Jana Kochanowskiego Dzieła polskie (1919)/Psałterz Dawidów/Psalm XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Tytuł Psałterz Dawidów
Podtytuł Psalm XVIII
Pochodzenie Jana Kochanowskiego Dzieła polskie: wydanie kompletne, opracowane przez Jana Lorentowicza
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. [1919]
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kochanowski
Indeks stron
PSALM XVIII.

Diligam te Domine, fortitudo mea.

Ciebie ja, póki mi jedno żywota stanie,
Miłować ze wszystkiej dusze będę, mój Panie.
Tyś moc jest i siła moja; Tyś jest zasłona,
Tyś zamek i twierdza, Tyś jest moja obrona.
Ciebie chwaląc, Twej wzywając możnej obrony,
Zawżdym z rąk nieprzyjacielskich był wyzwolony.
Już mię była sroga zewsząd śmierć otoczyła,
Już mię była wód piekielnych powódź strwożyła;
Jużem prawie swój grób widział; już na mię była

Śmierć swoje nieuchronione sidła wrzuciła.
W tem niebezpieczeństwie będąc ja położony,
Uciekłem się do ostatniej Pańskiej obrony.
A on mię wysłuchać raczył, siedząc na niebie,
I przypuścił moję smutną skargę do siebie.
Trzęsła się w swym gruncie ziemia na wszytki strony,
Trzęsły się góry, bo Pan był gniewem wzruszony.
Dym się kurzył z nosa Jego, oczy pałały
Żywym ogniem, a z oblicza węgle strzelały.
Schylił nieba i spuścił się: ćma[1] nieprzejrzana,
Ogromna pod nogi Jego była posłana.
Siedział na lotnym cherubie, na nieścignionych
Skrzydłach latał akwilonów nieujeżdżonych.
Oblókł się w noc, swą stolicę mgłami osadził,
Chmury w koło i ogromne burze zgromadził.
Ale zebranych ciemności ćmę zapalały
Łyskawice, grad i żywe węgle padały.
Zagrzmiał niebem Pan i wyrzekł słowo straszliwe,
Grad leciał, a z gradem węgle padały żywe.
Ruszył gromów i wypuścił ogniste strzały,
A wnet okrył wszystki pola martwemi ciały.
Gniew twój, Panie, rozdął morza, gniew przeraźliwy
Rozsadził ziemię i odkrył jej grunt leniwy.
Miłosierną rękę swoję z wysoką ściągnął,
A mnie z pośrzodka powodzi bystrych wyciągnął.
Wyrwał mię z nieprzyjacielskich rąk niepobożnych,
Nie mogła mi nigdy szkodzić waśń ludzi możnych.
Zbieżeli mię nagle byli w przygodzie mojej,
Ale mię Pan wnet ratował z litości swojej.

Wywiódł mię z ciasnego miejsca na plac przestrony,
Wybawił mię, bom u niego nie jest wzgardzony.
Hojnie sprawiedliwość moję płacić mi raczy,
Niewinności myśli moich On nie przebaczy;
Bom ja zawżdy świętych Jego dróg naśladował,[2]
A nigdym od Boga swego nie odstępował.
Zakon Jego przed oczyma zawżdy był memi,
Anim wzgardził ustawami Jego świętemi.
I zostanę wiecznie przy Nim w tej stateczności,
I będę się strzegł, pókim żyw, wszelakiej złości.
A Pan sprawiedliwość moję oddać mnie raczy,
Niewinności myśli moich on nie przebaczy.
Świętemu Ty święty będziesz, dobry dobremu,
Chytry przeciw obłudnemu, zły przeciw złemu.
Ty człowieka pokornego na górę sadzasz,
A hardego niepocześnie na dół sprowadzasz.
Tyś rospalił lampę moję, Tyś me ciemności
Rozświecił, mój Boże, ogniem swojej światłości,
Przez Cięm ja wojska poraził niezwyciężone,
Przez Cięm ja mury ubieżał[3] niedoskoczone.
Świętobliwe drogi Twoje, słowa brant prawy,
Tyś obrońca wszystkich Twoich wiernych łaskawy.
Kto pan jest, krom Pana tego? Pana wiecznego?
Kto Bóg jest, krom Boga tego? Boga naszego?
Ten siłą i mężnem sercem mnie opatruje,
Ten mój wedla przystojności żywot sprawuje,
Dał mi prędkość, że z jeleniem porównać mogę,
A na skale najwyższej postawię nogę.

Nauczył mię bronią władać, nieprzełomiony
Łuk żelazny pod mojemi skoczył ramiony.
Twoja mnie tarcz, Twoja ręka można wspierała,
Twoja wieczna dobrotliwość mnie pomnażała.
Utwierdziłeś krok mój, a nikt nie był tej siły,
Komuby plac kiedy moje stopy puściły.
Goniłem nieprzyjaciela i dogoniłem,
Chciałem go za jedną drogą stłumić, stłumiłem.
Biłem je, a oni powstać nie mogli zgoła,
I położyli na ziemi harde swe czoła.
Tyś mi serca i dzielności dodał w bój srogi,
Tyś dał grzbiet nieprzyjacielski pod moje nogi.
Wołali, a nie był, ktoby był ich ratował;
Wołali do Pana, a Pan ich nie żałował.
Starłem je, jako proch wiatry trą ustawiczne;
Wdeptałem je, równie jako błoto uliczne.
Z rostyrku i trwóg domowych Tyś mię wybawił,
I nad ziemskimi narody głową postawił.
Lud, któregom nigdy nie znał, czołem mi bije,
Na słuch tylko w posłuszeństwie praw moich żyje;
Obcy ku mnie twarz chętliwą sobie zmyślają,
Nasłabieli i zamkom już nie dowierzają.
Bądź pochwalon, o mój Boże niezwyciężony,
Twoja moc niech będzie jawna na wszystki strony.
Tyś obrońca zdrowia mego, Ty pomstę dawasz
W rękę moję i w moc państwa wielkie podawasz.
Tyś mię z nieprzyjaciół moich znacznie[4] wybawił,
I mój żywot od złych ludzi bezpieczny sprawił.
Przeto cię między narody będę wyznawał,
Będę Imię Twoje światu w pieśniach podawał.

Wielką łaskę Pan okazał królowi swemu,
Wielką miłość Dawidowi pomazanemu.
A nie tylko jemu, lecz i potomstwu jego
Błogosławi aż do wieku nieskończonego.




  1. ciemności.
  2. trzymał się, pilnował się.
  3. zdobył.
  4. jawnie, widocznie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kochanowski.