Historynka/Rozdział XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXVI
PIOTREK ROBI WRAŻENIE

Następnej niedzieli przyszła kolej na Piotrka. Kazania swego nie napisał, gdyż jak twierdził, byłaby to zbyt ciężka robota. Nie obmyślił nawet dokładnie jego treści.
— Kto słyszał, żeby wygłaszać kazanie bez uprzedniego obmyślenia treści? — oburzył się Feliks.
— Zamiast treści obmyśliłem tylko temat, — odparł Piotrek swobodnie. — Nie mam ochoty stosować się do tego, co napiszę. Kazanie moje będzie się składało z trzech rozdziałów wówczas, gdy twoje miało tylko jeden rozdział, — dorzucił, zwracając się do mnie.
— Wuj Alec powiada, że zdaniem wuja Edwarda dzielenie kazania na rozdziały wyszło już z mody, — odparłem wyzywająco, a to tylko dlatego, że w duszy przyznawałem Piotrkowi rację. Gdyby kazanie moje posiadało kilka rozdziałów napewno wywarłoby o wiele większe wrażenie. Mówiąc prawdę, zupełnie o tym podziale zapomniałem.
— Mniejsza o to, ja się tam do mody nie stosuję, — oznajmił Piotrek. — Ciotka Jane zawsze mówiła, że człowiek, który się nie liczy z rozdziałami, nie może dokładnie zrozumieć tych wszystkich mądrości, które są w Biblji.
— A o czem masz zamiar mówić w swojem kazaniu? — zapytał Feliks.
— Dowiecie się w przyszłą niedzielę, — odparł tajemniczo Piotrek.
Następna niedziela wypadła już w październiku, lecz dzień był pogodny i ciepły, jak w czerwcu. W powietrzu unosiła się dziwna woń, która przypominała mimowoli o tem wszystkiem, co już minęło i napawała słodką nadzieją na przyszłość. Na gałęziach drzew ukazały się pierwsze nici babiego lata, a szczyty pagórków tonęły w blasku purpurowo-złocistym.
Siedzieliśmy dokoła Kamiennego Pulpitu, czekając na Piotrka i Sarę Ray. Piotrek miał dzisiaj wolną niedzielę i poprzedniego wieczoru poszedł z wizytą do matki, zapewnił nas jednak, że wróci na umówioną porę, aby wygłosić swe kazanie. Istotnie przyszedł i z uroczystą miną wszedł na kamienną kazalnicę. Miał dzisiaj na sobie nowe ubranie i patrząc na nie przyszło mi mimowoli na myśl, że przedewszystkiem pod tym względem ma już nade mną przewagę. Przecież ja zeszłej niedzieli nosiłem ubranie codzienne, bo ciotka Janet zawsze po powrocie z kościoła kazała nam zdejmować odświętny strój. W głębi duszy zacząłem nawet żałować, że nie jestem taksamo, jak Piotrek chłopcem do posług.
Wyglądał, jak przystojny młody ksiądz, w swej marynarskiej granatowej bluzie z białym kołnierzem i zręcznie związanym krawatem. Czarne jego oczy błyszczały, a ciemne wijące się włosy, były gładko przyczesane, lecz na samym czubku głowy tworzyły wyraźne pierścienie.
Doszliśmy do wniosku, że niema sensu dłużej czekać na Sarę Ray, która mogła wcale nie przyjść, jeżeli dzisiaj jej matka była w złym humorze. Dlatego też Piotrek natychmiast rozpoczął ceremonję.
Odczytał krótki ustęp z Biblji, zaintonował religijną pieśń, a wszystko to czynił tak uroczyście, że nawet ksiądz Marwood nie spisałby się lepiej.
— Odśpiewamy całą pieśń, opuszczając tylko jedną zwrotkę, — rzekł w pewnej chwili.
Uwaga ta była wyjątkowo zręczna i mimowoli doszedłem do wniosku, że Piotrek był jednak sprytniejszy ode mnie.

Szkic chłopca, stojącego z rękami w kieszeniach. Kołnierz bluzy i krawat w marynarskim stylu

Gdy zamierzał już rozpocząć swe kazanie, obojętnym ruchem wsunął ręce w kieszenie, pochylił się nieco naprzód i zaczął mówić głosem całkiem normalnym, jakim zwykle z nami rozmawiał. Na nieszczęście nie było stenografa, który mógłby zanotować to kazanie, lecz jeżeli trzeba, jeszcze teraz powtórzę je dokładnie, gdyby któryś z czytelników zażądał tego ode mnie. Kazanie to wryło mi się głęboko w pamięć.
— Mili moi, — rozpoczął Piotrek, — chcę dzisiaj mówić o królestwie złego, czyli o piekle.
Elektryzujący dreszcz przemknął po słuchaczach. Wszyscy natężyli uwagę. Piotrek w jednem zdaniu wypowiedział to wszystko, czego w mojem całem kazaniu brakowało. Mówiąc szczerze, wywarł już na nas piorunujące wrażenie.
— Kazanie moje podzielę na trzy rozdziały, — ciągnął dalej. — Pierwszy rozdział będzie o tem, czego nie należy robić, jeżeli się człowiek nie chce dostać do królestwa złego ducha, drugi rozdział — jak wygląda to królestwo (jeszcze potężniejsze wrażenie wśród audytorjum), — i trzeci, jak uniknąć dostania się do piekła.
— Istnieje wiele rzeczy, których nie należy czynić i każdy powinien wiedzieć, jakie one są. Nie powinniście tracić czasu na dowiadywanie się o tych rzeczach. W pierwszym rzędzie nie powinniście zapominać o tem, co wam mówią dorośli, bo pragną oni zawsze waszego dobra.
— Ale skąd możemy wiedzieć, co jest dobre, a co złe? — zapytał nagle Feliks, zapominając zupełnie o tem, że jest w danej chwili w kościele.
— Ach, to jest całkiem łatwe, — odparł Piotrek. — Każdy człowiek wyczuwa, kto mu dobrze życzy, a kto źle. Nie wolno wam kłamać, nie wolno zabijać, szczególnie musicie przestrzegać tego ostatniego przykazania. Grzech kłamstwa może wam być jeszcze odpuszczony, jeżeli do tego kłamstwa byliście zmuszeni, lecz grzech zabójstwa nigdy wam odpuszczony nie będzie, więc powinniście go za wszelką cenę unikać. Nie wolno wam również myśleć o samobójstwie, bo wobec takiego grzechu nigdy na rozgrzeszenie nie zasłużycie. Nie wolno wam zapominać o odmawianiu pacierza i musicie zawsze pamiętać o tem, aby się nie kłócić ze swojem rodzeństwem.
W tym momencie Fela trąciła wymownie Dana, Dan zaś oburzył się natychmiast.
— Bądź łaskaw poruszać inny temat, Piotrze Craig, — zawołał. — Ja tego nie zniosę. Z siostrą moją nie kłócę się częściej, niż ona ze mną. Bądź łaskaw zostawić mnie w spokoju.
— A któż tu o tobie myślał? — zdziwił się Piotrek. — Przecież imion nie wymieniałem. Ksiądz ma prawo mówić o wszystkiem z kazalnicy, dopóki nie wymienia imion i nikt nie ma prawa mieć o to do niego żalu.
— Dobrze, ja ci jutro pokażę, — mruknął Dan, milknąc nagle pod wpływem pełnych wyrzutu spojrzeń dziewcząt.
— Nie wolno wam urządzać żadnych gier w niedzielę, — ciągnął dalej Piotrek, — a szczególnie gier codziennych, nie wolno wam w kościele rozmawiać, ani śmiać się — sam to raz uczyniłem, ale mi bardzo przykro — i nie wolno wam wspominać o Pacie — chciałem owiedzieć, o kocie rodzinnym w wieczornym, czy w rannym pacierzu. Nie wolno wam nikogo wyzywać i nie wolno za niczyjemi plecami robić min.
— Amen, — zawołał Feliks, który ogromnie nad tem cierpiał, że Fela często do niego nieprzyjemne miny robiła.
Piotrek umilkł i spojrzał na Feliksa z wysokości Kamiennego Pulpitu.
— Nie masz prawa wypowiadać żadnych uwag w środku kazania, — oświadczył.
— W kościele Metodystów w Markdale pozwalają na to, — zaprotestował Feliks, nieco zmieszany. — Sam nawet słyszałem.
— Wiem o tem. To jest sposób Metodystów i dobry tylko dla nich. Nie mam zamiaru nic mówić przeciwko Metodystom, bo moja ciotka Jane też była Metodystką i ja przystąpiłbym do nich, gdybym się tak nie bał końca świata. Ale ty przecież nie jesteś Metodystą. Jesteś Prezbiterjaninem, nieprawdaż?
— Tak, naturalnie. Tak się już urodziłem.
— Wobec tego powinienieś tylko to robić, co robią Prezbiterjanie. Żebym więcej nie słyszał twoich uwag, bo potrafię się z tobą rozprawić.
— Ach, niech już nikt nie przerywa, — prosiła Historynka. — To bardzo nieładnie. Jak można wygłosić dobre kazanie, jeżeli ciągle ktoś przeszkadza? Przecież Edgarowi nikt nie przerywał.
— Ale Edgar nikogo z nas nie obraził, — mruknął Dan.
— Nie wolno wam staczać bójek, — mówił dalej Piotrek tym samym tonem, — to znaczy, nie wolno wam bić się nawet dla zabawy, ani też z powodu złego humoru. Nie wolno wam wypowiadać brzydkich słów, ani też kląć. Nie powinniście upijać się dopóki nie dorośniecie, a dziewczęta nie powinny się nigdy upijać. Jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy, których nie powinniście robić, te jednak, które wymieniłem, są najważniejsze. Oczywiście nie twierdzę, że jeżeli je czynić będziecie — napewno dostaniecie się do piekła. Twierdzę tylko, że narazicie się na wielkie ryzyko. Djabeł obserwuje tych ludzi, którzy właśnie te rzeczy czynią i stale czuwa nad nimi, nie tracąc czasu dla tych, którzy tych rzeczy nie popełniają. Na tem się kończy rozdział pierwszy mojego kazania.
W tym momencie przybiegła zadyszana Sara Ray. Piotrek spojrzał na nią z wyrzutem.
— Nie słyszałaś całego pierwszego rozdziału, Saro, — rzekł. — Bardzo nieładnie z twej strony, skoro chcesz należeć do grona sędziów. Sądzę, że powinienem ten rozdział jeszcze raz powtórzyć dla ciebie.
— Kiedyś już tak było naprawdę. Znam nawet jedną opowieść na ten temat, — wtrąciła Historynka.
— Kto teraz przerywa? — mruknął niechętnie Dan.
— Mniejsza o to, opowiedz nam tę historję, — rzekł sam kaznodzieja, pochylając się nad kazalnicą.
— Działo się to z księdzem Scottem, — zaczęła Historynka. — Wygłaszał kazanie gdzieś w Nowej Szkocji i gdy już dotarł prawie do połowy — a wiecie, że w dawnych czasach kazania były bardzo długie — wszedł do kościoła jakiś jegomość. Ksiądz Scott przerwał na chwilę, czekając, aż ów jegomość usiądzie, poczem rzekł: „Drogi przyjacielu, spóźniłeś się na nabożeństwo, mam jednak nadzieję, że postarasz się nie spóźnić do nieba. Parafjanie mi wybaczą, jeżeli ze względu na naszego nowego przyjaciela, powtórzę początek mego kazania“. I ksiądz Scott zaczął wygłaszać kazanie od początku. Opowiadano później, że od tego dnia ów jegomość nigdy do kościoła się nie spóźniał.
— Dobrze mu to zrobiło, — odezwał się Dan, — ale inni parafjanie napewno gorzej się czuli.
— Uspokójcie się teraz, żeby Piotrek mógł dalej wygłaszać swoje kazanie, — zabrała głos Celinka.
Piotrek wzruszył ramionami i obydwie dłonie złożył na krawędzi pulpitu. Ani razu nie uderzył pięścią w pulpit, lecz doszedłem do wniosku, że jego pochylanie się naprzód i patrzenie prosto w oczy każdemu słuchaczowi, sprawiało o wiele mocniejszy efekt.
— Rozpocznę teraz drugi rozdział mego kazania, o tem, jak jest w królestwie złego ducha.
Zaczął nam opisywać obrazowo piekło. Dowiedzieliśmy się później, że cały materjał zebrał z ilustrowanego przekładu „Inferno“ Dantego, który jego ciotka Jane otrzymała jako szkolną nagrodę. W owym czasie jednak byliśmy pewni, że opierał się tylko na źródłach biblijnych. Bo Piotrek czytał Biblję systematycznie od tego dnia, który zawsze wspominaliśmy, jako „Dzień Sądu Ostatecznego“, i obecnie już ją prawie kończył. Żadne z nas nie mogło się poszczycić, że przeczytało całą Biblję, to też byliśmy pewni, że Piotrek natrafił na takie ustępy, które nam zupełnie nie były znane. Nic więc dziwnego, że każde wypowiedziane przez niego zdanie miało dla nas wagę szczególną i słuchaliśmy kazania w skupieniu. Własnemi słowami podawał nam te ciekawe wiadomości i dlatego przenikały one łatwiej do naszych umysłów.
Nagle Sara Ray zerwała się na równe nogi z głośnym krzykiem, który wkrótce przemienił się w spazmatyczny śmiech. Wszyscy, nie wyłączając kaznodziei, spojrzeliśmy na nią z przestrachem. Celinka i Fela zerwały się również i chwyciły ją za obie ręce, Sara Ray najwidoczniej dostała ataku histerji, jednakże nie znaliśmy wówczas tych rzeczy, więc byliśmy pewni, że poprostu zwarjowała. Krzyczała, płakała, śmiała się i rzucała na wszystkie strony.
— Zwarjowała biedaczka, — wyszeptał Piotrek, schodząc z kazalnicy z śmiertelnie bladą twarzą.
— Przeraziłeś ją tak okropnie swojem kazaniem, — uczyniła mu wymówkę Fela.
Obydwie z Celinką ujęły Sarę pod ramiona i niosąc ją prawie, wyciągnęły z sadu do mieszkania. Obrzuciliśmy się wzajemnie zalęknionemi spojrzeniami.
— Wywarłeś nawet za wielkie wrażenie, Piotrku, — powiedziała zmartwiona Historynka.
— Nie powinna się była przerażać. Gdyby zaczekała do trzeciego rozdziału, dowiedziałaby się, jak łatwo jest uniknąć dostania się do piekła i jak mało trzeba trudu, żeby się dostać do nieba. Ale wy, dziewczęta, zawsze się musicie śpieszyć, — mruknął Piotrek z goryczą.
— Przypuszczacie, że ją zabiorą do domu warjatów? — zapytał Dan nieśmiało.
— Ach, idzie wasz ojciec, — zawołał Feliks.
Istotnie wuj Alec kierował się do sadu. Nigdy dotychczas nie widzieliśmy wuja Aleca zagniewanego, lecz nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że w danej chwili był poprostu wściekły. Niebieskie jego oczy niesamowicie błyszczały, gdy zwrócił się do nas:
— Coście tu robili, że Sara Ray aż tak się przestraszyła?
— My — my słuchaliśmy tylko kazania, — odparła Historynka drżącym głosem. — Piotrek mówił o królestwie złego ducha i to tak przeraziło Sarę. To było wszystko, wujku.
— Wszystko! Niewiadomo, jak to się skończy u tego nerwowego i delikatnego dziecka. Dostała spazmów i w żaden sposób nie można jej uspokoić. Jak możecie urządzać takie zabawy w niedzielę i stroić sobie żarty z rzeczy świętych? Nie, ani słowa — zawołał w stronę Historynki, która chciała coś powiedzieć. — Ty i Piotrek pójdziecie natychmiast do domu. A jak drugi raz dowiem się, że urządzacie takie herezje w niedzielę, czy też któregoś innego dnia, sprawię wam takie lanie, że będziecie mieli nauczkę na całe życie.
Historynka i Piotrek ze spuszczonemi głowami pomaszerowali do domu, a my wszyscy poszliśmy za nimi.
— Zupełnie nie rozumiem tych dorosłych, — mówił z rozpaczą Feliks. — Jak wuj Edward wygłaszał kazania, to było dobrze, a jak my to robimy, to się nazywa, że „stroimy żarty z rzeczy świętych“. Sam przecież słyszałem, jak wuj Alec opowiadał, że kiedyś jedno kazanie tak go przestraszyło, że o mało nie umarł w kościele. Ksiądz mówił wówczas o końcu świata. Wuj Alec wspomina to często i raz nawet na własne uszy słyszałem, jak powiedział: „To było dopiero kazanie. Takich kazań w dzisiejszych czasach się nie słyszy“. Więc dlaczego kazanie Piotrka jest według dorosłych grzechem?
— Nic dziwnego, że nie możemy zrozumieć dorosłych, — odparła Historynka zagniewana, — bo przecież sami nigdy dorosłymi nie byliśmy. Oni jednak byli dziećmi, więc nie pojmuję dlaczego nas zrozumieć nie mogą. Może istotnie nie powinniśmy urządzać takich zabaw w niedzielę, ale nie sądzę, żeby to właśnie miało aż tak rozgniewać wuja Aleca. Ach, mam jednak nadzieję, że biednej Sary nie zabiorą do domu warjatów!
Biednej Sary istotnie nie zabrano. Uspokoiła się wreszcie i nazajutrz już była taka sama, jak zazwyczaj. Przeprosiła nawet Piotrka za to, że mu zepsuła tak ważną ceremonję. Piotrek rad nie rad musiał jej przebaczyć, chociaż sądzę, że istotny żal zachował do niej na całe życie. Feliks również miał do Sary pretensję, bo dzięki niej, nie mógł już w następną niedzielę wygłosić zapowiedzianego kazania.
— Wiem wprawdzie, że nie dostałbym nagrody, bo nie potrafiłbym wywrzeć takiego wrażenia, jakie wywarł Piotrek, — mówił rozczarowany, — ale miałbym chociaż okazję pokazania wam, co potrafję. Zawsze tak bywa, gdy się ma doczynienia z mazgajami. Celinka była taksamo przerażona, jak Sara Ray, ale miała tyle rozumu, żeby tego nie okazać.
— Sara jest bardziej nerwowa, — tłumaczyła ją Historynka. — Ale nie mamy widocznie szczęścia do niczego, co ostatnio przychodzi nam na myśl. Dzisiaj rano wymyśliłam znów nową zabawę, boję się jednak mówić wam o niej, bo możemy mieć znowu taki sam nieprzyjemny koniec.
— Ach, powiedz koniecznie, co to była za zabawa? — zawołaliśmy jednogłośnie.
— Chciałam urządzić pewien konkurs, aby się przekonać, kto z nas będzie zwycięzcą. Konkurs polega na tem, żeby zjeść całe cierpkie jabłko i ani razu się nie skrzywić.
Dan skrzywił się na samą myśl o tem.
— Wątpię, czy ktoś z nas tego dokaże, — rzekł.
— Ty napewno się na to nie zdobędziesz, jeżeli będziesz chciał gryźć jabłko takiemi kawałami, żeby wypełnić całe usta, — zachichotała Fela z okrucieństwem, lecz bez cienia prowokacji.
— A może mi się właśnie uda, — odciął się Dan z ironją. — Ty potrafisz zjeść wszystko i nie skrzywisz się, ale tylko dlatego, żeby przypadkiem z takiem skrzywieniem brzydko nie wyglądać.
— Fela często się krzywi, jak chce do kogoś zrobić brzydką minę, — mruknął Piotrek, który doświadczył tego na sobie przy śniadaniu i żywił do Feli głęboką urazę.
— Sądzę, że cierpkie jabłka najlepiej zrobią Feliksowi, — uśmiechnęła się Fela. — Podobno kwasy pomagają na schudnięcie.
— Chodźmy wszyscy po jabłka, — zawołała pośpiesznie Celinka, widząc, że Feliks, Fela i Dan mieli już ochotę pokłócić się na temat cierpkich jabłek.
Pobiegliśmy do dzikiej jabłonki, z której każde z nas urwało po jednem jabłku. Zabawa polegała na tem, że każdy pokolei musiał ugryźć spory kawałek, przeżuć go w ustach i połknąć, nie skrzywiwszy się ani razu. Piotrek i tym razem wysunął się na plan pierwszy. On jeden przystosował się do konkursu, zajadając jabłko z takim apetytem, jakby było najsłodsze. Pozostali uczestnicy konkursu spisali się o wiele gorzej. Przy drugiem jabłku było taksamo. Piotrek nie skrzywił się również, lecz żadne z nas nie mogło dotrzymać mu placu. Podwyższyło to akcje Piotrka o pięćdziesiąt procent w opinji Feli.
— Dzielny chłopiec z tego Piotrka, — powiedziała do mnie. — Jaka szkoda, że jest chłopcem do posług!
Ale chociaż nie wszyscy mogliśmy wysunąć się na pierwszy plan w konkursie, bawiliśmy się temi zawodami doskonale. Codziennie wieczorem sad rozbrzmiewał wesołemi wybuchami dziecięcego śmiechu.
— Dobrze tym dzieciom, — mówił wuj Alec, przechodząc pewnego wieczoru przez podwórze. — Nawet najpoważniejsze zmartwienia, nie mogą im zepsuć humorów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.