Józef Jerzy Hordyński-Fed'kowicz/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Abgar Sołtan
Tytuł Józef Jerzy Hordyński-Fed’kowicz
Podtytuł Poeta rusiński na Ukrainie.
Szkic literacki
Wydawca Nakładem autora
Data wyd. 1892
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

„Smutno! Oh i bardzo smutno było na Bukowinie; zdawać się mogło, jakby życie narodowe i umysłowe miało zamrzeć tam na wieki.“ Tak zaczyna prof. Emilian Ogonowski — w swej książce o ruskiej literaturze — ustęp traktujący o Fed’kowiczu. Mówi to o czwartym dziesiątku naszego stulecia, o latach ucisku i despotyzmu centralistycznego, który tak się był wówczas rozpanoszył w habsburskiej monarchii. Polacy, Węgrzy, Czesi, Kroaci i Rusini, wraz nimi mieli — z woli systemu rządzącego — zapomnieć raz na zawsze o tem, o czem tradycye narodowe pamiętać im nakazywały, a mieli stać się wprost — Niemcami. Gnieciono i prześladowano brutalnie; nie uderzyła jednak wówczas jeszcze owa smutnej pamięci dla nas godzina, w której macchawielsko przewrotny pomysł miał w myśl szatańskiej zasady divide et impera, wrzucić pomiędzy dwa bratnie narody zarzewie długiej niezgody, nie powołano jeszcze natenczas do życia doktrynersko wymyślonej narodowości: austryackich Ruthenów — Polacy i Rusini dzielili wspólne losy jak dawniej, przez cały czas trwania wspólnej historyi.
W opoce tego bolesnego uśpienia, tego chorobliwego letargu, urodził się i podrósł chłopak, który miał w przyszłości naciągnąć nowe struny na opuszczoną, zakurzoną gęśl Bojanową, chłopiec, który wyrosłszy na męża, miał przy dźwięku tej nadszczerbionej liry, przypomnieć pobratymcom, że słowiańska krew w ich żyłach płynie, że liczne miliony ludu mówią takimsamym językiem jak oni, że mowa ta rozlega się na przestrzeni od nurtów Cisy po fale Dniepru i dalej, po smutne brzegi tęsknego Donu.
We wsi Storonka-Putyłów w r. 1843 urodził się nasz poeta. Ojciec jego był polskim szlachcicem, nazywał się Hordyński[1] i pochodził ze szlacheckiej osady w Samborskiem, Hordyni; Hordyńscy z powodu wielkiego rozrodzenia, używają rozmaitych przydomków; otóż ojciec poety używał przydomku Fed’kowicz. — Stary Hordyński należał do tak zwanej „palestranckiej“ szlachty i zajmował stanowisko rządowego mandataryusza w Putyłowskich górach. Matka poety była córką schizmatyckiego popa Hanickiego, proboszcza sąsiedniej parafii, a wdową po Dańkiewiczu, również duchownym, oryentalnego wyznania. Młodego Józefa ochrzcił był łaciński ksiądz, a ojciec miał zamiar wychowywać go na Polaka; ciężkie jednak losy i koleje życia skierowały tego „syna szlacheckiego“ w inną stronę, a przeprowadziwszy go przez kręto wijące się aż po nad przepaście ścieżyny, na których krzewiły się bujnie osty i ciernie życia, zrobiły zeń rusińskiego narodowego poetę. Nie mamy potrzeby zazdrościć Rusinom tego nabytku — my z łatwością możemy przeboleć stratę jednego liryka, u nich zaś zajął on drugie zaraz miejsce po Szewczence.
Stary Hordyński nie był dobrym i troskliwym ojcem dla młodego poety. Hardy i wietrzny, polski „palestrant“, otrzymawszy znaczniejsze i bardziej honorowane miejsce dyrektora tabuli krajowej w Czerniowcach, opuścił żonę, górską parafiankę, i nie dbał zupełnie o los pozostałej w górach rodziny. Żył on długo jeszcze potem, lecz nigdy nie chciał zawiązać na nowo stosunku z rodziną, nawet wówczas gdy cały naród głosił sławę jego syna Józefa, gdy skroń jego własnego dziecka laurem zasługi wieńczono. Polski szlachcic, obskurant, w austryackich, biórokratycznych zasadach wzrosły, nie mógł zrozumieć stanowiska zajmowanego przez syna; godność... chłopskiego poety, uważał prawie za polizei-widrig i dziwił się zawsze, dlaczego władza administracyjna nie każe go pojmać i uwięzić.
Opuszczona matka, była jedyną opiekunką przez pół osierociałych dzieci. Było ich pięcioro: dwóch braci i trzy siostry. Gromadka ta rosła wśród prywacyi a nawet niedostatku, lecz otaczała ją cudownie piękna przyroda gór bukowińskich. Do snu kołysały małego „syna muz“ melancholijne szumy wiatrów karpackich, ciche piosnki niańki, starej Hucułki, śpiewającej o czynach „Dowbosza“ sławnego opryszka i losach jego licznych towarzyszy, o dawnej, niczem nie krępowanej wolności huculskiego plemienia, wreszcie czułe i smętne opowieści zbolałej matki, o rozdartem sercu kobiety.
Dwaj bracia rodzeni poszli zupełnie różnemi drogami. Starszy Grzegorz Hordyński, wyrosłszy z dzieciństwa, wyniósł się na Multany i tam nauczywszy się rzemiosła litograficznego, dorobił się znacznego mienia; wśród dobrobytu i powodzenia wszechstronnego, zapomniał o swem słowiańskiem pochodzeniu, a nawet w celu zatarcia wszelkich śladów swej polskości, przezwał się z rumuńska: Gigori Agapi. Józef pozostał w domu, wśród nędzy i boleści; wszystkie siostry jedna po drugiej świat ten opuszczały, a niedostatek doskwierał coraz bardziej. Nie mogę przytoczyć imion sióstr naszego poety, zaginęły one w niepamięci fali; nawet ludzie, którzy znali Fed’kowicza osobiście i byli z nim w zażyłości, nic mi nie umieli o nich powiedzieć. Pewnem jednak jest, że jedna z sióstr wywarła na młody umysł, na dziecinną wyobraźnię poety niezatarty wpływ. Musiała być od Józefa znacznie starsza, i kiedy on był dzieckiem, niańczyła go i „spiewankami“ ludowemi do snu kołysała. O siostrze tej poeta wyrażał się z wielkiem uczuciem; twierdził, że ona to wlała w jego umysł serdeczne przywiązanie do ziemi rodzinnej i plemienia huculskiego; ślady tego braterskiego przywiązania spotykamy w liście Fed’kowicza, pisanym do Didyckiego, który wydrukowano przy pierwszem wydaniu „Poezyi Fed’kowicza“ we Lwowie.
Nie długo los pozwolił podrastającemu chłopakowi bawić wśród swoich, w rodzinnych górach — bieda wygnała go z domu i kazała w szerokim świecie szukać suchego kęsa chleba... Wzbogacający się w multańskiej ziemi brat poety, już naówczas pan Agapi, wezwał go do siebie i obiecał wyuczyć go swego rzemiosła i pomódz w promocyi. O bracie tym wynarodowionym, nie lubił Fed’kowicz wspominać; przywiązania braterskiego wielkiego znać między nimi nigdy nie było. Krótko też bardzo zostawał pod opieką swego starszego brata; zamiłowania do rzemiosła litograficznego nie nabrał i wkrótce go porzucił, utrzymując, że nie miał ku temu odpowiednich sił. Brat Georgi wyszukał mu służbę u „bojarki Brankowicy“. Jakiego rodzaju to była służba? Nie podają nam tego rusińscy biografowie poety. Mołdawska pani pozostawiła jednak w pamięci Fed’kowicza przyjemne wspomnienie; wyrażał się o niej zawsze ze czcią, i twierdził, że była to kobieta bardzo zacna i miłosierna i używała go do rozdawnictw hojnych jałmużn i datków dla niezamożnych... Ze wzmianek tych możnaby sądzić, że Fed’kowicz spełniał przy „bojarce“ coś w rodzaju urzędu, zwanego u nas dawniej „rękodajnym dworzaninem“; dziś tego rodzaju funkcye zwykli spełniać sekretarze. We wspomnieniach poety, wyniesionych z naddunajskiej krainy, najpoczestniejsze miejsce zajmuje niemiecki malarz R. — Fed’kowicz nie wymienił jego nazwiska lecz tak z nim jak z jego rodziną łączyły go bardzo serdeczne stosunki i do śmierci aż wspominał poeta o nim z wielką czcią, dodając zawsze, że gdyby nie ten zacny Niemiec, on nigdyby nie był nabrał elementarnego wykształcenia i zamiłowania do nauki tak bardzo potrzebnej w jego zawodzie.
Już to przyznać trzeba, że mimo ciężkiej młodości i niedostatku, graniczącego prawie z nędzą, jakiego doświadczał w swej młodości, a i później, Opatrzność jednak czuwała nad młodym poetą i pozwalała mu zawsze zetknąć się z ludźmi zacnymi i poczciwymi, którzy szczerze pragnęli zająć się jego losem i nieśli mu pomoc, o ile to w ich siłach leżało.
W sierpniu 1852 r. wzięto Fed’kowicza jako ośmnastoletniego chłopaka do austryackiego wojska. Sprawa tego „wzięcia w rekruty“ jest dla mnie zupełnie ciemna. W jaki sposób Fed’kowicz zamieszkały w Jassach, dostał się do austryackich szeregów? Na pytanie to nie znalazłem odpowiedzi ani w ruskich biografiach, ani w żywej tradycyi. Ze wzmianek samego poety, rozrzuconych tu i owdzie po jego pismach, dojść mogłem tylko tego, że uważał ten wypadek za wielkie nieszczęście i ciężki dopust Boży. Ze wszystkiego sądząc, przypuszczam, że prawdopodobnie rząd mołdawski musiał go wydać Austryakom jako emigranta „pozbawionego papierów“. Że tego rodzaju fakta zdarzają się na mołdawskiej ziemi, mamy świeże tego dowody.





  1. Czerniowiecki profesor p. Smal-Stockij utrzymuje, że nazwisko Fed’kowicza w urzędowych spisach brzmi: Josef Dominik Hordyński Ritter von Fed’kowicz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.