Fantazja wschodnia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Chryzostom Zachariasiewicz
Tytuł Fantazja wschodnia
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
FANTAZJA WSCHODNIA.



Gdy Ałłah świat stworzył, chciał wszystkich ludzi według ich upodobań na nim uszczęśliwić. Prawdziwe, wieczne szczęście miało dla nich dopiero w niebie zabłysnąć, gdzie każdy mógł do woli przebierać między huryskami i wiecznie wiecznym ich wdziękom hołdować. Aby jednak i w mozolnym pochodzie życia na ziemi mógł każdy szczęścia zakosztować, rozesłał Ałłah na ziemię niezliczoną liczbę niewidzialnych hurysek, rozmaitych wdzięków. Jedne czarem miłości upajały człowieka, drugie karmiły go dumą, pychą, żądzą; inne szlachetnością, poświęceniem, ofiarą, doskonaliły jego ułomną naturę — słowem: budziły w sercach ludzkich wszystkie cnoty i namiętności, w których się ludzie lubują.
Od wieku do wieku zwoływał Ałłah wysłane huryski do siebie, słuchając ich sprawozdania. Zapisywał do wielkiej księgi, ile złego i dobrego stało się na ziemi. Z dobrego cieszył się, a nad złem marszczył czoło i przemyśliwał, jakby temu zaradzić.
Z rozesłanych hurysek nie wszystkie na raz wracały. Jedne stawiały się prędzej, inne później, a na niektóre trzeba było długo czekać, a były takie, które wcale nie wracały, albo bardzo rzadko.
Najliczniej i najpierwej wracały huryski, utworzone z różowego eteru.
— Tak prędko i tak licznie! — zawołał Ałłah — a przecież taki popyt był na was!
— Wielki Ałłahu — odpowiadały różane dziecięta — każdy nas pragnie i woła, czasem życie dla nas na kartę stawia, ale w krótkim czasie odpędza nas od siebie! Nie długo trwa nasze panowanie. Wprawdzie, dla zwyczaju, że to tak wypada, żywią nas przy sobie, jak rezydentów bezczynnych, ale co gorsza, każą nam odgrywać fałszywe role, ukrywając brzydkie pobudki, jakim ulegają.
— Biedne dziatki miłości! — zawołał w gniewie Ałłah, przysięgam na mego proroka, że się zemszczę za waszą krzywdę! Myślałem, że miłość jest pierwszym klejnotem na ziemi!
— Pozakładali magazyny z „imitacją!“
— Ale w te ubierają się tylko kobiety czci pozbawione!
— Gdzie tam! Staje się to powszechną modą!
Ałłah targnął za brodę. Na rozognionych obłokach przypłynęły teraz w purpurowych szatach inne; miały czoła uwieńczone liściem winnym, twarze zarumienione, oczy płonące. Były to istne bachnatki.
— Na krótki czas przybywamy — rzekły chórem — bo ludzie nas lubią, bo panowanie nasze trwa dłużej od tych... eterycznych cacek!
I z pogardą zmierzyły huryski miłości.
— Więc jedzą, piją i hulają dłużej, niżeli kochają? — zawołał ze smutkiem Ałłah.
Przychodziły jeszcze długo różne wysłanki i zdawały sprawę z tego, co na ziemi porabiają, i jak im się tam powodzi. Były wybielone i wyróżowane, w szatach podkasanych, były zwiędłe i zżółkłe, jak zwykle dzieci nienawiści, zemsty i brzydkich żądz wszelkich, były opalone od słońca i pomarszczone jakby od ciężkich trudów.
W reszcie były i odleciały wszelkie zastępy prócz jednego, i to najliczniejszego.
— Gdzie one są? — wołał gniewnie Ałłah, a gniew jego grzmiał od wschodu na zachód, — gdzie są moje najmilsze dziatki?
— Gdzie są! Gdzie się zapodziały? Zaświecić księżyc w pełni!
Zajaśniał księżyc w pełni, dziatki ulubione nie wracały!
Gniewem srogim zapłonęło oblicze Ałłaha.
— Wyostrzyć miecze sprawiedliwości, która karze nieposłusznych!
Zabrzęczały liczne miecze, a przed groźnem obliczem rozgniewanego Ałłaha ustawił się długi szereg niebieskich pachołków.
— Wyciąć wszystkie co do nogi, jak będą wracały! — grzmiał Ałłah — nieposłusznych nie cierpię!
Grobowe milczenie zaległo wszystkie obłoki nieba. Nikt nie poważył się zbliżyć z prośbą do zagniewanego.
I trwało milczenie, a nieposłuszne wysłanki nie wracały...
Już się dopalało światło księżyca, już ciemne chmury zasłaniały dalszy widok, gdy na szarym obłoku pojawiła się postać dziewicza. Miała szatę zieloną, włosy rozwiane i ręce jakby do modlitwy złożone. Płynęła cicho, z okiem do góry wzniesionem.
— Kto jesteś? — zawołał jeden z pachołków.
— Nadzieja — odpowiedziała zielona huryska.
— Zginiesz! — bo tak kazał Ałłah — ozwał się ponury głos pachołków.
— Niech stanie przedemną wprzódy!
Ona spokojnie zbliżyła się przed majestat.
— Powiedz wyrodna, skąd to wasze nieposłuszeństwo? — zagrzmiał Ałłah.
— Bardzo naturalne. Ludzie nas lubią, pieszczą nas i bez nas żyć nie mogą. Każdą z naszych sióstr porzucą, ale z nami chcą pozostać do śmierci!
— Jakiż mają z was pożytek?
— Byłam z kolei u różnych ludzi, a żaden nie chciał się ze mną rozstać. Młody, który kochał, bogaty, który nie wiedział co z majątkiem robić, potężny, któremu tłumy hołdowały, a nawet zbrodniarz skazany na śmierć — żaden nie chciał mnie porzucić... Raz tylko jeden opuściłam na chwilę bogacza, a zaraz popełnił samobójstwo.
— Miał przecież wszystkiego pod dostatkiem!
— Potrzebował jednak zawsze jeszcze czegoś się spodziewać!
— A teraz od kogoś odeszła?
— Był to siwy zgrzybiały staruszek.
— Czy i on jeszcze czegoś się spodziewał?
— Spodziewał się..., że dzisiaj będzie pogoda i że wyjdzie na słońce!... Pogody nie było, i umarł nad wieczorem.
Ałłah milczał złowrogo; zagrzmiał po chwili:
— Nieposłuszeństwo jest nieposłuszeństwem! Nie słuchałyście mojego rozkazu! Zginiesz! — I dziesięć mieczy świsnęło w powietrzu...
Zielona huryska stała cała i żywa.
— Wielki Ałłah! — rzekła spokojnie, gniew uniósł cię za granicę twego majestatu. Zapomniałeś, żeś nas stworzył wiecznemi i nieśmiertelnemi! Możesz nas wygnać z państwa swego, ale nas zgładzić nie zdołasz.
— Wypędzam was z państwa moich wiernych!
Zaszumiały obłoki w państwie Ałłaha, a szum ten był, jakoby szum skrzydeł odlatujących ptaków.
Minęło kilka wieków.
Znużony sprawami wiernych, przypomniał sobie Ałłah nieposłuszne dziatki.
Zawołał wielkiego proroka i rzekł:
— W państwie moich wiernych coś cuchnie! Czy nie wiesz, Mohamedzie, co to być może?
Mohamed zagłębił rękę w brodę.
— Wielki Ałłah! — odpowiedział, wiem o tem, że cuchnie. Państwo naszych wiernych chyli się do upadku i wkrótce upadnie!
— Co mówisz! wszak zakon, który tobie podyktowałem...
— Pozbawia ich w życiu nadziei! Tak kazałeś mi napisać po wygnaniu zielonych dziewic!
Ałłah zmarszczył czoło, Mohamed prawił dalej:
— Wierni nasi nie żyją nadzieją, bo kazano im wierzyć w rozkaz z góry, w przeznaczenie, fatum! Po co ma wierny łudzić się nadzieją, jeżeli z góry wszystko jest przeznaczone!
— Groza posłuszeństwa i wiara w mądre z góry rozkazy, przeznaczenie powinny naród i państwo w siłę uzbroić.
— Ale każdy prawdziwy wierny nic dla siebie i za siebie nie chce robić!
— A gdzież się podziała moja nieposłuszna wygnana dziatwa?
— Rozbiegła się po ościennych nieznanych ludach i państwach. Przyjęto ją gościnnie.
— Możeby cofnąć rozkaz?
— Nie powrócą! Wszędzie przyjęto ich i nie puszczą od siebie. Nietylko szczęśliwi, ale nawet najnieszczęśliwsi żyją ich tchnieniem. Nawet rozpuszczony lud Syonu, ma nadzieję, że choćby cudem odbuduje kiedyś dawną swoją świątynię!... A nasi wierni, z twego rozkazu, żyją bez nadziei!... bo co się ma stać, stanie się bez nich!
— Ałłah zasępił i zamyślił się i odprawił swego wielkiego proroka.
Zawinął się w szary obłok i zaczął ponuro marzyć o wygnanej dziatwie, która nietylko szczęśliwych poi nadzieją nieśmiertelnego jutra.

Krzywcza nad Sanem.Jan Zacharjasiewicz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.