Hösick w poezji polskiej

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Hösick w poezji polskiej
Pochodzenie Pijane dziecko we mgle
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



HOESICK W POEZJI POLSKIEJ.

Tuż przed gwiazdkowym numerem zapytał mnie przez telefon mój redaktor, czy nie znam tekstu jakiego kurdesza. Odpowiedziałem, śmiejąc się, że znam tylko jeden, mianowicie Kurdesz Hösicka, któryśmy śpiewali swego czasu w Zielonym Baloniku. I znów, jako że jestem w tych czasach dziwnie nastrojony na nutę wspomnień, sięgnąłem myślą wstecz, i znów objął mnie wiew przeszłości. Hösick! toż to cała epoka, a raczej kilka epok, przesuwających się kolejno przed memi oczyma! Ale nie mam pretensji ogarnąć tu tych epok, ani też pisać monografji człowieka, który sam ich napisał tyle, słowem być hösickiem Hösicka: przypomnę jedynie to, co znalazłem w starych papierach. Ot, to co historja literatury nazywa „przyczynek“. Hösickiana. Mówię oczywiście o Hösicku Ferdynandzie, nie zaś o Hösicku-symbolu przywiązanym do firmy księgarskiej, tak jak z imienia Cezar powstało słowo cesarz a z Karola król. Jak wiadomo, obecnie nam panującym Hösickiem jest najpłodniejszy z wydawców, sympatyczny p. Marjan Stajnsberg. Ale o nim kiedyś osobno. Wart tego.
„Kurdesz Hösicka“ wiąże się z historją polskiego salonu literackiego. Do obrzędów starego Krakowa, owego z przed paru dziesiątków lat, należały „niedziele“ Ludwika Michałowskiego. Gospodarz tych niedziel, człowiek dużego osobistego uroku, zamożny, posiadający piękne zbiory, związany — już samem nazwiskiem — z naszemi świetnemi tradycjami artystycznemi, umiał gromadzić u siebie wszystko niemal co w kraju było wybitnego, a co przesuwało się przez Kraków, który wszędzie był po drodze. Przedstawiciele sztuki, nauki, dobierani z wielką skrupulatnością w swoich najcelniejszych okazach, spotykali się tam na popołudniowej herbacie z reprezentantami rodowej arystokracji, których kwalifikacje duchowe były przesiewane już przez mniej gęste sito. Śmiano się też potrochu z owych „członków dziedzicznych“ i „członków mianowanych“ (na wzór austrjackiej Izby panów) niedzielnego salonu; jednakże, właśnie przez tę kunsztowną miszkulancję, odgrywał on niewątpliwie swoją rolę i był cenną instytucją dawnego Krakowa. Kiedy Ludwik Michałowski umarł, zabrakło jego Niedziel (które znałem zresztą jedynie z opowiadań), nikt zaś nie czuł się powołany do podjęcia tradycji. Podjął ją wreszcie Ferdynand Hösick, niedawno wówczas — było to gdzieś w roku 1906-ym czy 1907-ym — osiadły w Krakowie po dłuższej zeń emigracji, wskrzeszając u siebie popołudniowe Niedziele z całym, ich obrzędem, którego pilnował ściśle staruszek Karol Estreicher, czuwający nad tem, aby każdy gość zapisał się najsamprzód do księgi pamiątkowej, również śladem Michałowskiego wprowadzonej przez Hösicka.
Jednakże nowy salon nie mógł utrzymać dawnego charakteru. Urodzony w erze powszechnego głosowania, nosił już na sobie jej piętno. „Członków dziedzicznych“ nie stało; cenzus „członków mianowanych“ był znacznie łagodniejszy. Przytem duch czasu uległ wśród tego znamiennej odmianie: puls życia artystycznego opuścił salony i przeniósł się do zadymionej knajpy; artyści stronili od tych nieco sztywnych Niedziel. Wykazywała to z nieubłaganą wiernością księga pamiątkowa, pielęgnowana przez tradycjonalistę Estreichera, ozdobiona na jednej karcie szerokim podpisem Eksc. hr. Stanisława Tarnowskiego, na innej Henryka Sienkiewicza i i., lecz pozatem gromadząca co niedzielę przeważnie podpisy tych samych radców miejskich, adwokatów, lekarzy etc. Salon artystyczno-literacki doznał nieuniknionego losu każdego „Koła artystyczno-literackiego“. Drużyna z „Jamy Michalikowej“ — był to właśnie okres rozkwitu Zielonego Balonika — zajrzała również raz i drugi na owe herbatki, ale nie czuła się na nich swojsko. Gospodarz Niedziel zostawił przed kilkoma laty Kraków cichym, taktownym i uczonym, zastał go rozhukanym, kudłatym i pełnym nieuszanowania. Przeszedł przez Kraków Przybyszewski ze swoją bandą.
I menu owych kulturalnych herbatek opierało się również na obyczajach dawnego Krakowa, pozostawało zaś w rażącej sprzeczności z obyczajami nowego. Weteranom Paonu, Bodegi i Jamy Michalikowej, nawykłym puszczać kolejką potężny t. zw. „dziecinny“ puharek, ta dosłowna herbatka literacka musiała się wydać nieco mdła; gospodarz zaś, nie dość zorjentowany w nowych prądach, nie rozumiał, aby pół litra czystego wyskoku na głowę miało być proporcją niezbędną do otworzenia nowoczesnego salonu literackiego i utrzymaniu go na wysokości zadań. Toteż rozgoryczeni cyganie wyciekali jeden po drugim z „salonu“ do knajpy, złorzecząc niesłusznie zacnemu domowi i przypisując względom oszczędności to, co było jedynie zasadniczem nieporozumieniem dwóch epok. I tak urodził się sklecony wspólnie w wesołej kompanji Kurdesz Hösicka, będący trawestacją staropolskiego kurdesza „Każ podać wina, gospodarzu miły...“ chętnie śpiewanego przy okazjach przez Włodzia Tetmajera.
Oto ów Kurdesz:

Każ dać herbaty, gospodarzu miły,
Bogdaj się twoje niedziele święciły,
Osłódź ją cukrem, wychyl razem z nami
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!


Flaszka po winie, syfon i trzy placki,
Wiwat najnowszy salon literacki,
Tam duchy naczczo obcują z duchami —
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!

Wspomnijmy przodków szlaki wiekopomne;
Precz filiżanki, naczynia ułomne,
Precz filiżanki, pijmy imbrykami,
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!

(Ta strofka specjalnie do hr. Stanisława Tarnowskiego:)
Ty, ekscelencjo, najstarszy z nas wiekiem,
Pomnij, herrrbata jest dla starców mlekiem;
Dolej śmietanki, zażywaj kroplami —
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!

A ty, o stróżu, coś został lokajem,
Pomnij, że Polska jest północnym krajem,
Zapal więc w piecu, ogrzejesz się z nami —
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!

A jeśli węgli zbyt wysoka cena,
Podpal „Słowackim“ i dorzuć „Szopena“,
My „Tarnowskiego“ dołożymy sami —
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!

Na tacy wreszcie wnosi coś służąca;
Gość łyka ślinkę i sąsiada trąca:
To — pamiątkowa księga z podpisami!!
Hösick, Hösick nad Hösickami!


Śpiewało się czasem tego bluźnierczego kurdesza u Michalika, wynagradzając sobie koniaczkiem ową nazbyt herbacianą djetę salonu. Dziś to już przeszłość jakże dawna! Zamiłowany badacz epok literatury p. Ferdynand Hösick, nie weźmie mi chyba za złe, że ją przypomniałem. Zwłaszcza, że dzisiaj ja piję herbatę, a on koniak...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.