Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Mam-że mówić o niespokojnem oczekiwaniu jutra Edwarda?... nie, szeroko o tem piszą tylko ci, którzy sztukować się muszą rzeczami oklepanemi, którzy w braku ładunku prawdziwego, pakują balast nic nieznaczący: my (nie wyrzekając się nadal, bo to ludzka rzecz) damy temu, ten raz przynajmniej, pokój.
Jak tylko dzień zmienił się w wieczór, który wieczorem z biedy tylko nazwać było można, bo jeszcze zmierzchać nie poczynało, Edward poleciał do Ostrej-bramy. Zastał już tam Julkę, która klęczała i modliła się, mając przy sobie w chustce zawinięty cały swój sklepik, tylko co z zydelka zdjęty. Szanował Edward modlitwę i stanął z daleka: jeszcze też ulica nadto była ludna, aby nie narażając się na śmieszność, na dziwaczne przechodniów domysły, można było usiąść do rozmowy pod oczyma owego świata miejskiego, który sam zepsuty, we wszystkiem widzi (tam nawet, gdzie go nie ma) złe tylko. Powoli też ruch ustawać począł, Julka skończyła modlitwę i obejrzała się.
— Dobry wieczór — rzekł Edward.
— Dobry wieczór — odpowiedziała smutnie.
— Dziękuję ci za dotrzymanie słowa.
— Nie ma za co — odezwała się — prawdziwie, teraz jakem się namyśliła...
— Cóż takiego?
— Tutaj, w tem świętem miejscu.
— Nie zechcesz zapewne rozmawiać — podchwycił Edward.
— Nie potrafię... ja tu tylkobym się modliła.
— Gdzież więc?
— Ale ja nie wiem, prawdziwie...
— Pozwolisz mi wejść do siebie?...
— Pan jesteś nabożny... ufam panu... pan jesteś tak dobry... ale... boję się ludzi — przerywanym głosem tłumaczyła się Julka. — Gdyby kto widział, że pan jestem u mnie, pomyśleliby, że jestem nic dobrego.
— Jak chcesz — rzekł Edward, który pałał ciekawością bliższego poznania osobliwszej dziewczyny. — Jeśli nikt nie przychodzi do ciebie, któżby mnie zobaczył?
— No to chodźmy — biorąc swój węzełek i ogarniając się chustką, odpowiedziała Julka. — Nie daleko ztąd; tylko że nie wiem, jak pan wejdziesz... u mnie tak mizerna izdebka.
— Chodźmy! chodźmy! — zawołał Edward. Poszli w milczeniu.
Minąwszy cerkiew św. Ducha, dziewczynka zwróciła się na prawo, ku jednej z większych kamienic; poszła prędzej, potem zastanowiła się, obróciła i rzekła:
— Uważaj pan, gdzie wejdę, a daj mi czas przynajmniej świecę zapalić; przez litość nad biedną dziewczyną, żeby nikt nie widział.
— Dobrze, dobrze — odpowiedział Edward, któryby był w tej chwili przystał na wszystko; cofnął się i powolnie szedł z daleka.
Wkrótce ujrzał Julkę odmykającą drzwi suterenu i spuszczającą się w głęboką jego szyję. W chwilkę potem wyszła ze świecą, którą zapaliła u sąsiadki w dziedzińcu, i przyniosła zakrywając fartuszkiem od wiatru.
Naówczas Edward obejrzawszy się ostrożnie dokoła, przekonany, że nikt go nie widzi, prędko przybiegł do drzwi, ale się u nich mimowolnie zatrzymał. Nigdy w życiu nie spuszczał się do podobnego mieszkania. Było to istne wejście do lochu, długim wązkim kurytarzykiem, po schodkach niezmiernie stromych, ślizkich i chwiejących się. Ciemno też było i w drugich drzwiach w dole, a świecące przez szybę światełko wiodło go tylko. Nareszcie nie bez trudności dobił się tych drzwi drugich i wszedł powoli. Uderzyła go ciężka i wilgotna atmosfera tego podziemnego mieszkania, do którego światło dzienne i promienie słońca nie dochodziły nigdy, bo kilko-szybowe okienko, na wpół w bruk zapadłe, nie dopuszczało ich. Izba była sklepiona, mur nie bielony, zielony od wilgoci, piecyk maleńki i kominek na prawo; na lewo łóżeczko i zydel, skrzynka pod łóżkiem, składały sprzęt i wygodę całą. Na kominka kapturze paliła się świeczka, dziewczynka siedziała na zydlu z twarzą rękoma zakrytą, u nóg jej leżał węzełek przyniesiony. Trzeba przyznać, że o ile tak mizerne mieszkanie czystem być mogło, o tyle niem było. Nad łóżkiem wielki niezgrabny obraz Matki Bożej Ostro-bramskiej przylepiony był opłatkiem.
Ujrzawszy wchodzącego, podniosła głowę Julka, wstała i podeszła ku niemu.
— Ja jestem biedna, uboga, nieszczęśliwa sierota, pan bogaty i szczęśliwy... często podobni panu za żart mają zgubić kogoś; wszak tego nie uczynisz?
Edward odskoczył.
— Przysięgam ci na tę Matkę Bożą, przed której obrazem pierwszy raz cię obaczyłem, że nigdy myśli tej nie miałem i mieć nie będę! Nie ufasz mi, lękasz się?... pójdę.
— Ach panie! — odpowiedziała Julka — sam powiedz, cóż to dziwnego, że nie ufam, że się lękam? Dałeś mi pieniądze, gonisz za mną, jesteś młody! Ludzie i litość udają.
— Więc dobranoc ci i uspokój się, nie chcę cię niepokojem nabawiać, później może, gdy lepiej mnie poznasz.
— Nie idź pan, nie — zawołała dziewczynka — przysiągłeś na Matkę Bożą, ja wierzę teraz, bo ktoby taką złamał przysięgę, ten by wart paść trupem jednej minuty.
Była chwilka milczenia, dziewczynka uspokojona, pokazała na chwiejący się zydelek Edwardowi, a sama pobiegła usiąść na łóżku.
— Przyjąć pana nie mam czem.
— Tem, o co najmocniej proszę, na co czekam, twoją historją.
— Och! — odpowiedziała — smutna! I nie raz mi się wśród niej łzy potoczą, bo ich było dużo w życiu... więcej niż na moje lata być ich powinno. Zaczęły się bardzo wcześnie, a Bóg wie kiedy skończą! Ale nadzieja w Bogu i N. Pannie, że nie opuszczą sieroty.
— Jesteś tutejsza, z Wilna? — spytał Edward, naprowadzając ją na początek.
— Zaraz wszystko powiem.
Podparła się na łokciu, westchnęła, zaczęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.