Hrabina Cosel/Tom II/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Hrabina Kosel
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1874
Druk Józef Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



XIV.



Gdy Zaklika przerażony strzałem i hałasem wszedł do pokoju Cosel, zastał ją bladą, bezprzytomną, leżącą na ziemi. Koło niéj wystrzelony dymił pistolet. Domyślił się wszystkiego. Sługi nadbiegły także ratować panią, która zdawała się jakby umarłą.
Ludzi wielu słyszało strzał, August wszakże nikomu o nim nie powiedział i zamilczał. Domyślano się ztąd, iż o nim rozpowiadać nie należy.
Nie rychło poruszona tym wypadkiem hrabina, wróciła do sił i dawnego trybu życia. Wiedziała ona iż teraz nie ma się już czego spodziewać: los jéj był rozstrzygnięty na wieki.
Nie dziw téż że wśród téj długiéj, jednostajnéj niewoli, w umyśle jéj chwilami czuć było jakby obłąd jakiś, jakby zwichnięcie i szały
Napozór jednak poddając się swojemu przeznaczeniu, Cosel i potém r. 1727 nie wyrzekła się nadziei oswobodzenia. W rok potém, mając przez Zaklikę znaczną summę ze sprzedanych klejnotów, usiłowała nie radząc się go, nie mówiąc mu nic, wyrwać, przekupując otaczających. Jednego dnia późnéj jesieni, spuściła się z mieszkania swojego na wieży, mając przyrzeczoną pomoc do wdrapania się na mur przy ogródku. Żydzi handlarze, których do tego użyła, kazawszy sobie zapłacić sowicie, niezręcznie posiłkowali jéj do téj ucieczki. Już była na drugiéj stronie muru, który po lekkiéj drabinie ze sznurów miała odwagę przebyć, gdy warty usłyszawszy ruch u stóp wieży, załogę zaalarmowały. Komendant przypadł, i nim hrabina miała czas oddalić się cokolwiek od zamku, pochwycono ją odprowadzając nazad do mieszkania, u którego odtąd znowu stały warty.
Nie wzbraniano jednak przybywającym do Stolpen widywać się z nią, a trochę późniéj we dnie do ogródka wychodzić.
Zaklika siedział ciągle w miasteczku nieobudzając szczęściem podejrzenia, gdyż zachowywał się spokojnie i w ostatnim wypadku posądzonym nawet być nie mógł. Cosel dawała mu różne rozkazy, ale dotąd nie żądała nawet pomocy do ucieczki.
W następnym roku podraźniły nieszczęśliwą niewolnicę, wiadomości o obchodzonym świetnie, świetniéj może niż kiedykolwiek karnawale w Dreznie z powodu przybycia Fryderyka Wilhelma wraz z synem Fryderykiem (Wielkim). Pobyt ich tutaj trwał cztery tygodnie.
W kilka dni po przybyciu Fryderyk pisał ztąd do Seckendorfa: „Tutejsza magnificencya jest tak wielka, iż sądzę, pewnie u Ludwika XIV nie mogła być większą, a co się tyczy rozwiązłego życia, wprawdzie jestem tu dopiéro od dwóch dni, ale muszę powiedzieć prawdę, że nic podobnego w życiu nie widziałem.“
Magnificencye te trwały cały miesiąc, rozpoczęte dnia 13 stycznia. Króla pruskiego przyjmował Flemming w Elsterwerday i ztąd wysłano po syna Fryderyka, którego August zapraszał.
Nazajutrz król z synem z maskarady odbywającéj się u feldmarszałka, przyszli powitać przybywającego. Następne dnie spływały na nużących zabawach, komedyach, baletach, pokazywaniu zbiorów i kosztowności. Na rynku wyścigi dnia jednego, potém gonienie do pierścienia, ciskanie dzirytów i t. p. Nie przeszkodziło zabawom że wybuchły pożar w Zekauzie, zmusił gości do ucieczki z mieszkania. Sadzono się na karuzele, w których król występował po polsku w galonowanéj sukni złotéj z białemi i niebieskiemi piórami. Myślistwo, oglądanie zamków nie ustawały. Cosel wiedziała o tych wszystkich wymysłach, które się powtarzały z dawniéj jéj dobrze pamiętnych.
Orzelska bałamuciła Fryderyka W., który był nią mocno zajęty, a król zazdrośny wypłacał się figlami. Dlatego to późniéj o nim pisząc Fryderyk, mówił: „Król polski jest ze wszystkich w świecie monarchów najfałszywszym i wzbudzającym we mnie wstręt największy; nie ma czci ani wiary: oszukaństwo jest dlań jedyném prawem... własny interes a różnienie drugich ciągłém staraniem. Ale raz mnie tylko potrafił podejść i więcéj nie zdoła.“
Pomimo tych uczuć obu Fryderyków pruskich dla Augusta, najczuléj się ściskano, a trzpiotano. Jednego dnia król August z księżną Teschen, grał rolę gospodarzy i prowadził zabawę, w któréj występowali chłopi francuzcy (żona księcia następcy), włoscy komedyanci (Orzelska), górnicy (Rutowski i p. Manteufel z domu Błudowska), w ostatku chłopi norwegscy (Feldm. Fleming[1] i żona jego z domu x. Radziwiłłówna). Król pruski był przebrany za pantalona, a Fryderyk W. za norwegskiego chłopa!!
Król szczególniéj odznaczał się nadzwyczajną uprzejmością dla swych gości i niesłychanego bogactwa strojem, okrytym brylantami. Pomiędzy niemi jaśniał nabyty przed piętnastą dniami blizko dwóchset karatowy brylant najczystszéj wody.
Odbywszy całą miesięczną tę zabawę na dworze drezdeńskim, król pruski pisze poufnie do Seckendorfa: „Jestem w Dreznie, skaczę i tańcuję, a zmęczony daleko więcéj, niż gdybym codzień po dwa jelenie uszczuł. Wracam do domu znużony przebytemi tu przyjemnościami.
Z pewnością żyje się tu nie po chrześciańsku, ale Bóg mi świadkiem, żem w tém żadnéj przyjemności nie czuł, i powracam tak czysty, jak przybyłem.“
Zabawom tym nie było końca.
Najwspanialszą i ostatnią pono był obóz w Mühleberg nad Elbą, który trwał miesiąc cały, który poeci opiewali, ale téż i wyśmiewano się z niego pocichu.
Miejsce na obóz samo, oczyszczone z lasu, zajmowało mil trzy obwodu.
Spędzono chłopów i górników i w pień go wycięto. Dwadzieścia tysięcy piechoty i dziesięć jazdy polskiéj i saskiéj stało obozem; wszystko nanowo wyekwipowane i na francuzki sposób wyegzercytowane. Najwspanialsze były kawalergardy grands mousquetaires konni, grenadyerowie konni, gwardya konna, spahi i kozacy, a z piechoty janczarowie i batalion lejbgwardyi grenadyerów Rutowskiego.
Janczarowie mieli mundury z lamy złotéj, a Rutowskiego batalion z najogromniejszych ludzi, zachwycił króla pruskiego nad wyraz wszelki. Król miał główną kwaterę w Zeitheyn, w drewnianym, naprędce wzniesionym, ale olbrzymim budynku, o dwóch piętrach z suterenami, okrytym zewnątrz płótnem malowaném. Do malowania tego sprowadzono umyślnie sześciu dekoratorów z Włoch. Na chorągwi powiewało godło: Otia Martis. Oprócz pałacyku, król miał dwa ogromne namioty.
Z gości przyjmował August znowu króla pruskiego z synem i mnóstwo cudzoziemców, piętnastu posłów samych, a sześćdziesięciu dziewięciu hrabiów i trzydziestu ośmiu baronów.
Z Francyi przybył nawet Marechal de Saxe.
Więcéj się tu bawiono, muzyki słuchano, tańcowano i spalono ogni sztucznych, niż popisywano z wojskami. Na jednéj z uczt tutejszych, podano sławny ów olbrzymi pasztet, czy ciasto, długie na szesnaście łokci, a sześć szerokie, na które poszło siedmnaście szefli mąki. Przywieziono je na wozie ośmią końmi ciągnionym, a cieśla musiał je krajać. Wszystkie te pomysły, płodny w nie August sam wynajdował i wykonaniem ich się zajmował. Sławny Zucchi sztychował późniéj ku podziwowi potomnych, historyą Mühlbergskich cudów; opiewał je König, poeta nadworny, a Fryderyk W. z nich szydził nielitościwie.
O wszystkiém tém donoszono i rozwożono wiadomości po kraju, lud i słudzy je chciwie powtarzali, a Cosel także słuchać musiała, gorzko uśmiechając się fetom, które świętokradzko, bez czucia powtarzały kropla w kroplę te, jakie August dawał dla niéj.
Jątrzyła ją ta obojętność króla, rozbudzając chęć wyrwania się z więzów i pomszczenia może na nim swéj niedoli a jego niewiary.
Przychodziły na nią takie dnie szału i niepokoju, a potém znowu bezsilności.
Kilka razy miała już na ustach powiedziéć Zaklice: „na ciebie koléj.“ On téż spodziewał się tego i czekał. U niego zawsze w gotowości było wszystko — sam jeden był, mógł umrzéć.
Przez lat tyle pobytu w Stolpen, miejsce i ludzie byli mu doskonale znani. Myślał po każdéj nieudanéj wyprawie, jakby przyszłéj zapewnić powodzenie. Był to jedyny przedmiot, którym się zajmował. Wyzywać ją jednak na niebezpieczeństwo nie chciał: czekał.
Jednego dnia, gdy żydzi razem z innym towarem przynieśli jéj hamburgską gazetkę, w któréj było opisanie ostatnich zabaw czasu bytności króla pruskiego, a między innemi karuzelu, niegdyś dla niéj po raz pierwszy wymyślanego, Cosel oburzyła się, oczy jéj, jak zwykle, gdy bywała poruszoną, zaiskrzyły się, odczytała dziwnym stylem napuszonym, opowiadanie... zmięła je i zdeptała.
Zaklika na to nadszedł.
Chodziła długo zamyślona.
— Masz jeszcze ochotę życie swoje ważyć dla mnie? — zapytała pocichu.
— A! zawsze — poprostu odparł Zaklika.
— Masz jaki sposób ratowania mnie?
— Będę go szukał.
— Żal mi ciebie, najwierniejszym mi byłeś — rzekła — ale nie żałuję siebie: gotowam zginąć sama. Muszę się ztąd wyrwać... muszę.
Rajmund stał zamyślony.
— Potrzebujesz wiele czasu?
— Nie mogę się obrachować — odezwał się Zaklika... trzeba raz tak począć, aby dokonać co się zamierzyło.
Skinęła Cosel, Zaklika wyszedł i nie zachodząc do nikogo, wysunął się poza zwierzyniec, potrzebując sam na sam myśli zebrać. Rozmaite plany miał oddawna, wszystkie one najlepszemi się zdawały, a jednak każdy miał jakąś wadę.
Wszystkie poprzedzające próby chybiły przez to, że się zawczasu o ucieczce dowiedziano; należało tę obwarować, aby nie została odkrytą, aż gdy Cosel dostanie się za granicę: potrzeba było zatrzéć ślady ucieczki i omylić pogonie.
Nieszczęściem Zaklika nikogo nie miał do pomocy, oprócz kilku wiernych, znajomych Wendów, bojaźliwych i niezręcznych. Rachować mógł na ich uczciwość, lecz wcale nie na przebiegłość.
Pora, w któréj ucieczkę wykonać należało, zdała mu się ta najlepszą, gdy jak najmniéj spodziewać się jéj mogli na zamku.
Powiedział więc sobie: we dnie.
W bramach zamku ścisłéj kontroli wchodzących i wychodzących nie utrzymywano, puszczano przekupniów do hrabinéj, do komendanta i mężczyzni nie zwracali żadnéj uwagi. Wnosił więc, że Cosel w chmurny lub słotny dzień, nad wieczorem, okryta jego płaszczem wojskowym, z czapką na oczy nasuniętą, śmiało wyjść mogła i strażby jéj nie zaczepiła. On zaś sam miał o kilka kroków iść za nią i przeprowadzić na zwierzyniec do koni wierzchowych, któreto dosiąść mieli i puścić się zaroślami i lasem bez drogi w góry. Lasy łączyły się naówczas ze zwierzyńcem królewskim. Konie miał w pogotowiu trzymać Hawlik.
Przez kilka dni Zaklika ważył i rozważał... nic lepszego znaleźć nie mógł.
Przyszedł więc do hrabinéj, poddając jéj myśl swoją.
Chwyciła się jéj gwałtownie, znajdując bardzo szczęśliwą. — Pierwszy dzień dżdżysty, nie ma czego zwlekać — zawołała — trzeba probować. Jestem zdecydowana się bronić, spodziewam się, że i ty nie dasz się wziąść im gołą ręką... trzeba się więc uzbroić.
— Ja mam nadzieję, że to nie będzie potrzebném.
Cosel nic nie odpowiedziała.
Przez dni kilka niebo było wypogodzone i jasne. Zaklika przychodził codzień, czyniono przygotowania; przewidując że tu już nie powróci, sprzedał zabezcen swój dworek i spieniężył co tylko było można.
Naostatek niebo się chmurami zaciągnęło późno we czwartek i zdawało się że na dni kilka stała się słota zapowiada. Zaklika umyślnie płaszczem okryty kręcił się wchodząc i wychodząc z twierdzy, ucząc żołnierzy iż na zapytanie odpowiadać nie lubi. Szły próby jak najlepiéj. W piątek padał deszcz od rana; gdy zaczęło zmierzchać, wszystko było w pogotowiu. Sługi Cosel otrzymały uwolnienie do miasteczka.
Okryta płaszczem żołnierskim, z czapką na głowę nasuniętą, zgarbiona, Cosel posunęła się ku piérwszéj bramie św. Donata i nikt na nią nie zwrócił uwagi; w drugiéj żołnierz popatrzył i przepuścił nic nie mówiąc.
W kilka minut potém prawie podobnie okryty Zaklika spiesznie szedł przez bramę piérwszą, w któréj nie spotkał nikogo. W drugiéj żołnierz zaczął mruczéć.
— A wiele was tu jest? tylko co jeden, już drugi?
Zaklika odsłonił mu twarz.
— Dyabeł cię zna — odezwał się żołnierz — tylko wiem że jeden wszedł a dwóch wychodzi.
— Jakich dwóch?
— Juściżem nie ślepy.
Zaklika nie zważając posunął się ku wyjściu: żołnierz go zatrzymał.
— Ależ mnie tu wszyscy znają — rzekł śmiejąc się — czegóż chcecie?
— Idź się tłumacz do komendanta, a nie, to cię nie puszczę.
Zaczęli się z sobą kłócić, zrobił się gwar, nadbiegł wachmistrz. Podskarżył mu się grzecznie Zaklika, że tego jeszcze nigdy nie bywało: puszczono go.
W kilka chwil znikł w zaroślach za zwierzyńcem, ale żołnierz mruczał.
— Cóżeś do niego upatrzył? — zapytał wachmistrz.
— Na straży muszę liczyć ilu wchodzi a ilu wychodzi: jeden w takim płaszczu wszedł a dwóch ich wyszło? I ten pierwszy taką miał minę, jakby on wcale żołnierzem nie był.
A nuż Cosel? — dodał śmiejąc się.
— A no! pleciesz! — rzekł niespokojnie wachmistrz. Stanął, pomyślał i poszedł ku wieży św. Jana. Tu dowiedział się od posługacza kuchennego, że kobiétom wszystkim dane było pozwolenie na miasto.
Wbiegł na drugie piętro, pokój był ciemny i pusty; na trzeciém téż nikogo. W ogródku szukać w deszcz śmieszném było, wachmistrz głowę tracił i pobiegł do komendanta. Ten wybiegł z ludźmi najprzód pod wieżę, przeszukano wszystkie kąty, a czas upływał. Zaczynało dobrze zmierzchać. Nie uległo już wątpliwości iż Cosel uciekła. Uderzono na gwałt i komendant z ludźmi, rozdzieliwszy ich na kilka oddziałów, wybiegł w pogoń zrozpaczony.
Cosel tymczasem biegła do koni, które w znaném jéj miejscu stać miały: omyliła się w pośpiechu i zbłądziła... Zaklika dobiegł do nich, gdy jéj jeszcze nie było. W rozpaczy puścił się szukać nie śmiejąc nawoływać, bo już bicie na alarm słychać było.
Straciwszy czasu nie mało spostrzegł ją stojącą pod drzewem, już w zwątpieniu; pochwycił ją za rękę i doprowadził do koni. Cosel odzyskawszy przytomność umysłu rzuciła się na siodło, Zaklika chwytał konia za cugle, gdy ludzie z załogi nadbiegli i otoczyli ich. Nie mógł się bezbronnie dać wziąść Zaklika i wołając na nią aby uchodziła, stanął z pistoletami i szablą do walki.
Kilka strzałów zahuczało i świsnęło, i poczciwy Zaklika rażony kulą w samo czoło, jęcząc powalił się na ziemię... W téjże chwili żołnierz chwytał konia hrabinéj, która napastnika trupem położyła, ale tuż przyszedł drugi i trzeci i poddać się było koniecznością...
Komendant nadbiegł gdy już dwa trupy zimne leżały na ziemi skrwawionéj, a trzeci ranny dogorywał.
— Pani hrabino — zawołał — licz pani ile życia ludzkiego jéj wycieczki daremne kosztują!
Na to nie odpowiedziała nic hrabina.
Skoczyła z konia i zbliżyła się do leżącego trupa Zakliki. Blademi usty pocałowała go w krwawe czoło. Rękę trzymał machinalnie przyciśniętą do piersi, gdzie był złożony powierzony mu akt przyrzeczenia królewskiego, który Cosel zdjęła z niego i zabrała z sobą.
Odprowadzono ją na zamek milczącą i pogrążoną w myślach, z których nie prędko wyszła. Siedziała po całych dniach zanurzona w Biblii i obudzała litość nawet w tych, którzy jak najobojętniéj na los jéj patrzyli. Zaklice kazała sprawić pogrzéb, na który posłała pieniądze.
— Mnie go nikt nie sprawi — rzekła — nawet dzieci, bo te mnie nie znają. Sama jestem na świecie.
Cosel w chwili gdy się to działo miała już lat 49. Piękność jéj, jak świadczą wszyscy współcześni, oparła się latom i cierpieniom; była jeszcze piękną, a rysy twarzy zachowały wdzięk dawny i oczy nie straciły blasku.
Od téj pory przestała wychodzić do swego ogródka, otoczyła się książkami, czytała Biblią, studyowała kabałę; kazała sobie księgi hebrejskie tłumaczyć: zabijała czas nie mogąc zabić siebie. Były to ostatnie lata panowania Augusta II, który je spędził naśladując pilnie pierwowzór swój Ludwika XIV. Świetne zabawy i przepych ustąpiły nieco fantazyi budowli olbrzymich, zakładaniu gmachów, wznoszeniu pałaców.
Drezno drewniane dotąd i dość niepozorne miasto, rozkazano albo przebudowywać z muru, lub domy sprzedawać. Wzniesiono najprzód ratusz na starym rynku: Flemming, Vitzthum, Wackerbarth, Sułkowski, musieli wznosić pałace. Od Flemminga odkupił król pałac japoński wprzódy holenderskim zwany, zakładano ogrody, wznoszono koszary, projektowano monumenta; stał już piękny zwingier[2], cacko w swoim rodzaju, który miał być tylko podwórcem do olbrzymiego pałacu nowego. Piękne drzewa pomarańczowe, które dziś zdobią latem zwinger, mają bajeczną historyę swoją. W tym roku 1731 król naukową ekspedycyę wysłał do Afryki, jako balast wrzucono w okręt 400 ściętych drzew, które do robót tokarskich miały być użyte; spróbowano je posadzić, większa ich część ożyła.
W okolicy Drezna wznosiły się zamki Moritzburg, Hubertsburg, domy letnie w Pillnitz i t. p.
W r. 1731 przedstawiono z wielkiém powodzeniem operę Cleofida o Alessandro nelle Indie, w któréj występowała po siedmkroć piękna Faustyna słynna śpiewaczka, a po siódmém przedstawieniu mąż jéj uznał właściwém udać się do Włoch dla dalszego muzykalnego wykształcenia.
Chociaż Sasi niewiele mieli praw o któreby się upominać mogli i śmieli, a August nie dopuszczał marzeń o swobodach podobnych tym, które mu Polskę obmierziły; wszakże sejm saski dla saméj reprezentacyi zebrać w tym roku pozwolił i z wielką ceremonią odbył się on w sierpniu, a Lubomirski, Sepieha, Czartoryski i podkanclerzy lipski byli świadkami jak to się tu te obrady cicho, porządnie, pięknie i programowo odbywały.
Jesienią król pojechał do Polski, przyjmowany przez wielu dygnitarzy w Łowiczu i zamieszkał w Willanowie. Tu obchodzono św. Huberta. W następnym roku świetny znowu karnawał z gospodarstwami obchodzony był w Dreznie. Król znowu ruszył do Polski, zkąd dwanaście par żubrów wyprawiono do zwierzyńca w Krejern, ale te bezpotomnie tu wygasły. N. Pan nie lubił plotek, postąpiono sobie surowo z p. majorem d’Argelles, który paskwile z Paryża słał do Warszawy. Złamano mu szpadę nad głową, oprawca go opoliczkował, potwarcze pisma w gębę mu zatkał, a potém na całe życie posłano go do gdańskiéj fortecy.
W Dreznie budowano niezmiernie, zaczęto hotel inwalidów na wzór paryzkiego i wiele innych budowli. Willanów téż dla króla odnowiono i tu zebrał się na podziw polski obóz na wzór onego głównego pod Mühlbergiem.
Nie pomogło to jednak wcale na chroniczną chorobę i sejm został zerwany. Szlachta wcale się na królu nie znała, a król téż cierpiéć jéj nie mógł. Pocieszając się jechał August z Friesenem i Brühlem oglądać gmachy, które dwa tysiące robotników wznosiło: pyramid-gmach, japoński pałac, koszary, kościół, twierdzę. Król się starzał, choć chciał zawsze młodego udawać. Jeszcze w r. 1697 gdy padł był popisując się przed księżną Lubomirską, stłukł sobie nogę niebezpiecznie. Kazano mu się szanować, o czém wcale nie myślał. W roku 1727 musiano zgangrenowany palec u nogi obcinać, a Weiss chirurg który się podjął operacyi głowę ważył, gdyby się nie udała. Powiodła się jednak szczęśliwie, pomimo to z trudnością mógł się już na nogach utrzymać i rozmawiając z damami, na taborecie przysiadał.
W ostatnim roku w Lipsku jeszcze obchodził ulubiony swój jarmark noworoczny, oglądał przyprowadzone konie, potém karnawał uroczyście w Dreznie otworzył, a że sejm się zbliżał, ruszył do Warszawy na d. 16 stycznia.
Droga zimowa, uderzenie w nogę przy wysiadaniu, sprowadziły gangrenę i we trzy dni król nie żył. Dziwna rzecz, że w takiém życiu do lat sześćdziesięciu trzech mógł wytrzymać.
Przywodziliśmy wyżéj wiele zdań o Auguście mniéj więcéj zgodnych w ocenieniu jego charakteru.
W kilka lat po zgonie hr. Schulenburg wezwany przez Voltaire’a, napisał o Auguście II:
„Pewną jest rzeczą, że król August polski był jednym z monarchów najwykształceńszych, jakich sobie wyobrazić można (vollendesten); posiadał sąd o rzeczach sprawiedliwy i dar rozróżniania największy, nadzwyczajną zręczność i energię, był bardzo pracowity i tak pilny (?) jak prywatny człek, który się chce czegoś dobić; kto go w różnych okolicznościach nie widział, ledwieby mógł uwierzyć do jakiego stopnia umiał udawać i dyssymulować; zdolny był bardzo pojąć wszystko i wedle swego sposobu widzenia rzeczy się kierować. Oprócz tego rozumiał wojnę wielką i małą, siedząc na koniu doskonale zdejmował plany, wszelkiego rodzaju fortyfikacye znał dobrze, napaści i obrony twierdz, wybornie w każdym wypadku umiał należyte rozporządzenia wydawać i instrukcye, naostatek znał artyleryjską naukę jak ci, co się jéj z powołania oddają.“
Jedyny syn Augusta, który dziwne odebrał wychowanie między wyznaniem protestanckiém a katolicyzmem trzymany, aby wedle potrzeby mógł jedno z nich wyznawać; na lat kilka oddalony był z Saksonii i w téj podróży przez Jezuitę Salerno, ostatecznie został nawrócony. Na dworze Ludwika XIV znajdowano go bardzo skromnym, bojaźliwym i rozsądnym. Dopiero w 1717 r. ogłoszono publicznie nawrócenie go na wyznanie katolickie, któremu pozostał wiernym. Stwierdziło to ożenienie z księżniczką austryacką Maryą Józefą. Po siedmioletniéj niebytności młody kurfirst powrócił do Drezna z żoną.
August III różnił się od swojego ojca obyczajem i charakterem najzupełniéj: był pobożny, skromny, nadzwyczaj leniwy, ale lubił téż zabawy, a szczególniéj polowania. Przyznawano mu rozsądek i zdrowe rzeczy pojęcie, lecz wstręt do wszelkiego zajęcia.
Panowanie Brühla i Sułkowskiego zwiastowało się już zawczasu, bo w ostatnich latach Augusta II; przypuszczano jednak raczéj że drugi z nich będzie owym wszechwładnym ministrem, jakim się późniéj stał pierwszy.
Gdy wieść o śmierci Augusta II doszła z Warszawy do Saksonii i obwieszczano ją po całym kraju, odbierając przysięgę na młodego kurfirsta, komendant ówczesny fortecy Stolpen sam ją przyszedł oznajmić hrabinie Cosel.
Stała długo niema i osłupiona, potém załamała ręce rozpaczliwie i rzuciła się płacząc na ziemię.
Niewola, okrucieństwo, zapomnienie, doznane krzywdy, nie mogły jéj niewieściemu sercu odjąć miłości, jaką miała dla niego. Odtąd znowu był jéj ukochanym Augustem, a wszystko złe poszło w zapomnienie!
W pięć czy sześć dni z Drezna przybył niejaki Hennicke, który późniéj tak świetną zrobił karyerę, kazał się zameldować do hrabiny Cosel, w poselstwie od kurfirsta. Siedziała jak zwykle nad książkami swojemi, gdy się ukazał w progu.
— Jestem przysłany do Waszéj Ekscellencyi — odezwał się — od Najmiłościwszego Pana, aby jéj dobrą nowinę zwiastować żeś pani wolną i możesz gdzie się jéj podoba zamieszkać.
Cosel ręką potarła po czole.
— Ja? wolną? — zapytała. A na cóż mi dziś wolność...? Ludzie mi, ja ludziom i światu stałam się obcą. Gdzież pójdę? Nie mam kąta, zabrano mi wszystko! z kim żyć będę? nikt mnie nie zna? Chcecież mnie wystawić na pośmiewisko, aby tę hr. Cosel, przed którą wszyscy skłaniali głowy, palcami wytykano?
Hennicke milczał.
— A! nie! — nie! — powtórzyła — nie, wolności nie chcę, nie mam gdzie się podziać; proszę, zostawcie mnie tu. Przyrosłam do tych murów, wszystkie łzy moje w nich wylałam, nie umiałabym żyć gdzieindziéj; zostawcie mi ten kąt, proszę: nie pożyję długo.
Hennicke odpowiedział tylko że N. Panu odniesie prośbę hrabiny.
Łatwo się domyśléć, że dozwolono jéj tu pozostać. Hrabina w r. 1733 miała lat pięćdziesiąt i trzy. Po tylu przecierpianych kolejach, nie spodziewała się już długiego życia.
Ale nikt nigdy nie odgadł swoich przeznaczeń.
Hrabina Cosel urządziła się wygodnie na wieży ś. Jana i przytykającym do niéj ogródku. Główném jéj zajęciem i ulubioném czytaniem były książki hebrejskie, literatura Wschodu, kabała. Otaczała się téż ciągle żydami i przez nich otrzymywała wszystko, czego potrzebowała. Pensya jéj wynosząca trzy tysiące talarów, starczyła na utrzymanie, na zakupno książek i wykupywanie niepoczciwych, satyrycznych medalów, które August II, o zakład z nią poszedłszy, wybijać kazał. Kupowała także rzadkie talary z herbem jéj i króla. Uprosiła je sobie wówczas u niego, kiedy jeszcze sądziła, że ma prawa żony. Bito je w nadzwyczaj małéj ilości. Po śmierci Cosel, kilkadziesiąt sztuk tych monet, znaleziono w jéj fotelu.
W więzieniu i na swobodzie zachowała zawsze dumę i sposób obejścia się królowéj. Miejscowych urzędników, duchownego i innych, zwała: „ty“. Osobom które Stolpen zwiedzały, oświadczać kazała „swą łaskę.“ Po siedmnastu latach niewoli za życia Augusta II, przeżyła hrabina tutaj całe panowanie Augusta III i Brühla, obie kampanie szlązkie i wojnę siedmioletnią całą.
Godne uwagi, że pierwszy strzał który padł, rozstrzygając o przyszłych losach Saksonii, rozległ się o mury tego zamku. Pruski generał Warnery, wypalił pierwszy do fortecy, zajętéj przez kilku inwalidów, opanowując ją samotrzéć.
Fryderyk W. w czasie wojny, wypłacał regularnie hrabinie Cosel jéj pensyą, ale w téj lichéj monecie, którą zwano efraimitami. Z gniewu hrabina ćwieczkami do ścian poprzybijała wszystkie te talary.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Flemming.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zwinger.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.