Między głóg, co zarastał polne nieużytki
wpadła żółądź przypadkiem przez losu zachcenie.
Głóg właśnie kwitł.
Ozdobny w biały kwiat (nie brzydki),
nuż się pysznić i dębu wyszydzać nasienie.
»Ty«, mówi, »chcesz się bratać i żyć razem z nami,
z Głogami z Wielkich Głogów?
Z królami oparzelisk i pustych rozłogów?
Precz stąd, parweniuszu, albo musisz uledz«.
Żołądź nie uważając na zniewag szpikulec,
pozwalając krzewowi zapalać się gniewem
wgłębiona w grunt milczała.
Aż z jej pędu ździebko
wyszło na świat i rosło i stało się drzewem,
i ponad głóg do życia szybowało krzepko.
A wtedy głóg spokorniał pod dębowym cieniem
i zwiądł i uległ w walce z dębowem nasieniem.
Liść szeleści dziś dębu tam, gdzie rosły głogi.
— — —
Morału chcesz? Posłuchaj, przyjacielu drogi.
Im człowiek mniej znaczenia
ma i zasług w bycie,
tem się bardziej ocenia,
a bliźnich swych uważa za... za pakuł zwitek.
Cóż zrobicie?
Z mocy oraz wielkości
szydzi nieużytek
zawsze i wszędzie.
Moc i wielkość z pokorą to znosiła będzie
pełna cierpliwości
świętej iście,
póty, póki nie przyjdzie odwetu czas błogi:
ten czas kiedy rozszumią się dębowe liście
a uwiędną głogi
i z korzeniami wyrwane będą z ziemi łona,
ażeby się szlachetne krzewiły nasiona.