Jarzębiny (Boyé, 1921)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Boyé
Tytuł Jarzębiny
Pochodzenie Sandał skrzydlaty
Wydawca Spółka wydawnicza „Vita Nuova“
Data wyd. 1921
Druk J. Burian
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JARZĘBINY
„Si j'avais encore la folie de croire au bonheur, je le chercherais dans l’habitude.“
Chateaubriand.

Rozpłakały się dzisiaj astry ogrodowe,
Październikowa słota oczy kwiatów śćmiła
I czerwony kobierzec liści rozrzuciła
Po stawach, kędy więdną mgły nenufarowe.

Jak zimno! Wilgoć wnika przez okiennic szparę,
Przeszywa ciało dreszczem zielonych mokradeł,
Że każda noc się staje pastwą złych widziadeł,
A po nocach ogłuchłych dni przychodzą szare!

Codziennie, gdy na spacer idę w drogi dalne,
Szkarłacąc oczy swoje o jarzębin kiście,
Widzę, jak śmierć wciąż nowe z drzew odtrąca liście
I po liściach pochody czyni tryumfalne!

Jestem biedny, zmęczony i smutny ogromnie,
Wlokący się powoli do starego płota,
Gdzie z głową pochyloną siedzi ma tęsknota
I gdzie wizje dni dawnych przechodzą koło mnie.

Żebraczka wysilona nędzą suchotniczą,
Pospołu z włóczęgami i ze mną pospołu,
Śni spokojny epilog cmentarnego dołu,
Ostatni schron, gdzie żadne głosy już nie krzyczą!

...A po drogach, po ścieżkach — kędy spojrzeć — wszędzie!
Rozsiadły się pałuby ze słomy złocistej,
Mówiące o cudownej prawdzie i legendzie,
Chorale odkwitania róż, — po porze dżdżystej.

Ach! chwycić się tej myśli, chwycić się kurczowo!
I uwierzyć, że jedno jest w wszechświecie prawo

Dla serca róż i ludzi! — Mrzeć w jesień złotawą,
A później zmartwychwstawać i kwitnąć na nowo!

Lecz próżno!.. Nie uwierzę!.. Miłość raz przychodzi
I raz tylko na Synaj wzlatują gołębie,
Modlitwy prześwietlone przez duchowe głębie,
Zachwyty gwiazd, tańczących szlakiem naszej łodzi!

Złożyłem kij pielgrzymi u twych stóp grających
Falą, która powraca, ale nie odpływa,
Pragnąc, byś była wierna mi i zawsze żywa
Dla ramion obolałych, przeto — że tęskniących.

Z dalekich, mrocznych bezdroż niesytej włóczęgi,
Z męczącej, ciągłej walki o zdobycz Chimery,
Wróciłem w twej miłości białe atmosfery,
Złotą klamrą zamknąwszy tajnych przeczuć księgi.

I odtąd jedną wiosnę miałem w twoich oczach
Wierząc, że są jedyne i niezastąpione,
Że lustra wszystkich komnat będą ożywione
Odbiciem pocałunków na twoich warkoczach!

Szaleniec snów, wygnany z państw mroku i zguby,
Poraz pierwszy i setny poddałem się złudzie,
Ażeby mnie znaleźli dziś w ogrodach — ludzie,
Zemdlonego na grzędzie, gdzie stoją pałuby.

Jak gorzkie przebudzenie!.. Lecz wy, co kobiecie
Djamentową koronę kładziecie na skronie,
Baczcież dobrze, czy jutro gdzie nie zarżą konie,
Czy śmiercią Paladynów bladych nie zginiecie!

Oto są damy cudne, króle i paziowie,
Karty zżółkłe, służące do mojej kabały,

Nie wierzyłem im nigdy, gdy przepowiadały
Noc, gdy po mnie nadejdą mroków aniołowie!

Dwubarwna gra kolorów, była grą mych losów,
Zdrada damy kierowej, twą zdradą okrutną,
W słoneczne popołudnie września, kiedy smutno
Pajęczyny się kładą na czerwienie wrzosów!

I trzeba było wówczas pchnąć mnie w pierś, pchnąć z mocą,
Opuściwszy na ostrze kilka kropel jadu,
A konałbym, jak kona okiść winogradu
Raptownym, ostrym szronem zwarzona przed nocą!

Kto nazbyt chwali życie i puhary wznosi
Za zdrowie swoich szaleństw, wesela i męki,
Ten także o śmierć nagłą pośród uczty prosi,
Nim puhary wypadną ze zgrzybiałej ręki.

Włóczęgom, psom, poetom — lepiej ginąć w drodze...
Włóczęgom — bo przybycie horyzont uśmierca,
A niekażdy z psów starych chce służyć przy nodze,
Nie każdy śpiewak może znieść ruinę serca!

Ja zaś byłem włóczęgą, psem, poetą razem,
Patrząc ci wiernie w oczy i śpiewając: Ave!
...Lecz, gdy miałem umierać... Z litości wyrazem
Poskąpiły mi noża — twe dłonie łaskawe!

I oto żyję, żyję... Innym nożem pchnięty,
Beznadziejna świadomość wstecz me oczy zwraca.
I szmerem rudych liści gasi i zatraca
Ruch sandału, nieznacznie w przyszłość wysunięty.

...A po drogach, po ścieżkach — kędy spojrzeć — wszędzie
Rozsiadły się pałuby ze słomy złocistej,

Mówiące o cudownej prawdzie i legendzie.
Chorale odkwitania róż — po porze dżdżystej!

Ach! chwycić się tej myśli, chwycić się kurczowo
I uwierzyć, że jedno jest w wszechświecie prawo
Dla serca róż i ludzi!.. Mrzeć w jesień złotawą,
A później zmartwychwstawać i kwitnąć na nowo!

Lecz próżno!.. Me spojrzenie pod smutku patyną
Zszarzało i błękitne utraciwszy błyski,
Do chmur mrocznych podobne stało się kołyski,
Lustra jezior, gdzie cienie Ofeliczne giną!

Mistycznych, oddalonych dni i wspomnień wątek,
Ciąg bezkresny! Błysk życia! Jutrzenka daleka!
I kilka gwiazd, wplecionych w smutny szlak człowieka,
Pogłębiło źrenice treścią ich pamiątek!

Ruina, kres i pustka!.. Lecz, gdy światło mierzchnie
I ćwieki gwiazd dzień blady wbijają do krzyża,
Z dróg grząskich, z dróg jesiennych spokój się przybliża
I woal melancholji kryje ócz powierzchnię!

Codziennie jestem bledszy i codzień taksamo
Ze złotym kandelabrem do lustra się skradam,
I pięścią chcę stłuc szyby, i ze sił opadam,
I znowu się na spacer wlokę w mgliste rano!

Nikczemna, podła słabość!.. Lecz wybacz mi przeto
Przyjacielu oddany i bądź współczujący,
Dla przyjaciół, co w cień się zmieniają gasnący,
Od świateł zagaśniętych w mroku nad kobietą!

A jeśliś kiedy walczył... odczujesz napewno
Ile żalu, goryczy, cierpienia i wstrętu

Sprawia zwid korsarskiego na rafach okrętu,
Zdobycz pereł, tonących pod wód taflą śpiewną!

Po przetrwaniu żywiołów i lądów odkryciu,
Śmierć taka niespodziana i ciężka zaiste,
Jakgdyby nadaremnie bandery gwieździste
Tak długo z dumnych masztów urągały życiu!

I już nie zdrada boli, lecz to, że się próżno
Męczyło, wyniszczając wszystkie serca władze
Dla ironji szatanów, przez piekielną sadzę,
Patrzących na człowieka doczesność podróżną!

Prawa życia są twarde... a jam już zrozumiał
Wszystko, ach! i wszystkiemu przebaczyłem w świecie,
Nawet myśli o jadzie trucizn i sztylecie
I sandał u stóp wrogich zawiązać bym umiał.

Dlatego też żadnego do cię nie mam żalu
Nie staję wpoprzek drogi. Idź! i żyj szczęśliwie!
I niech ci nowe kłosy falują na niwie
I nowa miłość kwitnie na twych ust koralu!

Sam ci wszakże otwarłem bramy i do ręki
Podwiodłem najszybszego z swojej stajni konia,
A na siodło rzuciłem róż cudownych pęki,
Byś jeno zapach czuła w ucieczcie przez błonia!

Szczęście jest sprawiedliwe! I zawsze i wszędzie
Każden do swego szczęścia ma bezwzględne prawo,
Choćby przytem ktoś drugi marł w jesień złotawą,
Nie wierząc, hej niewierząc, że odkwitać będzie!

...W szpalerach liście szumią!.. Październik je ciska
Z gorączkowym pośpiechem na grób Persefony,

I bledsze, coraz bledsze są już nieboskłony,
I listopad już kwiatom szronne łzy wyciska.

A posąg greckiej nimfy zwiędłym mchem pokryty,
Pod chłostą ciągłych deszczów, traci biel nieplamną
I wyciągając ręce, skarży się poza mną,
Na odejście straconej wspólnie Afrodyty.

Ruina, kres i pustka!.. Lecz gdy światło mierzchnie
I ćwieki gwiazd dzień blady wbijają do krzyża,
Z dróg grząskich, z dróg jesiennych spokój się przybliża
I woal melancholji kryje ócz powierzchnię,

Powracam do komnaty przez pustą werendę,
Gdzie nagi splot gałęzi me czoło uderza,
I spotykam na progu sieni u alkierza
Psa, który się przybłąkał i wita przybłędę.

Widocznie musiał kiedyś tęgich zażyć batów
Głodzony i kopany... bowiem teraz umie
Ocenić swoje szczęście i dobroć rozumie,
Gdy go pieszczą łodygą wpółuwiędłych kwiatów.

Chodź stary przyjacielu! i spocznij koło mnie!
Cierpimy wszakże wszyscy: Roślina, czy zwierzę,
Czy człowiek!.. Niema różnic!.. A święte przymierze
W obliczu gwiazd bezdusznych koi nas ogromnie!

Tak mówimy ze sobą, a w tej niemej mowie
Jest mądrość jaknajwyższa, bo najbardziej smutna
Dobrocią nieszczęśliwych... Zanim białe płótna
Utkają im na krosnach śmierci aniołowie.

I oto co zostaje po cudzie żywota,
Wdzięczność psa bezdomnego, w godzinę zmierzchową

I tęsknota, gasnąca z pochyloną głową,
Jak żebraczka w łachmanach u starego płota!

...A po drogach, po ścieżkach — kędy spojrzeć — wszędzie!
Rozsiadły się pałuby ze słomy złocistej,
Mówiące o cudownej prawdzie i legendzie,
Chorale odkwitania róż, po porze dżdżystej!

Ach! chwycić się tej myśli, chwycić się kurczowo
I uwierzyć, że jedno jest w wszechświecie prawo
Dla serca róż i ludzi! Mrzeć w jesień złotawą,
A później zmartwychwstawać i kwitnąć na nowo!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Boyé.