Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.
KIELICH GORYCZY.

Kiedy królowa przyszła do siebie, znalazła się w swoim sypialnym pokoju w Tuileries.
Pani de Misery i pani Campan, jej ulubione służebnice, czuwały przy niej.
Pierwsze jej słowa były, aby przyniesiono delfina.
Delfin leżał w łóżeczku w swoim pokoju, strzeżony przez panią de Tourzel, swą guwernantkę, i panią Brunier, swą pokojową.
To zapewnienie jednak nie wystarczało królowj, wstała natychmiast i pomimo zupełnego nieładu w ubiorze, pobiegła do pokoju syna.
Dziecię wiele płakało, wiele się natrwożyło, lecz, uspokoiwszy się, zasnęło i lekkie tylko drżenie poruszało jego członkami.
Królowa długo wpatrywała się oczami pełnemi łez w twarz dziecka, oparta o kolumnę łóżka.
Przerażające słowa, które ten człowiek zcicha jej powiedział, brzmiały ciągle w jej uszach: „Potrzebuję ciebie, aby strącić monarchję w przepaść i dlatego cię ocalam!“
Więc to jest prawdą?... więc to ona strąca monarchję w przepaść?
Musiało tak być w istocie, kiedy nieprzyjaciele strzegli jej życia, zdając na nią dzieło zniszczenia, którego dokonywała lepiej, niż oni.
Czy zamknie się ta przepaść, która chłonęła monarchję, pochłonąwszy króla, ją i tron? Czy nie trzeba będzie wrzucić w tę przepaść i dwojga jej dzieci? Czyż w starożytnych religjach niewinność nie rozbrajała bogów?
Prawda, że Abrahama ofiary Bóg nie przyjął, lecz dozwolił caby się spełniła ofiara Jeftego.
Były to bardzo smutne myśli dla królowej, lecz smutniejsze jeszcze dla matki!
Wreszcie potrząsnęła głową i wolnym krokiem wróciła do siebie.
Tam przypomniała sobie o nieładzie w jakim się znajdowała.
Jej suknie były zmięte i w wielu miejscach rozdarte, trzewiki przedziurawione żwirem i kamieniami, po których chodziła, cała zresztą okryta była kurzem i potem.
Zażądała kąpieli i innych trzewików.
Barnave po dwakroć dowiadywał się o jej zdrowie.
Zwiastując tę wizytę, pani Campan że zdziwieniem spoglądała na królowę.
— Podziękujesz mu bardzo uprzejmie, rzekła Marja-Antonina.
Pani Campan patrzyła jeszcze bardziej zdziwiona.
— Mamy wiele od zawdzięczenia temu młodzieńcowi — odparła królowa tłómacząc się, co nie było w jej zwyczaju.
— Lecz zdawało mi się... odważyła się powiedzieć pokojowa, że pan Barnave jest demokratą, człowiekiem z gminu, który nie przebierał w środkach, aby dojść tam, gdzie się obecnie znajduje.
— W środkach, które daje talent, tak, to prawda — rzekła królowa — ale uważaj dobrze, co ci powiem: Uniewinniam Barnava; uczucie dumy, którego nie mogę ganić, kazało mu przyklaskiwać wszystkiemu, co otwierało drogę do honorów i sławy dla klasy, w której jest zrodzonym, lecz wzbraniało mu udzielać przebaczenia dla szlachty, która rzuciła się w wir rewolucji, Jeżeli władza zostanie nam przywróconą, przebaczenie dla pana Barnave jest mu zgóry zapewnione... Idź, Campan i dowiedz się, co się dzieje z panami de Malden i de Valory.
Serce królowej dodawało do tych dwóch, jeszcze trzecią imię hrabiego, lecz usta odmówiły jej posłuszeństwa.
Dano znać królowej, że kąpiel była gotowa.
W przeciągu czasu, jaki upłynął od bytności królowej u delfina, porozstawiano wszędzie straże, nawet przy drzwiach jej sypialni i łazienki.
Królowa z trudnością otrzymała pozwolenie zamknięcia drzwi podczas brania kąpieli.
To posłużyło Prud‘hommowi do następnego artykułu w dzienniku „Rewolucji Paryskiej“:
„Kilku dobrych patrjotów, w których rojalizm nie przygasił uczucia, zaniepokoiło się o stan moralny i fizyczny Ludwika XVI-go i jego rodziny, po tak niefortunnej podróży, jaką odbyli z Saint-Ménéhould.
„Niech się uspokoją! Nasz były w sobotę wieczór, wchodząc do swych pokojów, nie miał się gorzej jak po powrocie z męczącego i chybionego polowania; połknął jak zazwyczaj kuraka, a nazajutrz pod koniec obiadu bawił się z synem.
— Ach panie dziennikarzu! jakże mi wyglądasz na człowieka, który jada kurczę tylko w wielkie święta cztery razy do roku, nie ma dzieci, nie kąpie się nigdy i przychodzi do swej loży w Zgromadzeniu narodowem w podartych trzewikach!
Nie zważając na skandal jaki to wywołać mogło, królowej dano kąpiel i dozwolono zamknąć drzwi.
Dlatego straż nie zaniedbała nazwać pani Campan „arystokratką“, w chwili, gdy wracając z wiadomościami, wchodziła do łazienki.
Wiadomości nie były tak zatrważające, jak się było można spodziewać.
Charny i jego dwaj towarzysze, przybywszy do rogatki, ułożyli plan działania. Plan ten miał na celu ściągnąć na siebie niebezpieczeństwa, grożące królowi i królowej. Ułożono zatem, że gdy się powóz zatrzyma, jeden z nich rzuci się w prawo, drugi w lewo, a znajdujący się w środku skoczy naprzód, tym sposobem rozdzielą zbójców i zmuszając ich do uderzeń w potrójnym kierunku, dadzą tem swobodne przejście rodzinie królewskiej..
Powiedzieliśmy, że powóz zatrzymał się przy wielkim tarasie pałacowym. Pośpiech morderców był tak gwałtowny, że, rzucając się na przód powozu, dwóch zraniło się ciężko. Przez chwilę tylko grenadjerzy, siedzący na koźle, mogli bronić trzech oficerów; rzuceni na ziemię, musieli ich pozostawić bez obrony.
Tę chwilę wybrali trzej młodzi ludzie i pobiegli w obranym kierunku, przewracając pięciu czy sześciu ludzi, którzy czepiali się kół i stopni, aby ich ściągnąć z kozła. Natenczas jak to przewidywali, wściekłość ludu wybuchnęła w trzech punktach.
Pan Melden zaledwie spadł na ziemię, już znalazł się pod siekierami dwóch saperów, Obie siekiery były wzniesione i starały się uderzyć tylko w niego samego.
Szybkim i gwałtownym skokiem odepchnął dwóch ludzi, którzy go trzymali za kołnierz, tak, że na chwilę był swobodny. Skrzyżowawszy więc ręce na piersiach:
— Uderz! — zawołał.
Jedna siekiera pozostała nieruchomą, odwaga ofiary sparaliżowała mordercę.
Druga spadła, spragniona krwi, lecz, spadając, odbiła się o lufę muszkietu i słabo tylko drasnęła w szyję pana de Malden.
Wtedy rzucił się chyłkiem w tłum i wkrótce dostał się do oddziału oficerów, a ci, chcąc go ocalić, pchnęli go w stronę szeregów gwardji, która torowała królowi i jego rodzinie drogę od powozu do zamku.
W tejże chwili dojrzał go generał Lafayette i skierowawszy ku niemu konia, schwycił za kołnierz i przyciągnął do strzemion, aby go osłonić swą popularnością, lecz pan Malden, poznawszy go, zawołał:
— Puść mię, generale, zajmij się jedynie rodziną królewską, a mnie pozostaw motłochowi.
Pan de Lafayette puścił go niebawem, gdyż, spostrzegłszy człowieka, unoszącego królową, rzucił się ku niemu.
Pan de Malden tymczasem był przewracany, podnoszony, atakowany przez jednych, broniony przez drugich, a okryty uderzeniami, ranami, oblany krwią i kurzem, zatoczony został aż do drzwi pałacu, gdzie oficer służbowy, widząc go bliskim omdlenia, porwał za kołnierz i, przyciągając do siebie, zawołał:
— To za lekka śmierć dla takiego nędznika, trzeba wynaleźć jaką męczarnię dla zbrodniarza tego rodzaju. Oddajcie mi go, ja się nim zajmę!
I, znieważając dalej pana de Maldena słowami: „Chodź łotrze, ze mną się rozprawisz“, zawlókł go do ciemnego kąta i rzekł:
— A teraz uciekaj pan i daruj mi sposób, jakiego użyć musiałem, aby cię ocalić z rąk tych nędzników.
Pan de Malden wsunął się na schody pałacu i zniknął.
Coś podobnego zdarzyło się z panem Valory. Otrzymał dwie niebezpieczne rany w głowę, lecz w chwili gdy dwadzieścia bagnetów a tyleż szpad i sztyletów podniosło się aby go dobić, Pétion rzucił się ku niemu i odpychając morderców z całą siłą, jaką był obdarzony:
— W imieniu Zgromadzenia narodowego!... zawołał, ogłaszam was za niegodnych imienia Francuzów, jeżeli się zaraz nie odsuniecie i nie oddacie mnie tego człowieka!..Jestem Pétion!
I Pétion, który pod szorstką powłoką, ukrywał wielką uczciwość i serce odważne a prawe, mówiąc te słowa, tak się wydał wielkim w oczach zbójców, że odstąpili i pozostawili mu pana Valory.
Wtenczas, podtrzymując osłabłego i odurzonego od uderzeń, zawiózł go do szeregu gwardji narodowej, oddał w ręce adjutanta Mateusza Dumas, który za niego głową zaręczył i szczęśliwie w istocie doprowadził do zamku.
W tejże chwili usłyszał Pétion głos Barnava; wzywał go on na pomoc, bo nie był sam w stanie ocalić hrabiego de Charny
Hrabia, uniesiony dwudziestu rękami, obalony, ciągniony w kurzu, podniósł się i, wyrwawszy bagnet z fuzji najbliżej stojącego, wymierzał gęste ciosy naokoło siebie. Lecz musiałby ulec w tej nierówmej walce, gdyby nie Barnave, a później Pétion, którzy przyszli mu w pomoc.
Królowa wysłuchała tego opowiadania w kąpieli, pani Campan jednakże mogła jej dać pewne wiadomości tylko o panach de Malden i de Valory, których widziano w pałacu, zbitych, skrwawionych, lecz bez ran niebezpiecznych.
Co do Charnego, nie wiedziano o nim nic pewnego, mówiono wprawdzie, iż był ocalony przez panów Barnava i Pétiona, lecz nie widziano go, wchodzącego do zamku.
Na te ostatnie słowa pani Campan, twarz królowej pokryła się tak straszną bladością, że pokojowa sądząc, iż to obawa o hrabiego tak ją trwoży, zawołała:
— Najjaśniejsza Pani!... nie powinnaś się tak lękać o życie hrabiego, z tego powodu, że nie przyszedł do pałacu. Hrabina de Charny mieszka w Paryżu, być może przeto, że się schronił u żony.
Ta myśl właśnie była przyczyną, że Marja-Antonina tak strasznie zbladła.
Wyskoczyła coprędzej z kąpieli, wołając:
— Campan!... ubieraj mnie prędko, śpiesz się, muszę koniecznie wiedzieć, co się stało z hrabią.
— Z jakim hrabią?... spytała pani de Misery wchodząc.
— Z hrabią de Charny!... zawołała królowa.
— Hrabia jest w przedpokoju Waszej królewskiej mości... odrzekła pani de Misery i prosi o zaszczyt przyjęcia.
— A!... szepnęła królowa, więc dotrzymał słowa!...
Obiedwie kobiety spoglądały na siebie zdziwione, nie rozumiejąc, co przez to chciała powiedzieć królowa, która, drżąca, nie mogąc więcej słowa wymówić, dała im tylko znak, aby się śpieszyły.
Nigdy toaleta nie była śpieszniej ukończoną; prawda, że Marja-Antonina zwinęła tylko swe włosy, które kazała zmyć z kurzu wodą pachnącą i zarzuciła na siebie biały muślinowy szlafroczek.
Gdy weszła do swego pokoju, rozkazawszy prosić hrabiego, była również białą jak jej suknia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.