Fenicyanki (Eurypides, tłum. Kasprowicz, 1918)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
(Przekierowano z Fenicyanki)
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eurypides
Tytuł Fenicyanki
Pochodzenie Eurypidesa Tragedye
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Kasprowicz
Tytuł orygin. Φοίνισσαι
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


FENICYANKI


Fenicyanki.

Osoby dramatu.
OIDIPUS.
IOKASTE.
ETEOKLES  ich dzieci.
POLYNEIKES
ANTIGONE
KREON, brat Iokasty.
MENOIKEUS, jego syn.
TEIRESIAS, wróżbita.
OCHMISTRZ ANTYGONY.
DWÓCH GOŃCÓW.
MANTO, córka Teiresiasa.
CHÓR DZIEWIC FENICKICH.


Rzecz dzieje się przed pałacem Oidipusa w Tebach.






IOKASTE.

O ty, który królując na złotym rydwanie
I drogę sobie kreśląc pośród gwiazd na łanie
Niebieskim, krąg ognisty chyżymi rumaki
W dal toczysz. Heliosie!, na tebańskie szlaki
Jak smutny-ś zesłał promień w dniu, gdy do tej ziemi.
Rzuciwszy kraj fenicki, falami morskiemi
Oblany, przybył Kadmos! Ten, wziąwszy za żonę
Harmonię, Afrodyty córkę, miał spłodzone
Z nią dziecko, Polydora. Ten znów Labdakosa
Był ojcem, jak wieść niesie, a temu niebiosa
Zesłały syna, Laia. Co do mnie, to, wiecie,
Menojkejowy płód ja, jednej matki dziecię
Z Kreontem — tak, rodzeni my z bratem oboje.
A zasię Iokaste jest nazwisko moje,
Bo to mi nadał ojciec. Gdy ślubne me łoże
Z Lajosem nie darzyło nas dziećmi, po boże
Wyrocznie poszedł mąż mój do Fojba, prośbami
Chcąc zjednać go, ażeby raczył się nad nami
Zlitować i dał syna dla naszego domu.
Ten rzecze: »Królu Teban dzielnych! Jeśli komu,
Wzdyć tobie ja nie radzę, byś wbrew woli boga
Miał dziatwę jaką płodzić! Spłodzisz syna, sroga
Przyplącze ci się klęska: On zabije ciebie,
A dom twój w krwi potokach okrutnie pogrzebie!«
Lecz ten, rozgrzany winem i miłosnej chuci

Powstrzymać nie mogący, wraz ku mnie się zwróci
I syna ze mną spłodzi. Lecz spłodziwszy, pocznie
Rozpamiętywać grzech swój i bożą wyrocznię
I dziecko, żelaznymi przekuwszy mu stupy
Kolcami, da juhasom, ażeby w te tropy
Rzucili je na hali, poświęconej Herze,
U skały Kithairońskiej. Polyba pasterze,
Znalazłszy je, wręczyli żonie swego króla,
A ta płód moich bólów do piersi przytula
I wmawia w swego męża, że to syn jej własny.
A kiedy chłopiec zmężniał, kiedy włos mu jasny
Porastać jął na brodzie, wybrał się, za pędem
Swojego serca idąc, czy też pod tym względem
Mający jakieś inne wskazówki, ku onej
Świątyni Fojbosowej: wieści był spragniony
O swoich rodzicielach. W tym czasie na zwiady
I mąż mój Laios ruszył, aby znaleźć ślady
Porzuconego dziecka, zali jeszcze żywie.
I obaj się spotkali na fokijskiej niwie,
Na dróg rozstaju. Wówczas krzyknie nań woźnica
Lajosa: »Ustąp-że się królowi!« Ten lica
Dumnego nie odwrócił, jeno szedł, nie tknięty
Wezwaniem, aż mu konie jęły ranić pięty
Kopytem. I naonczas — po cóż mam szeroko
Rozwodzić się nad dolą? — stojąc oko w oko,
Syn zabił ojca, zabrał z sobą jego cugi
I dał je Polybowi. A gdy nasze smugi
Poczęła Sfinks pustoszyć, już po męża skonie,
Obwieścił brat mój, Kreon, że z tym on me dłonie
Ślubami małżeńskimi połączy, kto snadnie
Wróżbitki, spraw świadomej, zagadkę odgadnie.
Zdarzyło się, że syn mój Ojdipus rozwiąże

Śpiew Sfingi i w nagrodę bierze kraj ten, książę,
Tej ziemi bierze berło, że, dla domu zguby,
Małżeńskie z swą rodzoną matką zawrze śluby,
Że matka, nic nie wiedząc również, w swe ramiona
Miłosne własne dziecko zamyka. I, żona
Własnego swego syna, zrodziłam mu dziatki,
Dwóch synów: Eteokles i Polyneik, rzadki
Bohater, ze mnie wyszli, a przy nich dwie córy:
Ismeną nazwał ojciec jedną, a zaś wtórej.
Najstarszej, dałam imię Antygony. W końcu
Ojdipus, one wszystkie, jakie tylko słońcu
Widome są katusze, przeszedłszy, nareście,
Zbadawszy, czyje w uścisk kształty brał niewieście.
Iż żoną własna matka mu była, swe oczy
Skazuje na zagładę, krwią źrenice zbroczy,
Wykłówszy je spinkami złotemi. I młody
Płód jego, dwaj synowie, w chwili, gdy im brody
Ocieni świeży zarost, co się sypać zacznie,
Pod klucz wzięli rodzica, ażeby rozpacznie
Zataić los ojcowski, którego nikomu
Tak łatwo nie zataisz! I on żyje w domu
I klątwy za klątwami rzuca na swe syny
I ostry im zaleca miecz — że to jedyny
Jest środek, którym winni dzielić między siebie
Królestwo. I lękając się, że ci tam w niebie
Ojcowskie mogą spełnić klątwy, gdyby dalej
Ze sobą w jednym domu rządzący mieszkali,
Zawarli wraz ugodę, iże młodszy z braci,
Polyneik, dobrowolnie pierwszy z swej połaci
Ustąpi, Eteokla zostawiając w kraju.
Ten berło dzierżąc w ręku, miał według zwyczaju
Umówionego odejść po roku, by potem

Tamtego do ojczyzny przywołać z powrotem.
Atoli Eteokles, stanąwszy przy sterze,
Nie zrzeknie się już władzy, rozrywa przymierze
I brata już na wieki wywołuje z miasta.
Do Argos ten przybywszy, jako zięć Adrasta,
Moc wielką tarczowników argiejskich zgromadzi.
Pod gród ten siedmiobramny na ich czele sadzi
I żąda zwrotu berła i swej ojcowizny.
Pragnąca spór złagodzić, zanim krwawe blizny
Zadawać pocznie oręż, sprawiłam, że właśnie
Syn przyjdzie tu do syna — może spór ich zgaśnie
Bez wojny. A że przyjdzie, zapewnił mnie goniec,
Przez niego wysłan do mnie. Połóż-że więc koniec
Tej waśni moich dzieci, Zeusie, władco nieba,
I wybaw nas z tej biedy! Bo juści nie trzeba,
Ażeby, jeśliś mądry, człowiek ten sam zawsze
Miał cierpieć, gdy na innych losy są łaskawsze.  Znika.

Na scenę wchodzi

OCHMISTRZ Antygony.

O chlubo ojcowskiego domu, Antygono!
Że matka na twe prośby pozwala ci pono
Niewieście rzucić izby i Argiwy zbrojne
Oglądać z tego dachu, zebrane na wojnę.
Zaczekaj, aż zobaczę, czy z obywateli
Ktokolwiek się nie rusza w ulicy: mnie śmielej
Znieść wszelką ich przyganę, bom sługa, niż tobie,
Księżniczce... Skoro tylko ten swój przegląd zrobię,
Opowiem ci, com widział i słyszał w obozie,
Gdym układ, który krwawej ma zapobiedz grozie.
Twojemu poniósł bratu i znowu do miasta
Powracał... Ale widzę, że się nikt nie szasta,

Więc wejdę po tych schodach cedrowych na górę
I spojrzę na ćmę ludu, na tę wojska chmurę,
Co oto tak się mnogo, gotowe do boju,
U fal Ismenu zbiegło i u Dirki zdroju.

ANTYGONA.

Pomóż-że, pomóż mnie, młodej,
Wejść na te schody,
Sędziwą podaj mi dłoń.

OCHMISTRZ.

Tu schwyć się mnie, panienko! Przyszłaś w samą porę:
Już wojsko Pelargów skore
W bitewne się szyki układa,
Z gromadą się łączy gromada,
Od broni oddziela się broń.

ANTYGONA.

Hekato, ty córko Latoi!
Od tych spiżowych zbroi
W pobliża i w dali
Cała równina się pali!

OCHMISTRZ.

Nie liche tu zastępy przyszły z Polinikiem:
Hej! szumi wódz ten zbroi i koni bezlikiem!

ANTYGONA.

Czy wszystko w porządku mamy —
Rygle? łańcuchy? bramy?.
Czy spustów miedź dobrze wprawiona
W ciosowy mur Amfiona?

OCHMISTRZ.

Uspokój się! Bezpieczną jest grodu postawa!...
O, spojrzyj na pierwszego, jeżeliś ciekawa.

ANTYGONA.

Któż jest ten z białą kitą.
Co tam o! zastęp wiedzie,
Tarczą spiżową, litą,
Potrząsający na przedzie —
Snać mu ten ciężar pawęży
Bynajmniej na łokciu nie cięży?!

OCHMISTRZ.

To wódz jest, ma królewno!

ANTYGONA.

A jak on się zowie?
I skąd? O, mój staruszku, nie bądź skąpy w słowie.

OCHMISTRZ.

Z mykeńskiem pono miastem pochodzenie wiąże,
U wód lernejskich mieszka, Hippomedos, książę.

ANTYGONA.

O jak wspaniały! O jak przeraźliwy!
Widoku wzrok nie wytrzyma!
Z tarczą, pisaną we gwiaździste dziwy,
Do pradawnego podobien olbrzyma —
Postać, daleka,
By przypominać człowieka!
A ten, co właśnie sadzi wskroś dyrceńskiej toni?
Inny to, inny już gatunek broni...
Co zacz on?

OCHMISTRZ.

Syn Ojneja, Tydej! Pierś on swoją
O, tak, pokrywa inną, bo aitolską zbroją!

ANTYGONA.

Aha, staruszku! Już wiem:
Siostrze on poślubiony

Polinejkowej żony...
Jak w uzbrojeniu tem
Dziwnie wygląda ten człek:
Półcudzoziemiec, półgrek!

OCHMISTRZ.

Tak, wszyscy Aitolowie zbrojni w tarcz, a biją
Najlepiej się, machając zabójczą kopiją.

ANTYGONA.

A skądże znasz to wszystko? Skądże rozum taki?

OCHMISTRZ.

Poznałem na pawężach ich godła i znaki.
Więc widząc je, poznaję także i rycerzy.

ANTYGONA.

A tam koło pomnika Zetosa kto bieży?
Włos mu w kędziorach spływa,
Źrenica płomienna, żywa —
Na oko dziki to młodzian,
Snać jest dowódcą tej rzeszy,
Tłum, co w trop za nim śpieszy,
Zbroją naodzian...

OCHMISTRZ.

To jest Parthenopaios, Atalanty dziecię.

ANTYGONA.

Niechże go z ziemi tej zmiecie,
Łuk naciągnąwszy, ta Artemis boża,
Co z jego matką wraz
W górski zaszywa się las,
Górskie przebiega rozdroża!
Wszak po to hufiec on wiódł,
Ażeby zburzyć mój gród!

OCHMISTRZ.

Tak stań się! Lecz ich najazd słuszny, więc mi trwoga,
Że wszystkiem pokieruje słusznie ręka Boga.

ANTYGONA.

A gdzież jest ten, co wraz ze mną
Na naszą niedolę wzajemną
Z matki urodził się jednej?
Gdzież jest Polineik biedny?
Mówże, staruchu miły!

OCHMISTRZ.

O, tam on — widzisz? — stoi w pobliżu mogiły
Nioby siedmiu córek, przy Adrasta boku.
Poznajesz?...

ANTYGONA.

Coś poznaję, lecz nie bardzo oku
Wyraźne są te kształty, coś niby ramiona —
W zarysach li widzę tę postać...
Gdybym to mogła o! na tych nogach
Lecieć od krańca do krańca,
Mknąć po przestwornych drogach —
Gdybym to mogła, wiatrem uskrzydlona,
Nakształt obłoku,
Do mego brata się dostać
I po tak długim czasie
Do siostry łona,
Do piersi mojej
Lubego przytulić wygnańca!
W płomiennej krasie
Złocistej zbroi
Jak on się pali bez końca!
Niczem poranny blask słońca!

OCHMISTRZ.

Niebawem sam tu przyjdzie ku twojej uciesze
Z rozejmem.

ANTYGONA.

A — staruszku — zapytać się spieszę.
Kto siwym tym zaprzęgiem kieruje tak pewno?

OCHMISTRZ.

To wieszczek Amfiaraj, moja ty królewno!
Ofiarne z nim bydlęta — ziemia krew ich wchłonie.

ANTYGONA.

O Heliosa córko i Latony,
Seleno, tarczy swej złotem
Połyskająca!
Jakimż on zręcznym obrotem
Trzyma swe konie!...
A gdzież ta krew jest gorąca,
Gdzież jest ten mąż rozsierdzony,
Co Tebom wiecznem grozi zniszczeniem, ponury
Kapanej?

OCHMISTRZ.

Nieustannie mierzy nasze mury —
Do strażnic jak najlepszą chciałby znaleźć drogę.

ANTYGONA.

O Pomsto i wy, Zeusowe
Groźnie grające grzmoty,
Wy łyskawice gromów,
Co straszne wszczynacie pożogi.
Spadnijcie na jego głowę,
Ukróćcie ten język zuchwały!
Wszak-ci to on

Chciałby brać w plon
Mieszkanki tebańskich domów!
Niemiłosierny,
Chce się rozprawić z nami,
Mykenom nas oddać nad Lerny,
Nad Amymony falami,
Co się, trysnąwszy, rozlały,
Kiedy Posejdon o ziemię
Swoim trójzębem uderzył.
Któżby uwierzył,
Że na mnie i na me plemię
Spaść ma niewoli brzemię!
Przenigdy, przenigdy w świecie
Nie dopuść do tego, o dziecię
Złocistowłose Zeusza,
Ty Artemido prześwięta!

OCHMISTRZ.

A teraz ma królewna niech do domu rusza,
Zostanie w swych komnatach panieńskich zamknięta,
Bo ma już, czego chciała... Po ulicach miasta
Wojenny ruch i zamęt coraz bardziej wzrasta.
Z bojaźni tłum białogłów do pałacu spieszy,
Więc mogą powstać plotki — do tego u rzeszy
Niewieściej jest pochopność: Najdrobiejsza sprawa
Odrazu w ich usteczkach na ogrom zakrawa,
Rozkoszy też jest dla nich zawsze podostatek,
Gdy sobie przypną wzajem jak najwięcej łatek.

CHÓR DZIEWIC FENICKICH.

Tyryjskie rzuciwszy morze,
Przybyła, by służby boże
Pełnić na cześć Loksyasza,

Ta zbożna czeladź nasza —
Z fenickiej przybyła ziemi,
By między kapłanki przedniemi
Zamieszkać od tego czasu
U stóp śnieżystego Parnasu,
W Fojbosa onej świątyni,
Gdzie bogom ofiara się czyni
Bita przez nasze wiosła,
Iońska nas głębia niosła,
Śród pustych niosła wybrzeży,
A Zefir za nami świeży
Dął od Sycylii, w przestwory
Szumiące śląc rozhowory.

*

Przez miasto z cnych dziewic grona
Wybrana i przeznaczona,
By służyć czci Loksyasza,
Przybyła ta czeladź nasza
Do Kadmosowej krainy,
Do Agenora dziedziny,
Tu, do Lajosa grodu,
Co z nami bratniego jest rodu.
Niby posągi ze złota,
Będziemy, wkroczywszy we wrota
Świątynne, służyły bogu.
Lecz nim staniemy u progu,
Nim modły wzniesiemy w niebiosy,
Wprzódy te swoje włosy,
Największą ozdobę dziewicy,
W Kastalskiej zwilżymy krynicy.


∗                    ∗

O ty dwuczuba opoko,
Żagwiąca się ogniem wysoko,
Od wzgórz bachusowych odbitym —
O winogradzie, obfitym
Darzący nas płynem osłody,
Co z plennej wycieka jagody —
O święta jaskinio smocza,
O skalne, w niebieskie przezrocza
Pnące się bogów strażnice —
O góro, co skrywasz swe lice
Śniegami:
Bądźcie wy z nami,
Abyśmy mogły bez trwogi
Na boże wkroczyć drogi,
Abyśmy, Dirki porzuciwszy zdroje,
Mogły to życie swoje
Wieść pośród pląsów w cześć nieba —
Abyśmy u groty Feba,
W tym środku ziemi,
Wielbiły go usty wdzięcznemi!


∗                    ∗

Oto Ares przeponury
Wzdyć postąpił pod te mury —
Oto ciżba jego dzika,
Krwi spragniona przeciwnika,
Chce gród zburzyć! Niech nas broni
Bóg od tego! Bo gdy oni,
Nasi drodzy przyjaciele,
Mają cierpieć, to wesele
Znikło dla nas w równej mierze!
Jeśli wróg te zwali wieże

Miastu temu klęskę zada,
I fenickiej ziemi biada!
Wspólna krew nam w żyłach płynie,
W wspólnym rodu my zaczynie
Powstaliśmy hej! przed laty:
Od Iony tej rogatej
Wywodzi się nasze plemię,
Więc nam wspólne cierpień brzemię.

*

Wokół miasta groźnie sterczy
Obraz wojny przemorderczej,
Gęsty obłok tarcz! Niebawem
Ares, sędzia w polu krwawem,
Bój rozstrzygnie. Erynyje
Zabójczynie, śląc na szyje
Ojdipowych biednych dzieci!
Trwogę we mnie straszną nieci,
Pelasgijskie Argos!, twoje
Wojsko wielkie! Wraz się boję
Kary bożej! Gdyż — na nieba! —
Zawsze-ć mi to przyznać trzeba,
Że skrzywdzony ten nasz młodzian,
W tę wspaniałą zbroję odzian,
Słusznego nie depce prawa
Gdy do bitwy dzisiaj stawa —
Nie popełnia żadnej winy,
Swojej żąda li dziedziny.

Na scenie jawi się

POLYNEIKES.

Z łatwością mnie odźwierni, zasuwy tej chwili
Od wrótni odemknąwszy, do wnętrza wpuścili.

Atoli ja się lękam, że schwycić mnie mogą
Do matni i że z niej już tak gładką mnie drogą
Nie puszczą. O, pewnikiem krwi się mej wytoczy
Co nieco! Więc też muszą strzelać moje oczy
I tu i tam, czy niema zasadzki. Miecz nagi
W tej ręce snać niemałej doda mi odwagi.
Ha! Cóż to?... Czy mnie trwoży lada szmer? U ludzi,
Idących na cośkolwiek, wszystko przestrach budzi,
A zwłaszcza gdy na ziemi znajdują się wrogiej.
I ufam i nie ufam matce; ona w progi
Wezwała mnie ojczyste, w moc rozejmu każe
Tu przybyć. Lecz ratunek mam blisko: Ołtarze
Przedemną i nie pusty jest pałac. U bramy
Podwiki jakieś stoją. Wraz się zapytamy,
Co zacz są?... Cudzoziemki! Skądże przybywacie
Pod pałac ten helleński?...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Na fenickiej płacie
Ziemicy wyrosłyśmy, tam mamy ojczyznę,
Która nas wykarmiła. A, jako pierwszyznę
Zwycięstwa, Agenora wnucy nas wysłali
Na dar dla Loksyasza. Miał nas powieźć dalej
Ojdipa syn przesławny, do ogniska Feba,
Gdy wtem go zaskoczyła wojenna potrzeba —
Argiwi gród napadli... Lecz i ty odpowiedz,
Kim jesteś, skąd i jaki przywiódł cię manowiec
W ten szum siedmiobramnego tebańskiego miasta?

POLYNEIKES.

Ojdipus, syn Lajosa, mym ojcem. Iokasta,
Menojkejowa córka, mą matką, zaś miano
Jest moje Polyneikes — takie mi nadano.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O mężu, z Agenora dziećmi spokrewniony,
Co mymi są władcami, a co mnie w te strony
Wysłali! Do twych kolan przypadam, zwyczaju
Strzegąca, jaki żywię w mym ojczystym kraju.
Nareszcie-ś w dziedzinie swej!
O hej! O hej!
Usłysz me słowo,
Czcigodna usłysz królowo,
Wyjdź z domu! Otwórz podwoje!
Próżne-ż wezwanie moje?
Hej-że, ty matko rodzona!
Z twojego on wyszedł łona!
Przecz zwlekasz?... O z poddasza
Wyjdź-że, wyjdź, pani ty nasza,
Dziecko swe zamknij w ramiona!

Z pałacu wychodzi

IOKASTE.

Ten krzyk fenicki wasz,
Krzyk nieustanny,
Gdym usłyszała, me panny,
Kroki trzęsących się nóg
Co tchu zwróciłam za próg!
Twarz w twarz
Chcą go zobaczyć nareście
Moje źrenice niewieście.
Dni przeminęły tysiące
I dzisiaj me serce pragnące
Ma już ach! ma swego syna!
O ma pociecho jedyna,
Niechże cię ręka matczyna

Do piersi przytuli! Do warg
Niech ma się warga przyciśnie!
Podaj mi ust swoich wiśnie!
Niechże mi spadnie na kark
Gęstwia tych ciemnych pierścieni,
Niech moją szyję ocieni!

*

Ohaj! Ohaj!
Matczyne wreszcie ramiona
Do mego tulą się łona!
Niespodziewanie
Mam cię, ty moje kochanie!
Wszystkie mi uszły nadzieje,
O, jak mi się życie to śmieje!
Jakże wyrazić ten raj,
Tę radość,
Jak jej uczynić zadość?
Rękami wyrazić czy okiem?
Czy w upojeniu głębokiem
Skacząca naokół ciebie,
Mam uczuć w dawnem się niebie,
W niebie minionych lat,
Co mi złociły świat?...

*

O moje dziecię, o haj!
Jak opustoszał nasz dom.
Kiedy przez brata srom
Musiałeś rzucić ten kraj,
Tęsknica druhom,
Tebom tęsknica!
Odtąd powiędły mi lica,
Żałobą przejęta głuchą

Po tobie,
Ścinałam odtąd w żałobie
Ten posiwiały włos!
Gdy taki spotkał mnie cios,
Rzuciłam, synu kochany,
Ten biały strój i, łachmany
Czarne oblókłszy, chodzę
W czerni po smutków drodze!

*

A w domu starzec, pozbawiony wzroku.
Ciągle się żali i żali,
Iże u jego boku
Spólność zerwali
Dwaj oto bracia rodzeni,
I, w strasznej pogrążon cieni,
To miecz do ręki bierze,
By przeciąć z życiem przymierze.
Albo też, umrzeć gotowy,
Zawiesza sznur u posowy,
Narzeka, jęczy, w łzach tonie,
Że klątwę ściągnął na skronie,
Swych własnych dzieci i — biada! —
W ciemnych gdzieś kątach przepada!

*

Słyszę, iż gdzieś w obcej ziemi
Pętami-ś się związał obcemi.
Iże już nawet masz z żoną,
Poza mną poślubioną,
Pociechę ojcowską, dziatki!
Na klęskę swej biednej matki
Spowinowacon z obcymi,

Srom na nas ściągasz olbrzymi,
Tak, klęskę ty ściągasz i srom
Na starożytny nasz dom —
Dla rodu Lajosa zaguby
Te wrogie zawarłeś śluby!...

*

Jak się należy
Szczęśliwej w dniu tym macierzy,
Ja-ć w dzień weselny najgodniej
Nie zapalałam pochodni!
Któż myślał, że-ć nie udzieli
Ismenos godowej kąpieli?!
Że Teby ach! będą zmuszone
Milczeć, gdy w dom wwiedziesz żonę?!

*

Niech zginie
Kto w tej zawinił winie!
Czy miecz tu przyczyną niedoli,
Czy waśń, czy ojciec, czy woli
Staje się bożej zadość,
Że znikła już wszelka radość,
Że grom
W Ojpidów uderzył dom:
Ta przebolesna zagłada
Przedsię na pierś moją spada!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Niewiasta rodzić musi śród wielkiej boleści,
Dlatego tak swe dziatki kocha ród niewieści.

POLYNEIKES.

Czy źle czy dobrze robię, juści to nie żarty
Do swego przyjść tak wroga. Ale nieprzeparty

Jest pociąg do ojczyzny. Jeśli kto inaczej
Powiada, ten sam siebie słów igraszką raczy,
Bo dusza jego czuje odmiennie. W tę drogę
Idący, miałem w sercu taki lęk i trwogę,
By brat mnie nie uśmiercił podstępnie że z lęku
I trwogi tej przez miasto szedłem z mieczem w ręku,
Na wszystkie rozglądając się strony. Uśmiecha
Atoli mi się jedna w tem wszystkiem pociecha:
Nasz rozejm i te słowa mojej matki miłej.
Co w mury me ojczyste dziś mnie sprowadziły
Nie mogłem łez powstrzymać, kiedym niewidziany
Tak dawno gród ten ujrzał, tego domu ściany.
Ołtarze bóstw i ono boisko, gdzie, młody,
Ćwiczyłem swoje siły, i dirkiejskie wody —
To gniazdo, skąd mnie straszne wygnało bezprawie,
Że w cudzym mieszkam grodzie!... Dlatego się łzawię,
Lecz z bólu ból się rodzi, albowiem w żałobie
I ciebie, matko, widzę [wszak obcięłaś sobie
Te włosy i strój czarny-ś ubrała]! O Boże!
O dolo moja biedna! [Straszliwa być może
Waśń w domu, między swymi. Nie łatwo tej miary
Poszukać, by zagodzić bratni spór!... Cóż stary
Rodziciel mój porabia, widzący li ciemnię
Wieczystą? Cóż dwie siostry? Pewnie mają ze mnie
Li smutek, że na cudzą gdzieś zaszedłem ziemię?!]

IOKASTE.

Zawzięcie niszczy jakiś Bóg Ojdipa plemię!
Od tego się zaczęło: Nasza klęska cała,
Żem matką wbrew wszelakim zakazom została,
Żem wyszła za twojego rodzica, że potem
Zrodziłam, synu, ciebie! Ale po cóż o tem

Wspominać! Trzeba znosić wszystkie losy swoje!
Ach! gdyby nie przyczyna, że się wielce boję
Urazić cię, o wszystko zapytać-bym rada,
Co wiedzieć chcę — tak bardzo chęć mnie ta opada.

POLYNEIKES.

Wypytaj się o wszystko, nie milcz w żadnej sprawie,
Twa chęć moim rozkazem, rad wszystko-ć wyjawię.

IOKASTE.

A więc nasamprzód o to, co jest po mej woli
Najpierwsze: Brak ojczyzny czy cię bardzo boli?

POLYNEIKES.

Najbardziej ze wszystkiego! Opisać się nie da!

IOKASTE.

A na czem to polega? W czem wygnańców bieda?

POLYNEIKES.

To głównie, że nic mówić otwarcie nie można.

IOKASTE.

Tak, mowa niewolników musi być ostrożna.

POLYNEIKES.

Trza możnych niedorzeczną znosić samowolę.

IOKASTE.

Rzecz przykra razem z głupcem głupca grywać rolę.

POLYNEIKES.

Dla zysku trza, naturze wbrew, uginać szyję.

IOKASTE.

Lecz mówią, że wygnaniec nadziejami żyje?

POLYNEIKES.

Nadzieja się uśmiecha, lecz z spełnieniem zwleka.

IOKASTE.

Czy czas nie udowadnia, że zawodzi człeka?

POLYNEIKES.

Ma urok dla biedaków słodki jakby z nieba.

IOKASTE.

A z czegoś żył, nim żona-ć dostarczyła chleba?

POLYNEIKES.

Bywało go dzień jeden, na drugi niewiele!

IOKASTE.

Nie wsparli cię ojcowscy drodzy przyjaciele?

POLYNEIKES.

Aj, matko! Gdzie przyjaciel, jeśli człowiek w biedzie?

IOKASTE.

Szlachectwo nie pomogło-ć? Świat na rodach jedzie!

POLYNEIKES.

Złem bieda jest. Szlachectwo chleba mi nie dało.

IOKASTE.

Ojczyzna więc jest dla nas dobrem, jakich mało?

POLYNEIKES.

Jak drogą jest, nikt tego nie opisze w świecie.

IOKASTE.

Bo Argos jak przybyłeś? I po co? Mów, dziecię.

POLYNEIKES.

Loksyasz Adrastowi obwieścił wyrocznię.

IOKASTE.

Co? Jaką? Mów! Nieznana mi całkiem widocznie!

POLYNEIKES.

Że z dzikiem i lwem córki swoje ślubem spęta.

IOKASTE.

Z imieniem twem cóż mają wspólnego zwierzęta?

POLYNEIKES.

Ja nie wiem. Jeno bóg mnie wysłał tam na szczęście.

IOKASTE.

Bóg mądry!... A jak przyszło żony twej zamęście?

POLYNEIKES.

Noc była, kiedym stanął w przedsionku Adrasta.

IOKASTE.

Noclegu szukający, wygnan z tego miasta?

POLYNEIKES.

Tak jest. Następnie przyszedł tułacz drugi jeszcze.

IOKASTE.

Kto taki? Także ścigan przez losy złowieszcze?

POLYNEIKES.

Tydeusz, tak się zowie, z Ojneja poczęty.

IOKASTE.

A skądże was Adrastos porównał z bydlęty?

POLYNEIKES.

Bo starliśmy się z sobą, gdzie się kto położy.

IOKASTE.

Tak zgadł syn Palaosa myśl wyroczni bożej?

POLYNEIKES.

I córki swe w małżeństwo oddał nam tej chwili.

IOKASTE.

Czy źle ci jest w tym związku, czy też jak najmilej?

POLYNEIKES.

Do dzisiaj na swe życie skarżyć się nie mogę.

IOKASTE.

A jak zdołałeś wojsko nakłonić w tę drogę?

POLYNEIKES.

Obydwom zięciom przysiągł Adrastos, że obu
Powróci do ojczyzny, a przedsię sposobu
Użyje, by mnie wysłać pierwszego. W tej drodze
Stanęli mi z pomocą Mykeńczyków wodze
I pierwszych śród Danaów stanął szereg długi,
Nie odmawiając dla mnie tej smutnej przysługi,
Na miasto bowiem własne dzisiaj najazd czynię —
Konieczność mnie znagliła. Z przymusu jedynie,
Nie z chęci — bogów wzywam w tej sprawie na świadki —
Ruszyłem przeciw swoim, gdyż tak chcą! Od matki,
Od ciebie dziś zależy, by zagodzić spory
Pomiędzy najbliższymi, uwolnić od zmory
I ich i mnie i siebie i to miasto moje.
Tak, stara to piosenka, ale się nie boję
Powtórzyć jej: Majątek w największej jest cenie
U ludzi, wpływ największy na ich pokolenie
Wywiera. Ja-ć dla niego zebrałem tysiące
Tych zbrojnych. Bez majątku wszak nic nie znaczące
Szlachectwo.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I Eteokl się zbliża! Chce miasto
Ocalić pojednaniem. Teraz ty, Iokasto,
Tak przemów, jako matka, by się pogodzili.

Wchodzi

ETEOKLES.

Z miłości k’tobie, matko, przychodzę tej chwili.
Stawiałem pod marami zaprzęgi i roty,
By, głos twój usłyszawszy, zaprzestać roboty,
Ten głos twój pojednawczy. Pod twoimi wpływy
Zjawiłem się, by ten o! zjawił się tu żywy!

IOKASTE.

Mityguj się, bo nigdy popędliwość, synu,
Słuszności mieć nie może. Zdrowe jądro czynu
W rozważnych tylko słowach spoczywa. Więc, dziecię,
Nie rzucaj dzikich spojrzeń, nie pień się! Toć przecie
Nie głowę masz odciętą od karku Gorgony
Przed sobą, jeno brat twój zjawił się rodzony.
I ty, Polyneikesie, racz mu spojrzeć w oczy!
Zobaczysz, że inaczej sprawa się potoczy:
I sam przemówisz lepiej, patrzący w twarz brata,
I jego mowę lepiej pojmiesz. Tak się splata
To wszystko, że wam obu mądrą dzisiaj muszę
Dać radę: Gdy druh jaki rozsierdził swą duszę
Na druha i gdy potem spotkają się razem
I spojrzą sobie w oczy, rozsądku rozkazem
Wzdyć będzie, aby tylko rozmawiali o tem,
Dlaczego się zetknęli, swych oraz z powrotem
Na pamięć nie przywodząc... Więc, Polyneikesie,
Ty pierwszy masz tu słowo. Albowiem, jak zwie się,
Swą krzywdę niby mszczący, na ojczystej grzędzie

Z Danaów stoisz wojskiem. Boga tu na sędzię
Przyzywam, na rozjemcę tej braterskiej waśni.

POLYNEIKES.

Wyraża się wzdyć prawda zawsze jak najjaśniej,
Nie trzeba jej wykrętów ni sztuczek, albowiem
Ma siłę sama w sobie. Sprawa, że tak powiem.
Schorzała, ginąc zawsze z swej niemocy, sięga
Po lek rafinowany... Nie chcąc, by potęga
Ojcowskiej ongi klątwy Ojdipa, co spadła
I na mnie i na tego, miała się, zajadła,
Wypełnić, spragnion dobra rodzinnego domu
Rzuciłem z własnej woli — w tym względzie nikomu
Bynajmniej nie uległszy — ojczyznę, jej sprawy
Pozostawiając temu na rok jeden. Krwawej
Rozterki unikając i zwady, po roku
Miał rządy mnie znów oddać w umówionym toku,
[A nie, jak dziś się dzieje, że z jego powodu
I czyny złe się rodzą i ból jest dla grodu
I dla nas.] On się zgodził, zaprzysiągł na nieba
Lecz słowa nie dotrzymał, zrobił, jak nie trzeba,
Zagarnął tron ojcowski, zabrał część mej schedy.
I dzisiaj jestem gotów zgodzić się, jak wtedy,
By znowu na rok jeden wziął berło w swe ręce,
Skoro nań przyjdzie kolej. Tę wojnę poświęcę,
Te hufce precz odprawię, odebrawszy swoje,
Pustoszyć nie chcę własnej ojczyzny, na znoje
Nie będę swego grodu narażał, te mury
Uwolnię od swych drabin; jeśli, mówię z góry,
Przy prawie się utrzymam, zabiorę tę tłuszczę
I szturmu już żadnego do hram nie przypuszczę.
Na świadki wołam bogów, wzywam ich na sędzie,

Że prawnie postąpiwszy we wszelakim względnie.
Bezprawia jam ofiarą, że mnie wypędzono
Niesłusznie z mej ojczyzny. Powiedziałem pono
Już wszystko, co należy. Słowa prawdy pełne,
Nie trzeba mi ich było owijać w bawełnę,
I prostak i uczony zrozumie je łatwo.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie jestem wychowaną tak, jak wy, ma dziatwo,
W Helladzie, zrozumiale jednak brzmią (do Pol.) twe słowa.

ETEOKLES.

Gdyby tak każda dusza była tu gotowa
Piękności i mądrości w jednej i tej samej,
Co dzisiaj, dopatrywać się rzeczy, gdzież mamy
Naonczas puste spory? Znikłyby ze świata!
Tymczasem między ludźmi, dla wroga i brata,
Istnieje tylko nazwy, nie rzeczy wspólnota.
Co do mnie, juści, matko, bierze mnie ochota
Powiedzieć bez ogródek, że gdzie gwiazdy wschodzą
Poszedłbym każdej chwili, pod żądzy mej wodzą
Do dnabym ziemi dotarł, gdyby tylko można,
Tak ciągnie, tak porywa mnie ta przemoc zbożna
Królewskiej, widzisz, władzy! Skarb-ci to największy!
A jeśli jest największy, nikt mi nie upiększy
Żądania, bym go zrzekł się. Mając go w swej ręce,
Azali ja go, matko, tak łatwo poświęcę,
By zabrał go kto inny? Za tchórza mam człeka,
Co rad, dla rzeczy marnej, większej się wyrzeka.
A potem wstydziłbym się, by miał wydrzeć bronią
Ten oto, za czem dzisiaj jego myśli gonią,
Ten ziemi pustoszyciel ojczystej!... I Teby
Shańbiłyby się wielce, gdybym, li potrzeby

Wojennej się lękając, drżąc przed Mykeńcami,
Miał berło oddać temu! O, nie tak on z nami
Powinien się układać, nie z tym mieczem w ręku!
Bo czego miecz dokona, to i, bez pobrzęku,
Dokona togo słowo. Jeśli chce w tej ziemi
Zamieszkać, niech zamieszka. Lecz i najmędrszemi
Nikt słowy mi nie wmówi, ażebym miał słuchać,
Gdzie mogę rozkazywać. Więc dalej-że dmuchać
W ten ogień, niech nas niszczy! Więc dalej do miecza,
Niech sobie krwawe żniwo co tchu ubezpiecza!
Więc dalej, niecierpliwe zaprzęgać rumaki!
Więc dalej, rydwanami pokryć nasze szlaki!
Ja z tronu nie ustąpię! Jeśli krzywdzić trzeba.
Najpiękniej juści krzywdzić dla tronu!... Na nieba!
Gdy idzie o rzecz inną, ja na cnotę łasy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Do złych-ci ja postępków nigdy słów okrasy
Nie dodam... To zaś złe jest, bo niesprawiedliwe.

IOKASTE.

Nie z samych niedomagań składa się sędziwe,
Podeszłe w latach życie, mój Eteoklesie!
Przeciwnie. Moc doświadczeń niejedno nam niesie,
Co mędrszem jest, niżeli to, co dać nam może
Wiek młody. Ach! dlaczego, mój synu-nieboże
Opętał cię najgorszy dzisiaj duch? duch pychy!
To duch jest niegodziwy! Strzeż się! Wszakże słychy
Wyraźne są, że nieraz już ta zgubna siła
W niejeden dom, w niejeden szumny gród wstąpiła,
Ażeby wyjść, zniszczywszy na nic swych czcicieli
Ty równość czcij! To piękniej! Boć ona nie dzieli,
Lecz łączy — przyjacioły z przyjaciółmi, grody

Z grodami, sprzymierzeńca z sprzymierzeńcem. Młody
Mój synu, wiedz, że równość podstawą dla człeka
Najtrwalszą, gdyż człek biedny tego tylko czeka,
Ażeby módz z dobytku wywłaszczyć bogacza.
Wszak ona, równość, mierzy i wagi oznacza
I liczb porządek wszystkich. Promieniste słońce
I nocy wzrok bezświatły to równości gońce:
Bieg w roku jednakowy odbywają, jedno
Drugiemu nie zazdroszcząc przewagi, w tem sedno!
I noc i dzień, tak krążąc, to człowieka sługi.
A ty, mając swą cząstkę, nie chcesz cząstki drogiej
Odstąpić swemu bratu? A gdzież tu jest miara
Sprawiedliwości? Powiedz! Czemu tak się stara
Twa dusza tron uwielbiać, gdy nszczęśliwiło
Bezprawie cię tym skarbem? Czyż ci jest tak miło,
Że ktoś cię uniżenie podziwia? O, rzadkiej
Próżności ty objawie! Gdy w domu dostatki,
Chcesz troskom się napierać?... A wiesz, czem jest zbytek?
Czczą nazwą, niczem więcej! Mędrców zasób wszytek
Jest w tem, co im wystarcza. Człek nie ma swych włości,
On rządcą tylko tego, co mu z wysokości
Raczyli dać bogowie. Jeśli im się zechce,
I to mu też odbiorą. Cóż cię bardziej łechce —
Mający do wyboru, cóżbyś wolał, proszę,
Mieć tron, czy zbawić miasto? Co? Władzy rozkosze,
Odpowiesz! A cóż będzie, jeśli ten zwycięży?
Kadmejskie jeśli hufce słabsze od oręży
Argiwskich? Gród tebański będzie zdruzgotany.
Tłum dziewic, wziętych w łyko, opuści te łany —
O, pastwić się nad niemi będzie przemoc wraża!
A zatem te bogactwa, na które tak zważa
Twa troska, na pożytek nie wyjdą nikomu,

Ni tobie ani Tebom, owszem, źródłem sromu
Dla wszystkich nas się staną!... Tyle słów do ciebie.
Zaś tobie, Polyneiku, powiem w tej potrzebie,
Że głupią masz przysługę ze strony Adrasta,
Że sam też nierozważnie najechałeś miasta
Naszego głaźne mury. Jeżeli, broń Boże,
Zwyciężysz, jakiż pomnik wznieść twa ręka może?
Swą ziemię spustoszywszy, pogrzebawszy w pyle
Swój gród, jakie zapalisz ofiary? Na tyle
Zdobędziesz się czelności, że się nie zawaha
Na łupach, zgromadzonych nad wodą Inacha,
Napisać twoja ręka: »Na pastwę pożogom
Oddawszy gród tebański ofiaruje bogom
Te tarcze Polyneikes!« Helleńskie dzierżawy
Niech nigdy ci, mój synu, nie dadzą tej sławy!
Jeżeli zaś ulegniesz, jeśli ten cię złamie,
Jak staniesz bez tysięcy swoich w Argu bramie?
Niejeden wówczas powie: »O nieszczęsneś śluby
Skojarzył, Adrastosie! Przywiodłeś do zguby
Nas wszystkich o, przez jedną podwikę!« W podwójne
Nieszczęście brniesz, mój synu! Matki oko czujne
Powiada-ć: tamte stracisz i tu padniesz!... Ludzie,
Przestańcie raz się nurzać w zaślepionym trudzie!
Snać niema nic gorszego nad to, gdy dwie głowy
Zespolą razem w jedno swój rozum niezdrowy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Odwróćcie to nieszczęście od nas, o bogowie!
Ojdipa ród w przyjaznej niech się łączy zmowie.

ETEOKLES.

Pusta matko, słów szermierka! Zmarnowany drogi czas
Chęci twoje nie pomogą, nie zjednoczą dzisiaj nas —

Jeden tylko jest warunek, jakem już poprzednio rzekł.
Że ja będę ziem tych panem, że to mój jest tron po wiek!
Uroszczeniom swym daj spokój, niepotrzebna jest to rzecz —
A ty albo zginiesz tutaj, albo z murów tych idź precz!

POLYNEIKES.

A przez kogo mnie tu ginąć? Czy bezpieczny tak jest on
By nie myślał, że i jemu może miecz zgotować skon?

ETEOKLES.

Jest przy tobie, tutaj, blisko! Widzisz dłoń tę? No i cóż?

POLYNEIKES.

Widzę, zbytek śmierć przeraża, widzę, że go oblazł tchórz!

ETEOKLES.

Więc ruszyłeś z taką chmarą, ażeby jednego zmódz?

POLYNEIKES.

Od zuchwale śmiałych wodzów lepszy jest przezorny wódz.

ETEOKLES.

Ufny-ś w rozejm! Kiedyindziej czybyś taką gębę miał?

POLYNEIKES.

Po raz wtóry. Żądam berła! Mojej ziemi zwróć mi dział!

ETEOKLES.

Tu nikt niema do żądania! Mój tu dom jest! Ja tu pan!

POLYNEIKES.

Chcesz mieć więcej nad swą cząstkę?

ETEOKLES.

Mówię: Precz stąd! Z tego-m znan!

POLYNEIKES.

Wy ołtarze bóstw ojczystych —

ETEOKLES.

Które dzisiaj zburzyć chcesz!

POLYNEIKES.

Czy słuchacie — —

ETEOKLES.

Co? Najeźdźcy swej ojczyzny, swoich leż?

POLYNEIKES.

Białokonnych bóstw świątynie! — —

ETEOKLES.

Gardzą tobą!

POLYNEIKES.

Hej! o hej!
Wyganiają mnie z mej ziemi!...

ETEOKLES.

Ty mnie wygnać chciałbyś z niej.

POLYNEIKES.

To bezprawie! O bogowie!

ETEOKLES.

Pomóż ci mykeński bóg!

POLYNEIKES.

O, bezbożnik!

ETEOKLES.

Lecz nie zdrajca, nie, jak ty, ojczyzny wróg!

POLYNEIKES.

Co, złupiwszy, precz wygania!

ETEOKLES.

Nawet ci już nie dam żyć.

POLYNEIKES.

Ojcze, słyszysz, co ja cierpię?

ETEOKLES.

A co czynisz, słyszv wzdyć?

POLYNEIKES.

I ty, matko!

ETEOKLES.

O nie tobie zaklinać się na jej skroń!

POLYNEIKES.

Miasto moje!

ETEOKLES.

Idź do Argos! Idź lernejską wzuwać toń!

POLYNEIKES.

Pójdę, pójdę! Dank ci, matko!

ETEOKLES.

Nieproszony jesteś gość!

POLYNEIKES.

Pozwól ojca mi zobaczyć!

ETEOKLES.

Nie pozwolę! Dość już, dość!

POLYNEIKES.

Może lube siostry moje?...

ETEOKLES.

Żadną miarą! Ruszaj w świat!

POLYNEIKES.

O me siostry!

ETEOKLES.

Siostry wzywasz ty najgorszy z w szystkich brat?!...

POLYNEIKES.

Bądź szczęśliwa, matko moja!

IOKASTE.

Jeśli tu jest szczęściem ból!

POLYNEIKES.

Już ty nie masz swego syna!

IOKASTE.

Zwól mnie bóg z tych cierpień, zwól!

POLYNEIKES.

Butnie z nami się obchodzi...

ETEOKLES.

A ty ze mną — rzecz jest w tem!

POLYNEIKES.

A przy jakiej staniesz bramie?

ETEOKLES.

Czemu pytasz? Niech ja wiem!

POLYNEIKES.

Chcę cię ubić!

ETEOKLES.

I ja ciebie!... To największa moja chęć!...

IOKASTE.

Cóż wy, dzieci, zamyślacie?

POLYNEIKES.

Czyn pokaże! Święć się, święć!

IOKASTE.

A czyż, mówcie, nie przeraża was ojcowskiej klątwy grom?

ETEOKLES.

Niech się stanie, co się stanie, niechaj runie cały dom!

POLYNEIKES.

O nie prędko miecz mój spocznie, ta we krwi skąpana stal!
Bóg i ziemia-karmicielka niech poświadczą, że mnie w dal
Wypędzono z mej ojczyzny, że mnie gnał sromotny czyn.
By pachoła, jakbym nie był Ojdipowy również syn!
Stanie ci się jaka krzywda, nie mnie wiń, ty grodzie mój.
Jeno tego! Wbrew mej woli wszczyna się ten krwawy bój —
Tak, nie z chęcią tu przybywam i nie z chęcią idę stąd!
Fojbie, stróżu ulic, żegnaj! Żegnaj, domie! Srogi błąd
Zmusza żegnać rówieśniki i was, bóstw posągi cne,
Dymem ofiar nasycane! Z tęsknoty ja, było, schnę
I znów nie wiem, zali wrócę, zali znów powitam was!
Lecz nadzieję mam niezłomną, że nadchodzi już ten czas.
Kiedy, ufny w pomoc bożą, temu wreszcie zadam skon
I, spełniwszy to, obejmę Teb królewski, włady tron.

ETEOKLES.

Wynoś mi się! Samolubem[1] już cię nazwał ojciec nasz.
Przeczuł, widać bogiem tknięty, jaką chęć do swarów masz!

CHÓR.

Kadmos z Tyra tu swej drogi
Znalazł kres: Na cztery nogi
Padła tu jałówka ona,
Przez nikogo me zmuszona,
Wypełniając wyrok boży,
Że gdzie ona się położy,
Tam i on też sobie spocznie —

Tak kazały nieb wyrocznie —,
Tam i on też pozostanie
Na pszenicznym, bujnym łanie.
Gdzie przez pola, gdzie przez gaje,
Przez zielone, świeże maje
Dirki toczą się topiele,
Gdzie Zeusowi Mać-Semele
Bromiosa porodziła,
Na tej niwie,
Gdzie latorośl bluszczu miła
Wokół niego już się wiła
Swymi liśćmi swymi sploty
Tą godziną,
Kiedy jeszcze był dzieciną
Bóg ten złoty,
Przetroskliwie,
Pieszczotliwie
Otulając go w swój cień.
Od tej chwili po dziś dzień
Chór tebańskich tu dziewoi
W bluszcz się stroi —
Chór, w ochocie swojej wrzącej
Wiwatami hukający
I tańczący
W Bacha cześć!

*

Tu Aresa potwór smoczy,
Wytrzeszczając czujne oczy,
Dzikich spojrzeń gromy ciska —
Tak bywało —, na źródliska.
Na wądolce, na murawy,
Na pól zieleń wzrok swój krwawy

Śle i bada, bada, strzeże,
Tu swe mając ongi leże.
Po święconą idąc wodę.
Kadmos tę potworę-szkodę
Zabił tutaj, strasznym głazem
Uderzywszy w skroń, zarazem
Wysłuchawszy świętej rady
Z ust dziewiczej, cnej Pallady,
W przeoraną posiał ziemię
Zęby smoka.
I powstało cudo-plemię,
Naodziane w zbroi brzemię
Wraz wyrosło nad powierzchnię —
Obraz rzadki! —,
Wystrzeliło z roli-matki!
Lecz wnet zmierzchnie:
Krew, posoka,
Toń głęboka,
Ze wzajemnych spłynie ran:
Mord ją wylał, krwawy tan
I ta ziemia, co w jasności
Złote włości,
Na świetliste słońca błonie,
Ich wysłała, znowu chłonie
W ciemnem łonie
Ten wydany świeżo płód.


∗                    ∗

I ciebie też, synu Iony,
Epafie, Zeusowi zrodzony,
W te obce przyzywam strony —
W tej cudzoziemskiej przyzywam cię mowie,

W tym cudzoziemskim języku
I krzyku:
Przyjdź! Przyjdź do ziemi tej, którą wnukowie
Twej matki dzierżą ninie,
A w której obie
Upodobały sobie
Dwojakoimienne boginie:
Bogini Persefona
I ta wielbiona,
Ta miła
Jedynowładna Siła,
Demeter-Ziemia, ta wielka
Wszelakich sił żywicielka!...
Ześlij je k’nam! Na tym łanie,
U tych tu dróg,
Niech z swą pochodnią stanie
Ta para boża!... O Panie!
Bogiem-ś, a bóg
Juści wszystkiego dokona!...

Wraca

ETEOKLES (do jednego z świty).

Ty idź i niech tu przyjdzie syn Menojkeowy,
Brat matki mej, Iokasty, Kreon, bom gotowy,
Nim jeszcze broń pochwycę i udam się w boje,
Poruszyć dziś z nim razem różne sprawy, moje
I państwa... Ale oto trudu ci oszczędzi,
Bo, widzę, sam do zamku mojego już pędzi.

Wchodzi

KREON.

O, dużom się nachodził, chcąc zobaczyć ciebie.
Królu, Eteoklesie! Wszystkiem w tej potrzebie

Tebańskie obszedł bramy, u czat się pytałem,
Lecz widzisz, żem cię łowił z daremnym zapałem.

ETEOKLES.

I jam cię pragnął widzieć, Kreoncie! Twej rady
Posłuchać chcę, gdyż z ludem prowadząc układy,
Dostrzegłem, że ta sprawa będzie arcytwardą.

KREON.

Słyszałem, że na Teby spogląda z pogardą,
W Adrasta ufny przyjaźń i w jego żołnierzy,
Lecz myślę, bogom rzecz tę poruczyć należy,
W pilniejszej ja się sprawie chcę rozmówić z tobą.

ETEOKLES.

Nic nie wiem. Pilniejszego cóż będzie tą dobą?

KREON.

Argiwski jakiś jeniec w naszych murach gości.

ETEOKLES.

A jakież on o tamtych przyniósł wiadomości?

KREON.

Że wojsko Argiwczyków ruszy się za chwilę,
[Chcą gród ten nasz opasać w całej swojej sile].

ETEOKLES.

Gród Kadma wyśle wojsko — —

KREON.

Młodość wzrok ci mroczy.
Nie widzisz, czego trzeba —

ETEOKLES.

Kto żyw, niech wyskoczy!

KREON.

Nie liczna garstka nasza, ich siły ogromne.

ETEOKLES.

O, w gębie tylko mocni, dobrze o tem pomnę!

KREON.

W Helladzie dumne Argos budzi strachu wiele.

ETEOKLES.

Zobaczysz, wnet te pola trupem ich zaścielę.

KREON.

I owszem. Lecz to będzie zadanie olbrzymie.

ETEOKLES.

Ja wojska w murach miasta przecież nie zatrzymię.

KREON.

Przezorność li zwycięża, to najlepsza rada.

ETEOKLES.

Więc radzisz, że się innej drogi brać wypada?

KREON.

Tak, różnej, nim na jedną wszystko stawisz kartę.

ETEOKLES.

Więc lepszy wypad nocą, niż pole otwarte?

KREON.

Bylebyś się z powrotem mógł przedrzeć! To-ć radzę,

ETEOKLES.

Noc bardzo sprzyja wszystkim, najbardziej odwadze.

KREON.

O, strasznie niebezpiecznie, kiedy mrok się szerzy.

ETEOKLES.

Więc może napaść wcześniej? tak koło wieczerzy?

KREON.

To może popłoch rzucić! My zwyciężyć mamy!

ETEOKLES.

Na tyłach głębie Dirki są dla nas jak tamy!

KREON.

Tu jedno tylko zbawi: przezorność ostrożna!

ETEOKLES.

Konnica czyżby na nich natrzeć dziś nie można?

KREON.

Argiwski huf się w polu zasłonił wozami.

ETEOKLES.

Co czynić? Mamy-ż wrogom gród ten oddać sami?

KREON.

Bynajmniej! Masz-li rozum, dobrze się zastanów!

ETEOKLES.

Więc który-ż ma najlepszy być z tych naszych planów?

KREON.

Podobno siedmiu wodzów moc się tu zjawiła?

ETEOKLES.

A co mają wykonać? Nie wielka to siła.

KREON.

Przeciwko bramom miasta, mówię, ruszyć mają.

ETEOKLES.

Co tedy? Raz już trzeba zakończyć z tą zgrają.

KREON.

Ty również siedmiu mężów staw przy bramach grodu.

ETEOKLES.

A jak? Czy w pojedynkę? Na czele narodu?

KREON.

Na czele. Trzeba wybrać najdzielniejsze grono.

ETEOKLES.

Rozumiem. By od murów wroga odpalono.

KREON.

Podwodzów daj, nie wszystko jeden widzieć może.

ETEOKLES.

Na mądrość czy na śmiałość zważać przy wyborze?

KREON.

Na jedną i na drugą! Czem jedna bez drugiej?!

ETEOKLES.

Obejdę teraz baszty i wedle zasługi
Najlepszych stawię mężów u siedmiu bram miasta.
Dla wroga równy oto przeciwnik wyrasta
W mych wodzach. Nie jest pora wymieniać nazwiska,
Gdy w nasze już się mury nieprzyjaciel wciska.
Nie! Idę! Niech to ramię moje nie spoczywa!
O, gdyby traf zarządził, ażeby tu żywa
Braciszka mego postać stanęła przedemną.
W tej walce! Oko w oko! Miecz za miecz! Daremną
Nie byłaby rozprawa!... Co do Antygony,
Mej siostry, że poślubić ma ją twój rodzony
Syn Haimon, to ty o tem pamiętaj, jeżeli
Ja szwankbym jaki poniósł! Wiano jej wydzieli

Mój dom — dziś to potwierdzam na wychodnem! Bratem
Tyś matki mej, więc słowa zbyteczne! A zatem
I mnie i tobie gwoli zajmij się nią godnie.
Mój ojciec, pozbawiwszy się wzroku, za zbrodnie
Swej własnej nierozwagi dziś cierpi... Nie mogę
Wychwalać go nad miarę. Wszak na życia drogę
Klątwami nas obarczył. Gdyby się spełniły,
Śmierć dla nas nieochybna od tych klątew siły.
Aha! mam jeszcze jedno: Jeśliby wyrocznię
Miał jaką wróż Teirezias, to trzeba niezwłocznie
Wybadać go... Tej chwili poślę na wypadek
Menojkeosa, syna twego, co mu dziadek,
Twój ojciec, swe nazwisko zostawił. Dla ciebie
Teirezias rad tu przyjdzie i wszystko wygrzebie
Ze serca, by ci sprawić przyjemność. Co do mnie,
Tom kiedyś go pohańbił, zwymyślał ogromnie
Za jego kunszt wieszczbiarski, więc się złości. Dalej,
I tobie i grodowi, byście pamiętali,
Powiadam i to jeszcze: Gdy w tej walce wrażej
Zwycięży moja sprawa, niech się nikt nie waży
Pochować Polyneika na tebańskim łanie.
O, zginie, kto zarządzi takie pochowanie,
Chociażby to był krewny! Tyle słów, Kreonie,
Do ciebie. Zaś do służby: Niechaj mi tu bronie
Przyniosą, jakich trzeba, by wyruszyć w pole.
Gdzie łamią się kopije. Zwyciężyć ja zdolę,
Bo sprawa nasza słuszna. Teraz, Przezorności,
Ty z potęg najcenniejsza, ocal nasze włości!

CHÓR.

Sprawco powszechnej niedoli
Cierpienionośny Aresie!

Czyż cię nie boli,
Że twoje serce rwie się
Nie tam, gdzie bachijski, radosny brzmi śpiew,
Jeno gdzie mord jest i krew?
Nigdy, jak młódź ta wesoła,
Śród tanecznego koła
Nie przyozdobisz czoła
We wieńce!
Na wiatr, jak owi młodzieńce,
Żądni zabawy,
Nigdy, ty krwawy,
Nie puścisz włosów! Hej!
Nigdy twój śpiew nie uświetni
Śpiewów przy tchnieniach fletni —
Nie bierzesz udziału wcale
W onym rozkosznym hejnale,
W radosnej pieśni cnej!...
Nie!...
Co za dnie:
Na uzbrojonych Argiwczyków przedzie
Szał cię twój wiedzie!
O najokrutniej
W tańcu bez lutni,
Bez śpiewów uroczych potrzeby
Prowadzisz czerń swą na Teby!
Nie z thyrsem w szalonej dłoni,
Nie w skórę jelenią odziany.
Obłęd twój goni!
Całokopytnych koni
Czwórki zaprzężne, rydwany,
Lejce i uzdy —
Oto jest szał, co przez bruzdy,

Przez pola, przez ugory
Nad Ismenosu falami
Pędzi cię, mami!
Tu w zamian na Argejczyki
Smocze podjudzasz szyki —
W nieściągliwości swojej,
Zakute w spiże, w zbroi,
Odziane tarczą,
Niech warczą
W kamiennych murów obronie!
Waśń z klęski wojennemi
Nawiedza królów ziemi
I ziemia w krwi dzisiaj tonie!
Biada wam, Labdakidzi!

*

O kniejo, pełna zwierzyny!
O Artemidy ty oko,
Ty mój jedyny,
Śniegiem pokryty głęboko,
Kitheironowy, w złotych słońca skrach
Palący się wierzchu! Ach!
Pocoś Iokasty to dziecię,
Gdy ojciec je precz wymiecie,
Iżby zginęło na świecie,
W swym jarze
Wychował — ach! komu w darze?
Złą potem chwilą
Złotą się szpilą
Sam nacechował, sam,
Nieszczęsny Edyp! Azali

Byłaby wówczas ta hali
Górskiej potwora skrzydlata.
Ta klęska biednego świata,
Do naszych przyszła bram?
Tak!
Straszny ptak —
Zwierz czworonożny z skrzydłami ptasiemi
Zrywał się z ziemi,
Nad Kadma mury
Wzlatał do góry
I, śpiewy kracząc nieśpiewne,
Porywał mu jego krewne,
Ostrymi porywał szpony
Stwór-Sfinks!... Na dom Kadmowy,
Na te zagony,
Na gród ten złem nawiedzony,
Na rodu nieszczęsne głowy
Słał tego gada
Bóg co w podziemiach włada.
A teraz nowa stypa:
Na gród i dom Edypa
Klęska przychodzi świeża,
Waśń się rozszerza,
Bracia rodzeni się waśnią!
Ciemność nie będzie jaśnią.
Pięknem nie będzie brzydota:
Ojcowska ongi sromota
Spłodziła dziatki!
Krew matki,
Co z własnym synem nieboże
W strasznej się łączy godzinie,
W żyłach tych dzieci płynie!

Czyż kazirodne ach! łoże
Nie jest li hańbą dla człeka?!


∗                    ∗

Wydałaś, ziemio, wydała,
I to tebańska jest chwała,
Nietajna chyba nikomu —
Mówiono mi o tem, mówiono
Mnie, cudzoziemce, tam w domu,
Przywiały to słuchy w me strony —
Wydałaś ród, urodzony
Z posianych zębów smoka.
Ofiar zwierzęcych żarłoka,
Co kształt swój przystroił ponury
W krwawe grzebienia purpury.
Z niebiańskich wysokości
Przyszli bogowie w gości
Na ślub Harmonii — hej!
Do tych przybyli kniej!
Przy Amfiona lutni
Tebańskich siedmiu wrótni
Wzniosły się mury
Śród łożysk dwóch tych rzek:
Wiosenny, świeży ścieg,
Kwiecista, rzeźwa błoń
Zieleni się, zieleni
Śród obu tych strumieni
I tu, gdzie Dirki toń
I gdzie Ismenu brzeg,
Io, rogata Pramać,
Ona to miała dać
Kadmejskim królom życie!

Niechaj na sławy szczycie
Tebańska stanie brać!
Wojenny po czynie czyn
Niech spełnia ojciec i syn!
Niechaj-że w zwycięstw koronie
Gród ten na wieki płonie!

Opierając się na córce, wchodzi

TEIREZIAS.

Prowadź mnie naprzód, córko! Dla ślepca tyś okiem,
Jak gwiazda dla żeglarzy. Kieruj moim krokiem,
Ażebym szedł po gładkiem. Idź-że naprzód drogą,
Bym nie padł. Ojciec słaby, ot, powłóczy nogą.
A trzymaj mi w swej ręce dziewiczej te losy:
Z wróżb ptaków mam je dzisiaj — dały je niebiosy
W tem miejscu, dokąd zwykle chodzę po te wieszcze
Zwierzenia. Menojkeju, jak daleko jeszcze
Do miasta, do Kreonta, twego ojca? Juści,
Że ledwie się posuwam! Ha! Starość nie puści.

Jawi się

KREON.

Teireziaszu, śmiało! Już do przyjacieli
Dotarły twoje stopy... Nuże! nuże! śmielej!
Podeprzyj-że go synu! Stary wiek nie skory!
Jak wóz jest, sam nie pójdzie! Trzeba mu podpory.

TEIREZIAS.

No, jestem... Po coś wzywał mnie, Kreonie miły?

KREON.

Pamiętam. Lecz odetchnij, zbierz-że swoje siły,
Bo widzę, żeś się nieco zasapał w tej drodze.

TEIREZIAS.

Nie przeczę, że cokolwiek znużony przychodzę.
Dopierom wczoraj z ziemi Erychtydów wrócił.
Tam również wrzała bitwa. Eumolpos[2] się rzucił
Z swem wojskiem, a żem pomógł do pięknej wygranej
Potomkom Kekropsowym, przeto był mi dany
Ten, patrzaj, wieniec złoty — pierwszyzna zdobyczy
Na wrogach... A więc czego Kreon sobie życzy?

KREON.

I dla nas dobrym znakiem niech będzie zwycięski
Ten wieniec, byśmy mogli złej uniknąć klęski.
Bo, jak ci jest wiadomo, bije dziś w nas burza
Danajskich wojsk i miasto w opresyi się nurza.
Od stóp do głów uzbrojon, wyruszył już w pole
Eteokl, król. Mnie zasię zostawił swą wolę,
Ażebym cię wybadał, jak najpewniej można
Ocalić gród. Cóż na to twoja wróżba zbożna?

TEIREZIAS.

Wobec Eteoklesa zacisnąłbym usta
I milczał o wyroku. Nie może być pusta
Twa prośba. Już oddawna kraj ten niedomaga —
Od chwili, gdy Laiosa porwała odwaga,
Że wbrew woli niebiosów wszedł w małżeńskie śluby
I matce Ojdipowej dał dla jego zguby
Małżonka, nieszczęsnego Ojdipa. Ta krwawa
Utrata ócz, przez niego wykłutych, to sprawa
Podstępna bóstw i straszna dla Grecyi przestroga.
Synowie Ojdiposa, co, myśląc, że boga

Oszukać będzie łatwo, trzymają w ukryciu
To wszystko, oszukują sami siebie w życiu.
Szacunku nijakiego nie mając dla wieku.
Dla lat własnego ojca, nie chcieli cię, człeku
Nieszczęsny, puszczać z domu, tak, że rozjątrzony
I chory, klątwę-ś rzucił na swój płód!... Ochrony
Ich pragnąc, wszystko-m zrobił, wszystko-m im powiedział,
Daremnie!... Nienawistny uczynił się przedział
Pomiędzy mną a nimi, synami Edypa.
Lecz już się, mój Kreonie, krwawa zbliża stypa —
Z rąk własnych zginą obaj. Mnogie ludy padną,
Na trupach legną trupy. W śmierci matnię zdradną
Porwana, broń argiwska z kadmejską się zmiesza
Na żal i narzekanie: Tebańczyków rzesza
W boleści ginąć będzie. A i ty, mój grodzie
Rodzinny, niweczącej wraz ulegniesz szkodzie.
Zaginiesz, jeśli mego nie posłuchasz słowy.
Nasamprzód nie powinna żadna Ojdipowa
Latorośl ni na tronie siedzieć, ni też zostać
W tej ziemi. To szaleńcy! Zniszczą kraju postać.
Zagładę nań sprowadzą. Że złe górę wzięło
Nad dobrem, jedno tylko pozostanie dzieło.
Co mogłoby nas zbawić — ja go nie wyrażę.
To dla mnie niebezpieczne, a i ci szafarze
Powszechnej pomyślności, którzy z losów woli
Ocalić mają miasto z tej krwawej niedoli.
Zapewne, usłyszawszy, nie małej goryczy
Doznaliby w swem sercu.. Szczęścia tobie życzy
Teirezias! Żegnaj!... Idę! Ja, cząstka, z całością
Chcę cierpieć!... Cóż się zresztą stanie starym kościom!...

KREON.

Nie odchodź-że, mój druhu!

TEIREZIAS.

Puść starego człeka!

KREON.

Uciekasz?

TEIREZIAS.

Ja? Nie! Szczęście od ciebie ucieka.

KREON.

Chcę słyszeć, jak utrzymać kraj w tych klęsk nawale.

TEIREZIAS.

Chcesz tego, czego wkrótce już nie zechce-z wcale?

KREON.

Nie miałbym chcieć ojczyzny wyrwać z tej powodzi?

TEIREZIAS.

Koniecznie tego pragniesz? Tak ci o to chodzi?

KREON.

A czegóż trzeba więcej pragnąć człowiekowi?

TEIREZIAS.

Więc boże ci wyroki ma warga wysłowi.
Lecz przedtem: Gdzie Menojkej? Powiedz mi, Kreonie,
Gdzie syn twój, co mnie wiódł tu? W jakiej-że on stronie?

KREON.

O tutaj, bardzo blisko, tuż przy tobie stoi.

TEIREZIAS.

A niechże precz ucieka od wyroczni mojej!

KREON.

To syn mój! Gdy potrzeba, milczenie zachowa.

TEIREZIAS.

Koniecznie mówić przy nim? Ma słyszeć me słowa?

KREON.

Ucieszy się, słyszący, co nas zbawić może.

TEIREZIAS.

Więc słuchaj: takie oto są wyroki boże:
Ojczyznę aby zbawić, oddasz na ofiarę
Menojka, swego syna. Sam wyzywasz miarę
Swej doli...

KREON.

Coś powiedział? Co wyrzekłeś do mnie?

TEIREZIAS.

Co prawdą jest. Uczynić trzeba to niezłomnie.

KREON.

O, wielkieś wypowiedział zło w chwili tak małej.

TEIREZIAS.

Dla ciebie! Dla ojczyzny ratunek wspaniały!

KREON.

Nie słucham! Nie słyszałem! Ojczyzna niech ginie!

TEIREZIAS.

Już nie ten, widzę, człowiek! Już się cofa ninie!

KREON.

Idź sobie! twoje wróżby w żadnej mi potrzebie!

TEIREZIAS.

Przepadła cała prawda, gdyż pogrąża ciebie?

KREON.

Zaklinam na kolana, na twe siwe włosy!

TEIREZIAS.

Ofiary tej żądają nieśmiertelne losy.

KREON.

Milcz! W mieście ani słowa jednego w tym względzie.

TEIREZIAS.

Mam milczeć? Grzeszyć każesz? Nie! tego nie będzie!

KREON.

Więc dziecko mi ubijesz? Rzucasz je na burzę?

TEIREZIAS.

Nie! inni go zabiją!... Ja mu tylko wróżę!

KREON.

Skąd na mnie i na syna spada los tak krwawy?

TEIREZIAS.

I słusznie o to pytasz, wchodzisz w jądro sprawy
Ty pierwszy. W onej jamie, gdzie smok, ten stwór ziemi,
Swą pieczę nad wodami spełniał dyrkiejskiemi,
Twój syn, musi, zabity, krwi upuścić świeżej
W daninie za kraj Kadma. W ten sposób uśmierzy
Pradawny gniew Aresa, co tak mści się krwawo
Za to zabicie smoka. Zrobiwszy to, prawo
Zyskacie, że bóg Ares pogodzi się z wami.
I ziemia, co zrodziła nakryty chełmami
Złotymi posiew ludzi, skoro na swej niwie
Za owoc weźmie owoc, krew za krew, życzliwie
Już będzie patrzeć na was. Tylko, że jedynie
Ma chłopię paść, w którego młodych żyłach płynie
Krew ludzi, co początek z smoczej szczeki wzięli.
Ty jeden tak po mieczu, jak i po kądzieli
Zostałeś z tego rodu czystej krwi, a z tobą

I dzieci twe rodzone. Haimon swą osobą
Tych ślubów żadną miarą wypełnić nie może,
Albowiem nie jest wolny. [Małżeńskie ma łoże,
Jakkolwiek do tej pory nietknięte.] A zasię
Ten chłopiec poświęcony w tak okrutnym czasie
Dla Rzeczypospolitej, ginąc jak najkrwawiej,
Ojczystą ziemię swoją od zguby wybawi.
O, przykry on zgotuje powrót dla Adrasta,
Natomiast wielką sławę dla własnego miasta,
Albowiem oczy hufców argiwskich przesłoni
Całunną płachtą śmierci. W tej nieszczęścia toni
Wybieraj to lub owo: Ojczyzny swej zgubę
Lub śmierć własnego syna. To wszystko! (Do córki) Ty, lube
Me dziecię, wiedź mnie do dom z powrotem. Nie duże
Miewają powodzenie wieszczbiarze i wróże!
Obrani są z rozumu, bo jeżeli muszą
Obwieścić komu przykrość, odrazu się z duszą
Spotkają wielce wrogą. A jeśli z litości
Chcą kłamać, wówczas bluźnią. Byłoby najprościej,
Gdyby sam Fojbos zechciał ludziom prorokować!
Wszak jego nic nie trwoży. Teraz, córko, prowadź!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kreonie, czemu milczysz? Głos ci zamarł w krtani!
Nie dziwno, i mnie samą ból i trwoga rani.

KREON.

Co mówić?!... Ja swych myśli nie ukrywam wcale —
W to zło ja się nie rzucę w niewczesnym zapale,
Dla miasta nigdy syna swego nie poświęcę!
Dla wszystkich przecież drogie biedactwa dziecięce
I niema tu człowieka, któryby miał serce
Powiedzieć: »Rad ja własne swe dziecko uśmiercę!«

I ja się też obejdę bez pochlebnych zwrotów,
Bez chwalby z ust człowieka, który jest dziś gotów
Zabijać moje dziecko!... Sam będąc w żywota
Jesieni, chętnie umrę za ojczyznę!... Złota
Pociecho ma! Nim miasto o wszystkiem się dowie,
Nie zważaj, co bezczelnie mówią ci wieszczkowie,
A tylko precz uciekaj z tego kraju! Wszędzie
Obniesie on te swoje nieszczęsne orędzie,
Do siedmiu bram się uda, pułkowniki, wodze
I władze powiadomi. Jeśli go w tej drodze
Uprzedzim, ocalejesz, jeśli nie, to trzeba
Umierać.

MENOIKEOS.

Gdzie mi uciec? Gdzie? Pod jakie nieba?

KREON.

Gdziekolwiek, byle tylko precz stąd, jak najdalej.

MENOIKEOS.

Ty powiedz, ja wysłucham: Gdzie kto mnie ocali?

KREON.

Przez Delfy idź...

MENOIKEOS.

A potem? Powiedz, ojcze, powiedz.

KREON.

W etolski kraj...

MENOIKEOS.

A potem na jaki manowiec?

KREON.

Thesprocki...

MENOIKEOS.

Zali z świętą zetknę się Dodoną?

KREON.

Odgadłeś...

MENOIKEOS.

A któż w drodze będzie mi obroną?

KREON.

Bóg ciebie poprowadzi.

MENOIKEOS.

Gdzież są jakie środki?

KREON.

Ja w grosz cię zaopatrzę. Znika.

MENOIKEOS.

Żegnaj, ojcze słodki!
Już idę. Ale wprzódy nim ucieknę z miasta,
Na myśli mi twa siostra, znaczy, Iokasta.
Sierota, już w kołysce pozbawiony matki,
Żywiłem się jej piersią. Chcę ją w te ostatki
Pożegnać, potem pójdę ratować swe życie.
Bądź zdrów! [A mnie nie wstrzymuj! Niewiasty, słyszycie],
Jak, pięknie omamiwszy, zbawiłem go trwogi,
By dopiąć swego celu! Wyprawia do drogi,
Na sztych wystawia państwo, rodzonego syna
Tchórzostwa chciałby uczyć. Lecz tego przyczyna
W starości, więc wybaczyć mu trzeba. Co do mnie
Nie byłbym przebaczenia godzien, nieprzytomnie
Zdradzając kraj ojczysty, co mnie życiem darzył!
[Więc wiedzcie, jam już wszystko dokładnie rozważył:
Ocalić idę miasto, woła mnie ojczyzna,
Ażebym umarł za nią!] Każdy mi też przyzna,
Że hańbą dla mnie będzie, jeśli inni męże,
Wyrocznią nie związani, chwytają oręże,

Bez musu przeznaczenia idą pod te mury
I, wielce lekceważąc sobie los ponury,
Za kraj ojczysty walczą, a ja zasię, zdradę
Na ojcu i na braci spełniając, nie kładę
Żywota w cnej ofierze za ojczyznę własną.
A jeno precz uciekam, jako tchórz! Niech zgasną
Me oczy, bo jak żyć mi w pogardzie?!... O klnę się
Na Zeusa i na ciebie, ty krwawy Aresie,
Coś ongi ród nasz smoczy, gdy z ziemi wystrzelił,
Królestwem tego kraju na wieki obdzielił,
Że pójdę, że stanąwszy na szczycie wysokiej
Warowni, na ofiarę sam się strącę w mroki
Jaskini onej smoczej, jak kazał wróżbita.
I ziemię swą odkupię! Tak będzie! Powita
Śmierć we mnie kraju zbawcę, który dar niepłony,
Bo życie swe, dlań złożył!... Gdyby dla obrony
Ojczyzny każdy zmógł się i przyniósł w ofierze,
Co miałby najlepszego siły by jej świeże
Wyrosły, mniejby nieszczęść doznała, na zawsze
Byłyby dla niej losy o! stokroć łaskawsze. Odchodzi.

CHÓR.

Do niw, do niw,
Do Kadma pól,
Do jego bram
Zleciałaś, ach!
Od chmur, od gór!
Skrzydlaty dziw,
Niosący ból
I jęk i strach
I mrok i noc,
Ty, zbrojna w szpon
I w chyżych piór

Zabójczą moc,
Zleciałaś, ziemi twór
I węża płód,
Co byt swój pod ziemią wiódł!
Z Dirki łanów, od jej fal
Porywałaś młodą krew!
Swój nieśpiewny kracząc śpiew,
Hymn ten swój,
Wniosłaś żal
Do tych smug,
Płacz i znój,
Krwawy trud!
Lecz i krwawy był też bóg,
Co zarządził taki los.
Matki lamentowały,
Lamentowały dziewki
W głos:
O, nie radosne hejnały,
Nie śpiewki,
A jeno jęk i stęk
Po domach brzmiał!...
Ach! stęk i jęk.
Ach! krzyk i ryk,
Rozpaczy szał,
Rozpłakany, rozełkany,
Na przemiany, na przemiany
Biedny napełniał gród.
Podobien iście do grzmotu
Był płacz i ryk, kiedy z miasta
Straszna skrzydlata niewiasta
Którego z mężów porywa...

*

Lecz w jakiś czas,
Wyrocznią gnan,
Nieszczęsny człek,
Ojdipas wasz,
Wszedł do tych bram.
Z początku wraz
Tebański łan
Miał szczęścia w bród.
Zmienił się bieg:
Wiadomo wam:
Swej matki płód,
Swą matkę sam
W swój powiódł dom,
Ślub sromny z nią zawarł na srom.
Gdy zagadkę Sfingi zgadł.
Wasz tebański splamił tyn
Własnej matki mąż i syn.
W ręku kord,
Plamiąc świat,
Krwawo szedł
Z mordu w mord.
Klątwy grom
I na dzieci rzucił wnet...
Cud to dla mnie, dziw i cud
Ten o! waleczny młodzieniec!
Idzie wybawić ofiarą
Lud,
On, śmierci chwalebnej jeniec.
Haj! w starą
Pierś ojca ból
Przeleje! Haj!
Lecz od tych pól

Precz, wroga miecz!
On zbawił kraj!...
Obym kiedyś była matką!
Obym kiedyś taką rzadką
Miała latorośl!... Tchom
Błogosław moim, Pallada!
Kadma-ś swym parła rozkazem.
By męstwa dał dowód i głazem
Uśmiercił gada!
Bóg za to zesłał te klęski!...

Wpada

GONIEC.

O hej! Jest tam kto z stróżów u pałacu bramy?
Przywołać tu Iokastę!... Za długo czekamy —
Otworzyć — hej!... Sławetna żona Ojdipowa
Co tchu niech przyjdzie z komnat, niech mojego słowa
Wysłucha! Niechże raz już skończy z narzekaniem!

IOKASTE.

A jakąż to wiadomość od ciebie dostaniem?
Żałobną, że padł syn mój Eteokl? Wiesz o tem,
Bo zawsze stałeś przy nim, zawsześ go przed grotem
Nieprzyjacielskim chronił! Żyw, czy legł? Mów, drogi!

GONIEC.

O, żyw jest! Nie lękaj się! Zbawiam cię tej trwogi.

IOKASTE.

A jakże się trzymają siedmiobramne ściany?

GONIEC.

Nienaruszone stoją! Gród niepokonany!

IOKASTE.

Czy już się na kopije zwarto z Argiwami?

GONIEC.

Na ostre, jeno Ares, który walczył z nami,
Silniejszy był od silnej Mykeńczyków roty.

IOKASTE.

Na Boga!... A Polyneik? Ten mój synek złoty
Czy żyje? Mów! Czy żyje? Jest jeszcze na świecie?

GONIEC.

Dotychczas żyje jedno i drugie twe dziecię.

IOKASTE.

Niech Bóg cię błogosławi! Lecz jak odparliście
Argiwów zbrojne siły? Z tą radosną iście
Nowiną, że kraj wolny, co tchu ja pospieszę
I — gadaj! gadaj! — starca ślepego ucieszę.

GONIEC.

Kreonta syn, gdy, stojąc na warowni szczycie,
Miecz czarny wbijał sobie do gardła, by życie
Poświęcić za ojczyznę, kiedy dla jej dobra
Umierał, rozstawiała twa latorośl chrobra
U siedmiu bram rot siedem ze siedmiu wodzami.
Ażeby wszelka baczność była między nami
Na ruchy wojsk argiwskich. Przy tym naszym grodzie
Konnica za konnicą stanęła w odwodzie,
Piechota ciężkozbrojna z tarczowników rzędem
Ażeby módz z pomocą przybyć jednym pędem
Najsłabszym miejscom muru, jeśli się okażą
Z warowni stromych blanków śledziliśmy wrażą

Potęgę Argejczyków, co z tarczmi lśniącemi
Od strony Teumesu[3] waląc się na ziemi
Kadmowej gród stołeczny, dobiegali krańców
Obronnych naszych rowów. Od murów i szańców
Odpowiedź szła w te tropy — na pieśni i surmy
Wrogowe — dźwięk się zlewał z dźwiękami. I z hurmy,
Najeżonemi lasem pawęży, do wrótni
Neickich jako pierwszy ruszył jak najbutniej
Parthenopaios, plemię Łowczyni, domowe
Mający godło w tarczy: Atalanta w głowę
Etolijskiego dzika swym pociskiem mierzy,
By ubić go na miejscu. Potem, widzian z wieży
Amfiaraos runie ku proickiej bramie,
Ofiarne wioząc bydło. Wróżbiarz. Żadne znamię
Nie zdobi jego szczytu, całkiem jest bez godła.
Ku bramie Ogygijskiej chuć bitewna wiodła
Księcia Hippomedona. Stróż jest wyrażony
W środkowym polu tarczy, ten, co na wsze strony
Mógł widzieć, ócz albowiem posiadał tysiące:
Z nich jedne otwierały gwiaździce wschodzące,
Zaś drugie znowu gasły razem z gwiazd zachodem.
Co widzieć można było, gdy on legł pod grodem.
Na Homolojską bramę z bitewnym orszakiem
Królewski Tydej natarł: Szczyt ozdobion znakiem
Lwiej skóry z najeżoną grzywą. Przy niej godnie
Tytan Prometej stoi, trzymając pochodnię,
Że niby miasto spali. Krenajskie wierzeje
Twój syn Polyneik obiegł. A co się nie dzieje
Na jego tej pawęży! Rozhukane trwogą.

Potnijskie[4] pędzą konie, przystanąć nie mogą.
Jeno ku uchu tarczy zakręcają w biegu,
Że widać, iż szaleją!... Szósty w tym szeregu
Kapanej był, a taka wrzała chuć w nim dzika,
Że miał się za lepszego chyba wojownika.
Niż Ares... U Elektry bramy pies ten warczy.
Na grzbiecie zaś żelaznym jego walnej tarczy
Olbrzymi był ziemioród, który na swe bary
Wydźwignął całe miasto, ciężkimi lewary
Z swych posad wysadzone. Groźba to dla miasta
Naszego, co je spotkaćby mogło. Adrasta
U siódmej ujrzeliśmy bramicy: Sto węży
Na lewem miał ramieniu: wije się i pręży
Naokół głowy hydry. Argejczyków chluby,
Swiecącej w jego tarczy. Smoki, sprawcy zguby,
W paszczękach wynosiły cię, Kadmowa dziatwo.
Z pośrodka murów miasta. Wszystko ja to łatwo
Widziałem, wodzom hasła przenosząc. I wprzódy
Od łuków i rohatyn rozpoczęto trudy
Bitewne, dzirytami miotający, zdala
Prażący z proc i głazy rzucający — fala
Za falą. Lecz zwycięstwo kiedy przy nas stanie,
Z Tydeja ust słyszymy odrazu wołanie
I z warg twojego syna: Zanim zginąć mamy
Od strzał ich, Danaowie, uderzmy na bramy!
Piechota i konnica i ci, którzy wozy
Prowadzą w bój, niech ruszą!... Na krzyk, pełen grozy.
Już nikt się nie ociągał. Z zakrwawioną skronią
Niejeden padł na miejscu... I z naszych, co bronią

Warowni, liczbę-ś widział niemałą, jak z góry
Padała młyńcem, z blanków. Od jej krwi purpury
Zwilgotniał suchy piasek. Wówczas to na wrótnię
Jak wicher spadł szalony i wrzasnął okrutnie
Łowczym Atalanty syn, nie ten z Argosu,
Lecz rodem Arkadyjczyk, dobył z siebie głosu
Strasznego: »Gdzie jest topór?! Gdzie żagiew?! Podpalę
To miasto!« Lecz go wstrzymał w rozpętanym szale
Ów syn morskiego boga. Periklimen, głazu
Ciężarem, coby furę wypełnił, odrazu
Rozmiażdżył go, na głowę strącił mu to brzemię.
Kamienny wyskok muru, powalił o ziemię
I kości mu zgruchotał i krwią ciemną brodę
Młodzieńczą mu zabarwił. Już to życie młode
Nie stanie na Mainalu, przed łucznicą-matką.
Widzący tę przy bramie tej rozprawę gładką.
Ku drugiej poszedł syn twój, ja zaś w jego tropy.
Tydeja-m tu zobaczył, jak, gęstymi chłopy
Otoczon, razem z ciżbą swą ciskał dziryty
Etolskie w blanki murów, tak, że murów szczyty
Poczęli rzucać nasi, przepłoszeni trwogą.
I, jak myśliwy z sforą, tak on z swą załogą
Załatwi się, zgromadzi do kupy i znowu
Po basztach porozstawia. I z tego my łowu
Do innej bramy idziem, widząc, że już radę
Daliśmy tej słabiźnie. Jaką to zagładę
Gotował nam Kapanej, jak szalał wzdyć ninie
Powiedzieć mi jest trudno. Jął się po drabinie
Wysokiej piąć, chwytając się szczebli i przytem
Tak chełpił się, tak bluźnił, że przed murów szczytem
Nie wstrzyma go i groźba niebieskiego gromu,
By miasta nie zdobywał. Tak niewiada komu

Złorzecząc, tak się pusząc, postać przygarbioną
Chowając przed głazami pod tarczy osłoną,
Po szczeblach wciąż się wspinał i wspinał, wtem, właśnie,
Gdy miał przekroczyć okraj muru, piorun trzaśnie
I razi go, aż ziemia zatrzęsła się cała,
A z nią, z przerażeń wielkich, i ludzi nawała.
Z drabiny spadł Kapanej [członki się odbiły
Od członków, włos ku niebu powiał, krwią opiły
Sczerwienił ziemię w dole, nogi i ramiona
Kręciły się jak samo koło Iksiona.].
Zwęglony trup na ziemi legł. I rękę boga
Ujrzawszy, że się wojsku okazała wroga,
Adrastos huf argiwski za szaniec odwodzi.
Że zasię znak Zeusowy był dla naszej młodzi
Przyjazny, więc odrazu konni i piechota
I wozy ruszą cwałem na Argiwów, grota
I łuku nie żałując, szerząc spustoszenie
Na okręg: Jedni z placu, drudzy w śmierci cienie
Odchodzą, padłszy z wozów. Któż opisać zdoła:
Tu osie obok osi, tu strzaskane koła,
A tutaj trup na trupie piętrzący się leży.
Do dziś tych strażnic ziemi, tych warownych wieży
Rozburzyć nie daliśmy, lecz co stać się może
Czy jutro czy pojutrze, to już dzieło boże.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zwycięstwo rzeczą piękną! O będę szczęśliwa,
Gdy Bóg nam jeszcze lepsze raczy zesłać żniwa!

IOKASTE.

Bogowie nam sprzyjają i los nam życzliwy.
Przy życiu moje syny i z ojczystej niwy
Niebezpieczeństwo uszło. Kreon tylko zguby,

Tak zda się, nie uniknął za te moje śluby
I grzechy Ojdipowe. Stracił swego syna —
Przez niego wybawiona ojczyzna jedyna,
Lecz ojcu żal zostawił... Powróćmy, kochany,
Do rzeczy: Dzieci moje jakież mają plany?

GONIEC.

Nie pytaj! Dotąd szczęście raduje ci duszę.

IOKASTE.

Coś w tem podejrzanego. Usłyszeć to muszę.

GONIEC.

I czegóż jeszcze pragniesz? Żyją twoje dzieci!

IOKASTE.

Chcę wiedzieć, czy w czem innem szczęście mi też świeci!

GONIEC.

Puść, puść mnie! Syn twój nie ma tam giermka przy boku.

IOKASTE.

Coś skrywasz, coś mojemu chcesz zataić oku.

GONIEC.

Z dobremi złej mi wieści łączyć się nie godzi.

IOKASTE.

Nie? Chyba żebyś mi się ulotnił jak złodziej.

GONIEC.

Ajaj! Przecz, dobre wieści słyszawszy tej chwili,
Do złych mnie jeszcze zmuszasz? Co postanowili
Synowie twoi, powiem: Czyn straszliwie śmiały!
Chcą bić się w pojedynkę w obliczu nawały
Tych wszystkich wojsk, Argiwom w głos zapowiedziawszy

I hufcom Kadmosowym ten zamiar najkrwawszy,
Którego nie powinni wypełnić. Na szczycie
Wysokiej baszty stojąc, wojskom należycie
Milczenie nakazawszy, pierwszy się w te słowa
Odezwał Eteokles: »Drużbo Danaowa,
Zastępów hetmanowie, co tu przybyliście.
I ty, Kadmosa ludu, przecz tak oczywiście
Poświęcać macie życie w Polyneika sprawie
I w mojej? Ja was dzisiaj od tego wybawię.
Sam z nim się rozprawiwszy w pojedynczym boju.
Jeżeli go ubiję, żyć będę w spokoju,
Sam jeden dzierżąc władzę. Jeżeli zaś zginę,
Gród oddam w jego ręce. Wracajcie w krainę
Rodzinną, zaniechawszy walki. Argiwowie,
Nie kładźcie tu się trupem!« Tak Eteokl powie.
I syn twój Polyneikes z szeregu wyskoczy
I wniosek ten pochwali. Przyklasnęli w oczy
Zarówno Argejczycy, jak i nasze chmary,
Bo słuszną im się rzecz ta wydała. Ofiary
Spalono na ten układ. I zastępów wodze
Przysięgli, że układu się dotrzyma. Srodze
Oblekli się następnie w spiże młodociani
Synowie sędziwego Ojdipa. Nie zgani
Nikt zbroi, w którą druhy ich ubrali: grodu
Naszego władcę zdobią najpierwsi z narodu
Sianego. Polyneika zasię Danaidzi
Co tylko najprzedniejsi. Oko moje widzi.
Jak stoją, okazali, z niezmienioną twarzą,
Acz strasznie się natarcia pożądaniem żarzą
Ku temu i tamtemu przystępując, druhy
Takiemi im słowami dodają otuchy:
»W twych ręku, Polyneiku, czy bogu postawisz

Zwycięstwa twego pomnik i czy Argos zbawisz!«
A zaś Eteoklowi: »Walczysz za swe błonie
Ojczyste! Wziąwszy górę, zostaniesz na tronie!«
Wieszczkowie, ofiarnemi zajęci zwierzęty.
Na ogień uważali, jak się płomień święty
Rozszczepia na kończynach i jaki wilgoci
Jest opór, jak się żarny słup wznosi i złoci,
Albowiem to dwojaki koniec zapowiada,
Zwycięstwo lub też klęskę. Jeśli jaka rada
Do głowy ci przychodzi, masz-li jakie czary,
Lub słowa przewymowne, pokrzyżuj zamiary
Twych synów, póki czasu wystarczy ci jeszcze
Powstrzymaj ich od walki!... [Bo to ci ja wieszczę,
Że ślozy cię czekają, że gorzko opłacisz
Tę chwilę, gdyż w dniu jednym obu synów stracisz.]

IOKASTE.

O wyjdź-że z dumu, wyjdź-że, córko Antigone!
Zabawy ci panieńskie dziś nie dozwolone —
Bóg wzbrania! Twoi bracia, wielcy bohaterzy,
W objęcia śmierci idą! Wstrzymać ich należy,
Ażeby nie ginęli. Chodź! Pójdziemy obie.

ANTIGONE (wyszedłszy z pałacu).

O moja rodzicielko! W jakiej znów żałobie
Pogrążasz swych najbliższych u samego proga?!

IOKASTE.

Zagłada grozi, córko, twym braciom przestroga!

ANTIGONE.

Co mówisz? Co?

IOKASTE.

Już stają na deptaną ziemię.

ANTIGONE.

O rety!

IOKASTE.

Tak!... Lecz chodźmy ratować swe plemię!

ANTIGONE.

Ach! dokąd iść z tych komnat?

IOKASTE.

Ku wojsku! Do braci!

ANTIGONE.

Wstyd iść pomiędzy tłumy.

IOKASTE.

Wstyd na tem nie straci!

ANTIGONE.

Co czynić mam?

IOKASTE.

Pogodzić! K’temuś powołana.

ANTIGONE.

A w jaki sposób?

IOKASTE.

Ze mną padłszy na kolana.

ANTIGONE.

Więc spieszmy się! Coprędzej! Każda zwłoka wiąże.

IOKASTE.

Popędzaj! Gdy przed walką jeszcze popaść zdążę,
Ocalę: gdy się spóźnię, zginęły nie dzieci
I ja zginęłam! Słońce już mi nie zaświeci.

CHÓR.

O grozo gróz!
Jakiż to zimny mróz,

Jakiż to mroźny dreszcz
Przeszywa kości
Mnie!
Jakiż to wpija się kleszcz
Litości
Na widok matki tej
W mój duch!
Żal mi, ach! żal!
Serce się rwie,
Który któremu z onych braci dwóch
Pierwszy wpakuje stal
W gardzielę?
Który którego krew
Przeleje?
Jej Boże! Co się to dzieje —
Jej, ziemio, ojej! —
Naturze wbrew?!...
Który którego rozściele?
Czyj miecz, czyj grot
Przebije w lot
Ten puklerz ach! brata-wroga?
Nieboga-ć ja, biedna nieboga!
Którego-ż dosięgnie kres?
Na czyje zwłoki
Łez ja potoki,
Gorących łez
Wylewać będę dzisiaj?!...

*

O ziemio, broń!
O ratuj Bóg!
Jeden i drugi wróg,

Dwa wilki, chciwe krwi,
Swą krew kopiją
Ach!
Przelali! Zgasły ich dni!
Nie żyją!...
Gdzie krwią przesiąkła błoń,
O, tam,
Przy trupie trup
W wilgotny piach
Zarył się, zarył, legł u śmierci bram.
Zuchwałej pychy łup!
O rety!
Któż pchał cię, któż,
Cne plemię,
Na udeptaną ziemię?...
Któż wcisnął w dłoń
Morderczy nóż?
My, cudzoziemskie kobiety,
Żałobny tren
Na ten wasz sen
Będziemy w cudzej piać mowie.
Za chwilę los się wypowie.
Łez godny los!
Straszna zagłada
Na braci spada,
Karzący cios,
Który wymierza Erynja...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lecz oto, widzę, Kreon idzie k’nam. Przestanę
Narzekać i obetrę oczy zapłakane.


Wchodzi

KREON.

Co czynić? Zali ciebie opłakiwać wprzódy,
Czy miasto, które w takie popadło dziś trudy,
W tak strasznym pogrążyło się dzisiaj pomroku,
Jak gdyby pochłonęły je Piekła. Przy boku
Synaczka juści miałem, dziś on za ojczyznę
Dał życie, sobie sławę zgotował, lecz bliznę
Żałości mnie zostawił. Ze smoczej go jamy
Przyniosłem na tych rękach i dziś domu bramy
Rozsadza jęk okrutny. Przychodzę ja, stary,
Do starej siostry mojej, Iokasty: Na mary,
Obmywszy ciało syna, niech ten zewłok złoży,
Bo wszak-ci to dla żywych obowiązek boży,
Ażeby tę przysługę dla umarłych osób
Wyświadczyć: boga śmierci czcimy w taki sposób...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kreonie, niema siostry, poszła [a z nią w stronę
Tę samą poszła także córka Antigone.]

KREON.

A cóż się znowu dzieje? Niechże mi kto powie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Słyszała, że do walki stanęli synowie
Pojedynkowej — idzie im o tron ojcowski.

KREON.

Co mówisz?! Tak o syna zajęły mnie troski,
Że przyjść tutaj nie mogłem, dowiedzieć się o tem.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twa siostra poszła dawno. Winna być z powrotem.
Bo chyba się rozegrał już ten bój na życie
I śmierć między synami Ojdipa...

KREON.

O bycie
Nieszczęsny! Już ja widzę, jaki tego koniec!
Z obliczem zasępionem nadchodzi tu goniec —
Opowie, jak skończyły się kroki niebaczne.

Wpada

GONIEC.

Ach! jakże się wyrażę? Ach! od czego zacznę?!...

KREON.

Po wszystkiem! Cóż dobrego wróży ten początek?

GONIEC.

Powtarzam ach! bo straszny mej nowiny wątek!

KREON.

Do nieszczęść już doznanych co za ból znów ostry?

GONIEC.

Już niema ich na świecie, synów twojej siostry!

KREON.

Ach! dla mnie i dla miasta co za straszna stypa!
Słyszałeś-li to słowo, ty domie Edypa?!...
[O klęsce twoich synów, co zginęli oba?]

GONIEC.

Ach! gdyby czuł, zabiłaby go ta żałoba!

KREON.

Ach! cóż to za nieszczęście na mą głowę spada?
O losy wy okrutne! O biada mi! biada!

GONIEC.

O drugiem tem nieszczęściu jakże przyjmiesz wieści?

KREON.

Czyż może być nad tamtą większa ton boleści?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zacznijcie, zacznijcie lamenty!
Podnieście
Te białe dłonie
Niewieście,
By raz za razem zawzięty
W te swoje wymierzać skronie!

KREON.

Więc taki kres zesłano-ć, Iokaste biedna,
I życia i małżeństwa!... Oto skutek sedna
Zagadki onej Sfingi... Ale powiedz, gońcu.
O walki tej początku przebiegu i końcu.
O boju, tym wyniku Ojdipowej klątwy.

GONIEC.

Że wyszło nasze miasto z tej bitewnej mątwy
Zwycięsko, już wiesz o tem, gdyż dosyć się blisko
Te mury przecież ciągną, co nasze grodzisko
Pierścieniem opasują, iżby oczy twoje
Nie mogły były dojrzeć, jak się toczą boje.
Gdy w spiż się naodziali ci synowie młodzi
Ojdipa sędziwego, weszli śród powodzi
Nagromadzonych hufców na miejsce znaczone,
Gdzie miał się samowtóry odbyć bój. I w stronę
Argosu oczy swoje zwróciwszy, w te słowa,
Jął modlić się Polyneik: »O niebios królowa,
O Hero! Wszak jam twój jest, gdyż, córkę Adrasta
Pojąwszy, pośród twego przemieszkuję miasta!
O spraw, bym zabił brata! Przy nim niechże klęska
Zostanie! Niech ta moja prawica zwycięska

W krwi jego się zanurzy!« O, haniebny wieniec
O śmierć własnego brata błagał ten młodzieniec!
A znowu Eteokles, patrząc ku świątyni
Pallady złototarczej, takie modły czyni:
»O pozwól, córko Zeusa, bym ostrze tej broni,
Niechybnie wyrzuconej z mej zwycięskiej dłoni,
Wpakował w serce brata! [Chcę zabić zbrodniarza.
Co kraj rodzinny niszczy!«] Tak on się wyraża...
A gdy, jak słup ognisty, wytrysnął do góry
Thyrseńskiej dźwięk trombity, hasło do ponurej
Rozprawy, w strasznym skoku oba przeciwniki
Rzucili się na siebie: niby one dziki,
Kły ostrząc, pianą wściekłą obryzgując szczęki,
Tak zwarły się te wrogi. Miotający z ręki
Włóczniami, przysiadali, kryjąc się za szczyty,
By grot żelazny chybił, daremnie użyty.
A gdy z nich jeden ujrzy nad obręczą tarczy
Źrenice przeciwnika, odrazu zawarczy
Swą włócznią, by, celując, utrafić go w usta,
Lecz wraz się okazuje, iż to praca pusta.
Gdyż oko w lot się kryło poniżej krawędzi,
Więc na nic się przeciwnik z swą dzidą rozpędzi
Patrzącym na tę walkę pot ociekał z twarzy
Może daleko bardziej, niż tym, co ten wraży
Staczali bój ze sobą. Wtem Eteokl, drogę
Uwolnić od jakiegoś chcąc kamienia, nogę
Wysunął z poza tarczy i na sztych wystawił.
Co widząc Polyneikes, długo się nie bawił,
Lecz zmierzył, w ręku mając swą argiwską włócznię,
I goleń nawskróś przeszył. Rozsierdził się hucznie
Z radości lud Danaów. Wtem pierwszy raniony,
Ujrzawszy Polyneika z widnemi ramiony,

Z impetem rzuci włócznię ku wielkiej uciesze
Zastępów Kadmosowych. Ale grot się skrzesze
I złamie. Pozbawiony włóczni, znów się pocznie
W tył cofać, aby bryłą marmuru niezwłocznie
Zdruzgotać dziryt wroga. Walka się zrównała.
Gdy dzid zabrakło rękom ich obu. Zuchwała
Poczęła się rozprawa na miecze: pawęże
Dzwoniły i szczękały, kiedy dwaj ci męże,
Zażarcie się pasując, jedną uderzali
O drugą — bój to trzasku przepełen! Wtem, dalej,
Eteokl użył sztuki tessalskiej, w tym kraju
Dostatnio rozkrzewionej, będącej w zwyczaju
Powszechnym: z zbyt nużącym zerwawszy zawodem.
Wstecz lewą cofnął nogę i słabiznę przodem
Podbrzuszną osłoniwszy, wypad prawą nogą
Uczynił i przez pępek miecz wraziwszy, srogą,
Śmiertelną zadał ranę bratu: do pacierzy
Nawylot brzuch mu przebił. I Polyneik, w swieżej
Krwi swojej brocząc cały, skurczył brzuch i boki
I w piasek padł wilgotny od jego posoki.
Ów, mieniąc się zwycięzcą, rzucił miecz i z zbroi
Obdzierać począł brata, w przewrotności swojej
Jedynie o tem myśląc, nie o nim, i to go
O zgubę przyprawiło. Polyneik, tak srogo
Sprawiony, ledwie dysząc, pomimo upadku
Miecz jeszcze dzierżąc w ręku zebrał na ostatku
Swe siły i żelazo wbił w wątrobę brata
Dziś, obaj zwyciężeni, zeszedłszy ze świata,
Tuż obok siebie leżą. Spór nierozstrzygnięty.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieszczęścia następują-ć, Ojdipie, na pięty!
Bóg, zda się, twoje klątwy wypełnia. O biada!

GONIEC.

Posłuchaj, jaka jeszcze inna klęska spada
Na ciebie. Gdy synowie wyzionęli ducha.
Nadeszła ku nim matka, ta biedna starucha,
I widząc konających ze śmiertelnej rany,
Wyjękła: »Ach! zapóźno, dobytku kochany,
Przybywam!« I kolejno obejmując dziatki,
Poczęła opłakiwać daremny trud matki.
Zaś siostra, padłszy obok, biadała w ten sposób:
»O bracia! O najdrożsi ze wszystkich mi osób!
Na sztych wystawiliście matkę starowinę
I moje zamążpójście!« I w oną godzinę
Eteokl, prawie tchu już nie mając, te jęki
Macierzy usłyszawszy, mógł li brzemię ręki
Omdlałej na biedaczce położyć, lecz z okiem
W łzach tonącem. Był to znak, że chowa
Dla matki wielką miłość... Polyneik, co w sobie
Miał jeszcze jakiś oddech, widząc w tej żałobie
I matkę swą i siostrę, wyszeptał: »Ze świata
Odchodzę! Żal mi ciebie i siostry i brata
Żal również, bo choć dla mnie zamienił się w wroga.
Nie przestał być mi bratem!... Rodzicielko droga
I ty, moja siostrzyczko, mam prośbę: na ziemi
Rodzinnej pochowajcie mój zewłok, dobremi
Słowami gniewne miasto ułagodźcie! Blizny
Zadałem mu, lecz tyle chyba ojcowizny
Odstąpi człowiekowi, co nie zdobył tronu!
Tą ręką, matko moja« — i dłoń jej na oczy
Gasnące swe położył — »ach! już mi się mroczy
W źrenicach tych!... Żegnajcie!« Tak więc brat przy bracie
Niewczesny skończył żywot. Zaś matka, po stracie
Utulić się nie mogąc tak okrutnej, z ciała

Zmarłego mierz wyciągnie, z bólu oszalała,
By czyn spełnić straszliwy: Wciska go do garła
I pada między synów najdroższych. Tak zmarła,
Objąwszy ramionami obu, tak okrutnie
Poległych. Lud się zerwał i wszczął groźną kłótnię.
Myśmy się upierali, zwąc mojego pana
Zwycięzcą, a zaś tamci krzyczeli: »Wygrana
Po naszej stronie!« Spór ten podjęli i wodze:
»Polineik«, rzekli jedni, »pierwszy ranił srodze
Swą włócznią«, a zaś drudzy, że »snać się nie zdarza,
Ażeby zwyciężali umarli«... I wraża
Poczęła się rozprawa. Szczęściem, że pod grotów
Osłoną stał przezornie lud Kadmosa, gotów
Do walki każdej chwili... Wpadliśmy w te tropy
Na wroga, zanim mogły argiwskie się chłopy
Uzbroić. Nikt nam placu nie dotrzymał, siły
Nie mieli. I równiny wnet się zaroiły
Od tłumów zmykających i trupów tysiące
Argiwskich legło we krwi: nasze mordujące
Dziryty tak ich sprawią. Odniósłszy to walne
Zwycięstwo, jedni znaki wznoszą tryumfalne
Zeusowi, a zaś drudzy obdzierają trupy
Argiwskie z pięknych zbroic, do miasta śląc łupy
Przemnogie. Znowu inni razem z Antygoną
Poległych odstawiają, byście łzą ich słoną
Opłakać mogli godnie... A więc tak się stało,
Iż szczęścia a i bólu mamy dziś niemało.

CHÓR.

Nie tylko do uszu dociera
Ten niesłychany
Nieszczęścia grom.

Który nawiedził dom,
Można już widzieć na oczy,
Jak pod pałacu ściany
Orszak z zwłokami się toczy.
Troje ich razem umiera.
Troje się w mroku jednoczy.

Wchodzi orszak pogrzebowy, któremu towarzyszy

ANTIGONE.

Żadna zasłona — nic! —
Ani mi włosów nie skrywa
Ni delikatnych lic!
Wcale nie troszczę się o to,
Co powie człowiek,
Że mi z pod powiek
Znikła ta krasa oblicza,
Ona rumianość żywa,
Ona dziewicza
Wstydliwość.
Bólu mnie pędzi szał.
Żałości niecierpliwość!
Szalona, o, szalona
Skaczę naokół tych ciał!
Przepaski złoto
Zdarłam z mej głowy.
Na strzępy poszedł ten szmat szafranowy,
Ten szmat bogaty
U łona!
I tylko lejąc potoki
Łez,
Prowadzę, prowadzę
Te zwłoki!...

Ojej! Ojej!
O raty! przeraty!
O gorze doli mej!...
Już twoje imię, bracie Swarolubie,
Zapowiadało, że rośniesz ku zgubie
Twych Teb!
O karo kar!
O grzeb się we łzach, moje serce, grzeb!...
Nie swarem był twój swar —
Nie! mord za mordem pogruchotał władzę
Ojdipowego domu, że ten dom
We krwi znalazł kres,
W strasznej, okrutnej krwi!


∗                    ∗

Z tych moich warg
Jakich mam dobyć skarg,
Jakie żałobne mam zanucić pieśni,
O domie, ty domie zniszczenia!,
By godnie
Odpowiedziały mym łzom!?

*

Pod zamku próg
Pośród tych smutnych dróg
Trzy mi najbliższe, krewne ciała wiodę,
Matkę rodzoną i syny jej młode,
Radosny
Mściwej Erynii łup.

∗                    ∗

Ona ku swojej rozkoszy
Dom Ojdipowy pustoszy
Od onej pory,

Gdy, przenikliwy,
Siłą rozumu
Nieodgadnione dziwy
Zagadki Sfingi zgadł
I od tej śpiewnej, krwi żądnej potwory
Uwolnił na zawsze
Świat...
Ojej, mój ojcze, ojej!
Była li kiedy niewiasta
W helleńskiej ziemi tej.
Czy śród obcego miasta,
Bądź z szlachetnego pochodząca rodu,
Bądź z tłumu
Krwi pospolitej,
Coby takiego doznała zawodu.
Co losyby miała krwawe
I równie jawne rozpacze,
Dla których ja dzisiaj płaczę?..
Jest jaki ptak na sośnie.
Czy na dębinie,
Coby wtórował żałośnie.
Iż tak bez matki ginie
Me serce?
Jest taki ptak-sierota?!...


∗                    ∗

Ach!
Czas wszystek mój.
Dni samotnego żywota
Będą mi schodzić
Na narzekaniach i łzach
Jak narzekania
I łzy,

Ten gorzki zdrój,
Który mnie dzisiaj pochłania!

*

Po kim zawodzić?
Po której stracie
Mam naprzód te włosy rwać
W żałobie?
Czy po was, matki mojej piersi obie,
Coście dziecięce me siły
Swem białem mlekiem karmiły.
Czy też po jednym i po drugim bracie?!...
Nieszczęsna brać!
Zginęła tak marnie! tak marnie!
Raty! przeraty! o raty!
Wyjdź, ślepy starcze, z komnaty,
Pokaż mi swoje męczarnie,
Ojdypie!
Noc na twe oczy swe ciężary sypie,
Gdy tak, jej wiecznym ogarnięty mrokiem,
Niepewnym się tłumisz krokiem
Po domu!
Wyjdź, ojcze, wyjdź za te progi.
Cokolwiek czynisz, czy nogi
Męczysz, czy może
Zmęczony ległeś na łoże.

Wchodzi

OJDIPUS.

A!
Przecz mnie twój głos
Przyzywa, ślepca-nieboże,
Z gniazda boleści,
Spłakana dziewko ma?

Na światło z mroku
Zwiesz,
Z komnat, gdzie los
Bez kija nie da ujść kroku!
Ślepiec ja stary,
Coś z widma, coś z sennej mary,
Czy też z upiora,
Którego śle tu komora
Podziemna!


∗                    ∗
ANTIGONE.

Nieszczęsną niosę ci wieść:
Już synom twoim słońce nie zaświeci
Ni twej małżonce! Nie żyją twe dzieci
Ni ona
Ta niestrudzona
Twych chwiejnych kroków podpora,
Ślepego człeka porada!
Biada, mój ojcze, biada!

OJDIPUS.

O dolo, dolo sroga!
O szczęścia wszystkiego pogrzebie!
Jest po czem narzekać ach!
Jest po kim tonąć w łzach!
Ale opowiedz-że mi, dziecko moje,
Jak poszło ze świata tych troje?

ANTIGONE.

Nie iżbym pragnęła ciebie
Obrażać, ojcze, lub wyszydzać w chwili
Takiego smutku, lecz bratowie mili

Tę mątwę
Przez twoją klątwę
Wszczęli! Ta rzeź, ta pożoga
Przez cię dziś na nas spada!
Biada, mój ojcze, biada!

OJDIPUS.

Ajaj!

ANTIGONE.

Czemu jęczysz?!
O jakiż ból to bez końca
Szarpałby tobą,
Jakążby ciebie okrył dziś żałobą,
Gdyby, widzący na oczy,
Jak się promienny ten czwórzaprząg słońca
Po niebie toczy,
Mógł też zobaczyć tej matki
I braci mych ciała!

OJDIPUS.

Rozumiem, zginęli synowie!
Lecz jak się to w głowie
Pomieści!
Ta biedna ma żona,
Jakiemż zrządzeniem zginęła i ona?
Powiedz mi, córko ty!

ANTIGONE.

Przed całym światem gorzkie lejąc łzy,
Z łonem, boleści mocą przepełnionem.
Z wezbranem próbami łonem
Pobiegnie prosić swe syny,
Swój skarb jedyny,
I u Elektry wrót,

Na kwieciem zasłanej łące
Ujrzy swój drogi płód:
Przez chwilę się w boju zwarli
Na tej zieleni
Bracia rodzeni.
Jak o jaskinię
Wspólną walczące
Dwa lwy!... Kto zginie,
Kto się ostanie?
Obom się zmroczył świat!
Na śmierci łanie
Pokładli się wzajemnie,
Jeden i drugi padł.
I tak pomarli
W krwi, widzę, leżą
Ares ją wylał, tę posokę świeżą.
Iżby Hadesu
Ciemnie
Miały już zimną ofiarę
Krwi!...
Gdy ujrzą to oczy
Jej stare,
U synów zwłok.
U tego ach! kresu
Gdy tak przystanie jej krok.
Miecz wyrwie z ciała zabitego syna
I w siebie wrazi matka ma jedyna
Ten nóż,
Ten straszny miecz!
I między dziećmi legnie, martwy stróż
Ich ciał synowskich... Przecz
Tak się to stało?... I w przepaść się stoczy

Wszystko w tym jednym dniu! To wszystko dziś,
Po wieczne dni
Burząc twój dom, sprawił Bóg!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Na dom Ojdipa mnogie spadły klęski.
Oby mu przyszłość dała dzień zwycięski!

Wchodzi

KREON.

Zaniechać tych żałości! Czas jest o pogrzebie
Pomyśleć! A te słowa powiadam do ciebie,
Ojdipie: Eteokles, syn twój, mojej ręce
Powierzył berło kraju. Wiano też dziewczęce
Twej córki Antygony przekazał przezemnie
Mojemu Haimonowi, skoro się wzajemnie
Poślubią. Nie pozwolę też, abyś miał dalej
W tej ziemi przemieszkiwać, bośmy już poznali
Teirezyasza wieszczbę, która zapowiada,
Że póty miastu temu będzie zawsze biada,
Dopóki ty zostaniesz tutaj... Więc idź sobie!
A nie z jakowejś pychy ja to dzisiaj robię,
Nie, iżbym był ci wrogiem!... Mnie i twój przeraża
Duch-mściciel: gnieść nam będzie kraj ten siła wraża!...

OJDIPUS.

O dolo! Od samego jestem nieszczęśliwy
Poczęcia! Na te ziemskie nie przyszedłem niwy,
W żywocie-m matki jeszcze był, o dolo,
A już mi zapowiedział w wróżbie swej Apollo,
Że Laios, mój rodziciel, z ręki mojej zginie.
A kiedym przyszedł na świat, w tej samej godzinie
Na śmierć mnie skazał ojciec, co mego żywota

Był siewcą, jakby przeczuł, że wroga istota
Powstała dla dni jego — toć miał paść z rąk syna!
Porzucił mnie, gdy pierś mnie nęciła matczyna.
Bym stał się pastwą zwierza! Ocalałem przecie!
[Bodajbyś, Kithajronie, przepadł na tym świecie!
Bodajbyś szczezł w przepaściach piekielnych, żem wtedy
Nie zginął!... Bóg jakowyś, dbając o me biedy,
Do króla Polybosa dał mnie w służbę.] Potem
Zabiłem nieszczęśliwiec, swego ojca, lotem
W małżeństwo-m pojął matkę rodzoną i synów
Spłodziłem z nią, dziś krwawe ofiary mych czynów.
Tej klątwy, która z ojca mojego Laiosa
I na nich oto spadła. Juści, na niebiosa!
Nie jestem tak z wszelkiego rozumu obrany,
Ażebym mógł przypuścić, że te straszne rany,
Które zadałem oczom tym moim, że wroga
Niedola moich dzieci nie jest dziełem Boga!...
Dość tego... Lecz coż będzie z nieszczęśliwcem, ze mną?
Któż będzie mi oświecał mą źrenicę ciemną?
Kto krokiem pokieruje? Ta zmarła? Tak, gdyby
Przy życiu pozostała! Kto? Ci dwaj bez chyby
Synowie! Owszem! Owszem! Ale już nie żyją!
Skąd brać mi pożywienie i z pomocą czyją?
Sam znajdę, krzepki jestem, ale gdzie? Kreonie,
Dlaczego zabijają mnie tak wręcz twe dłonie?
A iście zabijają, bo mnie z kraju pędzą.
Nie padnę do twych kolan, byłoby to nędzą,
Podłością! Choćby mi się wiodło jak najgorzej,
Honoru się nie zbędę, duch się nie ukorzy!

KREON.

I owszem, owszem, proszę, nie padaj do kolan!
Bo mieszkać nie pozwolę-c śród tych naszych polan!

(Do służby) Te jedne zwłoki zaraz do domu zanieście!
Drugiego zaś, co chcąc się mścić na naszem mieście,
Z obcymi tutaj przybył, Polyneika ciało
Niepogrzebione wcale wynieść nam przystało
Za krańce naszej ziemi! Niech herold obwoła
Ludowi Kadmejskiemu, że gdyby kto zgoła
Uwieńczyć chciał te zwłoki lub pochować w grobie,
Pokaran będzie śmiercią natychmiast... Zaś tobie
Poradzę, Antygono, idź w swoje komnaty.
Zaprzestań opłakiwać te trzy dzisiaj straty
I w cnocie żyj dziewiczej, aż przyjdzie ta pora,
Gdy ślubna cię z Haimonem połączy komora.

ANTIGONE.

Ach! cóż to za nieszczęścia przyszły do nas w gości?
Ty większej jesteś godzien, ojcze mój, litości,
Niżeli ci umarli. Nie możesz ty przecie
Powiedzieć dziś o sobie, że ciebie to gniecie,
A tamto cię nie gniecie. Nie! wszystko to razem
Obciąża cię niedoli nieudźwigłym głazem.
A teraz się do ciebie zwracam, władco świeży:
[Czy tak mojego ojca wypędzać należy?]
Przecz wnosisz jakieś prawo przeciwko trupowi?

KREON.

Nie mnie to dziś zawdzięczasz, lecz Eteoklowi.

ANTIGONE.

Chęć głupia! Kto jej słucha, w głupca się przemienia.

KREON.

Czy nie jest obowiązkiem wypełniać zlecenia?

ANTIGONE.

Bynajmniej, gdy nikczemne, gdy podłe otwarcie.

KREON.

Nie wolno takich rzucać — co? — psom na pożarcie?

ANTIGONE.

Tak karząc go, wy prawu nie będziecie służyć.

KREON.

Co? wroga, co swe miasto, choć nie wróg, chciał zburzyć?

ANTIGONE.

Swych losów nie przypłacił życiem w tę godzinę?

KREON.

Zapłacić ma i grobu utratą swą winę.

ANTIGONE.

Zawinił? W czem? Iż żądał swej cząstki z powrotem?

KREON.

Pogrzebu nie dostąpi on nigdy; wiedz o tem!

ANTIGONE.

Niech cały gród powstanie! Ja brata pogrzebię!

KREON.

Jeżeli to uczynisz, pogrzebiesz i siebie.

ANTIGONE.

Przy drogich spocząć grobach nie przynosi sromu!

KREON (do służby).

Natychmiast mi ją schwycić i zawlec do domu!

ANTIGONE (obejmując ciało Polyneika).

Przenigdy! Z rąk ja tego me wypuszczę ciała!

KREON.

Wbrew woli twojej wyrok wola nieb wydała.

ANTIGONE.

Umarłych krzywdzić również przeciw woli bożej.

KREON.

Do piasku wilgotnego nikt mi go nie złoży!

ANTIGONE.

Na matkę Iokastę zaklinam cię, panie.

KREON.

Nie uda się! Daremne wszelkie zaklinanie!

ANTIGONE.

Przynajmniej pozwól zwłokom użyczyć kąpieli.

KREON.

O nie! I tego prawa gród ci nie udzieli.

ANTIGONE.

A może mi pozwolisz pozakrywać rany.

KREON.

I ten jest dla zmarłego honor zakazany.

ANTIGONE (całując zwłoki Polyneikesa).

Najdroższy! Ucałuję przynajmniej twe wargi.

KREON.

Z ślubami weselnymi nie godzą się skargi.

ANTIGONE.

Czy będę kiedy, myślisz, syna twego żoną?

KREON.

Mus! Jakąż małżeńskiego łoża ujdziesz stroną?

ANTIGONE.

W poślubnej pierwszej nocy będę Danaidą![5]

KREON.

O jakież to z ust twoich czelne groźby idą!

ANTIGONE.

Na miecz stalowy klnę się! On niech to rozsądza!

KREON.

A czemu zerwać związek taka w tobie żądza?

ANTIGONE.

Chcę z ojcem zakosztować tułaczego chleba.

KREON.

Myśl zacna, lecz nie mądra. Zaniechać ją trzeba.

ANTIGONE.

I umrzeć chcę z nim razem — mówię-ć usty swemi.

KREON.

Idź, syna mi nie morduj! Uciekaj z tej ziemi!
(Wychodzi).

OJDIPUS.

Pochwały godna miłość, ty drogie me dziecię —

ANTIGONE.

Jeżeli wyjdę zamąż, będziesz sam na świecie.

OJDIPUS.

Nie! Zostań! Bądź szczęśliwa! Mnie klęski zostały!

ANTIGONE.

A któż cię wspierać będzie, ojcze ociemniały?

OJDIPUS.

Tam padnę, gdzie paść dola przeznaczyła krwawa.

ANTIGONE.

Gdzie Edyp? Gdzie zagadki odgadniętej sława?!

OJDIPUS.

Przepadła! Dzień wywyższył, dzień strącił z wyżyny.

ANTIGONE.

Więc ja cię nie odstąpię, ojcze mój jedyny!

OJDIPUS.

Wstyd córce z ślepym ojcem włóczyć się bez domu!

ANTIGONE.

W skromności żyjąc, sławy dostąpię, nie sromu.

OJDIPUS.

Zaprowadź mnie do matki, chcę dotknąć jej głowy.

ANTIGONE.

Tą ręką jej się dotknij, bólu Ojdipowy!

OJDIPUS.

O matko ma, o żono, z niewiast najbiedniejsza!

ANTIGONE.

Tu leży wszelkich nieszczęść ofiara dzisiejsza!

OJDIPUS.

A gdzie są Eteokla, Polyneika zwłoki?

ANTIGONE.

Tu obok siebie leżą w tej śmierci głębokiej.

OJDIPUS.

O połóż rękę ślepca na martwe ich skronie!

ANTIGONE.

Tu, tu, na martwe ciała kładź-że swoje dłonie!

OJDIPUS.

O droga, o krwi biedna biednego rodzica!

ANTIGONE.

O wy Polyneikesa przenajdroższe lica!

OJDIPUS.

O spełnia się dziś, córko, wróżba Loksyasza!

ANTIGONE.

Czy w nowem ma nieszczęściu dusza ugrząść nasza?!

OJDIPUS.

W Atenach zginę śmiercią błędnego tułacza.

ANTIGONE.

W attyckiej ziemi jakiż kąt ci Bóg wyznacza?

OJDIPUS.

Kolonos, Poseidona ów przybytek boży,
Więc kieruj krokiem ślepca śród onych rozdroży
Tułaczych, gdyś już takie powzięła zamiary.

ANTIGONE.

Chodź-że, mój ojcze stary,
Podaj mi lubą dłoń!
Chodź-że w tułaczą drogę!
Jako ten wiatr, co okręty
Przez morskie prowadzi odmęty,
Poprzez wzburzoną toń,
Tak w świat poprowadzę ja ciebie.

OJDIPUS.

Jużem-ci gotów, iść mogę,
Jeno mi, dziewko ty biedna,
Bądź przewodnicą w potrzebie!

ANTIGONE.

Biedna ja, prawda! Ni jedna
W tebańskiem mieście
Nie cierpi tyle, co moje
Serce niewieście!

OJDIPUS.

Boję się, boję!
Nie wiem, jak iść mam w ten mrok!
Schwyć-że się mego kostura
I wiedź, ty ma córa!

ANTIGONE.

Tędy, tędy, ojcze mój,
Tędy tędy stawiaj krok!
Z nóg cię zwali nikły cień,
Widmo, sen!

OJDIPUS.

Ojej! Ojej!
Co za dola, co za znój!
Tak uchodzić z ziemi swej!
Tak wypędzać starca z niej!
Bez tchnień, bez tchnień
Śród obcych błąkać się pól!
Ojej! Ojej!
Ten los mój! Ciężar ten!
Ta moja dola! Mój ból!...

ANTIGONE.

Ta twoja dola, ten ból! O tak!
Na świecie wszystko na wspak!
Sprawiedliwości
Niema śród ludzkich włości,
Lub bicza się kręcić nie waży
Na złych, na zbrodniarzy!

OJDIPUS.

Oto ja jestem ten mąż,
Którego sława podniosła
Aż gdzieś pod niebo rosła!
Ma cześć
Mną wypełniała świat,
Bo oto jam ci ją zgadł,
Onej zagadki treść!...

ANTIGONE.

Wciąż jeszcze myślisz, wciąż
O onej Sfindze. Chuć
Minionej chwały cię nęci?
W toń niepamięci
Rzuć
To, co już przeszło! Ach!
Najdroższy ojcze mój,
Świeży cię czeka znój!
Rodzinny rzucasz dach!
Tułaczej doli łup,
Z ojczystej wypędzon ziemi,
Pomiędzy mogiły obcemi
Samotny znajdziesz grób...
Tym rówieśnicom zostawiwszy łzy,
Pójdę za twoim śladem,
Wygnańcze ty,
Gdzieś na tę znojną,
Na tę tułaczkę, dziewce nieprzystojną.
Gdzieś do nieznanych rubieży...
Miłość ma k’tobie stanie się przykładem.
Będą mówili o mnie!
Lecz brat mój, tak zelżon ogromnie,

Niepogrzebiony leży!
O znajdzie grób swój on!
Ojcze, w ojczystej glebie
Ja go pogrzebię,
Chociażby czekał mnie skon.

OJDIPUS.

Do swych rówieśnic idź!

ANTIGONE.

Dość mi łzy własne pić!

OJDIPUS.

Bogom modłami służ!

ANTIGONE.

Mają ich dosyć już!

OJDIPUS.

Idź w niedostępny bór.
Do Menad, do Bacha cór!

ANTIGONE.

Był ongi czas
Gdy, za odzienie
Mająca skórki jelenie.
Chodziłam w święty las,
Do gór,
Na radość, na to wesele
By uczcić kadmejską Semelę!
Opłatę bogom niosłam onej chwili,
Lecz mi nie odpłacili!...

OJDIPUS.

O synowie mej ojczyzny! Oto jestem Edyp, człek,
Co zagadkę słynną odgadł. Zdałoby się, że po wiek

Szczęśliw będzie, kto sam jeden zdusił Sfingi straszną moc,
A on tułacz dziś shańbiony, w krwawej nędzy strącon noc...
Ale po co mi się żalić? Czem jest żal śród ludzkich dróg?
Człek śmiertelny winien znosić, co zarządził mu sam Bóg.

CHÓR.

Zwycięstw bogini wspaniała!
Niech twa otacza mnie chwała,
Nie przestań wieńców pleść
Na mego żywota cześć!...









  1. »Polyneikes«
  2. Król tracki, syn Posejdona i Chiony, córki trackiego Boreasza, legendarny twórca obrzędów eleuzyńskich.
  3. Góra, odległa od Teb o mil kilka.
  4. Konie Glaukosa, który od nich zginał pod murami miasteczka Potniai (Ποτνίαι). Ποτνιαδες zwały się także Erynyje.
  5. Córki Danaosa, które z wyjątkiem jednej, Hypermnestry, w noc poślubną pomordowały, na rozkaz ojca, swych mężów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eurypides i tłumacza: Jan Kasprowicz.