Gryzli Uab/Dzieciństwo Uaba/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Gryzli Uab
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Grizzly
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

Uab nie był nigdy usposobienia łagodnego, a przygody i przeciwności życiowe robiły go coraz bardziej złośliwym i nieufnym. Dlaczego nie chciano zostawić go w spokoju? Dlaczego wszyscy byli przeciwko niemu? Ach, żeby to matka jego mogła powrócić! I żeby mogła zabić tego czarnego niedźwiedzia, który prześladował go na każdym kroku i bronił mu wstępu do lasu!
W całej tej niedoli nie przyszło mu nawet na myśl, że mógłby już czasem zaufać własnej sile, że przecież już dzisiaj sam się potrafił obronić! A jeszcze w dodatku ten złośliwy ryś, czegóż on chciał od niego i ten człowiek strzelający. Strasznie czuł się nieszczęśliwy i nie mógł nikomu zapomnieć swych krzywd — postanowił więc raz pomścić się!
Nowa siedziba Uaba wydawała sie dobrą, obfity był bowiem i tutaj urodzaj na szyszki. W krótce dowiedział się, dlaczego wiewiórki tak się na niego gniewały, gdy wchodził do ich państwa; oto obfite ich spichrze stały się niedługo szczęśliwym łupem niedźwiadka, ku wielkiemu zmartwieniu z jednej, a radości z drugiej strony — orzechy bowiem i nasiona szyszek były nadzwyczajnie dobre. I gdy dni stawały się coraz krótsze, a noce coraz bardziej mroźne, Uab nabrał tuszy i wzrostu godnego młodego niedźwiedzia. Włóczył on się teraz śmiało po wszystkich zakątkach wąwozu, trzymał się jednak bardziej wysokich lasów, niż doliny, a najrzadziej bywał nad rzeką.
Pewnej nocy, zbliżywszy się do wody poczuł jakiś dziwny zapach, który go tak zaciekawił, że poszedł w tym kierunku, uważnie rozglądając się. Stał tam w wodzie przy samym brzegu zanurzony do połowy kloc. Od niego szedł ten osobliwy zapach... Uab zbliżył się ku niemu, a w tejże chwili klapło coś głośno i łapę mocno przytrzymało.
Jęcząc i skowycząc, Uab ciągnął łapę z całej siły, ale nie mógł jej wyrwać z żelaznego zatrzasku. Jeszcze raz pociągnął, cofając się całem ciałem i tym sposobem wyrwał z wody cały kloc i pognał z tem wszystkiem do nadbrzeżnych zarośli. Tutaj probował uwolnić łapę z zatrzasku zębami, ale oprócz przykrego uczucia zimnego i twardego metalu, nic nie zyskał. Gryzł go jednak i rwał pazurami, tłukł łapą o ziemię — nic nie pomogło. Wreszcie zakopał łańcuch w ziemi i chciał odejść, myśląc, że w ten sposób uwolni się od niego. Napróżno! zatrzask zaciskał się coraz bardziej! Biedny niedźwiadek usiadł zmęczony i zrozpaczony pod krzakiem. Z takim nieprzyjacielem nie spotkał się jeszcze nigdy i zupełnie nie mógł go zrozumieć.
Po dłuższej chwili zabrał się znowu do walki z tym nowym wrogiem. Wolną łapą przytrzymał mocno łańcuch, a zębami pociągnął zatrzask i — o dziwo — łapa została uwolniona!

Zerwał się i uciekł od groźnego narzędzia. W drodze zaś powtarzał zapewne sobie, ze w przyszłości należy wystrzegać się znajomości z podejrzanemi zapachami i obchodzić je zdaleka, bo znowu może jaka tajemnicza siła złapać mu łapę. Przez cały tydzień bolała go łapa, zwłaszcza gdy wspinał się na drzewa.
Właśnie był to czas, kiedy łosie odzywają się w górach, wabiąc się wzajemnie. Po całych nocach słyszał Uab to ich oryginalne ryczenie jakby szczekanie, ale nie śmiał wyjść, by się im bliżej przypatrzeć, bo przecież miały duże, groźne rogi, które on już miał sposobność dawniej poznać.
W tym także czasie zaczęli i ludzie kręcić się po lesie — to z fuzjami, to z zatrzaskami, a stada dzikich gęsi przelatywały po nad lasem. Rozchodziło się mnóstwo dziwnych zapachów w lesie i Uab był mocno tem zaciekawiony i zaniepokojony. Chodził więc to tu, to tam, aż pewnego dnia, wiedziony jakąś ponętną wonią, znalazł się na małej polance, gdzie leżało kilka patyków, a jeden z nich był wbity w ziemię. Zapach dochodzący stamtąd przypominał mu ów straszny wieczór, w którym stracił matkę. Co to być mogło? Zbliżył się jeszcze bardziej i obwąchał to nowe zjawisko wokoło. Woń z przedniej strony wydawała mu się obrzydliwą, ale z tylnej, tam gdzie leżała kupka chróstu, wydawała mu się bardzo miła i słodka. Podniósł więc jedną łapą suche gałęzie do góry, a drugą wyciągnął kawałek mięsa — a wtem trzasło coś tak jak wówczas nad rzeką! Uab przerażony odskoczył — na szczęście jeszcze w porę. Łapa nietylko że nie dostała się do zatrzasku, ale trzymała mocno kawałek mięsa, pomimo to niedźwiadek znowu przyszedł do przekonania, że każdy brzydki i dziwny zapach zapowiada coś niedobrego i niespodziewanego.
Dnie stawały się coraz zimniejsze i Uabowi wciąż chciało się spać, tak ze sypiał nieraz całemi dniami. Nie miał on stałego mieszkania, lecz spał zwykle tam, gdzie mu było wygodniej — w końcu zaś wybrał sobie zaciszną norę w ziemi pod korzeniami z przewróconym pniem wielkiej sosny i ułożywszy się wygodnie, zapadł w głęboki sen.
W samą porę niedźwiedziątko się skryło, bo właśnie zaczęły się zimowe zawieruchy śnieżne. Śnieg padał i padał, tak że gałęzie drzew gięły się pod jego ciężarem. Biała, miękka powłoka niby kołdra pokryła góry i zapełniła dolinki i parowy po same brzegi. Koło legowiska Uaba zgromadziła się masa śniegu, tak że utworzyła się wkrótce twierdza chroniąca od wichru i zabezpieczająca od mrozu, a pod nią, nakryty ciepłą ziemią spał biedny, opuszczony sierota niedźwiedzi, jedyny pozostały potomek dzielnej matki Srebrzystej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.