Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXI.
PIERWSI REPUBLIKANIE.

Dnia 20 lutego 1791 roku, Roland wysłany został z Loyuu do Paryża jako deputat nadzwyczajny.
Posłannictwem jego było bronić sprawy 20-tu tysięcy robotników bez chleba.
Był już od pięciu miesięcy w Paryżu, gdy nastąpiło to straszne nieszczęście w Varennes, które miało taki wpływ na bohaterów naszych i na losy Francji.
Od powrotu króla 25 czerwca, do dnia, na którym się wstrzymaliśmy, to jest, 16 lipca, wiele się rzeczy wydarzyło. Wszyscy krzyczeli: „król uciekał“ wszyscy za nim pogonili, wszyscy sprowadzili go do Paryża, a gdy już był z powrotem w Paryżu i w Tuileries, nikt nie wiedział, co z nim robić.
Każdy przedstawia swój sposób widzenia, zdania lecą ze wszystkich stron jak wichry, gnane burzą! Biada okrętowi, jeżeli żegluje wśród takiej burzy!
Dnia 21 czerwca, w chwili ucieczki króla, kordylierzy rozlepili afisze, podpisane przez Legendra, tego rzeźnika francuskiego, którego królowa wskazała jako sobowtóra rzeźnika angielskiego Harrisona.
Co do Marata, który zawsze sam chodził, bo, jak mawiał, orzeł żyje samotnie, a indyki w gromadzie, Marat proponował dyktatora.
— Wybierzcie — pisze w swoim dzienniku, wybierzcie dobrego francuza, dobrego patrjotę, obywatela, który od początku rewolucji odznacza się największem światłem, usilnością, wiernością i bezinteresownością; wybierzcie go bez straty czasu, albo rewolucja stracona!...
To miało znaczyć: „Wybierzcie Marata“.
Co do Prudhomma, nie proponuje on ani człowieka, ani rządu nowego, lecz brzydzi się starym porządkiem w osobie króla i jego następców. Posłuchajmy go.
— Na trzeci dzień w poniedziałek, wyprowadzono delfina na przechadzkę i prowadzono wzdłuż tarasów Tuileries, wychodzących na rzekę, gdy spostrzeżono jakieś większe zebranie obywateli, grenadjer płatny brał dziecię na ręce i stawiał je na kamiennym gzymsie tarasu.
Po tym artykule następował drugi:
— Dnia 27 stycznia 1649 roku, parlament angielski skazał Karola I-go na ucięcie głowy, za to, że chciał rozszerzyć przywileje królewskie, i zachować zabobony Jakóba I-go, swego ojca. Dnia 30 b. m. odpokutował za swe przestępstwa prawie uzasadnione zwyczajem i uświęcone przez liczne stronnictwo. Lecz głos ludu ozwał się, parlament ogłosił króla zdrajcą i nieprzyjacielem narodu i Karol Stuart został ścięty przed salą uczt w pałacu White-Hall“.
Brawo! obywatelu Prudhomme!... przynajmniej się nie spóźniłeś, i 21 stycznia 1793 roku gdy Ludwik XVI-ty z kolei zostanie ścięty, będziesz miał prawo upominać się o inicjatywę, powoławszy się na przykład dnia 27 czerwca 1791 r.
Swoją drogą tenże sam pan Prudhomme zostanie później rojalistą i stronnikiem reakcji i będzie wydawał historję zbrodni popełnionych podczas rewolucji.
Piękna to rzecz sumienie!
Dziennik Żelazne usta (Bouche de fer) szczerszy, żadnej nie ma hypokryzji, żadnych dwuznacznych słów, żadnego fałszywego kierunku; to Bonneville, rozumny, śmiały, młody Bonneville, godny uwielbienia szaleniec, który błądzi w wypadkach, lecz nie myli się nigdy w okolicznościach ważnych, on go redaguje. Bouche de fer, wychodzi na ulicy de l‘Ancienne-Comédie, przy Odeonie, o dwa kroki od klubu kordylierów.
— Wykreślono z przysięgi — mówi on — wyraz król, niema już króla, pożeracza ludzi. Zmieniano dotąd często nazwę, a rzecz zostawiano: żadnego regenta, żadnego dyktatora, protektora. orleana, Lafayetta! Nie lubię tego syna Filipa orleańskiego, który właśnie ten dzień wybiera, aby gwardję umieścić w Tuileries, nie lubię jego ojca, którego nie widuję nigdy na Zgromadzeniu, lecz na tarasie przy wejściu do Umiarkowanych.
— Lecz nie dość jest powiedzieć: „Republika“. Wenecja była także republiką; potrzeba zjednoczenia narodowego.
Widzimy, że wyraz rzeczpospolita wyszedł tylko z ust Bonnevilla. Ani Brissot, ani Danton i Robespierre, ani nawet Pétion nie śmieli powtórzyć tego wyrazu; przestrasza on Kordyljerów, oburza Jakobinów.
Dnia 13 lipca. Robespierre zawołał z trybuny: „Nie jestem ani republikaninem, ani monarchistą“.
Gdyby przyciśnięto do muru Robespierra, byłby, jak widzimy, w kłopocie, chcąc objaśnić, czem był istotnie.
Prawie wszyscy byli jemu podobni, wyjąwszy Bonnevilla i tę kobietę, która, siedząc naprzeciw męża, na trzeciem piętrze ulicy Guenegaud, prziepisuje protestację.
Dnia 22 czerwca, nazajutrz po wyjeździe króla, pisała ona:
„Uczucie republikańskie, oburzenia przeciw Ludwikowi XVI-mu, nienawiść dla królów jest tu wszędzie wybitną“. Uczucie zatem republikańskie jest w sercach, lecz nazwa rzeczypospolitej zaledwie w niektórych ustach.
Zgromadzenie przedewszystkiem jest jej przeciwne.
Wielkiem złem zgromadzeń jest, że stoją zawsze w miejscu, nie zdają sobie sprawy z wypadków, nie postępują z duchem narodu, nie idą razem z ludem, a jednak utrzymują, że reprezentują naród.
Zgromadzenie mówiło:
„Obyczaje Francji nie są wcale republikańskie“.
Zgromadzenie spierało się z panem de la Palisse, i według naszego zdania, przewyższyło sławnego mówcę prawdy. Któż bowiem miał kształcić obyczaje Francji dla republiki? czy monarchja? nie, monarchja nie jest tak niedorzeczną, Monarchja potrzebuje posłuszeństwa; tylko rzeczpospolita daje republikańskie obyczaje: miejmy naprzód rzeczpospolitą, a obyczaje republikańskie znajdą się później.
Była jednak chwila, w której ogłoszenie rzeczpospolitej było łatwe; chwila, gdy się dowiedziano, że król wyjechał, zabrawszy delfina. Zamiast ich gonić i przywozić, trzeba było dać im najlepsze konie ze stajen pocztowych, najsilniejszych pocztyljonów z batami w ręku i ostrogami przy butach, trzeba było wysłać za nimi dworaków i zamknąć za nimi wszystkie wrota.
Lafayette, który miał niekiedy jasne poglądy, wpadł właśnie na tę myśl szczęśliwą.
O szóstej rano, powiedziano mu, że król, królowa i cała królewska rodzina wyjechali. Wiele sobie trudu zadano, aby go obudzić, spał tym historycznym snem, który mu już w Wersalu wyrzucano.
— Pojechali?... zawołał — ależ to niepodobna; zostawiłem Gouviona, śpiącego z głową opartą o drzwi ich sypialni.
Jednakże wstaje, ubiera się i wychodzi. W drzwiach spotyka Baillego, mera Paryża z nosem dłuższym i twarzą żóltszą niż kiedykolwiek, oraz pana Beauharnais, prezesa Zgromadzenia, mocno zmieszanego.
Dziwna rzecz, nieprawdaż?... Mąż Józefiny, który umierając na szafocie, zostawiał swej wdowie drogę do tronu, trapił się ucieczką Ludwika XVI.
— Co za nieszczęście!... zawołał Bailly, że Zgromadzenie jeszcze nie zebrane!
— O! tak. rzekł Beauharnais; to wielkie nieszczęście!
— Patrzcie! rzekł Lafayette, więc pojechali?
— Tak jest, niestety!... zawołali chórem obydwaj mężowie stanu.
— Dlaczego, niestety?... spytał Lafayette.
— Jakto! więc nie pojmujesz pan?... zawołał Bailly. On wróci z Prusakami, z Austrjakami, z emigrantami; sprowadzi nam wojnę domową i wojnę z zagranicą.
— Więc myślicie, panowie... rzekł nieprzekonany Lafayette, że bezpieczeństwo publiczne wymaga powrotu króla?
— Tak!... zawołali jednogłośnie Bailly i Beauharnais.
— W takim razie...
I napisał rozkaz następujący:
„Ponieważ nieprzyjaciele ojczyzny porwali króla, nakazane jest gwardji narodowej zatrzymać Ich królewskie mości.“
W istocie, uważajcie tylko dobrze, że cała polityka 1791 roku i koniec Zgromadzenia na tem się opiera.
Ponieważ król jest potrzebny Francji, ponieważ trzeba go sprowadzić, a więc widać, że go porwano, nie zaś, że sam uciekł.
Wszystko to nie przekonywało Lafayetta; wysyłając przeto Romeufa, zalecił mu, aby się zbytecznie nie śpieszył.
Młody adjutant wybrał drogę przeciwną tej, którą pojechał król, aby być pewnym, że się z nim nie spotka.
Na nieszczęście, na właściwej drodze znajdował się Billot.
Gdy się Zgromadzenie o wypadkach dowiedziało, powstała trwoga. Prawda, że król pozostawił groźny list. Wyjeżdżając, dał jasno do zrozumienia, iż chce sprowadzić nieprzyjaciół, i że wróciwszy, nauczy Francuzów rozumu.
Rojaliści również zadzierali głowy i podnosili głosy. Jeden z nich, podobno Suleau, pisał:
„Wszyscy ci, którzy zechcą być objęci amnestją, którą udzielimy naszym nieprzyjaciołom, w imieniu księcia Kondeusza, będą mogli zapisywać się w naszych biurach, od dnia dzisiejszego do miesiąca sierpnia. Będziemy mieli tysiąc pięćset regestrów dla wygody publiczności“.
Jednym z tych, którzy się najbardziej obawiali, był Robespierre. Sesja była zawieszona od wpół do czwartej do piątej. Robespierre pobiegł do Pétiona. Słaby szukał mocnego, Zdaniem Robespierra, Lafayettte był wspólnikiem dworu; brakowało tylko, aby na deputowanych powtórzyć miano noc Ś-go Bartłomieja.
— Będę zabity jeden z pierwszych!... zawołał żałośnie Robespierre... nie przetrwam dwudziestu czterech godzin!
Pétion przeciwnie, charakteru spokojnego, i limfatycznego usposobienia, inaczej widział rzeczy.
— Teraz znamy króla... rzekł, i stosownie działać będziemy.
Nadszedł Brissot; był to jeden z najzdolniejszych ludzi tej epoki, pisywał do dziennika „le Patriote”.
— Zakładając nowy dziennik... powiedział, będę jednym z jego redaktorów.
— Jaki?... spytał Pétion.
— Republikański.
Robespierre skrzywił się.
— Republikański, powtórzył, chciałbym, abyście mi wytłómaczyli, co to jest rzeczpospolita?
Znajdowali się jeszcze u Pétiona, gdy nadeszli Rolandowie; mąż surowy i zdecydowany, jak zawsze, żona spokojna, więcej uśmiechnięta, niż przestraszona, z pięknemi wymownemi oczyma; przeczytali plakaty Kordyljerów i równie, jak oni mniemali, że narody królów nie potrzebują.
Odwaga tego małżeństwa pokrzepiła Robespierra; idzie na sesję, jako widz, gotów korzystać ze wszystkiego z głębi swego krzesła, jak lis, przyczajony na brzegu legowiska.
Około dziewiątej wieczorem, Zgromadzenie wpada w sentymentalizm, prawi o braterstwie i aby połączyć teorję z przykładem, zamierza pójść in gremio do Jakobinów, z którymi dotąd było w złych bardzo stosunkach i nazywało ich bandą zbójców.
Naówczas Robespierre wysuwa się cicho ze swego ukrycia, biegnie do drzwi, i wymknąwszy się niepostrzeżenie, pędzi do Jakobinów; wchodzi na trybunę i oskarża króla, ministerjum Baillego, Lafayetta, całe Zgromadzenie; powtarza ranną bajkę, urojenia swoje o nocy Ś-go Bartłomieja, kończy zaś ofiarowaniem swego życia na ołtarzu ojczyzny.
Gdy Robespierre mówił o sobie, stawał się bardzo wymownym.
Na myśl, że cnotliwy, surowy Robespierre, wystawiony jest na tak wielkie niebezpieczeństwo, wszyscy szlochają.
— Jeżeli ty masz umrzeć, umrzeć chcemy z tobą razem!... zawołał jakiś głos.
— Tak, tak, wszyscy, wszyscy! powtarzali chórem obecni i jedni wyciągali rękę do przysięgi, drudzy dobywali szabli, inni padali na kolana z rękami wzniesionemi ku niebu. Bardzo często w tym czasie wznoszono ręce do nieba; był to gest epoki.
Pani Roland, która się tam znajdowała, nie mogła pojąć jakie niebezpieczeństwo groziło Robespierrowi, ale, że była kobietą, zatem skłonna do wzruszenia; przyznała się sama, że mocno była wzruszona.
Wtem wchodzi Danton. Popularność jego wzrasta, on więc powinien wystąpić przeciw chwiejącej się popularności Lafayetta!
Skąd ta ogólna nienawiść do Lafayetta?
Może dlatego, że był poczciwym człowiekiem, a zawsze oszukiwanym przez stronnictwa, ilekroć te odwoływały się do jego szlachetności.
W chwili przeto, gdy oznajmiono przybycie Zgromadzenia i gdy dla dania przykładu braterstwa Lameuth i Lafayette, ci dwaj śmiertelni nieprzyjaciele, wchodzą pod rękę, ze wszystkich stron dają się słyszeć krzyki:
— Danton na trybunę!... na trybunę Danton!...
Robespierre wyczekiwał tylko, aby miejsca ustąpić; był on, jak powiedzieliśmy lisem, nie brytanem.
Napadał na nieobecnego nieprzyjaciela, rzucał się na niego ztyłu, czepiał się jego ramion, wygryzał czaszkę aż do mózgu, lecz rzadko atakował wprost.
Opuszczona trybuna oczekiwała Dantona.
Ale Dantonowi trudno było wejść na nią, gdyż jeżeli był jedynym człowiekiem, który powinien był atakować. Lafayette był może jedynym człowiekiem, którego Danton atakować nie mógł.
Dlaczego?
A!.. zaraz powiemy. Danton i Mirabeau mieli charaktery bardzo do siebie podobne: ten sam temperament, te same potrzeby, przyjemności, ten sam brak pieniędzy, a tem samem równą skłonność do zepsucia.
Zapewniano, że równie jak Mirabeau. Danton otrzymał pieniądze od dworu. Przez kogo? ile? gdzie? nie wiedziano, lecz że otrzymywał, mówiono na pewno.
A oto, co jest rzeczywistego w całej tej sprawie.
Danton sprzedał ministerjum swój urząd adwokata na radzie króla, i mówiono, iż otrzymał od tegoż ministerjum poczwórną wartość swego urzędu.
Było to prawdą; lecz sekret ten trzymały w tajemnicy trzy osoby; sprzedający Danton, kupujący pan de Montmorin i pośrednik pan de Lafayette.
Jeżeli Danton oskarży Lafayetta, ten mógłby mu rzucić w twarz historję sprzedaży urzędu za cenę cztery razy przewyższającą wartość.
Innyby się cofnął.
Danton przeciwnie, szedł śmiało naprzód, znał Lafayetta i jego wspaniałomyślność serca, która przechodziła niekiedy w głupotę. Przypomnijmy sobie rok 1830.
Danton mówił sobie, że pan de Montmorin, przyjaciel Lafayetta, podpisawszy paszport królowi, jest w tej chwili tak mocno skompromitowany, iż pan Lafeyette nie przywiąże mu tego nowego kamienia do szyi.
I wstąpił na trybunę.
Mowa jego była bardzo krótką.
— Panie prezesie!... rzekł, oskarżam pana de Lafayette; zdrajca nadchodzi; niech wystawią dwa szafoty, a ja zgodzę się wejść na jeden, jeśli on nie zasłużył na drugi.
Zdrajca nie nadchodził, lecz już był i mógł słyszeć straszne oskarżenie, które wyszło z ust Dantona; lecz, jak tenże przewidział, tyle był szlachetnym, iż na nie nie odpowiedział.
Lameth podjął się tego zadania. Wylał na gorącą ławę Dantona letnią wodę znanych swoich sielanek i prawił o braterstwie.
Po nim nastąpił Sieéyes, który także kazał o braterstwie.
Następnie Barnave podjął ten sam temat.
Te trzy popularności zwyciężyły Dantona. Brano za złe Dantonowi, że atakował Lafayetta, lecz również powstawano przeciw panom Lameth, Siéyes i Barnave, że go bronili — i gdy Lafayette i Danton wychodzili od Jakobinów, wyprowadzono Lafayetta z pochodniami i okrzykami triumfu.
Zwycięstwo przeważyło się na stronę dworu po tej owacji Lafayetta.
Dwie wielkie potęgi zostały pokonane w osobie swych wodzów:
Jakobini w osobie Robespierra, Kordyljerzy w osobie Dantona.
W przyszłym rozdziale opowiem wam dopiero, co to była za protestacja, którą pani Roland przepisywała, siedząc naprzeciw męża w małym saloniku trzeciego piętra w hotelu Bretońskim.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.