Gołąbek, spoczywając na strumyka brzegu, Gasił pragnienie w jasnych wód krysztale. Wtem zoczył Mrówkę, którą modre fale W bystrym unosiły biegu. Więc ptaszyna litościwa Źdźbło trawki zielonej zrywa, Rzuca na wodę, i Mrówka z powodzi Cało uchodzi.
Wynagrodziły tę litość Niebiosy:
Szedł tamtędy człek jakiś, obdarty i bosy, Z łukiem, napiętym do strzału. Spostrzegł Gołąbka: skrada się pomału, Już łyka ślinkę, już, pewien wieczerzy, W niewinną ptaszynę mierzy, Gdy Mrówka, chytre niwecząc zamysły, Srodze ukłuła go w piętę.
Człek krzyknął, Gołąb frunął; łowy przedsięwzięte
I nadzieje wieczerzy, jako bańka prysły;
Napróżno chciwem okiem w ślad za zbiegiem goni:
I Gołąb trudna zdobycz, gdy Mrówka go broni.