Haru
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Haru |
Pochodzenie | Czerwony ślub i inne opowiadania |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku, Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Bandrowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Haru pochodziła z rodziny znacznie lepszej, niż jej mąż, i do pewnego stopnia nie była dla niego odpowiednią — ponieważ on istotnie nie był w stanie jej zrozumieć. Pobrali się w bardzo młodym wieku i z początku klepali biedę; dostatek przychodził stopniowo, dzięki małżonkowi Haru, który był dzielnym i przedsiębiorczym człowiekiem. Czasami przychodziło jej na myśl, że kochał ją najbardziej, jak byli biedni; a kobieta rzadko kiedy myli się w tych sprawach.
Wciąż jeszcze sama szyła mu suknie, a on chwalił jej zręczność władania igłą. Odgadywała jego życzenia, pomagała mu ubierać się i rozbierać, starała się, aby mu w ich ładnym domu było jak najwygodniej, odprowadzała go do drzwi i składała mu w nich pełen wdzięku ukłon, gdy wychodził po interesach, witała go, gdy powracał, przyjaciół jego przyjmowała jak umiała najuprzejmiej, prowadziła mu dom nadzwyczaj zręcznie i rzadko kiedy prosiła o coś, co mogło narazić go na wydatki.
Towarzyszyła mu do miejsc rozrywek, słynnych na wiosnę z piękności wiśniowego kwiecia, z ogników robaczków świętojańskich w lecie lub z karmazynu więdnących liści jaworowych w jesieni. Czasami spędzali razem dzień w Maiko, nad morzem, gdzie sosny kołyszą się jak tancerki, albo też udawali się po południu do Kijomidzu — starego, starego pałacu letniego, gdzie wszystko jest jak sen z przed pięciuset lat — i gdzie wielki cień pada od wysokich drzew, gdzie śpiewa czysta i zimna woda, tryskająca z grot i gdzie wciąż słychać skargę niewidzialnych fletów, grających na łagodną, starą nutę pieszczotliwemi dźwiękami pieśń spokoju i smutku zarazem, olśniewającą, jak lekka złota zorza, gęstniejąca w błękit nad umierającem słońcem.
Wyjąwszy takie małe przechadzki i wycieczki, Haru rzadko kiedy wydalała się z domu. Jej najbliżsi pozostali przy życiu krewni, podobnie jak i krewni męża, mieszkali rozproszeni w różnych odległych częściach kraju, skutkiem czego niewiele też miała wizyt do składania. Chętnie przesiadywała w domu, układając kwiaty, przeznaczone do pokojów lub dla bogów, ozdabiając niemi dom, lub też karmiąc w sadzawce ogrodowej oswojone złote rybki, które wystawiały głowy z wody jak tylko usłyszały jej kroki.
Nie miała dziecka, któreby mogło wnieść w jej życie nową radość lub nowe cierpienie. Ona sama, mimo uczesania mężatki, wyglądała na młodziutką dziewczynkę i właściwie wciąż jeszcze była naiwna, jak dziecko — mimo nie małego sprytu w pewnych drobniejszych sprawach, który mąż jej tak dalece podziwiał, iż nieraz, w trudnych chwilach, zasięgał jej rady odnośnie spraw o wiele ważniejszych. Być może, że oddane mu serce orjentowało się tu znacznie lepiej niż piękna główka, jednakże rada jej, czyto pochodząca z intuicji czy nie, nigdy nie zawiodła. Przez pięć lat była z nim prawie zupełnie szczęśliwa — a przez cały ten czas on zachowywał się tak poprawnie, jak tylko zachowywać się może młody kupiec japoński wobec żony, której kulturalną wyższość nad sobą uznaje.
Ale nagle zachowanie się jego stało się chłodne — tak nagle, iż z całą pewnością odrazu odgadła, że jego przyczyną bynajmniej nie jest to, czego zwykle, nie bez racji, mają powód lękać się kobiety bezdzietne. Nie mogąc domyślić się prawdziwego powodu, starała się wmówić w siebie, że zaniedbała się w swych obowiązkach. Zupełnie zbytecznie zrobiła rachunek swego niewinnego i czystego sumienia i bardzo, ale to bardzo starała się przypodobać.
On jednak pozostawał w dalszym ciągu niewzruszony. Nie usłyszała od niego ani jednego złego słowa — ale czuła je nabrzękłe na jego ustach za zasłoną milczenia. Japończyk z lepszych sfer nlechętnie używa wobec żony szorstkich słów. Uważa się to powszechnie za brak wychowania i brutalność. Przeciętnie przyzwoity mężczyzna zawsze grzecznie odpowiada na zarzuty żony. Japoński kodeks grzeczności wymaga tego od każdego prawdziwego mężczyzny, a, nawiasem mówiąc, jest to też jedyny sposób postępowania. Subtelna i wrażliwa kobieta nie zniesie przez dłuższy czas brutalnego postępowania, egzaltowana — gotowa w uniesieniu popełnić samobójstwo — a to okrywa jej męża hańbą na całe życie. Są jednak okrucieństwa, gorsze od twardych słów, naprzykład — wzbudzające zazdrość, zaniedbanie lub obojętność. Japonki wychowuje się tak, aby zazdrości swej nigdy nie okazywały — ale samo uczucie, starsze od wychowania, jest tak stare, jak miłość sama — i nie zginie, póki miłość żyć będzie. Pod swą pogodną maską Japonka kryje te same uczucia, co jej siostra z Zachodu — siostra, która modli się i modli, nawet podczas najwspanialszych przyjęć i w godzinę wyzwolenia, które pozwoliłoby jej wreszcie pozostać sam na sam ze swą męką.
Haru miała powód do zazdrości, była jednak zbyt wielkiem dzieckiem, aby się go móc domyślić, służba zaś tak ją kochała, że wolała jej o tem nie wspominać.
Mąż jej zwykle spędzał wieczory razem z nią, w domu lub na mieście. Teraz co wieczór wychodził. Z początku wymawiał się interesami, później nie podawał już żadnych powodów i nie mówił nawet kiedy wróci. Wreszcie zaczął się zachowywać wobec niej z milczącą brutalnością.
— Zmienił się, jakgdyby upiora miał w sercu! — mówiła o nim służba.
W rzeczywistości wpadł najzupełniej w zastawioną na niego pułapkę. Opętała go żmija — gejsza, oślepiwszy go jednym jedynym swym uśmiechem. Co do piękności, daleko jej było do jego żony; umiała jednak doskonale kokietować i działać na zmysły — oplątując słabych mężczyzn nićmi złudzeń zmysłowych tak, że pęta zaciskały się coraz bardziej, aż wreszcie nadchodziła ostateczna godzina rozczarowania i ruiny.
Haru nie wiedziała o tem. Nie podejrzewała nic złego, aż dopiero, kiedy ten sposób postępowania wszedł u jej męża w zwyczaj — a nawet wówczas przyszło jej to na myśl tylko przypadkowo, gdy zauważyła, że pieniądze jej męża znikają. Nigdy jej nie mówił gdzie spędza wieczory, ona zaś nie śmiała go o to zapytać, aby nie pomyślał, że jest zazdrosną. Zamiast powiedzieć mu wprost co o tem wszystkiem myśli, traktowała go z taką słodyczą i łagodnością, że inny mąż dawnoby się wszystkiego domyślił, on jednak był, poza interesami, mało subtelny i domyślny. W dalszym ciągu spędzał wieczory poza domem a w miarę, jak wyrzuty sumienia słabły, przedłużał swą nieobecność. Haru nauczono, że obowiązkiem dobrej żony jest zawsze czuwać w nocy i czekać na powrót swego nieobecnego pana; nie dosypiając, zaczęła cierpieć na nerwy i ze spowodowaną przez bezsenność gorączką, także ciężko jej było w samotności, gdy, odprawiwszy uprzejmie o zwykłej godzinie służbę, pozostawała sama ze swemi myślami. Raz tylko zdarzyło się, że mąż jej, wróciwszy bardzo późno w nocy, rzekł do niej:
— Przykro mi, że z mego powodu przesiadujesz tak późno w nocy; nie czekaj więcej na mnie!
Na co ona, obawiając się, iż naprawdę mogłoby mu być przykro z jej powodu, uśmiechnęła się pogodnie i odpowiedziała:
— Nie byłam śpiąca i nie jestem wcale znużona; nie troszcz się o mnie…
Wobec tego, rad, że może ją wziąć za słowo, przestał się o nią troszczyć i wkrótce potem wogóle na noc nie wrócił… To samo było drugiej i trzeciej nocy, a tego ostatniego dnia mąż nie wrócił do domu nawet rano na śniadanie i Haru zrozumiała, iż nadszedł czas, w którym jej obowiązkiem, jako żony, będzie — przemówić.
Czekała go cały ranek, niespokojna o niego, strwożona o siebie samą, zrozumiawszy nareszcie wszystko dopiero po otrzymaniu najcięższej rany, jaką kobiecie zadać można. Wierna służba coś niecoś jej doniosła; resztę mogła już sama odgadnąć. Cierpiała bardzo, ale nie chciała o tem myśleć. Wiedziała tylko, że ogarnął ją gniew — samolubny gniew z powodu sprawionego jej cierpienia okrutnego, palącego, strasznego.
Południe już było, a ona wciąż jeszcze siedziała, rozmyślając nad tem, jakby mu najmniej samolubnie powiedzieć to, co obowiązek powiedzieć jej nakazywał — a pierwsze słowo wyrzutu nie chciało jej przejść przez usta.
Nagle serce jej drgnęło i zabiło tak mocno, że wszystko zaczęło w jakimś dziwnym wirze tańczyć jej przed oczymi — bo, wraz z szelestem odsuwanych drzwi, dał się słyszeć głos służącego:
— Pan wrócił!
Zerwała się, aby wyjść naprzeciw niego, drżąc na całem ciele z gorączki i bólu i bojąc się, aby tego nie zauważył. A mąż zdumiał się, bo, zamiast powitać go ze zwykłym uśmiechem na twarzy, złapała się małą, drżącą rączką za pierś, okrytą miękkim jedwabiem — spojrzała mu w twarz wzrokiem, sięgającym do głębi duszy, i próbowała odezwać się, ale nie mogła wymówić nic, prócz słowa: Anata?[1]. Naraz ramię jej obwisło, oczy przymknęły się z dziwnym uśmiechem i padła na ziemię zanim ją mógł złapać.
Chciał ją podnieść.
Ale coś pękło w tem delikatnem życiu.
Nie żyła…
Rozpoczęło się biadanie, płacz, nadaremne obsypywanie pieszczotliwemi imionami i bieganina za doktorami. Ona zaś leżała biała, cicha, piękna, pozbywszy z twarzy wszelkiego wyrazu bólu i cierpienia, a uśmiechnięta, jak w dzień ślubu.
Z publicznego szpitala przybiegło dwóch doktorów — dwóch japońskich lekarzy wojskowych. Bez ceremonji zadali kilka twardych, bezwzględnych pytań — pytań, które do żywego cięły duszę męża. A potem powiedzieli mu prawdę zimną i ostrą — jak stalowe ostrze — i zostawili go wraz z umarłą.
Dziwiono się, że nie został kapłanem — co byłoby najlepszym dowodem, że się w nim sumienie obudziło. Przesiaduje do dziś dnia wśród swych sztuk jedwabiu z Kijoto i posążków bogów z Osaka — poważny i milczący. Pomocnicy handlowi mówią, że jest dobrym pryncypałem — nigdy do nikogo szorstko nie odezwie się. Nieraz pracuje długo w nocy. Mieszkanie zmienił. W ładnym domku, w którym kiedyś mieszkała Haru, mieszkają dziś obcy ludzie — a jego właściciel nigdy się w nim nie pokazuje. Może dlatego, że obawia się zobaczyć nikły cień, układający kwiaty lub, z wdziękiem lilji, pochylający się nad złotemi rybkami w sadzawce. Ale, gdziekolwiek mieszkał, zawsze w cichych godzinach spoczynku czuł przy sobie czyjąś bezszelestną obecność — szyjącą, prasującą, i starającą się jak najpiękniejszemi uczynić szaty, które on kiedyś wkładał poto, aby ją zdradzić. A czasami — i to właśnie w najruchliwszych chwilach jego ruchliwego życia — zgiełk wielkiego magazynu nagle zcicha, charaktery rozłożonych przed nim ksiąg bledną i znikają — i nagle żałosny głosik, którego bogowie nie chcą ucieszyć, wymawia w pustkowiu jego serca, niby pytanie, jedno jedyne słowo:
— Anata?