Ginąca Jerozolima/Powrót zwycięzcy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Konczyński
Tytuł Ginąca Jerozolima
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1913
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POWRÓT ZWYCIĘZCY.

Na zamku Baris w Jerozolimie legł król Arystobul, złożony chorobą.
Górne miasto i Dolne miasto i Przybytek pełne były głosów strwożonych:
— Król ciężko zaniemógł.
— Krew rzuciła się z żywota jego.
— Prawica pana uderzyła weń.
— Bracia jego w więzieniu. Król śmierć im gotuje. Król braci swoich zbyć się pragnie.
— Przed oblicznością oczu Pana czyni gwałt.
Tłum zbił się w kłąb i słał oczy na zwiady, czyby kto nie podsłuchiwał rozmowy.
Ale na stopniach przybytku pusto było.
Zaczem jeden z essejczyków, którzy kobiet nie uznawali za żony i wyrzekali się wszelkiego dobra własnego, żyjąc we wspólnocie i czystości obyczajów, podniósł głos i prawił:
— Szaleństwo ima się królów naszych. I nie masz, ktoby ich miecz i żądze powściągnął. Przez morze przeprawił się ku nam od zachodu potężny Rzymianin, który, rosnąc, rośnie jak chmura, ciężarna ulewą. Dookoła nas szerzy się jego moc. Azaż wie kto, czy Panu się nie spodobało, ażeby ów przybysz nas zniszczył i ażeby nas wyciął, rozpuściwszy rękę swoją?
— Syryę posiadł — odezwał się głos starca.
— Od strony morza odjął nam oddech.
— Legie rzymskie w Jordanie myją nogi, przechodząc przez ziemie nasze z południa na północ, od zachodu na wschód i wszerz i wzdłuż.
— Słodkie wody Engedi nie biją tak mocno, jak dawniej — zabrał głos na nowo śmiały essejczyk — zaczem nad morzem Martwem usycha nawet jabłoń sodomska i nie rodzi swych owoców cierpkich. W przybytku brama roztworzyła się w nocy sama przez się, a zaś czterdziestu lewitów nie mogą jej razem ruszyć, tak ciężką jest.
— Biada Jerozolimie! biada!
— Zaczem co myślisz? — rzekł jeden z tłumu do essejczyka.
Ale on zwrócił głowę w dół, skąd tupot dochodził nóg wielu i gwar tłumu ulicznego.
— Ludzie królewscy!
— Nie, to żołnierze brata królewskiego.
— Zali powrócił z wyprawy?
— Nie, to nie ludzie królewscy, ani żołnierze brata królewskiego — krzyknął essejczyk — widzę bowiem, iż prorok Judas tłumowi przewodzi, a on tamtych znać nie chce.
— Judas! Judas — wołano dokoła.
I oba tłumy zlały się w jeden kłąb, a wśród ciżby wyrosła ostra, spalona słońcem, głowa proroka. Rękę podniósł do góry, milcząc. Zamknięte powieki ukrywały światło jego źrenic. Tak nieruchomy stał chwilę, aż gwar opadł, jak wody libańskiego strumienia, kiedy posucha legnie na górach i dolinach.
— Mów, Judasie! mów!
— Po Jerozolimie głos twój rozniesiemy! słowa twoje grać będą ziemiom naszym, jak trąby Pana!
— Nie skąp nam warg twoich!
— Pan cię przepasał mocą, abyś wielkość Jego szerzył.
Uczyniła się cisza.
Przenikliwy, ostry głos uderzył nad tłumem jak świst skrzydeł sępich.
Prorok mówił:
— Antygon, brat królewski, wraca!
— Zwycięzcą wraca!
— Łupy wiezie mnogie!
— Pobił nieprzyjaciół i zdobył ich miasto, i wymordował każdego, co broń dźwigał, i nie przepuścił ani starcom, ani kobietom, ani dzieciom, ani niemowlętom! Wszystko, co żywem było, wybił.
— A zaś bydlęta ich zabrał, i na wozach wiezie ich srebra, ich jaspisy i sandery, sardonichy i szmaragdy!
— Antygon zwycięzcą wraca!
— A zaś mówi Pan przez usta moje:
— Antygon zginie!
— Polegnie z ręki skrytobójcy około Wieży Stratona, a ta leży stąd o sześćset stajań!
— Wraca zwycięzcą i zginie!
— To mówi pan przez usta moje!
— I ziemia Izraela westchnie, berło ją nowe przygniecie. I krwi się napiją mury, a krew ta padnie na miasto!
— To mówi Pan przez usta moje.
Prorok opuścił rękę i w tłumie zniknął.
Ciżba, na której dusze padł mrok i strach, rozproszyła się zwolna po mieście.

· · · · · · · · · · · · · · ·

Król Arystubul wił się w boleściach.
U wezgłowia jego siedziała dumna Debora w ponurem milczeniu. Z pod powiek zmrużonych wzrok jej ostry śledził każdy ruch króla i każde skrzywienie jego warg.
A kiedy ten nakoniec po przejściu ataku padł na pościel z ciężkiem westchnieniem, skinęła na synów rosłych, aby szli z izby i zostawili ją samą z królem.
— Zali Antygon wrócił? — szepnął król do żony.
— Wjeżdża w mury Jerozolimy — brzmiała odpowiedź.
— Przez którą bramę?
— Wjeżdża przez bramę Psefinos.
Wybladła głowa o płonących czarnych oczach i kruczej brodzie zwróciła się lękliwie w stronę Debory.
— Szczęśliw powraca?
Kobieta opuściła głowę i trwała w zaciętem milczeniu.
— Słysz, Deboro, co mówię do ciebie. Czy Antygon powraca zdrów i z łupami?
Obie ręce położyła na jego głowie, po wargach jej przebiegło drżenie, jakby słowo, które miało się z nich urodzić, zamarło, lecz głośno nie wydała ani jednego dźwięku.
Arystobul odrzucił ręce jej precz i z bulgotem gniewu w ustach wyrzucił groźbę:
— Zali ty wiesz, że chociażeś moja żona, to ja król i mogę kazać skrócić cię o głowę?
Zaczem ona syknęła, jak żmija nadeptana przez przechodnia i wraz ku niemu skoczyła z rozszalałem słowem, długo tłumionem w piersiach:
— Skróć że ty mnie o głowę, a zaś twoją Antygon rzuci psom na pożarcie!
— Milcz przeklęta! brat on mój ukochany! Ja mu jednemu wierzę. Mówże więc, o com pytał wpierw, czy zwycięzcą wrócił.
Debora usiadła na brzegu jego łoża i rzekła śpiesznie, jakby każde słowo ją piekło;
— Lud go wita, jako zbawcę i bohatera. Miasto nieprzyjaciół spalił! nie popuścił żadnemu nasieniu ludzkiemu! Dziesięć tysięcy trupów legło pod gruzami spalonego miasta! Przywiódł stada bydląt i owiec, a zaś wory pełne bisiorów, szmaragdów, lynhurów, naczyń złotych i srebrnych! i on, twój brat królewski w większej dziś cenie u ludu niż ty, gnijący w chorobie na łożu i niż twoje syny dorosłe i niż ja, małżonka twoja.
Król zmarszczył brwi i mruknął:
— Słuszna to rzecz, bo rozniósł sławę Izraela po dalekich ziemiach.

— Ha-ha-ha — śmiała się Debora — ujrzysz ty jutro, jak bardzo to rzecz sławna.
— Milcz, gadzino!

— Milczę, kiedy każesz, ale on twoją głowę jutro rzuci psom na pożarcie! on dziś jest możny, on lud ma za sobą i ma wojsko zwycięskie i chwałę, głośniejszą od twego imienia! ujrzysz, co jutro będzie!
Arystobul podniósł się na posłaniu, wsparł na potężnych ramionach i przez gwałt wyrzucił z ust słowa:
— Zaczem to ma tak być? Nie jestże mi oddany? Nie powtarzał mi wierności codzień zrana i wieczora? Nie byłem mu królem łaskawym i bratem zarazem?
— Ha-ha-ha — zajęczał stłumiony śmiech Debory — on krew z krwi twojej i kość z kości twej i takie samo jego ramię, jak twoje i takie same żądze, jak twoje!
Ale król pochwycił ją w tej samej chwili w ręce swoje, jak w kleszcze, przycisnął jej głowę przemocą na swój podołek i rozwścieczony gadulstwem, warknął przez zaciśnięte wargi:
— Ty mów mi raz to, co kryjesz na dnie twojej ciemnej duszy! a jeśli tylko mnie drażnić chcesz, to precz! precz!
I zaraz opadł na posłanie, bowiem skurcz bólu jął go brać w palące swoje obręcze i rzucać nim o ścianę, aż zadrżało w posadach cebrowe belkowanie.
Kiedy zaś zdzierżył się, rzucił ku Deborze piorunujący wzrok i zawołał:
— Będziesz-li posłuszna?
Ona pochyliła się nad nim z mściwym blaskiem w rozszerzonych źrenicach i podłożywszy dłonie pod jego głowę rozpaloną, przyciągnęła ją ku sobie tak, iż twarz w twarz znaleźli się przy sobie.
Zaczem urywanym głosem parła w niego przemoc swych słów oszalałych:
— Antygon mścić się teraz będzie na tobie i na naszych synach. On nie dopuści ich do tronu. Ty zginiesz na chorobę, co krew z ciebie wyrzuca, a nasienie twoje da głowy pod miecz! To ja tobie mówię, matka ich i żona twoja!
— Skąd wiesz? — zawarczał król.
Zali twój brat królewski tak głupi jest, jak ty myślisz? Przygiął się do ziemi i zwiewał prochy z pod twych nóg, bo lękał się o siebie. Czyżli bracia jego nie mrą w więzieniu? a matka twa i ich? gdzie ona? słysz? gdzie ona? ty przecie wiesz! ha-ha-ha!
— Milcz!
— I on wie także, twój brat Antygon! On wie, że kiedy rodzic twój Hyrkan zmarł, powierzył rządy twej matce! ty zaś Arystobulu, aby królem zostać, zostałeś zarazem matkobójcą! kazałeś macierz swą zadusić!
— Milcz, Deboro!!
— Lud cały wie o tem w dolnej i w górnej Galilei, wie o tem miasto Salomona! o tem wie także Antygon! i jakiż byłby to syn, gdyby posiadłszy znaczenie, nie pomścił matki swej na matkobójcy, chociażby tym matkobójcą tyś był sam, brat jego, król!!
— Przekleństwo na twą głowę, Deboro!! po co wspominasz śmierć staruchy matki, nie dość-że mojej choroby??
I jął ponownie wić się w męczarniach i wzywać śmierci, aby z nim koniec czyniła.
— Nie wzywaj śmierci — krzyczała nad nim kobieta — bo własną nie umrzesz, ale skrytobójczą! Antygon ludzi naśle i każe wydusić ciebie i twoich synów dorosłych. We śnie widziałam oprawców... dwie ohydne dłonie zaciskały się koło twojej szyi, jak rok temu inne dłonie zaciskały się koło szyi twej matki! i byłeś czerwony na twarzy jak purpura i tak zginąłeś, mając oczy na wierzchu i tak syny twe poginęły i tu je rzucono jak trzy snopy przy twoim trupie! śniłam nocy dzisiejszej.
Arystobul wpił w nią przerażone oczy. Śmiertelny strach spiął w nim wszystkie muskuły i zdusił nawet męczarnie choroby.
— Co czynić?... mów... — jęknął — wszakże radziłaś mi dawniej... radźże więc znowu, czarna Deboro.
Ona zaś przytknęła usta do jego ucha, obejrzawszy się wpierw, czy kto nie podsłuchuje, i szepnęła:
— Uprzedź cios. Antygon modły zanosi w świątyni za odniesione zwycięstwo. Dziesięć tysięcy trupów zostawił za sobą! Pokosztował krwi! cóż będzie dla niego dorzucić do tamtych dziesięciu tysięcy, cztery nowe trupy... Wszak on tem samem pomści śmierć matki i zostanie królem. Nasi królowie zabijają, aby być królami. Tak czyniło wielu, tak ty uczyniłeś i tak on uczyni. Zatem cios uprzedź, nim namyśli się i nim cię z krwią dojrzałą wprowadzi do grobu.
Arystobul przywarł do niej ustami i w bełkocie gorączkowym wyrzucił te słowa:
— Ale jak uprzedzić? czy zechce być powolnym?
Debora szeptała zatem:
— Ślij natychmiast gońców do brata Antygona! niechaj go proszą w twem imieniu, aby przed tobą stanął w zbroi złocistej, którą posiadł na wojnie. Niech mówią, że chcesz go uściskać, ujrzeć w nowym rynsztunku. Ja zaś ustawię siepaczy w krużganku ciemnym w Wieży Stratona i kiedy noga jego w tę stronę się skieruje... zginie! ludowi powiemy, że szedł zabić króla!
Arystobul opadł w tył. Przewrócił z bólu oczy, aż bielmem jaskrawem zabłysły, wbił paznogcie w ramię Debory, lecz zdołał krzyknąć:
— Tak niechaj będzie!
Żona przypadła mu do kolan:
— Jesteś król wielki! Syn twój Aleksander stanie nad ludem po twojej śmierci i nie będzie Antygon urągał cieniom brata!
Król uderzył ją pięścią.
— Precz! Com rzekł, niech się stanie! Zasiec go w Wieży Stratona! Niech idzie za matką!
Paroksyzm bólu zwinął go w kabłąk i zrzucił na podłogę. Królowa wypadła z izby.

· · · · · · · · · · · · · · ·

Strach padł na pospólstwo.
Wieść obiegała wszystkie dzielnice wielkiego miasta — wieść potworna, nie do wiary:
— Antygon nie żyje!
— Chwała ludu izraelskiego nie żyje!
— Dziesięć tysięcy pobił i nie przepuścił nikomu, a oto sam zasieczon w Wieży Stratona...
— Judas prorok zwyciężył!
— Biada! biada!
— Na króla umierającego chciał się targnąć, dlatego zasieczon w Wieży Stratona!
— Krwią pobryzgana zbroja złocista... dziesięć tysięcy pobił i nie przepuścił nikomu, a sam dał głowę pod miecz brata.
— Biada! Biada ludowi! Prorok zwyciężył!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Konczyński.