Jaryna/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Jaryna
Podtytuł Ostapa Bondarczuka część 2ga
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1875
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Powracając do Kuźmy, który o swojem i swoich uwolnieniu dowiedział się z radością, zmięszaną ze smutkiem, bo swoboda dla niego była rozstaniem ze starą dziadów chatą, z polem, które w pocie czoła uprawiał, ze wszystkimi, do których przywykł od dzieciństwa; Ostap spotkał się z bryką żydowską. Na widok Bondarczuka, siedzący w niej stary żyd, ubrany po staroświecku w zapinanem na haftki żupanie i kapeluszu z ogromnemi skrzydłami, kazał konie wstrzymać, i z pomocą młodszego wysiadłszy, powitał lekarza z uszanowaniem i łzami prawie.
Ostap nie mógł go sobie nawet przypomnieć.
— Co to pan musisz po świecie robić dobrego, — czysto po polsku rzekł starzec? — ile to was ludzi błogosławić musi, kiedy zapominacie nawet o tych, co wam najwięcej winni.
— Dziękuję wam za dobre słowo, ale doprawdy!...
— No! no! ja się nie gniewam, ja się tylko dziwuję. Wolno wam zapomnieć, ale nie nam.
— Zkądże jesteście?
— Zkąd? z Berdyczowa. Jak to, pan nie przypominasz sobie Hercyka? Aj! aj! a pamięta pan, przyjechałeś na jarmark na Petra, a mnie mój Icko jedynak, leżał na śmiertelnej pościeli i doktorowie byli go opuścili. Jakaś poczciwa dusza powiedziała mi: Jest tu wielki lekarz co leczy ziołami; i uprosiłem pana, żeś przyszedł, a przyszedłszy siedziałeś dzień i noc, aż mego Icka wyleczyłeś. Pan myśli że to my mogli zapomnieć; a dawaliśmy panu tysiąc rubli, tysiąc karbowanych rubli i pan ich nie wziąłeś od nas! Albo to można zapomnieć?
Ostap się rozśmiał lekko.
— Czego to się pan śmieje! Aj! aj! dalibóg panowie żydów nie znacie! I żyd ma serce! I żyd ma serce! a że dusi grosze, bo coby on wart był bez nich?
— I cóż tu robisz panie Hercyk? — spytał Ostap.
— Co robię? umyślnie jechałem do Jegomości z pokłonem, będąc niedaleko za interesem. Już z łaski pańskiej, pan Bóg mnie pocieszył i mam od Icka wnucząt dwoje! A i interesa dobrze idą, chciało się z panem zobaczyć, a i podziękować.
— Jedźże do mnie panie Hercyk, ja cię poprowadzę konno, bo inaczejbyś nie trafił może.
— A ze mną pan nie usiądzie? konia możemy przywiązać do moich, jeżeli spokojny.
— I tak dobrze! — rzekł Ostap, i usiedli razem.
Naprzód Hercyk mówił o swoich wnukach i o interesach, potem o handlu, potem o polityce trochę, nareszcie gdy już wysiedli, a Ostap znienacka oznajmił mu, że ma wyjechać z tych stron, żyd się począł troskliwie pytać, dokąd i dla czego?
Niepodobna było uniknąć tłumaczeń, wreszcie na myśl przyszło Ostapowi, że bogaty Izraelita może mu być pomocnym i otworzył mu się prawie ze wszystkiem, prosząc o jego radę.
Hercyk zamknął się na klucz, przepatrzył papiery, regestra, dokumenta, rachunki długów, i w godzin kilka zdał Ostapowi sprawę ze stanu majątkowego Alfreda, z taką dokładnością, jak gdyby nad nim przez kilka miesięcy pracował. Ostap się zdziwił.
— Co to osobliwego — rzekł żyd — ja na tem zęby zjadłem! Pan myśli: handel, handel! U nas z handlu rodzą się i procesa i prawa trzeba się nauczyć, i nie jednego pana obrachować po sądach. To mnie nie pierwszyzna.
— Otóż, — mówił dalej — spis długów, to taksa majątku; źle stoi wasz pan graf, ale można mu dać radę, a pan ma głowę. Będzie tylko brakować pieniędzy; no — grafowi bym nie dał jak na wielki procent i na dobrą ewikcję, ale panu dam oblig Halperyna, który nawet mam przy sobie, a procent taki mi zapłacisz jak będzie można. Niech pan się nie straszy!
— Ale zmiłuj się — zawołał Ostap.
— Kiedy ja się nie straszę? czego pan się lęka? ja panu daję bo wiem, że byleś pan pieniądze pokazał, to kredytorowie ich nie zechcą i prosić będą żebyście zatrzymali. Zyskasz pan czas, a czas to wszystko; daj mnie pan sto lat jeszcze a ja Berdyczów kupię na dziedzictwo. No! a jeśliby te pieniądze się rozeszły, czy to już nie znajdziecie czem oddać? ja będę cierpliwy i nie wezmę od pana tylko prosty kwitek. Już ja widzę po rachunkach, po tytule tego pana co on za jeden: u takich panów nim fortunę stracą, zbierze się gratów dosyć, a to srebro, a to różne terefele, co pieniądze kosztują i choćby od siebie rzucać coś warto. Sprzedaj pan to wszystko, jak mają licytować wierzyciele, nie lepiej samemu spieniężyć co się na nic nie zdało i bez procentu leży?
Bondarczuk się zamyślił, żyd począł nalegać i nim wieczór nadszedł, zostawiwszy prawie gwałtem weksel, notatkę, ukłoniwszy się nizko, umknął z chutoru.
Ta niespodziana pomoc, stawiała Ostapa w możności ratowania interesów hrabiego skuteczniej, niżeliby mógł o swych własnych tylko siłach.
Gdy wszystko przygotowanem było do wesela, uwolnienie Kuźmów podpisane przez p. Suzdalskiego, zapowiedzi ogłoszone, Ostap uprosił księdza, żeby ze ślubem do niedzieli nie czekał; chciał bowiem wyjechać jak najspieszniej i wcześnie na chutorze osadziwszy rodziców Jaryny, wstrzymywał się tylko, żeby wyjechać — żonatym.
Jaryna w tym pośpiechu widziała chwilami przywiązanie i uśmiechała się szczęśliwa do narzeczonego, to znowu przeczuciem jakiemś zgadując, że w sercu jego nic dla niej nie biło, zasępiała się rozpaczą, wątpiła. Ale pojąć nie mogąc jakiby powód skłonił go do ożenienia bez przywiązania, częściej przypuszczać musiała, że ją kochał. Dręczące było położenie Ostapa, któremu ładne dziewcze podolskie, podobne do krasnego bodiaka co wykwita na bujnych łanach, czepiało się z uczuciem na szyi; goniło za nim, wywoływało z ust jego wyznania trudne, niepodobne; wyzywało dowodów przywiązania nie istniejącego. Odepchnąć jej nie miał siły, odwagi; dobrowolnie skazawszy się położeniem swem na kłamstwo, udawać nie umiał; to też gdy Jaryna goniła za nim po dziecinnemu, wesoła, chcąc go widzieć wesołym, szczęśliwa, szczęśliwym: mieszał się i stawał jakby obłąkanym.
Przed samym ślubem, niepokój Ostapa powiększył się stokrotnie; bo mając stanąć u ołtarza coraz surowiej rozważał postępowanie swoje, wątpiąc o potrzebie tego co czynił; — ale już cofać się nie czas było.
Poważny obrząd ślubowin odbył się w Myszkowieckiej cerkwi przy tłumie ciekawych, i państwo młodzi na prostym wozie, w czwał pojechali na Bondarczukowy chutor. Tu także ciżba się ludu zebrała; ciekawi przyjaźni, wdzięczni i próżnujący, przyszli wszyscy, przynosząc Ostapowi albo podarek, wedle dawnego zwyczaju, albo dobre i szczere szczęścia życzenie. Wszystkich potrzeba było przyjąć, ugościć więcej słowem niż chlebem; już wieczór nadchodził i wszystko do podróży przygotowanem było, a Ostap wyrwać się nie mógł gościom. Oczy Jaryny chodziły za nim ogniste, pilne, niespokojne, jakby przeczuwały ucieczkę.
Opóźniony swem ożenieniem Bondarczuk musiał pospieszać do Skały: wziął starego Kuźmę na stronę, i choć ten już był trochę podpiły, począł go żegnając tłumaczyć mu jak mógł swój wyjazd. Stary słuchał, słuchał i nie rozumiał dla czego tak śpieszno z weselem, kiedy pan młody nie pożywszy z żoną i dwóch dni, ledwie od stołu wstawszy, jakby go co w szyję pędziło, uciekał. Ani on, ani stara Kulina, powtarzająca po cichu: — Nieszczęście! pojąć tego nie potrafili, ruszali ramionami i gniewali się prawie.
— Ale to być inaczej nie może, — rzekł Ostap surowiej, — mówiłem wam o tem wprzódy jeszcze. Ja jechać muszę — wy mieszkajcie tu z Jaryną i pilnujcie mojego i waszego dobra — ja powróce.
— I cóż, myślicie taki jechać doprawdy, nie doczekawszy jutra — nie...
— Koń gotowy.
— I nie pożegnawszy się z żoną? — spytał stary potrzęsając głową.
— Nieszczęście! — łamiąc ręce powtarzała stara.
— Wywołajcież Jarynę — rzekł Ostap.
Wśród zgiełku, niepostrzeżona, przez alkierz wysunęła się na skinienie męża Jaryna i pobiegła z nim, zakładając mu rękę na szyję, aż pod ławę u krzyża.
— No, — rzekł stając tu Ostap, chcę cię pożegnać, Jaryno.
— Pożegnać! — spytała niedowierzając.
— Wszakże wiesz, że odjeżdżam.
— Tak, mówiłeś mi to — jutro czy kiedyś tam.
— Dziś jeszcze.
— Jakto, dziś?
— Zaraz.
— Zaraz?
— Pamiętaj Jaryno, żeś mi przysięgła, tak jak ja pamiętać będę, że przysiągłem tobie; czekaj na mnie, ja powrócę.
Nic nie odpowiadając, stała panna młoda z wlepionemi w niego oczyma, niema, smutna, nieprzytomna, w głowie jej się przewracało, kołowało, a w oczach złociste migały bryzgi.
— Ja wkrótce powrócę, — mówił Ostap — nie dokończył tych słów gdy Jaryna z krzykiem płaczliwym rzuciła mu się na szyję, tak silnie chwytając go rękoma, obejmując tak zapalczywym uściskiem, że nie mogąc się wyrwać, Ostap zachwiał się przyciśniony do jej piersi.
— Dziecię, nie płacz, — rzekł powoli; — wiedziałaś, że pojadę, przygotowałem cię do tego, czegoż płaczesz? powrócę i będziemy żyli razem, zawsze i na zawsze razem.
Ale Jaryna nie słuchając go, uwiesiwszy mu się na szyi płakała i krzyczała.
— Ja cię nie puszczę, ja cię nie puszczę.
— Uspokój się, proszę cię, uspokój się.
— Jak ja się mam uspokoić, mnie żal, żal, mnie wstyd i gorżko i sromotnie, ludzie palcami wytykać mnie będą i powiedzą: ot ta, co ją mąż pierwszego dnia porzucił.
— Niech ludzie mówią co chcą, Jaryno, mnie jechać potrzeba, ja pojadę — co ludziom do nas.
— Dobrze tobie mówić, odparła kobieta, tobie ni żal, ni wstyd, ni nic; tobie wszystko jedno, ale mnie, doczekawszy szczęścia pójść z torbami! Nie, nie, ja ciebie nie puszczę.
— Na Boga zaklinam cię, uspokój się, utul moja Jaryno; inaczej być nie może. Ja powrócę i nie pojadę więcej z domu, zostaniem z sobą ot tutaj na zawsze.
Ona nie słyszała już, zachodząc się znowu od srogiego płaczu; ale widząc upor męża, puściła ręce i upadła na ziemię szlochając. Napróżno starał się Ostap pocieszyć ją, utulić; próżno przybiegli ojciec i matka, nic nie pomogło; z sercem ściśniętem siadł Bondarczuk na konia, zostawując ją płaczącą jeszcze pod krzyżem w dolinie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.