Historya Anielki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klementyna Hoffmanowa
Tytuł Historya Anielki
Podtytuł Powieść druga
Pochodzenie Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych
Redaktor Piotr Chmielowski
Wydawca „Czytelnia Polska“
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia C. K. Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Historya Anielki.
Powieść druga.


Dawno już, niezmiernie dawno, Tata i Mama odwieźli mnie do wujaszka i do wujenki, którzy mieszkają na wsi daleko od Warszawy. Nie wiem z jakiej przyczyny tam mnie odwieźli; nie przyszło mi nigdy do głowy, że będę kiedyś opowiadać historyę mego życia, i nie wypytałam się dobrze: zdaje mi się jak przez sen, że pojechali na rok do Paryża. To jednak bardzo dobrze pamiętam, że jadąc do wujaszka i do wujenki, ucieszyłam się niezmiernie, że będę mieszkać na wsi, bawić się cały dzień w ogrodzie z małemi kuzynkami, a wiedziałam, że ich mam trzy: Dosię, Franusię i Kasię; ale gdy Tata i Mama odjechali, kiedy nadeszła zimna jesień, poznałam, że weselej w Warszawie niż na wsi, i że daleko lepiej być u Taty i u Mamy niż u wujaszka i u wujenki. — Moje kuzynki zapewne teraz się poprawiły, bo to już dawno jak od nich odjechałam, już dwa lata! ale wtenczas lubiły trochę często się sprzeczać; ja w domu rzadko kiedy z dziećmi się bawiłam: miałam siostrzyczkę i braciszka, ale poumierali, nic wiedziałam więc jak bawić się z kuzynkami; sprzeczałyśmy się też często, a za każdym razem mówiły do mnie:
— Cicho bądź Anielko, bo pójdziemy i powiemy Mamie!
Kiedy która z nich tak powiedziała, ja zaraz w płacz, bom nie miała tam swojej Mamy, do którejbym mogła pójść i użalić się. Wujenka zawsze mi mówiła, żem powinna ustępować Kasi, bo młodsza, a nie sprzeczać się z Dosią i Franusią, bo starsze.
Wszystkie zabawki w całym domu były własnością moich kuzynek; duże lalki należały do Dosi i do Franusi, a małe do Kasi: jeżeli przypadkiem dotknęłam się której, i zepsułam trochę, wszystkie razem na mnie krzyczały. Nic nie miałam swego, prócz prześlicznej książki z obrazkami, którą z Warszawy przywiozłam; jednego dnia Kasia chciała się nią bawić, ja nie chciałam jej dać, i tak dobrze ciągnęłyśmy obie: ona na swoją stronę, ja na moją, żeśmy książkę rozerwały: każda z nas kilka kartek trzymając w rękach, upadła w znak na ziemię. Jam się mocniej stłukła od Kasi, ale wujenka więcej mnie łajała, wujaszek zaś widząc, że ja się aż zanoszę od płaczu, i tak bardzo mojej książki żałuję, obiecał mi kupić taką samą. Wujaszek często wyjeżdżał z domu; ile razy przyjechał, obstępowały go dzieci, a on zawsze wołał:
— Zgadnijcie, co mam w kieszeni!
Ja stojąc zdaleka, mówiłam sobie zawsze:
— Może wujaszek przywiózł mi książkę, alem nigdy nie zgadła; musiał zapomnieć; przywoził on i mnie zawsze coś maleńkiego: to piłkę, to konika, to pieska, ale kuzynkom daleko piękniejsze zabawki.
Jednak po każdym przyjeździe wujaszka moje kuzynki w lepszym były humorze; kiedy ja pozwoliłam się im bawić memi zabawkami, to i one mówiły:
— Możesz i nasze wziąść.
Ja brałam; ale jak tylko trochę się pobawiłam, zaraz wołały:
Oddaj-no! oddaj! to nie twoje, to moje!
Jeśli oddać nie chciałam, skarżyły się przed wujenką, a ona się na mnie gniewała. Tak minął czas długi, nie wiem doprawdy ile miesięcy, ale bardzo wiele. Była zima, potem lato, potem znowu zima, a Taty ani Mamy nie było widać. Gdy kuzynki kłóciły się ze mną, a wujenka gniewała się na mnie, gdy wujaszek przyjechał, a nie przywiózł mi książki, gdy służący na mnie burczeli, zawsze sobie myślałam:
— O mój Boże! czy też nigdy Tata z Mamą nie przyjedzie?
O! bo i służący prawie najwięcej mi dokuczali.
— Mało mają dzieci Państwo — mówiła panna służąca, — jeszcze dla obcego dziecka prać i szyć trzeba!
Zawszem płakała, słysząc te słowa, a słyszałam je codzień, nie tylko od panny, ale od wszystkich. Ale nareszcie skończyły się przecie te długie i smutne miesiące; jednego dnia słyszę trąbkę, trzask z bicza, zajeżdża kocz przed dom, i wysiada z niego jakiś pan niepiękny, ale młody i przyjemny. Wujaszek z wujenką wychodzą naprzeciw niego, ściskają go, a on się pyta:
— Gdzie Anielka? gdzie Anielka? czy zdrowa?
Jam się schowała za Dosię, bo właśnie tego dnia miałam brudną sukienkę, a panna nie chciała mi włożyć innej, mówiąc:
— To nie nie szkodzi, to sobota! ale ten pan mnie znalazł, wziął mię na ręce, i niezmiernie mnie całował.
To był Tata, a ja go nie poznałam, bo przyjechał bez Mamy i nie karetą. Ale jak mi tylko powiedział, że jest Tatą, zaraz go poznałam; pytałam się o Mamę: powiedział mi, że została w Warszawie, ale że dziś jeszcze pojedziemy do niej. Dopieroż byłam szczęśliwa! — Zaraz po obiedzie kocz Taty zajechał, wujaszek i wujenka bardzo prosili, żeby choć na noc został, ale on nie chciał, bo się spieszył do Mamy. Ach jakaż to była przyjemna droga, chociaż dosyć było zimno.
Tata zupełnie się tak pieścił ze mną jak wujenka z Kasią, wciąż mnie otulał, często pytał się czy mi nie zimno? tyle miał różnych przysmaczków! Służący Taty tak mi chętnie usługiwali; lokaj zawsze na ręku z kocza mnie wynosił, i mówił na mnie do stangreta: to nasza kochana panienka!
A cóż dopiero jakeśmy wjechali do Warszawy! Już było zupełnie ciemno, ale po hałasie i bruku, domyśliłam się, żeśmy w mieście. Zobaczyłam też przed sobą cały rzęd wielkich latarni; wisiały jak gdyby na powietrzu, a takie jasne, że ledwie patrzeć na nie można było. Bawiły mnie bardzo, i prawie żałowałam kiedy się kocz zatrzymał przed pięknym domem; ale wnet zapomniałam o latarniach, bo mnie Tata wziął na ręce, a biegnąc prędko po schodach, zaniósł do pokoju, skąd właśnie wybiegła jakaś prześliczna pani. To była Mama. Tata jej powiedział:
— Przywożę ci zdrową Anielkę!
O! jak mnie też ściskała! jak mi się przypatrywała! Niedługo potem dano herbatę; mnie Mama najpierwej nalała: nigdym tak dobrej herbaty nie piła, i takich wybornych nie jadłam ciasteczek. Mama była prześlicznie ubrana; jeszcze piękniej niż dzisiaj, i taka wysoka, poważna. Patrząc na nią, myślałam sobie:
— Nie tylko moje kuzynki mają Mamę, mam i ja moją, a jeszcze jaką!
— Tata mnie się spytał wtenczas: — O czem myślisz, Anielko?
Ja mu powiedziałam.
— A ja, czym ci się spodobał tak jak Mama? — zapytał się.
Nie mogłam tego przyznać, bo tak nie było, ale powiedziałam: Tatko jest ładniejszy trochę od wujaszka.
— Bodajże cię — odpowiedział — jam zawsze myślał, żem bardzo piękny!
— Już co to, to nie prawda! — zawołałam śmiejąc się, i tak dobrze się rozśmiałam, żem wylała herbatę; ale Mama i Tata mnie nic łajali, bo się sami serdecznie śmiali.
Nazajutrz rano lata miał interes w sądzie, i pojechaliśmy razem na miasto. Panna służąca Mamy włożyła mi śliczną salopkę ciemną, z różowym kapturkiem, kapelusik słomiany nowiuteńki, i tak mnie całowała i w ręce i w buzię, bo ona jeszcze była u Mamy, nim ja się urodziłam. Tata poszedł gdzie miał iść, a my wysiedli naprzeciwko pod filarami.
Co tam sklepów! co tam pięknych rzeczy! aż mnie oczy bolały! Pytałam się czy to wszystko Mamy, ale Mama powiedziała, że nie. — Poszliśmy trochę dalej znowu do takiego sklepu gdzie same książki były; ja się ucieszyłam, bom była pewna, że tam są takie, jak owa moja podarta: powiedziałam o tem Mamie, i Mama mi taką samą kupiła. Nadszedł tam i Tata, wybierał różne książki, a ja czytałam głośno na mojej. Tata powiedział mi, że bardzo dobrze czytam, a ja zapomniałam powiedzieć, że wujenka codzień miewała ze mną lekcyę. Potem wsiedliśmy do karety i pojechaliśmy na inną ulicę.
Tata kazał stanąć przed sklepem zabawek dziecinnych. O! nigdy nie zapomnę tego sklepu! Co też tam zabawek! a Tata kazał mi wybierać, co tylko mi się podoba. Byłabym chciała cały sklep wybrać, nie mogłam się namyślić; i prosiłam Taty i Mamy, żeby mi sami wybrali. Kupili mi wielką lalkę, prawie tylą jak ja, całe miasto z domami, z kościołami, z drzewami, śliczny teatrzyk malowany, i woziwodę z beczką, z wozem i z koniem; sama zaniosłam te zabawki do karety, Paweł lokaj poustawiał je na ziemi, a ja wsiadłam w tyle między Tatą i Mamą, i oka nie spuściłam z moich zabawek. Za każdem stuknięciem karety krzyczałam, bojąc się, żeby się nie popsuły. Ale szczęśliwie dojechały do domu, i ja nie wiedziałam co robić z wielkiej radości; bo miałam przecie rzeczy, które do mnie samej należały, i nikt mi ich nie zabierał, jednak żałowałam, że moje kuzynki choć z daleka widzieć tego nie mogły.
Po obiedzie przyjechała jakaś pani z córeczką Ewunią, ja jej pokazałam moje zabawki; ale gdy lalkę zaczęła rozbierać i ubierać, wyrwałam jej, mówiąc:
— Oddaj! to nie twoje: to moje!
Ewunia złapała lalkę za nogi, ja znowu jej wyrywałam:
— Oddaj-no, oddaj! Ja mam teraz moją Mamę! nie pozwolę ci się tak bawić lalką, bo to lalka moja.
Mama usłyszawszy to, przybiegła z drugiego pokoju i zaczęła mnie strofować.
— A! — powiedziałam jej, — moje kuzynki zupełnie tak ze mną robiły; jam nie mogła tego z niemi robić, bo tam nie miałam ani Mamy, ani Taty; ale tu...
— A czy ci to było przyjemnie? — spytała się Mama.
— O! bardzo niemiło! — odpowiedziałam.
— Czy nie wiesz o tem: Nie czyń drugiemu co tobie nie miło! — powiedziała jeszcze Mama.
Poznałam wtenczas, żem źle sobie postąpiła, i zaczęłam Mamę przepraszać i obiecywać, że nigdy nie będę.
— Widzisz, — mówiła jaszcze Mama, — oto matka Ewuni chciała i ciebie i mnie zabrać z sobą do teatru; ale nie wiem czy zechce, żeby jej córka wdawała się z taką niegrzeczną dziewczynką.
Ja się rozpłakałam, bom jeszcze nigdy w życiu w teatrze nie była; ale Mama Ewuni powiedziała:
— Ja wiem, że Anielka już nigdy tak nie zrobi; pozwól, niech jedzie z nami do teatru: ona się poprawi!
O! jakżem pokochała tę Mamę Ewuni! Pojechaliśmy. W drodze cały czas Mama z nią o tem mówiła, że niedobrze od dzieci odjeżdżać, że się bardzo psują; że choćby u najlepszych osób były zostawione, przecież zawsze się tego żałuje, a nakoniec powiedziała:
— Już nigdy bez koniecznej potrzeby Anielki nie odjadę!
Usłyszawszy te słowa, zaczęłam bardzo Mamę całować; kareta stanęła i uderzyłam się w brodę, ale nie zważałam na to, bo mnie Mama ściskała i widziałam, że się na mnie nie gniewa. Kareta zatrzymała się przed jakimś domem, a Mama powiedziała: Otóż i teatr. Stał rzęd powozów na boku, a niedaleko kilku żołnierzy przy koniach; weszliśmy do dużej sieni, w której było okienko, przy którem ludzie kupowali bilety. Ewunia mnie spytała:
— Będziesz mnie kochać Anielko?
— O, będę! — odpowiedziałam, i wzięłyśmy się za ręce.
Idąc tuż za Mamą weszłyśmy na schody, a potem na jakiś korytarz; wybiegł człowiek w liberji i zaprowadził nas do malutkiego pokoju, z dużem oknem. Tam nic nie było prócz czterech krzeseł. Ewunia mi powiedziała, że się to zowie loża; gdyśmy stanęły w tym oknie, na stołeczkach, żeby nam lepiej było, zobaczyłam wielką salę, i bardzo wielu ludzi w ścianach; najwięcej ich było pod samym sufitem, osobliwie też żydów: bałam się, żeby który nie spadł, bo tak się pchali jeden na drugiego; im niżej, tem mniej było osób, a cała sala była malowana, złocona, w karmazynowe firanki ubrana. W środku zaś sali wisiał ogromny żyrandol, tak jasny, zmrużać oczy musiałam. Jeszcze sztuka nie była zaczęta; Mama Ewuni umyślnie nas wcześnie przywiozła, żebym miała czas przypatrzeć się wszystkiemu. Niedługo po naszym przyjeździe, muzyka umieszczona na dole, zaczęła grać bardzo pięknie; ja się spytałam Ewuni:
— Czy się to sztuka zaczęła?
Ona rozśmiała się ze mnie, bo już trzeci raz była w teatrze; powiedziała mi, że się sztuka rozpocznie, gdy kurtynę podniosą. Ja jej się spytałam:
— Co to kurtyna?
A ona mi pokazała wielką firankę, prześlicznie malowaną i powiedziała: że za taką firanką jest scena, na której aktorowie grają sztukę. Ach! jak też wyglądałam tej chwili, kiedy tę kurtynę podniosą: osób przybywało. Mama mi posiedziała, że te osoby nie siedzą w ścianach; tylko w takich pokoikach jak nasz. Koło nas i zaraz nad nami, same prawie kobiety siedziały, pięknie poubierane w kwiaty, w pióra, widziałam i dzieci kilkoro; w samej zaś sali na dole, daleko więcej mężczyzn niż kobiet, ale ci mężczyźni wszyscy tyłem się obracali do kurtyny, i wokoło patrzyli, niektórzy nawet przez szkła, a wszyscy z odkrytą głową. Jak kurtynę podnieśli, zapewne się musieli obrócić; ale już tego nie widziałam, bom wtenczas nie patrzyła na nikogo, tylko na scenę.
Ach! jak też to było ślicznie! Sztuka, jak mi Mama potem powiedziała, była dramatem, tak smutnym, że serdecznie płakałam. Były to Machabeusze, historya prawdziwa o żydach z Biblii wyjęta. Jacy żydzi dawniej byli! wcale nie tacy jak teraz. Jak też pięknie grała matka Machabeuszów; trudno mi dotąd wierzyć, że ona tylko udawała: można było przysiądz, że to jej synowie; gdyby kto Mamie chciał mnie wziąść i zabić, pewnieby Mama bardziej nie rozpaczała. A jaka przytem piękna! jaka wspaniała! jaki głos miły! Nigdy nie zapomnę jej nazwiska: na teatrze zwała się Salomona, a za teatrem prawdziwie pani Ledóchowska. Mama mówiła, że i w Paryżu lepszej nie ma aktorki. A kiedy na końcu i ją i jej synów widać, jak po śmierci do Boga, do nieba idą, to tak pięknie, tak ślicznie, że się aż coś dziwnego dzieje. Szkoda tylko, że to krótko trwa; ledwie się pokaże niebo, już ci go ta brzydka kurtyna zasłania: o! szkaradna mi się wtenczas wydawała!
Od tego czasu już nie byłam w teatrze, bo w kilka dni pojechaliśmy na wieś. Kiedy już tak wszystko mówię, muszę powiedzieć, że przez jakiś czas Mama miała wiele biedy ze mną, i często mnie musiała łajać, nawet dwa razy rózgą ukarać, ale już teraz jestem grzeczna, i bardzo mi jest dobrze.




Niezmiernie się podobała wszystkim historya Anielki, osobliwie też opis teatru; żadna z przytomnych panienek, prócz Joasi, nie była jeszcze w teatrze; umyśliły prosić rodziców, żeby ich kiedy zawieźli do Warszawy. Joasia zaś przyznała, że opis Anielki był zupełnie prawdziwy, i zaczęła także o teatrze opowiadać; ale Józia powiedziała:
— Wiecie co? jutro Joasia opowie nam sztuki, na których była, a dziś już wysłuchajmy swoich historyj.
— A na kogo teraz kolej ciągnienia przypada? — spytała się Paulina, którą bardzo te powieści zajmowały.
— Na mnie! — powiedziała Joasia.
— Ciągnijże Joasiu! — dodała Paulina, podając jej koszyczek.
Joasia wyciągnęła własne swoje imię. Wszyscy w śmiech, ale Joasia się zatrwożyła.
— Co ja też powiem, nieszczęśliwa!
— Mów co chcesz i co wiesz! — powiedziała jej Paulina.
— Ale od czego tu zacząć?
— Powiedz nam ile masz lat, ilu braci i sióstr, jakie miewasz Imieniny? czy masz babunię albo dziadunia?
— O! to już wiem! — powiedziała Joasia klasnąwszy w ręce, i tak mówiła:





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .