Ginąca Jerozolima/Życzenie Kleopatry

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Konczyński
Tytuł Ginąca Jerozolima
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1913
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŻYCZENIE KLEOPATRY.

Biesiada dobiegała do końca.
Przesyt malował się na wszystkich twarzach. Ciche tony muzyki, ukrytej nad powałą, mieszały się z ostrymi dowcipami, głośnemi nawoływaniami i śpiewami ucztujących. Zapach win i kwiatów unosił się gęsty nad stołami marmurowemi, zasłanymi złotolitemi naczyniami, kolowemi krużami i płomieniami najrzadszych kwiatów.
Na usta i na źrenice wypełzały z ukrytych zakątków ciał lubieżne namiętności, przepełniając powietrze strzałami krzywych, gorących spojrzeń....
Na podniesieniu ukazały się tancerki spowite w tumany muślinów, z pod których w takt muzyki wynurzały się żywe kształty złocistych ciał dziewczęcych, przykuwając oczy doskonałością ruchów i cudem powabów...
Kleopatra, której uwagi nic nie uszło, pochyliła się w stronę Antonjusza i rzekła cicho:
— Herod opada z sił. Długo dzierżył maskę na twarzy. Ale teraz spojrzyj uważnie, jaki blady. Trzeba z nim skończyć.
Antonjusz uśmiechnął się do swej kochanki królewskiej i oparł ociężałą głowę z nadmiaru wypitego wina na jej łonie spiętem złotolitym wężem, nabijanym sardykami, ligurytami, berylami i szafirami.
— Ach najdroższa — odezwał się sennym głosem — jestże żyw taki człowiek, któryby mnie w tej chwili mógł cośkolwiek obchodzić, kiedy leżę przy świątyni twych wdzięków?
Spojrzała mu w oczy parą ogromnych, świetlistych źrenic. Delikatną dłonią zrzuciła mu z czoła snopy włosów, które wysunęły się z pod odurzającego wieńca kwietnego, spoczywającego na jego głowie, i przemówiła do niego miękkim, altowym głosem:
— Tem bardziej, władzco, Herod mi się patrzy...
Antonjusz wyciągnął w tył ramiona, splótł je na jej śniadym, smukłym karku i przyciągnął jej głowę ku swoim ustom.
— Zacz co takiego strasznego uczynił Herod, iż oczy ci się świecą, najdroższa tak, jak wówczas, kiedy wydałem ci na łup Lizanjasza i Masbalosa, króla arabskiego? Obaj zawdzięczają ci życie o wiele lat krótsze, niż im się patrzyło. Ale Heroda pozostaw w spokoju. Dał mi dowody niezbite wielkiego przywiązania. Darowałem ci olbrzymie jego lasy balsamowe w pobliżu Jerychonu, zaczem co więcej chciałabyś od niego?
Kleopatra z wysiłkiem rozdarła uścisk jego dłoni, splecionych na jej karku, aż piersi jej marmurowe zadrżały od napięcia muskułów i z zaciętemi wargami odchyliła od niego twarz dumną.
— O cóżeś gniewna najdroższa? — pytał ją łagodnym, sennym głosem.
— Pamięć twoja krótka — szepnęła gniewnie — zapominasz, co wczoraj mówiłeś. Czy taką samą pamięcią i mnie pragniesz darzyć?
— Kleopatro! Kleopatro! — z uśmiechem przerwał jej Antonjusz — trzebaż ci większych dowodów mojej miłości? Czyż imperjum rzymskie nie leży odłogiem, a ja nie trawię miesięcy i lat całych w twojem boskiem łożu? O czemże takiem zapomniałem, co jest przyczyną twego czarownego gniewu! mów! na Minerwę klnę się, iż nie chciałem wyrządzić ci żadnej przykrości.
— A wizerunek Marjammy, żony Heroda? — rzuciła krótko — zapomniałeś o tem?
Antonjusz rozśmiał się głośno.
— Co ci się nie podobało w tym wizerunku? — zapytał wesoło — czy robota nie dość wytworna? a może oblicze kobiety owej niedość piękne?
W oczach królowej zapaliły się dwie błyskawice.
— Milcz! bo ten sztylet wystarczy na nas dwoje — zatruła mu ucho gwałtownym szeptem.
Antonjusz rzucił wzrokiem wzdłuż jej toczonej, śniadej ręki. W palcach długich Kleopatry błyszczało drobne narzędzie mordu.
Szybkim chwytem przyciągnął jej dłoń, uzbrojoną w śmiertelną stal, do swych ust i okrył ją namiętnymi pocałunkami.
— Kocham cię! — powtarzał — kocham cię z dniem każdym bardziej! kocham twoje boskie ciało, i twój boski gniew i twoje boskie dłonie!
— Czy oddasz mi jej wizerunek? — odezwała się królowa, całując go w oczy.
Antonjusz, wpijając się namiętnie w jej usta, zapytał:
— Tak bardzo jesteś o nią zazdrosna?
— O każdą kobietę! — wyrzuciła z gardła zduszone tony — póki ja żyję, żadna na świecie istnieć nie powinna!
— Dlaczego?
— Bo każda ma w sobie naśladownictwo moich wdzięków, za którymi ty szalejesz...
— Ha-ha-ha! — śmiał się Antonjusz — do Rzymu napiszę to twoje boskie spostrzeżenie! — ha-ha-ha!
Kleopatra pochyliła się nad rzymskim imperatorem i nalegała coraz gwałtowniej:
— Marjamma wiedziała, dlaczego posłała ci swój wizerunek! Tyś łasy na wdzięki kobiece. Kto wie, czy od pierwszego spojrzenia nie mógłbyś się w niej zakochać! Żydowskie kobiety umieją rzucać czary! a przytem ona jest tak piękna, tak bardzo piękna, że ja póty nie będę spokojnie oddychała, i póty łoże moje będzie pełne wężów, dopóki nie pozwolisz mi uczynić z nią, co zechcę...
Imperator tulił głowę do jej bioder wysmukłych, pełnych gorącej krwi.
— Gwoli temu — zagadnął — wydałaś dziś ucztę, na którą ściągnęłaś Heroda?
— On sam przybył, bo drży o swoją władzę! — odparła królowa — kiedy dowiedział się, że jego żona posłała ci wizerunek, nie stracił ani jednej godziny, lecz natychmiast wybrał się w drogę do nas, aby ubiedz nieszczęście...
Antonjusz wtrącił drwiąco:
— Cienie Lizanjasza i Masbalosa snadź go natchnęły taką myślą.
Po chwili dorzucił pytanie:
— Co chcesz z nim uczynić?
Kleopatra uśmiechnęła się zagadkowo.
— Nie wiem — szepnęła — jeszcze nie wiem!
— Szczęśliwy Herod — rzekł imperator, jakby sam do siebie — Kleopatra jeszcze nie wie, w jaki sposób Parki mają jego los przeciąć...
Przymknął oczy, śledząc grę rysów królowej.
A ona jak wąż, zapuściwszy pod jego powieki światło swych rozpalonych źrenic, zwolna pochylała się nad jego ciałem wyciągniętem na purpurowym kobiercu, aż obu piersiami i ramionami i ustami przylgnęła do niego.
Długim, duszącym pocałunkiem objęła jego wargi i wciągnęła je między dwa rzędy swych białych zębów.
Antonjusz objął ją wpół.
— Mów! mów! i niech się skończy!...
Ale ona nie odezwała się ani jednem słowem. Dłoniami przesuwała miękko, drażniąco wzdłuż jego ciała, falami czarnych, palących zapachem włosów osnuła całą jego głowę i tak żar swej krwi przelewała w jego tętnice.
— Żądaj, czego chcesz! — szeptał imperator — a dam! Wypędź jeno węże z łożnicy!
Wówczas ona na mgnienie oka wypuściła go ze swych objęć płomiennych i rzekła przeciągłym głosem:
— Marjamma jest moja!
— Twoja!
— Herod jest mój...
— Twój — zawołał głośno Antonjusz i zęby białe wpił w jej kark śniady, poczem wyszeptał — chodź...
— Wieczorem — szepnęła królowa i uwolniwszy się z jego objęć szybkim, śliskim ruchem, przeszła długim, miękkim krokiem na drugi koniec sali biesiadnej, poczem zniknęła w głębiach pałacu.
W kilka chwil później czarny nubijczyk pochylił się nad Herodem, łamiącym nerwowo palce i szepnął mu w ucho kilka słów naglących.
Król zerwał się na równe nogi, zbladł, powiódł takim wzrokiem po biesiadnikach, jak gdyby ich ostatni raz chciał ujrzeć, lecz w tej samej chwili potęgą woli zapanował nad dreszczem, przebiegającym po jego ciele od stóp do głów i równym mocnym krokiem stąpał w ślady nubijczyka, z pogodnym uśmiechem na ustach, aż zniknął za amarantową zasłoną.
Kleopatra siedziała na tronie.
Dwu nagich, jak z bronzu wykutych niewolników stało po obu bokach stopni, z dwusiecznymi mieczami w dłoniach. Ani jeden ruch oczu, ani ciała nie wskazywał, iżby to byli żywi ludzie.
Herod złożył pokłon.
Królowa skinęła łaskawie głową i wskazała mu poblizkie krzesło, kute z litego złota, zapraszając, aby usiadł.
Długie milczenie przepełniło komnatę.
Nakoniec Kleopatra z uśmiechem zagadkowym na ustach rzekła do niego:
— Herodzie! Antonjusz i ja wiemy, co cię sprowadziło do nas.
Król milczał. Rozumiał, iż żadna obrona, ani żadne tłumaczenie nie mogą w niczem poprawić jego położenia, przeciwnie, mogą przyśpieszyć jego zgubę.
— Jesteś mądry i przenikliwy — mówiła dalej Kleopatra — i tem ująłeś mnie sobie...
Herod utopił w niej oczy badawcze. Wyszedł wzrokiem naprzeciw swego losu i szukał odpowiedzi w źrenicach królowej.
Ale nie dostrzegł niczego. W obu oczach Kleopatry uśmiechały się dwa sfinksy, pełne zagadek i mroku.
— Jesteś mężny — zabrzmiał jej głos ponownie — a to również przemawia na twoją korzyść.
— Tak myśli Antonjusz i ja tak myślę — dodała po chwili z naciskiem.
Herod mimowoli zadrżał.
— Uzyskała od niego — zdał sobie szybko sprawę w głębiach duszy — pozwolenie na wszystko...
Lekko zmrużył oczy. Prawie stężał na całem ciele, ale jednocześnie uczuł się silnym i gotowym na każde niebezpieczeństwo.
— Dzięki ci królowo — rzekł spokojnym, równym głosem — za te dobre słowa. Chciałbym ubiedz życzenia twoje i spełnić je, nimby wyszły z ust twoich.
Kleopatra pochyliła się na tronie, szukając wzrokiem w jego oczach zakątka, w którym powinien był gnieździć się strach. Drapieżny uśmiech rozchylił jej dwie, czerwone wargi.
— Zatem wiesz wszystko? — rzuciła pytanie podstępne.
— Tak — odparł król — wiem wszystko z ust Marjammy...
Kleopatra wyprostowała się. Uśmiech zniknął z jej oczu. Domyśliła się, że Herod sam naglił do otwartej, jasnej i rozstrzygającej rozmowy.
— Jak to mam rozumieć? — zapytała stłumionym głosem.
— Tak królowo — rzekł Herod swobodnie — iż żona moja wyznała mi swój błąd... powiem szczerze... swoje przestępstwo...
— Aż przestępstwo? — podchwyciła Kleopatra.
Herod naciskał coraz mocniej:
— A tak! Czyż bowiem nie jest przestępstwem, jeżeli żona moja posyła wizerunek swój Antonjuszowi i obrażała w ten sposób tę istotę, która ma jedyne prawo do Cezara, a tem samem do wszelkiej władzy na świecie? Czyż nie jest rzeczą zdrożną, jeżeli znajdzie się druga kobieta na świecie, która śmie się porównać z najdoskonalszym tworem bogów, jakim ty jesteś, królowo, i wyzywa przez to twój gniew?
W Kleopatrze zabiło serce mocniej. Herod mówił rzeczy śmiałe i miłe jej uszom.
Ale wraz w źrenicach jej zaświeciły żółte, drobne, zimne ogniki.
— Królu! — rzekła przyciszonym głosem — wyznaj mi całą prawdę... czy kochasz Marjammę?
Herod zawahał się.
— Mów szczerze — naciskała go — żaden fałsz nie obroni ciebie, wiesz o tem dobrze.
Dwa rzędy białych, ostrych zębów błysnęły za jej cudnie rzeźbionemi wargami.
— Czy kochasz Marjammę? — ponowiła pytanie.
Król stał się ponury. Jego męska, poorana zmarszczkami i bliznami twarz zamieniła się w kamienną rzeźbę. Tylko jeden muskuł przy lewej szczęce drgał od czasu do czasu spazmatycznie.
Nakoniec podniósł ciężkie oczy w górę i, patrząc daleko poza tron królowej, jakby słał wzrok aż do Judei, do zamku swego, rzekł powoli, twardo:
— Kocham ją. Kocham bez pamięci. Żadna kobieta nie była dla mnie tem, czem ona.
Po chwili zaś dodał drżącym głosem, w którym podzwaniały łzy swoją melancholją:
— Marjamma stała się słońcem mojego życia... Przy tej kobiecie tracę zmysły, tracę panowanie nad sobą... To wyznaję głośno przy tobie królowo, ja, Herod, z łaski Rzymu, król żydowski... Pojmujesz, jak wiele wyznanie takie musi mię kosztować. Ale chciałaś, abym był szczery. Byłem nim zatem tak, jakbym już z tej komnaty żywym wyjść nie miał.
Kleopatra spuściła oczy. Drżały jej powieki od wewnętrznego wzburzenia.
Nastało długie, straszliwe milczenie. Herod rozumiał, iż w głowie królowej ważą się jego losy.
— Zatem, Herodzie — zaczęła po chwili mówić Kleopatra przyśpieszonym rytmem — stała się rzecz tem gorsza i tem bardziej godna kary. Antonjusz jest jeden na świecie, jak jedno jest imperjum rzymskie. Obelga, która mnie spotkała, wyszła z Judei, z twego kraju...
Herod zbladł.

— Ja i Antonjusz — mówiła dalej z naciskiem — jesteśmy we wszystkiem jednej i tej samej myśli. Wiesz, królu, iż początek twej władzy i znaczenia i tronu twego istnienie poczęły się w Rzymie i w Rzymie mogą się skończyć. Tak myśli Antonjusz i ja tak myślę...
Herod pochylił głowę:

— Wola twoja, królowo — rzekł zdławionym głosem — jest boska i ja korzę się przed nią, cokolwiek bądź mnie spotka. Choćby myśl, dla której Marjamma dopuściła się zniewagi, posyłając swój wizerunek Antonjuszowi, wypłynęła z najniewinniejszej pobudki, z dziecinnej wprost pobudki, wola twoja królowo jest święta, jak gniew twój jest słuszny. Ja głową moją i moim tronem i mojem znaczeniem odpowiadam. Zaczem tu przybyłem, aby oddać się sam w twoje boskie ręce i zapłacić choćby życiem mojem za błąd Marjammy.
Kleopatra wytrzymała go długo pod ogniami drapieżnemi swego wzroku, sycąc się jego poniżeniem i męką.
— Królu Herodzie! — odezwała się nakoniec głosem, w którym syk tryumfu brzmiał donośnie — mądry jesteś i przenikliwy. Już to raz powiedziałam ci na początku naszej rozmowy. Atoli nie sądź, iż mądrość i przenikliwość są cechami tylko twojego charakteru.
Herod skłonił się głęboko.
— Chciałabym równie być przenikliwą — mówiła dalej — abyś mógł powiedzieć, iż znam duszę twoją i czytam w niej na wylot. Wiem, że kochasz Marjammę, bo nietylko ty mi to mówiłeś, ale mówi o tem cała Judea i Egipt i legje rzymskie. Kochasz ją do szaleństwa. I ja cię za to wysoko cenię.
— Królowo!
— Gdybyś jej nie kochał tak bardzo, już nie byłbyś między żywymi, a ciało Marjammy wlekliby moi ludzie z Jerozolimy do stóp mego tronu. Ale skoro jest inaczej...
Urwała, topiąc w nim oczy roziskrzone. I znów drapieżny uśmiech wypełznął na jej wargi.
— Ale skoro jest inaczej — kończyła — skoro Marjamma jest największą namiętnością twego życia, trzeba będzie, królu Herodzie, abyś zgadł moje życzenie i uczynił w myśl mojej myśli...
Król wyprostował się.
— A zatem królowo? — zapytał szeptem.
— Jak myślisz, czegobym mogła pragnąć? — pytała go wyzywającym głosem.
Herod zmarszczył brwi, a kiedy przeniknął jej myśli, odezwał się ponurym, charczącym głosem:
— Wola twoja jest boska...
— Zgadłeś moje życzenie! Tak mi się zdaje.
Król zawahał się i nakoniec wyrzucił ze zdławionego gardła:
— Wiem. Marjamma ma być zgładzona.
— Na czyj rozkaz?
W komnacie zaległo milczenie krótkie, rozpaczliwe.
— Na mój — jęknął po chwili Herod.
Kleopatra powstała z tronu.
— Tak się stanie dlatego — rzekła — iż ją kochasz do szaleństwa.
— A gdy to się stanie — dodała po chwili — wówczas Antonjusz i ja będziemy sądzili, iż godnym jesteś tronu żydowskiego, skoro potrafisz czynić taką sprawiedliwość... Rzym będzie tej samej myśli, co i my...
Rozszerzonemi źrenicami wchłaniała w siebie jego rozpacz. Nozdrza jej chwytały powietrze. Na ustach usiadł sfinks tajemniczy, uśmiechnięty. Nakoniec wyszła z komnaty lekko i cicho, jak zjawa.
Herod stał długo nieporuszony, zastygły w bólu. Wszystko zdawało mu się być snem i naprzemian rzeczywistością, z której śmierć była tylko jedynem wybawieniem. Tron, nadzy niewolnicy, płonące pochodnie, czerwone miecze — wszystko powoli zatańczyło w koło jego głowy. Wreszcie ścisnął skronie nadludzką siłą, krzyknął strasznie i wypadł z pałacu, jak obłąkany.

· · · · · · · · · · · · · · ·
Przesiadał się z konia na koń. Ludzie i zwierzęta upadały ze znużenia. A on, jakby nic nie słyszał i nie widział, rwał naprzód, wpijając rozpalone oczy w drogę, która go jeszcze czekała.

Sen uciekał z jego powiek. Gorączka ssała jego wargi.
— Śmierć nam obojgu — szeptał nieustannie sam do siebie.
— Bez Marjammy żyć nie mogę. Z nią żyć mi niewolno. Rzymska potentia rządzi tronem żydowskim i życiem żydowskiem.
Kąsał wargi aż do krwi z wściekłości.
— Kleopatro — wyły w nim głosy — bodaj kiedy los równy spotkał ciebie. Bodaj z rzymskiego gniazda wyszedł człowiek, któryby tobie zgotował los równy memu!
Ostrogami parł rumaka.
— Prędzej, prędzej! — krzyczał oszalałym głosem na oddział zbrojnych, towarzyszący mu od granicy ziemi judzkiej. — Takich jeźdźców, jak wy, na krzyż trzeba powbijać! żółw ujdzie przed wami!
Wicher zrywający się z pod kopyt końskich giął trawy i zioła. Tumany kurzu wzbijały się jak nawałnica w trop za pędzącymi.
Zbrojni spoglądali to na siebie, to na Heroda.
Strach ich zdjął — strach przepłynął z ich ciał na ciała końskie, zaczem konie i zwierzęta, ogarnięci jednem straszliwem uczuciem lęku, nieśli się jak burza z Hebronu ku Jerozolimie.
Nakoniec w południowych blaskach zamigotał w dali wyniosły dach Świętego przybytku, nabijany złotemi strzałami.
Herod jęknął jak zwierz raniony.
Stado potwornych myśli opadło go ponownie:
— Gwoli jednak czemu śmierć mnie i Marjammie?
— Czy tron żydowski utrwali się przez to?
— I któż po mnie, największym z królów tej ziemi, zasiądzie?
— Czy Aleksander, syn Dory, którą wypędziłem z małżeńskiej łożnicy?
— Alboż nie sprawiłbym największej uciechy Kleopatrze, karząc śmiercią siebie i Marjammę?
— Na to przez całe życie topiłem ręce we krwi, odniosłem po tysiąc razy sto zwycięstw, powznosiłem nowe miasta i twierdze, by kto inny napawał się mojem spadkobierstwem?
Krew uderzyła mu do głowy.
— Władzy mam się wyrzec?
— Dla rozkosznego ciała Marjammy kłaść koniec swemu życiu przez śmierć samobójczą?
— Na pośmiewisko żydów się wystawić?
— Czyż nie znam swego ludu? nie jestżem z jego krwi i kości?
— Iluż ich pamięć moją przeklnie, skoro zwietrzą trupa mojego, choć dzisiaj są mi przyjaciółmi?
Ponure myśli wpiły się w jego mózg.
— Zatem zabić Marjammę?
— Śmierci winna!
— Obraziła Kleopatrę!
— Antonjusz i Kleopatra to jedno!
— Z ich rąk władza, tron, bogactwo, imię.
— Marjamma śmierci winna!
— Każda rozkosz z nią była ci torturą!
— Nie pomnisz?
— Pastwiła się nad twoją rozszalałą miłością.
— Zabiłeś jej dziadka Hyrkana! zabiłeś jej brata Jonatesa!
— Ona mści się za nich na tobie!...
— Zadepcz nogami rozkosz jej ciała! zadeptana nie podniesie głosu już więcej! i nie wypomni ci więcej Hyrkana, ani Jonatesa, ani stu innych śmierci!
— Dla jednej dziewki, która jest twoją żoną, tron tracić i imię i sławę?!
— I cóż, że Józef, mąż twojej siostry, stanie w jej obronie! nie jestżeś królem, ani nie masz mocy, aby ukrócić jego prawdomówność?
— Ha-ha-ha! ha-ha-ha! niech giną oboje!
Herod przytulił głowę do szyi rumaka. Ostrogami wypędzał z konia ostatek sił. W gardło wyschłe, gorejące, chwytał rozpalone powietrze, przesycone tumanami kurzu.
— Prędzej! prędzej! póki nie ucieknie myśl moja najlepsza! — szeptał sam do siebie na pół obłąkany.
Zadźwięczał most Herodji. Spieniony rumak zdarty cuglami stanął dęba i runął trupem u nóg straży zamkowej.
Herod, okryty warstwą kurzu jak kamień pustynny, zachwiał się na nogach, potoczył białkami źrenic dokoła siebie, aż wreszcie zdzierżył się i z krtani wyrzucił trzy słowa zduszone:
— Marjamma jest doma?
Dowódca Partów odkrzyknął:
— Królowa w łaźni!
Herod zapytał jeszcze charczącym głosem:
— Józef, mój szwagier, doma?
— Doma! śpiewa pieśń na tarasie zamkowym — brzmiała odpowiedź.
Król potoczył dokoła oczyma, które wybiegły mu na wierzch z orbit i wrzasnął:
— Zabijajcie królowę!!!! zabijajcie jej gacha Józefa!!! Czekam tu na trupy!!!
Dowódca skinął na żołdaków i zniknął w głębi pałacu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Konczyński.