Gauchos Wituh/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Gauchos Wituh
Pochodzenie Na dalekim zachodzie
Wydawca G. Centnerszwer
Data wyd. 1890
Druk Zakłady Artystyczne w Monachium
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział  V.
W chacie. — Niebezpieczeństwo. — Odważna obrona.

Gauchosi budują zwykle swe chaty z gliny; otoczeni zaś ciągłemi niebezpieczeństwy, umacniają je tak, że są podobne do małych forteczek. Budowę otacza szeroki i głęboki rów, po obu stronach którego rozrastają się gęsto kaktusy i krzaki cierniowe. Wituh posiadał niezliczone stada wołów, do których trzymać musiał aż ośmnastu pasterzy. Chata jego była piękniejszą od chat innych gauchosów, zbudowaną była z kamienia, a dach jéj, podług zwyczaju tamecznego, krytym był darnią i korą drzewną.
Rodzina Wituh składała się z żony jego i dwunastoletniego syna. Gdy konie zbliżyły się do chaty, spała jeszcze, pogrążona w śnie głębokim; lecz na szczekanie czujnych psów zbudziła się żona gauchosa. Przestraszona, zerwała się z łoża, lecz uspokoiła się, gdy usłyszała głos męża. Wituh, przywitawszy się z nią, przedstawił jéj Tomasza. Natychmiast zastawiła wieczerzę, przy któréj z wielkiem zainteresowaniem wysłuchała opowiadania o ciężkiéj walce z Indianami jaką podróżni stoczyć musieli w pampasach. Wituh nie przepomniał przy téj okoliczności pochwalić przed żoną odwagę Tomasza, przedstawił go, jako swego zbawcę, i utrzymywał, że zwycięztwo, jakie odnieśli, należy głównie zimnéj krwi i męztwu Tomasza zawdzięczać.
Następnego dnia i nocy cisza panowała zupełna; nic podejrzanego nie można było dostrzedz na widnokręgu. Lecz na trzeci dzień, słońce nie zdążyło skłonić się ku zachodowi, gdy rozległ się niedaleko chaty Wituh dziki okrzyk wojenny Indjan. Z przestrachem zerwali się mieszkańcy chaty i w jednéj chwili przygotowali się do boju. Kilka strzałów z wierzchołka dachu powaliło dwóch z atakujących Indjan. Tem zaciekléj posunęli się pozostali do szturmu. Wituh wszakże wraz z Tomaszem i dzielnymi peonami nie przestawali razić ich ogniem ze strzelnic, wywierconych w dachu. Mogli oni ztamtąd doskonale mierzyć, nie wystawiając się wcale na ciosy nieprzyjacielskich grotów, Indjanie stracili już ośmiu zabitych, wielu również poniosło mniéj lub więcéj ciężkie rany; nie przybliżyli się wszakże dotychczas ani o jeden krok. Gotowali się już do ponownego ataku, gdy niespodzianie od strony pampasu zagrzmiał znów okrzyk wojenny, który z kolei Indjan napełnił trwogą. Gdy w wielkiem pomieszaniu zwrócili swe konie w stronę, zkąd się rozległ okrzyk, dostrzegli oddział jeźdźców, mknących, jak strzała, z pomocą oblężonym. Dzicy wojownicy, zdjęci panicznym strachem, nie czekali już na walkę, lecz niepowstrzymanym pędem pomknęli w stronę przeciwną, zostawiając zabitych i rannych. Pasterze, gdyż oni to byli, posłali za nimi kilkanaście strzałów; poczem wszyscy zgromadzili się chacie Wituh. Peonowie rozniecili potężny ogień, i żona Wituh poczęła się krzątać koło przygotowań do objadu. Gdy objad był gotów, rozłożyli się mężczyźni, zajadając soczystą pieczeń, wokół ognia i zagaili walną naradę. Wituh podał wniosek, iż najlepiéj byłoby uprzedzić krwiożerczego wroga, napadając na niego samego. Radził on zwołać wszystkich gauchosów i pasterzy pospołu, by wspólnemi siłami znieść dzikie hordy indyjskie. Wszyscy jednogłośnie zgodzili się na to. Udano się na spoczynek, a nazajutrz wczesnym rankiem popędzili peonowie na swych szybkich rumakach w najrozmaitszych kierunkach do siedlisk gauchosów, by ich zaprosić do wspólnéj wyprawy na Indjan. W niedzielę zrana, ściągnęła z pampasów do chaty Wituh znaczna liczba uzbrojonych mężów. Odbyła się rada wojenna, wskutek któréj już z zapadnięciem zmroku kilkuset zbrojnych jeźdźców wyruszyło ostrożnie w pampasy. Tomasz z garstką gauchosów pozostał na straży przy rodzinie i chacie Wituh.
Po dwóch dniach nad ranem wpadnięto na trop Indjan. W południe wszczęła się mordercza walka, która się ukończyła zupełną porażką hord rozbójniczych. Mała tylko garstka zdołała ujść żywcem, resztę w pień wycięto.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.