, lecz — przedewszystkiem — pamiętaj o tamtym!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.